Читать книгу McCartney w rozmowach - Paul Du Noyer - Страница 6

Wstęp

Оглавление

Prawdę mówiąc, wcale nie chciałem być żywą legendą. Wszedłem w ten biznes, żeby nie chodzić codziennie do pracy. I żeby wyrywać laski. W końcu wyrwałem sporo lasek i wykręciłem się od monotonnego chodzenia do pracy, i tak mi zostało do dziś.

Paul McCartney

W dzieciństwie, podczas ataku astmy, przeżyłem doświadczenie bliskie śmierci. Znalazłem się w liverpoolskim szpitalu z maską tlenową na twarzy i słuchawkami na uszach. Stacja radiowa, której słuchałem, nadawała właśnie w całości Abbey Road, nową płytę The Beatles. Z powodu tego wydarzenia zrozumiałem stwierdzenie, że muzyka tej grupy jest „afirmacją życia” – i to bardzo dosłownie. Wtedy, na szpitalnym łóżku, zdałem sobie nagle sprawę, jak bardzo kocham Beatlesów i jak bardzo pragnę żyć.

Działo się to w roku 1969. Oczywiście zaraz potem te sukinsyny się rozstały.

Naturalnie przebaczyłem im i uważnie śledziłem ich solowe kariery. A potem dorosłem i zostałem dziennikarzem muzycznym, dzięki czemu wiele razy rozmawiałem z Paulem McCartneyem. John Lennon został zamordowany, zanim miałem szansę go spotkać, czego żałuję chyba najbardziej. Na szczęście udało mi się nawiązać nić przyjaźni z Paulem.

Stąd właśnie wzięła się ta książka. Pozbierałem fragmenty wszystkich naszych rozmów i ułożyłem je w całość. Wyłania się z niej – mam taką nadzieję – historia Paula McCartneya, muzyka i nie tylko, opowiedziana jego słowami, z dodatkiem kilku moich. Podczas trwającej ponad pół wieku kariery stworzył on imponującą liczbę dzieł, w których słuchacz za każdym razem odkrywa coś nowego.

Paul nie ma sobie równych w historii muzyki, niezależnie od tego, czy za wyznacznik sukcesu przyjmiemy dokonania artystyczne, komercyjne, czy też wpływ, jaki jego utwory miały na odbiorców. McCartney będzie cieszył się niepodważalną reputacją także wśród kolejnych pokoleń. W tej książce postaram się udowodnić, że jego muzyka, czasem uważana przez niektórych krytyków za komercyjną i mdłą, w rzeczywistości poszukuje nowych, mniej oczywistych ścieżek.

Od kiedy Paul dołączył w 1957 roku do Quarrymen, zespołu Johna Lennona, nagrywa i koncertuje bez dłuższych przerw. Pisze ponadczasowe miłosne songi równie łatwo, jak inni oddychają. Gra rock and rolla z większą agresją i wyuzdaniem niż wychowankowie zakładów poprawczych. Królowa Anglii uważa, że sir McCartney jest cudowny, a równocześnie najbardziej odjechani awangardowi artyści przyznają, że w muzycznych poszukiwaniach potrafi skierować się ku niezbadanym krainom. Próbował niemal wszystkich gatunków – od popu dla dzieci po muzykę poważną. Jeżeli wziąć pod uwagę rozpiętość stylistyki, być może mógłby mu dorównać Pablo Picasso.

Niezwykle trudno jest nagrać murowany hit, a właściwie niemożliwe, by umieszczać takie przeboje na szczytach list przez dłuższy czas. Mimo wszystkich wzlotów i upadków McCartney osiągnął więcej niż jakikolwiek inny muzyk. Mniej zdolni tekściarze byliby zachwyceni, mogąc korzystać z okruchów z jego stołu. Show-biznes jest wspaniały, ponieważ daje ludziom to, czego chcą. Sztuka jest wspaniała, ponieważ daje nam coś, o czym nawet nie wiedzieliśmy, że tego chcemy. A Paul jest podwójnie wspaniały, ponieważ robi obie te rzeczy naraz.

Czy jego twórczość zawsze zachowuje jednakowo wysoki poziom? Nie, skąd. Kiedy jednak McCartney ma dobry dzień, żaden kompozytor muzyki popularnej nie potrafi mu dorównać, jeśli chodzi o tworzenie piosenek nuconych potem przez cały świat.

Beatlesi bardzo wcześnie osiągnęli stan bliski ideału, a potem zrobili coś niewiarygodnego: na każdej nowej płycie prezentowali publiczności nowy i całkowicie odmienny rodzaj muzycznej doskonałości. Nie mogło to trwać wiecznie – i nie trwało. Jednak od Paula – podobnie jak od Johna Lennona – wymagano, by wciąż osiągał to, co niemożliwe. Gdyby zaś temu nie sprostał, czekał go sąd najokrutniejszego z sędziów.

Paul, jak powszechnie przyznawano, miał talent, który pozwalał mu z łatwością tworzyć dzieła niemal w każdym stylu. Jego dusza jednak, dodawali niektórzy, wyrastała z korzenia show-biznesu. Mimo że jego osiągnięcia z czasów The Beatles czyniły go jedną z najbardziej prominentnych postaci nowej rockowej kultury, nie chciał rezygnować z okazjonalnych zleceń na familijne melodyjki.

Kim więc jest? Bezwstydnym graczem pod publiczkę? W tym stereotypie tkwi ziarno prawdy: McCartney nigdy nie widział powodu, by w jakikolwiek sposób ograniczyć swoją muzyczną kreatywność. Nieuczciwie byłoby jednak sugerować, że dokonania na tak wielu polach czynią go gorszym artystą. Gdyby ktoś wpadł w poetycki nastrój, mógłby porównać twórczość Paula do dębu: pień jest potężny i ogromny, ale gałęzie rozpościerają się szeroko i układają w fantazyjne wzory.

Sam muzyk rozsądnie uciekał od takich analogii, lecz wiadomo, że podziwiał rozległe zainteresowania Picassa i mistrzowskie opanowanie przez tego malarza tradycyjnych umiejętności połączone z głodem nowych artystycznych prób, jakich nikt przed nim nie dokonywał. Olbrzymi dorobek McCartneya jest świadectwem zarówno jego wewnętrznej energii, jak i niesłabnącej z upływem lat kreatywności. Jego muzyka nie rozwinęła się w jednym kierunku, przypomina raczej rozkręcającą się w coraz szersze kręgi spiralę.

Urodzony 18 czerwca 1942 roku Paul McCartney wychowywał się w czasach przed rock and rollem. Uformował go świat, który obecnie już zniknął, do czego zresztą przyczynili się sami Beatlesi. Na dojrzewanie Paula ogromny wpływ wywarła druga wojna światowa, jeden z największych wstrząsów w historii ludzkości. Wszystkie umysły skupiały się teraz na współczesności, a im mniej przypominała ona przeszłość, tym lepiej. Przeszłość nie mogła nauczyć ludzi niczego dobrego – a przynajmniej tak wówczas myślano.

Paul wydawał się nastoletnim buntownikiem do szpiku kości, wszak jego pokolenie wydało wielu takich ludzi. Nigdy jednak w głębi serca nie był obrazoburcą. Ta sprzeczność przenikała całą jego twórczość. W związku z tym niektórzy krytycy otwarcie pogardzali twórczością McCartneya. W rzeczywistości jednak to przede wszystkim muzyce artysta zawdzięcza swój dzisiejszy status. Paul należy do kurczącego się grona tych, których rock nie ukształtował od podstaw, ponieważ wiedzieli już sporo o muzyce, zanim go poznali.

Ta książka nie opowiada jednak wyłącznie o Beatlesach. Kiedyś wspomniałem McCartneyowi, że pisarze mają skłonność do zdawkowego opisywania jego życia po 1970 roku, traktując je wyłącznie jako chaotyczny epilog. Paul odparł:

Dobrze, że o tym wspomniałeś, też to dostrzegłeś. Znam reguły tej gry – spotkałem w życiu wystarczająco dużo dziennikarzy, którzy chcieli napisać sensacyjne artykuły z tezą. „Ten facet był beatlesem” – o to w tym chodzi. To samo robią w każdej książce o Johnie Lennonie. Kondensują cały okres z Yoko do jednego zdania: „Och tak, tworzyli pieśni o pokoju, nosili śmieszne kapelusze i okulary, a John był wówczas taki wojowniczy, czyż nie?”. Jakże łatwo im to przychodzi.

Ale w pewnym sensie podoba mi się takie postawienie sprawy. To samo dotyczy muzyki, którą tworzyłem w tamtym okresie. Myślę, że dzięki temu pozostaje ona nieodkryta. Tak jakby została wymazana. Mówią: „Niee, Paul od czasów Beatlesów nie nagrał nic godnego uwagi”.

Jednak kiedy człowiek bliżej się temu przyjrzy… Chodzi o to, że są wśród tych utworów takie, które sprzedały się lepiej niż jakiekolwiek kawałki Beatlesów, jak Mull of Kintyre. Oczywiście krytycy tak nie uważają, ale cholernie dużo ludzi lubiło ten numer. No to kim w takim razie jestem?

Paul nie czuje się skrępowany przynależnością do grupy z Liverpoolu, nawet jeżeli przynależność ta wpłynęła negatywnie na wczesne lata jego solowej kariery. We wszystkich przeprowadzonych przeze mnie wywiadach wspominał Beatlesów częściej niż ja:

Mawiałem do moich dzieci: „Jesteście jedynymi osobami, które nigdy nie pytają mnie o Beatlesów!”. Chciałem czasem, żeby ich kumple podczas wizyty zadali mi pytanie: „Jak to było – grać w takiej kapeli jak The Beatles?”, a wtedy mógłbym odpowiedzieć „Ano, niech się zastanowię…”, a na to oni z rozdziawionymi buziami: „Ooo kuurczę…”.

Dzieciaki już takie są. Nie chcą słuchać gadki na ten temat, ale może ich kolesie? Wtedy mógłbym pierniczyć dalej (tonem uroczego gaduły): „Och! To zabawne, że o tym wspominasz, bo…”. A godzinę później…

Pułapka okresu beatlesowskiego polega na tym, że skupiając się na nim, umniejszamy wartość całej świetnej muzyki, jaką Paul stworzył przez czterdzieści pięć lat solowej kariery. W tej książce chcę przywrócić właściwe proporcje. McCartney powiedział mi kiedyś, że pewnego dnia ludzie zaczną dostrzegać jego dorobek i doceniać go w pełni. Chciałbym móc ogłosić, iż ten dzień właśnie nadszedł.

Bogactwo i różnorodność solowej twórczości McCartneya – od niesławnych żabich chórków do najbardziej niezwykłych elektronicznych brzmień – powinny doczekać się szczegółowego opracowania. Jego mniej znane nagrania są piękne dzięki swojej rozmaitości i charakterowi zaskakującemu słuchaczy. Mówi się, że diabeł tkwi w szczegółach, ale po szczegółowej analizie dorobku McCartneya odnajdziemy w nim również anioły.

Liczba jego piosenek idzie w setki. Wiemy wszyscy, że napisał Penny Lane i Hey Jude. Powinniście jednak wiedzieć, że po tych przebojach stworzył również mniej znane perełki, które w końcu przeżyją nas wszystkich. Postbeatlesowski materiał McCartneya jest zastanawiająco niedoceniany, tymczasem to prawdziwy skarbiec popowej muzyki. Paul zgadza się z tym stwierdzeniem:

Mam taką teorię, że w przyszłości ludzie będą traktować moją solową twórczość jako osobną całość, a nie jako to, co wydarzyło się po zamknięciu rozdziału pod tytułem „The Beatles”. Istnieje takie niebezpieczeństwo, jeśli wziąć pod uwagę, że po Here There and Everywhere, Yesterday i Fool on the Hill pojawił się na przykład Bip Bop [z albumu Wild Life grupy Wings]. To taka błaha pioseneczka. Muszę przyznać, że zawsze jej nienawidziłem.

Myślę, że coś takiego nastąpi w przyszłości. To samo dotyczyć będzie twórczości Johna. Przyjrzą się jej uważniej i stwierdzą: „Aha, już rozumiemy, o co mu chodziło”. Najlepsze, że jest ona taka nieoczywista, subtelniejsza niż całkowicie komercyjne rzeczy, które robiliśmy razem. Sądzę jednak, że z czasem będzie odbierana jako coraz normalniejsza.

Nieco pozmieniałem kolejność wywiadów, toteż chciałbym tu przypomnieć, że najwcześniejsza z rozmów w tej książce pochodzi z 1979 roku, kiedy wysłano mnie na konferencję prasową przed koncertem Paula McCartneya w Liverpoolu. To było zlecenie marzeń! Zdałem sobie wówczas sprawę z tego, że wreszcie wiem, co chcę robić w życiu. Jeżeli nawet ta książka jest nie tyle przekrojową biografią, ile portretem złożonym z wybranych przeze mnie cech, to przynajmniej portretem z życia wziętym. Oprócz paru wyjątków wszystkie cytaty z wypowiedzi McCartneya, które tu przeczytacie, pochodzą z przeprowadzonych przeze mnie wywiadów.

Spotykałem Paula regularnie jako dziennikarz magazynów „New Musical Express”, „Q”, „MOJO” i „The Word”. Służyłem mu także pomocą redakcyjną w projektach takich jak foldery reklamujące trasy koncertowe, komunikaty prasowe czy też notki na okładkach albumów. Zawsze skupialiśmy się na muzyce, jednocześnie starając się do niej nie ograniczać. McCartney, mówiąc o swoich piosenkach, przywoływał wiele wspomnień i opisywał osobiste radości oraz smutki, które towarzyszyły mu podczas pisania tych utworów. Oczywiście w tych opowiadaniach występują pewne luki, ponieważ w każdym z wywiadów rozmawialiśmy na inny temat, jednak zazwyczaj Paul bez skrępowania mówił o niemal wszystkich etapach kariery.

Pierwsza część tej książki zachowuje z grubsza chronologiczny porządek, natomiast część druga obraca się wokół konkretnych zagadnień. W rzeczywistości każda rozmowa rozwijała się swobodnie, skacząc od jednego tematu do drugiego, toteż w celu poprawienia spójności musiałem „zremiksować” nasze wypowiedzi. Nie zmienia to w niczym faktu, że podczas ponad trzydziestu lat spotkań mój rozmówca barwnie opisał, jak to jest być Paulem McCartneyem.

Pomocne okazało się w tym moje liverpoolskie pochodzenie. Obaj urodziliśmy się w Anfield, dzielnicy szeregowców stojących wokół słynnego stadionu, a następnie przeprowadziliśmy się do identycznych domów, tyle że stojących po przeciwnych stronach miasta. Mimo dwunastu lat różnicy obaj uczęszczaliśmy do podobnych szkół. Podczas rozmów zdarzało nam się wpadać w dygresje i z absurdalną dokładnością omawiać trasy autobusów, szczegóły dotyczące doków czy domów towarowych.

W głębi serca Paul McCartney nigdy nie był supergwiazdą, za jaką mieli go wielbiciele. Nie lubi, kiedy ktoś uważa go za nieprzystępnego czy napuszonego, toteż zawsze starał się, żebyśmy w trakcie wywiadów obaj czuli się jak podczas zwyczajnej rozmowy.

Nie mam zamiaru udawać, że jestem jego bliskim przyjacielem, jednak nasze spotkania zawsze przebiegały w nader życzliwej atmosferze, mimo że za każdym razem widziałem, jak napięty jest jego harmonogram. Znosił to wszystko z godną podziwu cierpliwością, poważnie traktując wszystkie moje pytania. Właśnie dlatego za każdym razem miałem wrażenie, że Paul McCartney to swój chłop, który przy okazji jest prawdziwym geniuszem.

McCartney w rozmowach

Подняться наверх