Читать книгу Wodny nóż - Paolo Bacigalupi - Страница 7

Rozdział 2

Оглавление

Lucy obudził szum deszczu. Łagodny, błogosławiony stukot. Po raz pierwszy od z górą roku jej ciało się odprężyło.

Ulga była tak nagła, że przez chwilę kobieta czuła się jakby wypełniona helem. Nieważka. Uwolniła się od smutku i grozy jak wąż zrzucający skórę, zbyt ciasną, brudną i wyschniętą, by mogła nadal ją pomieścić. Lucy wstała.

Była odnowiona, czysta i lżejsza niż powietrze. Zapłakała, czując się uwolniona.

Potem obudziła się w pełni i uświadomiła sobie, że to nie deszcz bębni w szyby jej domu, lecz piasek. Ciężar życia przygniótł ją na nowo.

Leżała nieruchomo w łóżku, drżąc z żalu za utraconym snem. Mrugała, próbując usunąć łzy z oczu.

Piasek nie przestawał uderzać w okna.

Sen wydawał się tak bardzo realny – delikatna aura unosząca się w powietrzu, woń rozkwitających roślin. Zaciśnięte pory w jej skórze rozluźniły się, podobnie jak wyschnięta glina pustyni, by przyjąć ten dar – ziemia i ciało Lucy absorbowały cud spadającej z nieba wody. Amerykańscy osadnicy zwali ją kiedyś bożą wodą, gdy po przejściu przez prerie Środkowego Zachodu dotarli do suchych ziem położonych za Górami Skalistymi.

Boża woda. Woda, która sama z siebie spadała z nieba.

We śnie Lucy jej dotyk był delikatny jak pocałunek. Błogosławieństwo i rozgrzeszenie spływające z niebios. A teraz sen się skończył. Wargi miała suche i spękane.

Zrzuciła z siebie przepocone narzuty i poszła wyjrzeć na dwór. Kilka latarń nieustrzelonych przez gangi paliło się jak blade księżyce widoczne na tle czerwonawej mgiełki. Burza wzmagała się na oczach Lucy, ciemność pochłaniała światła latarń, pozostawiając na siatkówkach plamy powidoków. Światło gasnące nad światem. Miała wrażenie, że gdzieś to czytała. Jakieś chrześcijańskie powiedzenie. Może miało coś wspólnego ze śmiercią Jezusa. Światłem gasnącym na zawsze.

Jezus odchodzi, a Santa Muerte przybywa.

Lucy wróciła do łóżka i rozciągnęła się na materacu, wsłuchując się w szalejący pośród nocy wiatr. Gdzieś na zewnątrz wył błagający o schronienie pies. Być może bezdomny. Rano będzie już martwy – kolejna ofiara Suszy Stulecia.

Pod łóżkiem rozległo się skomlenie, odpowiedź na dobiegające z zewnątrz błaganie. Sunny kulił się z drżeniem z powodu nagłych zmian ciśnienia.

Lucy ponownie wygramoliła się z łóżka i nalała do miski wody z urny filtrującej. Sprawdziła odruchowo jej poziom, choć nim jeszcze pojawiły się cyfry, wiedziała, że zostało jej jeszcze dwadzieścia galonów. Nie potrafiła się powstrzymać przed spojrzeniem na mały ledowy miernik, by potwierdzić rachubę, którą miała w głowie.

Przykucnęła obok łóżka i podsunęła psu miskę.

Sunny spoglądał na nią z przygnębieniem z głębokiego cienia. Nie chciał wyjść, żeby się napić.

Gdyby Lucy była przesądna, podejrzewałaby, że wyleniały owczarek australijski wie coś, o czym ona nie wie. Że wyczuwa w powietrzu jakieś zło, być może skrzydła diabła łopoczące na górze.

Chińczycy wierzyli, że zwierzęta wyczuwają nadchodzące trzęsienia ziemi. Wykorzystywali je do przewidywania katastrof. Komuniści w dawnych Chinach ewakuowali kiedyś dziewięćdziesiąt tysięcy ludzi z miasta Haicheng, ponieważ wielkie trzęsienie ziemi udało się wyczuć z wielogodzinnym wyprzedzeniem. Uratowali życie licznych mieszkańców, gdyż uwierzyli, że zwierzęta niekiedy wiedzą więcej od ludzi.

Lucy opowiedział o tym jeden z bioarchitektów z Taiyang International. Chciał w ten sposób zademonstrować, że Chiny widzą świat jasno i potrafią planować. To zapewniało im przewagę nad zdruzgotaną Ameryką, w której stacjonował.

Kiedy zwierzę przemówiło, należało go wysłuchać.

Sunny kulił się pod łóżkiem. Sierść mu drżała, a z pyska płynęło ciche, nieustanne, żałosne skomlenie.

– Wyjdź, piesku.

Nie zareagował.

– Wyjdź. Burza jest na dworze. Tutaj jej nie ma.

Nic.

Lucy usiadła ze skrzyżowanymi nogami na podłodze, spoglądając na Sunny’ego. Płytki przynajmniej były chłodne.

Czemu by po prostu nie spać na podłodze? Po co zawracała sobie głowę łóżkiem i pościelą, skoro było lato? Albo wiosna czy jesień, jeśli już o tym mowa?

Położyła się na brzuchu na ceglanych płytkach i wyciągnęła rękę do psa.

– Nic nam nie grozi – wyszeptała, przeczesując palcami jego futro. – Psst. Psst. Wszystko w porządku. Nic nam nie grozi.

Spróbowała się uspokoić, ale jej skóry nie opuszczało nerwowe drżenie. Niepokojąca świadomość czegoś, co nadchodzi.

Nic dziwnego, że Sunny schował się pod łóżkiem.

Choć Lucy powtarzała sobie, że pies oszalał, jej gadzi umysł wierzył w ostrzeżenia zwierzęcia.

Na dworze coś było. Coś mrocznego i głodnego. Nie potrafiła się uwolnić od wrażenia, że coś przerażającego skierowało swą uwagę na nią, na Sunny’ego i na tę maleńką bezpieczną wyspę z niewypalanej cegły, którą zwała domem.

Wstała i sprawdziła zamki w drzwiach.

To paranoja.

Sunny znowu zaskomlał.

– Cicho, piesku.

Poczuła się zaniepokojona brzmieniem własnego głosu.

Raz jeszcze obeszła cały dom, by się upewnić, że wszystkie okna są bezpiecznie zamknięte. Zaskoczyło ją jej własne odbicie w szybie w kuchni.

Czy go nie zamykałam?

Przetarła szybę gwatemalską tkaniną, na wpół spodziewając się ujrzeć w ciemności czyjąś twarz. Tylko ktoś absurdalnie przesądny mógłby uwierzyć, że jakiś człowiek stoi pod oknem podczas burzy i zagląda do domu, ale Lucy i tak włożyła dżinsy. W ubraniu czuła się pewniej. Zapewniało jej przynajmniej psychologiczną osłonę, a ze snem i tak już dała sobie spokój. Nie ma mowy, by zdołała znowu zasnąć, gdy czuła między łopatkami dotyk obudzonego przez burzę niepokoju.

Równie dobrze mogę się zabrać do roboty.

Włączyła komputer, zeskanowała odciski palców na trackpadzie i wpisała hasła. Wicher nie przestawał trząść jej domem. Zapas energii w akumulatorach był mniejszy, niżby chciała. Miały dwudziestoletnią gwarancję, ale Charlene zawsze jej powtarzała, że to pic na wodę. Lucy miała nadzieję, że do rana burza się skończy i będzie mogła wysunąć panele słoneczne, by naładować akumulatory.

Sunny znowu zaskomlał.

Zignorowała go i zalogowała się do programu śledzącego transfery pieniędzy.

Umieściła w sieci nowy wpis, razem z oryginalnymi zdjęciami, które wykonał Timo. Szczerze mówiąc, fotografie mówiły właściwie wszystko: wypełniona ludzkim dobytkiem ciężarówka, która zapadła się w piasek aż po osie, bezskutecznie próbując opuścić Phoenix. Kolejny sensacyjny news o upadku. Ta relacja krążyła już po sieci, przywołując spojrzenia i dochód, ale Lucy poczuła się rozczarowana. Liczyła na to, że wpis przyciągnie więcej uwagi.

Sprawdziła feedy w poszukiwaniu powodów, dla których jej wskaźnik spojrzeń mógł spaść. Coś się działo nad Kolorado. Walki albo bombardowanie.

#CarverCity, #rzekaKolorado, #czarnehelikoptery...

Większe organizacje newsowe złapały już trop. Lucy włączyła przekaz wideo i zobaczyła kierownika stacji uzdatniania wody obrzucającego obelgami Las Vegas. Mogłaby go uznać za świra, gdyby nie widoczne za jego plecami ruiny oraz płomienie. Ten obraz uwiarygodniał myśl, że Catherine Case naprawdę rzuciła do ataku swe wodne noże, rozkazując im prewencyjnie wyciąć to i owo.

Łysiejący mężczyzna krzyczał, że gwardziści z Nevady porwali go, a potem porzucili na pustyni, zmuszając go do powrotu na piechotę do jego własnej stacji uzdatniania wody.

– To była Catherine Case! Całkowicie zignorowała naszą apelację! Mamy swoje prawa!

– Podacie ją do sądu?

– Pewnie, że tak! Tym razem posunęła się za daleko.

Wyświetlały się kolejne strony przekazujące tę samą relację. Stacje i osobowości sieciowe z Arizony podbijały bębenek regionalnego gniewu, generując wejścia i dochody z reklam dzięki relacjom z miejsca walk, rozniecającym lokalne nienawiści. Napływające komentarze dadzą kolejne dochody, podobnie jak ludzie przekazujący relację do swych sieci społecznościowych.

Lucy zaznaczyła relację dla swych programów śledzących, ale burza i odległość sprawiły, że z pewnością ominęła ją już szansa osiągnięcia większych zysków. Mogła co najwyżej skorzystać na wejściach innych dziennikarzy.

Wrzuciła wiadomość na feedy, by zapewnić czytelników, że wie o katastrofie, która spotkała Carver City. Następnie zwróciła się ku własnym źródłom, poszukując w szumiącym morzu mediów społecznościowych wskazówek prowadzących do newsów, do których dotrze pierwsza i będzie je mogła zagarnąć dla siebie.

Dziesiątki nowych komentarzy pod hashtagiem #Phoenixidziewdiabły:

Dzisiaj miałem znowu wyjechać, ale znowu nadeszła cholerna burza. #przygnębiony #Phoenixidziewdiabły

Jak poznać, że to koniec: Pijesz własne szczyny i wmawiasz sobie, że to źródlana woda. #Phoenixidziewdiabły #kochamworkifiltrujące

Wygrałem! Wyjeżdżamy na północ! #loteriawizowaKB #żegnajciesukinsyny

Śmigłowce w kanionie. Czy ktoś wie, kto to może być? #rzekaKolorado #czarnehelikoptery

Nadal są pod moimi drzwiami! Kurwa, gdzie się podziała kawaleria?!! #wydziałpolicjiPhoenix

Nie korzystajcie z szosy 66. #kalifornijskamilicja #grupydronów #MM16

Co do chuja? Kiedy zamknięto bar Samma? #muszęsięnapić #Phoenixidziewdiabły

Zdjęcie: Bilbord FENIKS WZLATUJE obwieszony workami filtrującymi. Niezłe. #Phoenixidziewdiabły #sztukawPhoenix #fenikswzlatuje

Lucy od lat już śledziła mieszkańców Phoenix, ich hashtagi i komentarze. Dawało jej to mapę implozji miasta, wirtualne echa fizycznej katastrofy.

Wyobrażała sobie Phoenix jako lej pochłaniający wszystko – budynki, ludzi, ulice, historię. Wszystko wpadało w rozwartą paszczę katastrofy – piasek, zgarbione karnegie, osiedla mieszkalne.

A Lucy krążyła wokół otworu i rejestrowała wydarzenia.

Jej krytycy mówili, że niczym się nie różni od tych, którzy epatowali katastrofą w pogoni za popularnością, i kiedy miała zły dzień, zgadzała się z nimi. Była tylko dziennikarką poszukującą nieprzyzwoitych, pornograficznych obrazów, jak sępy, które opadły na Houston, gdy zawiodły przewody, albo przekazujące sensacyjne obrazy upadłego, pochłanianego przez naturę Detroit. Gdy jednak nadszedł lepszy dzień, Lucy odnosiła wrażenie, że nie tyle nadaje zagładzie miasta erotyczny charakter, ile odsłania otwierającą się przyszłość. Jakby mówiła: „Oto my. Tak to wszystko się skończy. Jest tylko jedna droga wyjścia i wszyscy próbujemy z niej skorzystać”.

Gdy pierwszy raz dotarła do miasta jako ekoreporterka, nie brała tego do siebie aż tak bardzo. Opowiadała wtedy kawały o Arizońcach, cieszyła się uproszczonymi relacjami i mikropłatnościami. Szybki zarobek w zamian za przyjemność podglądania osiągalną za jednym kliknięciem.

#zachętadoklikania.

#epatowanieupadkiem.

#Phoenixidziewdiabły.

Mieszkańcy Phoenix i jego przedmieść byli nowymi Teksańczykami, takimi samymi głupkami, jak każdy Pacan Perry’ego. Lucy i inni dziennikarze z CNN, Xinhua, Kindle Post, Agence France-Presse czy Google/New York Timesa z wielką satysfakcją karmili się padliną. Cały kraj obserwował upadek Teksasu, wszyscy więc wiedzieli, jak to wygląda. Zagłada Phoenix była taka sama jak katastrofa Austin, ale większa, gorsza i bardziej wszechogarniająca.

Upadek 2.0: Zaprzeczenie, Upadek, Akceptacja, Uchodźcy.

Lucy tam była i widziała z bliska na własne oczy, jak Arizona rozbiła się o mur. Sekcja zwłok z potężnym mikroskopem i zimnym Dos Equis w dłoni.

#lepiejoniniżmy.

Ale potem poznała kilku Arizońców. Zapuściła w mieście korzenie. Pomogła Timowi, który był jej przyjacielem, wybebeszyć jego własny dom, wyrwać ze ścian rury i przewody, jakby wyciągali kości ze zwłok.

Wydobyli z murów ramy okienne, jakby wyłuszczali gałki oczne, pozostawiając dom kierujący puste oczodoły na inne, równie bezokie budynki. Potem opisała to wszystko – dom, w którym rodzina mieszkała od trzech pokoleń, utracił wszelką wartość, ponieważ zasoby wody na przedmieściach się wyczerpały, a Phoenix nikomu nie pozwalało podłączyć się do swojej sieci.

Tak jest, #epatowanieupadkiem, ale teraz Lucy stała się jedną z uczestników, podobnie jak Timo, jego siostra Marta (tk) oraz jej trzyletnia córka, zalewająca się łzami, kiedy dorośli niszczyli jedyny dom, jaki w życiu znała.

Sunny zaskomlał pod łóżkiem.

– To minie – odezwała się z roztargnieniem w głosie, zastanawiając się, czy to prawda.

Meteorolodzy mówili, że to może być rekordowa seria burz piaskowych. Do tej pory zarejestrowali ich sześćdziesiąt pięć, a nadciągały następne.

Co jednak, jeśli nie będzie im końca?

Specjaliści od pogody chyba uważali, że istnieją rekordy, które można bić, jakby burze podlegały jakimś możliwym do odkrycia prawom. W telewizji mówiono o suszy, ale to słowo implikowało coś, co może się skończyć, coś przejściowego, a nie status quo.

Może czekała ich jedna, niekończąca się burza, permanentna klęska pyłu, dymu pożarów i suszy, gdy będzie się biło co najwyżej rekordy dni, podczas których ktoś zobaczy słońce...

Na ekranie pojawił się sygnał informujący o nowej wiadomości. Skaner również się ożywił, wykrywając aktywność na pasmach policyjnych. Coś tu było nie w porządku. W mediach społecznościowych również coś się działo.

Kupa glin w @Hilton6. Założę się, że to ciała. #Phoenixidziewdiabły

Wzywano kolejne posiłki.

To nie była jakaś kurewka albo robotnica z fabryki urządzeń fotowoltaicznych, którą zgwałcono, zabito i ciśnięto do suchego basenu. To był ktoś ważny. Ktoś, kogo nawet wydział policji Phoenix nie mógł zignorować.

Ktoś, kto zasługiwał na zainteresowanie.

Lucy westchnęła, obrzuciła zazdrosnym spojrzeniem wciąż kryjącego się pod łóżkiem psa, i wyłączyła komputer. Być może nie była w stanie dotrzeć do Carver City, ale coś wydarzyło się zbyt blisko, by mogła to zignorować.

W pokoju filtracyjnym włożyła maskę firmy REI oraz chroniące przed pyłem gogle – Desert Adventure Pro II – zestaw ochronny, który w zeszłym roku dostała w prezencie od swej siostry, Anny. Po raz ostatni odetchnęła czystym powietrzem i wyszła w burzę piaskową. Jej kamera spoczywała bezpiecznie w plastikowym opakowaniu.

Piasek smagał boleśnie skórę Lucy, gdy biegła ku miejscu, gdzie powinien się znajdować pikap. Szarpała się z klamką, mrużąc oczy w mroku, aż wreszcie zdołała otworzyć drzwi. Zatrzasnęła je za sobą i zgarbiła się, czując jak serce jej wali, a wiatr trzęsie kabiną.

Piasek uderzał z wizgiem o metal i szkło.

Gdy włączyła silnik, w środku zatańczyły drobinki pyłu, czerwona zasłona rozświetlona blaskiem ledów na tablicy rozdzielczej. Zwiększyła obroty, zastanawiając się, kiedy ostatnio zmieniała filtry paliwa. Byle tylko silnik nie zgasł. Zapaliła światła burzowe i ruszyła, kierując się raczej pamięcią niż wzrokiem. Samochód podskakiwał na pełnej dziur nawierzchni. Mimo że drogę oświetlały potężne światła burzowe, ulokowane tuż nad ziemią, niemal nie sposób było prowadzić. Ulica przed nią niknęła w skłębionej chmurze piasku. Lucy mijała inne pojazdy, które zatrzymały się, by zaczekać na poprawę pogody. Ich kierowcy byli mądrzejsi od niej.

Jechała powoli, bocznymi ulicami. Zastanawiała się, po co w ogóle zadaje sobie trud. Wiedziała, że podczas takiej burzy nie zrobi dobrych zdjęć, lecz mimo to czuła się zobowiązana przeć naprzód, choć wichura groziła zdmuchnięciem jej forda z drogi. Wyjechała na sześciopasmowe bulwary Phoenix, puste ulice zbudowane przez optymistyczną kulturę samochodu, a teraz zasypane piaskiem do tego stopnia, że pojazdy musiały się poruszać gęsiego między wydmami, przyklejone do tylnych świateł poprzedników, by nie zgubić się pośród pagórków miasta pochłanianego przez pustynię.

Wreszcie dostrzegła słabe światło na szczycie wieżowca Hilton 6, oraz jeszcze silniejsze reflektory na budowie Arkologii Taiyang, nieożywionego jeszcze potwora górującego nad całym Phoenix.

Rozpory arkologii lśniły pośród chmur piasku na podobieństwo upiornych kości.

Lucy zaparkowała pikapa przy czymś, co uznała za krawężnik, pozostawiając migoczące światła, a potem oparła się o drzwi, by otworzyć je pod naporem porywistego wiatru.

Wyszła w blask własnych reflektorów i zauważyła flary na drodze. Prześledziwszy wzrokiem ślad błysku magnezji, wypatrzyła wyłaniające się z mroku ludzkie sylwetki. Mężczyzn i kobiety w mundurach, wymachujących zapalonymi latarkami. Koguty radiowozów migoczące czerwono-niebieskim blaskiem.

Podeszła bliżej. Uszy wypełniał jej głośny oddech, a osłaniająca twarz maska zrobiła się mokra od wydzielanej przez płuca wilgoci. Minęła gliniarzy, bezskutecznie usiłujących osłaniać miejsce zbrodni przed unoszącym ślady wichrem.

Strugi krwi wsiąkały w pył na bulwarze, miniaturowy krajobraz morderstwa stawał się coraz bardziej bezładny, błotnisty i zakrzepły.

Blask lampy czołowej Lucy padł na dwa trupy. To tylko kolejne ofiary, pomyślała, ale potem snop światła dotknął jednej z twarzy, czarnej od zmieszanego z krwią pyłu i niemal całkowicie zasypanej.

Kobieta gwałtownie wciągnęła powietrze.

Wokół kręciło się mnóstwo gliniarzy i pracowników technicznych, ale wszyscy byli zajęci walką z burzą i trudno im było cokolwiek zobaczyć przez służbowe maski. Lucy podeszła bliżej, chcąc udowodnić samej sobie, że jej koszmar nie jest realny, żywy i rzeczywisty. Poznała go jednak natychmiast, mimo że w jego czaszce nie było już oczu.

– Och, Jamie – wyszeptała. – Skąd się tu wziąłeś?

Ktoś złapał ją za ramię.

– Skąd się tu pani wzięła?! – zawołał policjant. Jego głos tłumiły tumany niesionego wiatrem piasku oraz maska z filtrem.

Nie czekając na odpowiedź, odciągnął ją od ciała.

Lucy opierała się przez chwilę, a potem pozwoliła, by wywlókł ją poza obszar otoczony łopoczącą na wietrze taśmą. Gliniarze dopiero ją rozwijali:

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Wodny nóż

Подняться наверх