Читать книгу Podręcznik wojownika światła - Paulo Coelho - Страница 7

Оглавление


– Z plaży, we wschodniej części wioski, dojrzeć można wyspę, na której wznosi się gigantyczna świątynia, z niezliczoną ilością dzwonów – powiedziała kobieta.

Mały chłopiec po raz pierwszy widział ją w tych okolicach. Zwrócił uwagę na osobliwy strój i welon, okrywający jej włosy.

– Czy znasz tę świątynię? – spytała. – Pójdź ją obejrzeć i powiedz mi, czy ci się podoba.

Dzieciak urzeczony urodą nieznajomej, udał się we wskazane miejsce. Usiadł na piasku i zaczął bacznie wpatrywać się w horyzont, ale zobaczył tylko to, co zwykle: błękitne niebo, zlewające się z taflą oceanu.

Rozczarowany, powędrował do sąsiedniej osady i spytał napotkanych rybaków, czy słyszeli cokolwiek o jakiejś wyspie albo świątyni.

– O tak! To było bardzo dawno temu, w czasach, kiedy żyli tu moi pradziadowie – odezwał się stary rybak. – Trzęsienie ziemi pochłonęło wyspę. Choć nie można jej już zobaczyć, zdarza się czasem, że w morskich głębinach słychać bicie świątynnych dzwonów.

Chłopiec powrócił na plażę i wytężył słuch, ale do jego uszu dobiegał jedynie szum morskich fal i krzyk mew.


Kiedy zapadła noc, przyszli po niego rodzice. Lecz już następnego ranka, skoro świt, znów wrócił na plażę. Obraz nieznajomej nie dawał chłopcu spokoju. Wydawało mu się nie do pomyślenia, aby osoba tak piękna mogła kłamać. Jeśli ona któregoś dnia powróci, chciałby móc jej powiedzieć, że choć nie dojrzał wyspy, to słyszał dzwony świątyni puszczone w ruch przez fale.

Mijały miesiące. Z czasem chłopiec zapomniał o tajemniczej kobiecie, lecz pamiętał o skrywającej skarby podwodnej świątyni. Gdyby posłyszał dźwięki dzwonów, miałby przynajmniej pewność, że rybacy mówili prawdę. A gdy dorośnie mógłby zgromadzić dość pieniędzy, by zorganizować wyprawę w poszukiwaniu zatopionych skarbów.

Nie interesowała go już szkoła ani zabawy z kolegami. Stał się ulubionym celem kpin innych dzieci, które powtarzały w kółko: „On nie jest taki jak my. Woli przesiadywać nad brzegiem morza, niż bawić się z nami, bo lęka się przegranej”. I śmiały się głośno na widok chłopca siedzącego na plaży.

Wciąż nie udawało mu się posłyszeć starych dzwonów, lecz każdego ranka uczył się czegoś nowego. Na początku odkrył, że kiedy wsłuchuje się w szum morza, fale nie rozpraszają już jego uwagi. Trochę później przywykł do krzyku mew, do brzęczenia pszczół, do szelestu wiatru w palmowych liściach. W bez mała pół roku po pierwszym spotkaniu z tajemniczą kobietą, żaden hałas nie był już w stanie go rozproszyć, lecz i tak nie potrafił dosłyszeć bicia dzwonów zatopionej świątyni.

Czasami przychodzili do niego rybacy. „My je słyszymy” – mówili z przekonaniem. Chłopcu to się ciągle nie udawało. Z czasem słowa rybaków stały się inne: „Jesteś zbyt przejęty tymi dźwiękami dzwonów. Daj temu spokój i wracaj do zabaw z kolegami. Pewnie tylko rybacy mogą je usłyszeć”.

Po roku dał za wygraną. „A jeśli ci ludzie mają rację? Lepiej będzie jak urosnę i zostanę rybakiem. Wtedy każdego ranka będę wracał na brzeg i kiedyś na pewno usłyszę dzwony. A zresztą, może to tylko legenda? Może podczas trzęsienia ziemi roztrzaskały się wszystkie dzwony i nigdy już nie zagrają?” – myślał w duchu.

Tego popołudnia postanowił wrócić do domu i dać sobie spokój z zatopioną wyspą. Zbliżył się do oceanu, by go pożegnać i raz jeszcze ogarnął wzrokiem jego bezmiar. A ponieważ nie zaprzątał już sobie głowy dzwonami, mógł radować się po prostu śpiewem mew, szumem fal i szelestem wiatru w palmowych liściach. W oddali posłyszał rozbawione głosy dzieci i poczuł się szczęśliwy, że znów powróci do zabaw z rówieśnikami. Pewnie na początku jego koledzy będą się z niego naśmiewać, ale szybko zapomną o tym co się zdarzyło i, jak dawniej, znów przyjmą go do swego grona. Rozpierała go radość i tak jak może to uczynić tylko dziecko – podziękował za dar życia. Był pewien, że nie stracił czasu na marne, bo nauczył się obcować z przyrodą i szanować ją. I nagle, niespodziewanie, kiedy słuchał morza, mew, szelestu palm i głosów swoich przyjaciół w oddali, dobiegł go pierwszy dźwięk dzwonu.

I następny.

A potem jeszcze następny, aż w końcu odezwały się wszystkie dzwony zatopionej świątyni, wypełniając radością jego serce.

Wiele lat później, kiedy był już dorosłym mężczyzną, powrócił do swojej rodzinnej wioski. Nie zamierzał już wydobywać z głębin morza zatopionych skarbów. Pewnie cała ta historia była jedynie wytworem jego dziecięcej wyobraźni. Może nigdy nie słyszał bicia zatopionych dzwonów? Ale poszedł na plażę, by posłuchać szumu fal i śpiewu mew.

Jakież było jego zdziwienie, kiedy na piasku ujrzał siedzącą kobietę, tę samą, która kiedyś opowiedziała mu o wyspie i o świątyni.

– Co tu robisz? – spytał.

– Czekam na ciebie.

Chociaż od ich spotkania upłynęło wiele lat, była tak samo piękna jak dawniej. Ten sam, wcale nie spłowiały welon okrywał jej włosy. Podała mu zeszyt w błękitnej okładce.

– Pisz. Kiedy wojownik światła pragnie dowiedzieć się, czy jakaś osoba jest godna zaufania, wtedy spogląda na nią oczami dziecka, bowiem dzieci potrafią patrzeć na świat bez goryczy.

– A kim jest wojownik światła?

– Człowiekiem, który umie docenić, jakim cudem jest życie; który do samego końca walczy o to, w co wierzy i potrafi usłyszeć bicie dzwonów kołysanych w głębinach oceanu.

Mężczyzna nigdy dotąd nie sądził, że jest wojownikiem światła. Nieznajoma zdawała się czytać w jego myślach:

– Wszyscy to potrafią. Ale nikt nawet nie podejrzewa, że jest wojownikiem światła. Każdy człowiek może nim być.

Spojrzał na białe, niezapisane kartki zeszytu. Kobieta znów się uśmiechnęła:

– Pisz.


Podręcznik wojownika światła

Подняться наверх