Читать книгу Rozmowy z niewierzącym - Papież Franciszek - Страница 5

LIST TRZECI
POROZMAWIAJMY O WIERZE: LIST DO NIEWIERZĄCEGO
Papież Franciszek odpowiada Eugenio Scalfariemu

Оглавление

Szanowny Panie Doktorze!

Z wielką serdecznością pragnę chociażby w zarysie spróbować odpowiedzieć na list, który zechciał Pan do mnie skierować 7 lipca na łamach „La Repubblica”. Przedstawił Pan wówczas wiele osobistych refleksji i uzupełnił je Pan następnie w wydaniu tegoż dziennika z 7 sierpnia.

Dziękuję Panu przede wszystkim za to, że zechciał Pan tak uważnie przeczytać encyklikę Lumen fidei. W zamierzeniu mojego umiłowanego poprzednika Benedykta XVI, który ją opracował i w znacznej mierze zredagował, i od którego z wdzięcznością ją przejąłem, ma ona bowiem na celu nie tylko utwierdzanie w wierze w Jezusa Chrystusa tych, dla których wiara ta jest ich tożsamością, lecz także nawiązanie szczerego i uczciwego dialogu z ludźmi, którzy, jak Pan, określają siebie jako „niewierzący, od lat interesujący się i zafascynowani nauczaniem i postacią Jezusa z Nazaretu”.

Wydaje mi się zatem, że będzie rzeczą niewątpliwie pozytywną, nie tylko dla nas jako poszczególnych osób, lecz także dla społeczeństwa, w którym żyjemy, podjęcie dialogu na temat tak ważnej rzeczywistości, jaką jest wiara odwołująca się do nauczania i postaci Jezusa.

Myślę, że zwłaszcza dwie okoliczności sprawiają, iż dialog ten jest konieczny i cenny. Stanowi on zresztą, jak wiadomo, jeden z głównych celów Soboru Watykańskiego II, zwołanego z woli Jana XXIII, i nauczania papieży, którzy – każdy zgodnie ze swoją wrażliwością i wnosząc indywidualny wkład – od tamtego czasu po dziś dzień podążali drogą wytyczoną przez Sobór.

Pierwsza okoliczność – jak przypomniano na początkowych stronach encykliki – związana jest z faktem, że wieki nowożytne były świadkami paradoksu: wiara chrześcijańska, której nowość i wpływ na życie człowieka od początku wyrażane były właśnie za pomocą symbolu światła, bardzo często bywała określana jako mroczny zabobon, stanowiący przeciwieństwo światła rozumu. Doprowadziło to do niemożności porozumienia między Kościołem i kulturą o inspiracji chrześcijańskiej – z jednej strony, a kulturą nowoczesną, wyrosłą na gruncie oświecenia – z drugiej strony. Najwyższy już czas – tę fazę dziejów zainicjował Sobór Watykański II – by podjąć otwarty i pozbawiony uprzedzeń dialog, który otworzy drogę do poważnego i owocnego spotkania obu stron.

Druga okoliczność – dla tych, którzy chcą być wierni darowi naśladowania Jezusa – wiąże się z tym, że dialog ten nie jest drugorzędnym dodatkiem do egzystencji człowieka wierzącego, lecz jest jej głębokim i niezbędnym wyrazem. Niech mi będzie wolno w związku z tym zacytować stwierdzenie, moim zdaniem bardzo ważne, zawarte w encyklice. Ze względu na to, że prawdą, której świadectwo daje wiara, jest prawda miłości – jak to jest podkreślone w tekście – „wynika stąd jasno, że wiara nie jest bezwzględna, lecz wzrasta we współżyciu w poszanowaniu drugiego człowieka. Wierzący nie jest arogancki; przeciwnie, prawda daje mu pokorę, bo wie on, że to nie my ją posiadamy, ale to ona nas bierze w posiadanie. Nie powodując bynajmniej usztywnienia postaw, pewność wiary nakazuje nam wyruszyć w drogę i umożliwia dawanie świadectwa i dialog ze wszystkimi” (n. 34). Taki właśnie duch inspiruje słowa, które piszę do Pana.

Wiara w moim przypadku narodziła się ze spotkania z Jezusem. Spotkanie to poruszyło moje serce oraz nadało kierunek i nowy sens mojemu życiu. A jednocześnie było ono możliwe dzięki wspólnocie wiary, w której żyłem i dzięki której zyskałem dostęp do mądrości Pisma Świętego, do nowego życia, które niczym źródło tryska z Jezusa poprzez sakramenty, do braterstwa ze wszystkimi i do posługi ubogim, którzy są prawdziwym wizerunkiem Pana. Bez Kościoła – proszę mi wierzyć – nie mógłbym spotkać Jezusa, choć jestem świadomy, że ten ogromny dar, jakim jest wiara, przechowywany jest w kruchych glinianych naczyniach naszego człowieczeństwa.

Dzięki temu osobistemu doświadczeniu wiary przeżytej w Kościele mogę swobodnie wysłuchać Pana pytań i próbować, razem z Panem, szukać dróg, które przynajmniej na pewnych odcinkach moglibyśmy pokonać razem.

Proszę mi wybaczyć, że nie idę tu krok po kroku za argumentami wyłożonymi przez Pana w artykule wstępnym z 7 lipca. Wydaje mi się bardziej owocne – a przynajmniej, w moim przekonaniu, bardziej odpowiednie – zajęcie się w pewnym sensie tym, co jest sednem Pana uwag. Pomijam więc całkowicie metodę wykładu encykliki, w której dostrzega Pan brak części poświęconej doświadczeniu historycznemu Jezusa z Nazaretu.

Zauważam jedynie, na wstępie, że tego typu analiza nie jest drugorzędna. Chodzi bowiem o to, by – zgodnie zresztą z logiką leżącą u podstaw wewnętrznej struktury encykliki – skupić uwagę na znaczeniu tego, co Jezus powiedział i uczynił, a tym samym, ostatecznie, na tym, kim Jezus dla nas był i jest. Listy świętego Pawła i Ewangelia według świętego Jana, do których w szczególny sposób nawiązuje encyklika, oparte są bowiem na trwałym fundamencie mesjańskiej posługi Jezusa z Nazaretu, której kulminacją jest Pascha, przejście od śmierci do zmartwychwstania.

Powiedziałbym zatem, że z Jezusem trzeba się konfrontować w konkrecie i przy całej szorstkości Jego ziemskiego życia, zgodnie z tym, co nam o Nim mówi zwłaszcza najstarsza z Ewangelii. „Zgorszenie”, które było wywoływane przez słowa i czyny Jezusa, wynikało z Jego nadzwyczajnej „władzy” – znaczenie tego słowa, występującego już w Ewangelii Marka, nie jest łatwo oddać po włosku. W języku greckim termin ten brzmi exousìa i wskazuje na to, co „pochodzi z istnienia”, na to, kim się jest. Nie chodzi więc o coś zewnętrznego lub wymuszonego, lecz o coś, co emanuje z wnętrza i samo się narzuca. Jezus faktycznie wywiera na ludziach głębokie wrażenie, zaskakuje, przemienia ze względu na – On sam to mówi – swoją więź z Bogiem, którego nazywa poufale Abba, a który daje Mu ową „władzę”, by posłużył się nią dla dobra ludzi.

Tak więc Jezus naucza jako „ktoś, kto ma władzę”, uzdrawia, powołuje uczniów, by za Nim szli, przebacza… Są to rzeczy, które w Starym Testamencie należą do Boga i tylko do Niego. Pytanie, które wielokrotnie powtarza się w Ewangelii Marka i odnosi się do tożsamości Jezusa: „Kim jest ten, który…?”, rodzi się ze stwierdzenia, że chodzi o władzę różną od tej znanej w świecie, chodzi o władzę, której celem nie jest panowanie nad innymi, ale służenie im, danie im wolności i pełni życia. I to nawet za cenę narażenia własnego życia, kosztem niezrozumienia, zdrady, odrzucenia, aż po wyrok śmierci, aż po opuszczenie, w jakim Jezus się znalazł na krzyżu. Lecz Jezus pozostaje wierny Bogu, aż do końca.

I właśnie wtedy – jak woła rzymski setnik przy krzyżu w Ewangelii świętego Marka – Jezus paradoksalnie objawia, że jest Synem Boga! Synem Boga, który jest miłością i chce całym sobą, aby każdy człowiek odkrył, że jest Jego prawdziwym dzieckiem i według tego żył. W wierze chrześcijańskiej poświadczone jest to przez fakt, że Jezus zmartwychwstał – nie po to, by zatriumfować nad tymi, którzy Go odrzucili, lecz by zaświadczyć, że miłość Boga jest silniejsza od śmierci, że przebaczenie Boga jest większe od wszelkiego grzechu i że warto poświęcić własne życie, by dać świadectwo o tym ogromnym darze.

Wiara chrześcijańska mówi, że Jezus jest Synem Bożym, który przyszedł na świat, by dać swoje życie, ażeby wszystkim otworzyć drogę miłości. Ma Pan zatem rację, Szanowny Panie Doktorze, kiedy widzi Pan we wcieleniu Syna Bożego podstawę wiary chrześcijańskiej. Już Tertulian pisał, że caro cardo salutis, „ciało (Chrystusa) jest podstawą zbawienia”. Wcielenie, a więc fakt, że Syn Boży przyjął nasze ciało i dzielił radości i cierpienia, zwycięstwa i porażki naszej egzystencji, aż po okrzyk na krzyżu, przeżywając wszystko w miłości i wierności wobec Abba, jest świadectwem niewiarygodnej miłości Boga do każdego człowieka, nieocenionej wartości, jaką Bóg przyznaje każdemu z nas.

Dlatego każdy z nas jest powołany do tego, by przyjąć perspektywę i wybór miłości Jezusa, by zagłębić się w Jego sposób bycia, myślenia i działania. To jest wiara, ze wszystkimi jej wyrazami, szczegółowo opisanymi w encyklice.

W tym samym artykule pyta mnie Pan, jak należy rozumieć oryginalność wiary chrześcijańskiej, która opiera się właśnie na wcieleniu Syna Bożego, w stosunku do innych religii, które koncentrują się na absolutnej transcendencji Boga.

Powiedziałbym, że oryginalność chrześcijaństwa polega właśnie na tym, że wiara daje nam udział w relacji Jezusa z Bogiem, który jest Abba, i w świetle tego – w relacji, którą Bóg ma ze wszystkimi innymi ludźmi, także z nieprzyjaciółmi, w imię swej miłości. Innymi słowy, synostwo Jezusa, jak przedstawia je nam wiara chrześcijańska, nie zostało objawione po to, by podkreślić niemożliwą do pokonania przepaść między Jezusem i wszystkimi innymi ludźmi, lecz by nam powiedzieć, że w Nim wszyscy jesteśmy powołani, by być dziećmi jednego Ojca i swoimi braćmi. Wyjątkowość Jezusa służy porozumieniu, nie zaś wykluczeniu. Wynika z tego również – co nie jest błahostką – podział na sferę religijną i sferę polityczną, usankcjonowany przez zasadę „oddawania Bogu tego, co należy do Boga, a Cezarowi tego, co należy do Cezara”, którą Jezus głosił i na której mozolnie budowana była historia Zachodu. Kościół jest bowiem powołany do bycia zaczynem i solą Ewangelii, czyli do szerzenia przekazu o miłości i miłosierdziu Boga, które obejmują wszystkich ludzi i wskazują na nadprzyrodzony i ostateczny cel naszego przeznaczenia. Do społeczności obywatelskiej i politycznej należy zaś trudne zadanie kształtowania i urzeczywistniania życia coraz bardziej godnego człowieka – w sprawiedliwości i solidarności, w poszanowaniu prawa i w pokoju.

Dla osoby żyjącej wiarą chrześcijańską nie oznacza to ucieczki od świata czy dążenia do jakiegokolwiek typu hegemonii, lecz służbę konkretnemu człowiekowi i wszystkim ludziom, począwszy od peryferii dziejów, i z zachowaniem jasnego światła nadziei, która nakazuje czynić dobro mimo wszystko i patrząc zawsze przed siebie.

Pyta mnie Pan również, na zakończenie swojego pierwszego artykułu, co można powiedzieć braciom Żydom na temat obietnicy, którą uczynił im Bóg: czy okazała się ona całkiem zwodnicza? Jest to – proszę mi wierzyć – pytanie, które ma dla nas, chrześcijan, radykalne znaczenie, ponieważ z pomocą Boga, przede wszystkim począwszy od Soboru Watykańskiego II, odkryliśmy na nowo, że naród żydowski jest dla nas wciąż świętym korzeniem, z którego wyrósł Jezus. Ja również, w przyjaźni z braćmi Żydami, którą pielęgnowałem przez wszystkie lata spędzone w Argentynie, wielokrotnie zadawałem Bogu takie pytania w modlitwie; zwłaszcza wtedy, gdy na myśl nasuwały się straszliwe doświadczenia Szoah. Mogę Panu powiedzieć, podobnie jak czynił to Paweł Apostoł, że Bóg nigdy nie przestał być wierny Przymierzu zawartemu z Izraelem i że pośród straszliwych prób tych stuleci Żydzi zachowali swoją wiarę w Boga. Za ten fakt nigdy nie będziemy w stanie być im wystarczająco wdzięczni, ani jako Kościół, ani jako ludzkość. Oni też, właśnie trwając w wierze w Boga Przymierza, przypominają wszystkim, również nam, chrześcijanom, że jako pielgrzymi wciąż oczekujemy na powrót Pana. Dlatego zawsze musimy być na Niego otwarci i nigdy nie możemy kryć się za tym, co już osiągnęliśmy.

Tak dochodzę do trzech pytań, które zadał mi Pan w artykule z 7 sierpnia. Wydaje mi się, że w pierwszych dwóch tym, co leży Panu na sercu, jest zrozumienie nastawienia Kościoła do osób niepodzielających wiary w Jezusa. Przede wszystkim pyta mnie Pan, czy Bóg chrześcijan przebacza tym, którzy nie wierzą i nie szukają wiary. Przyjmując, że – to rzecz fundamentalna – miłosierdzie Boga nie zna granic, to jeśli człowiek zwraca się do Niego ze szczerym i skruszonym sercem, wówczas w przypadku niewierzących sprawa polega na posłuszeństwie własnemu sumieniu. Grzech, również w przypadku niewierzącego, występuje wtedy, gdy człowiek postępuje wbrew sumieniu. Słuchanie sumienia i posłuszeństwo mu oznaczają bowiem, że człowiek podejmuje decyzje w obliczu tego, co postrzega jako dobro lub zło. I to od tej decyzji zależy dobro lub zło naszego działania.

Po drugie, pyta mnie Pan, czy myślenie, że nie istnieje żaden absolut, a zatem nie ma też prawdy absolutnej, lecz jest tylko seria prawd względnych i subiektywnych, jest błędem lub grzechem. Nie mówiłbym jednak, nawet w przypadku osoby wierzącej, o prawdzie „absolutnej” w tym sensie, że absolutne jest to, co jest oderwane, co nie ma żadnych związków ani więzi. Prawdą natomiast, według wiary chrześcijańskiej, jest miłość Boga do nas, ludzi, w Jezusie Chrystusie. A zatem prawda jest relacją! Jednocześnie każdy z nas pojmuje prawdę, i tak ją wyraża, wychodząc od samego siebie: od swojej historii i kultury, od sytuacji, w której żyje, itd. Nie oznacza to, że prawda jest zmienna i subiektywna, przeciwnie. Jest ona dla nas dostępna zawsze jako nasza droga i życie. Czyż Jezus sam nie powiedział: „Ja jestem drogą, prawdą, życiem”? Innymi słowy prawda, jako że jest ostatecznie nieodłączna od miłości, wymaga pokory i otwarcia, by można było jej szukać, przyjąć ją i wyrazić. Trzeba zatem dojść do porozumienia co do terminologii i, być może – aby wyjść poza ciasne ramy opozycyjnych stanowisk – na nowo określić problem prawdy absolutnej. Myślę, że jest dziś konieczne rozpoczęcie spokojnego i konstruktywnego dialogu, o którym pisałem na początku.

Na koniec pyta mnie Pan, czy wraz ze zniknięciem ludzkości zniknie także myśl zdolna pomyśleć Boga. Z pewnością wielkość człowieka polega na tym, że może on pomyśleć Boga. A zatem może żyć w świadomej i odpowiedzialnej relacji z Nim. Lecz jest to relacja między dwiema rzeczywistościami. Bóg – tak myślę i tego doświadczyłem, a jakże wielu ludzi, żyjących wczoraj i dzisiaj, to podziela! – nie jest ideą, jakkolwiek byłaby ona wzniosła, będącą owocem myśli człowieka. Bóg jest rzeczywistością przez duże „R”. Jezus nam Go objawia – i żyje w relacji z Nim – jako Ojca nieskończenie dobrego i miłosiernego. Bóg nie jest zatem zależny od naszej myśli. Zresztą, nawet gdyby dobiegło kresu istnienie ludzkości na Ziemi – a zgodnie z wiarą chrześcijańską świat, taki jakim go znamy, zmierza do końca – człowiek nie przestanie istnieć, jak również istnieć nie przestanie stworzony wszechświat, choć odbędzie się to w sposób nam nieznany. Pismo Święte mówi o „niebie nowym i ziemi nowej” oraz stwierdza, że na końcu, w miejscu i czasie, których nie znamy, ale do których w wierze tęsknimy, pragnąc ich i wyczekując, Bóg będzie „wszystkim we wszystkich”.

Szanowny Panie Doktorze, kończę refleksje, do których pobudziły mnie Pańskie słowa i pytania. Proszę przyjąć je jako prowizoryczną, ale szczerą i ufną próbę odpowiedzi na zaproszenie, jakie w nich dostrzegam, by wspólnie przebyć jakiś odcinek drogi. Proszę mi wierzyć, że Kościół, mimo swej powolności, niewierności, błędów i grzechów popełnianych w przeszłości i tych, jakie zawsze mogą popełnić ci, którzy go tworzą, nie ma innego sensu ani celu niż życie Jezusem i dawanie świadectwa o Nim, o posłanym przez Abba, „abym ubogim głosił dobrą nowinę (…), więźniom wyzwolenie, a niewidomym przejrzenie; abym zniewolonych czynił wolnymi, abym ogłosił rok łaski od Pana” (Łk 4,18-19; por. Iz 61,1n).

Rozmowy z niewierzącym

Подняться наверх