Читать книгу Na przykład Małgośka - Paweł Beręsewicz - Страница 4
ОглавлениеNastępny dzień wstał roześmiany i rozświergotany. Słońce nie zaczęło jeszcze prażyć i tylko puszczało wesołe świetlne zajączki kropelkami porannej rosy. Był właśnie ten cudowny moment między pierwszym a drugim miesiącem wakacji, kiedy nawet ciężko pracujący dorośli czują się lepiej niż zwykle, choć o letnim nieróbstwie mogą najwyżej pomarzyć.
Jednak w domu Roberta jakoś nie czuło się tej spokojnej radości. Nic dziwnego. Robercik – dziecko jedyne, syn ukochany, który dopiero co nauczył się siedzieć, zrobił pierwszy kroczek, stracił mleczny ząbek, poznał alfabet i zdał do czwartej klasy – opuszczał rodzinne gniazdo na całe dwa tygodnie.
Mama wstała bardzo wcześnie i gotowała jajka na twardo.
– Chcesz mu dać jajka? – marudził tata, a mama tłumaczyła, że jak się jest cały dzień w podróży, to przecież trzeba coś zjeść.
– Zasmrodzi cały autokar i wszystkim podpadnie, jeszcze zanim zdąży się zaprzyjaźnić – upierał się tata i zaczynało być trochę nerwowo.
Nagle z góry dobiegło bezradne wołanie o pomoc:
– Mama, majtek nie mam ani skarpetek!
Cienki głos trząsł się i łamał, bo też trzeba uczciwie przyznać, że nie jest to wesoła sytuacja, kiedy się odkrywa coś takiego godzinę przed wyjazdem na swój pierwszy w życiu obóz.
– Jak to nie masz? – przeraziła się mama. – A co się z nimi stało?
– Kazałaś zapakować!
– A w czym zamierzałeś jechać? – ostro spytał tata.
– Mama kazała zapakować!
Tata westchnął ciężko, wziął kluczyki z koszyka na blacie i wyszedł do samochodu, w którym bagaże Roberta spędziły ostatnią noc przed wyjazdem. Wrócił z majtkami i parą skarpetek.
– Oj, synek, synek! – powiedział, rzucając na górę te kluczowe części garderoby. – Ubieraj się i chodź na śniadanie.
Przy śniadaniu wszyscy bardzo się starali. Robert oświadczył, że już dawno nie jadł takich pysznych bułeczek, mama powiedziała, że zapakowała mu na drogę kanapki, paczkę chipsów i picie, a tata stwierdził:
– No, chłopie, trochę ci zazdroszczę, że jedziesz na ten obóz. Na obozach to można fajne dziewczyny poznać.
Robertowi aż ręce opadły.
– Tato! – jęknął. – Ja tam jadę trenować, a nie tracić czas na jakieś głupoty.
Dla podkreślenia swych słów wgryzł się z impetem w kanapkę z szynką, jakby to ona była autorką kiepskiego dowcipu.
– Nie no, oczywiście, oczywiście! – czym prędzej zgodził się tata. – Trening to podstawa! Ale ja też, jak jechałem na obóz, to nie planowałem, że poznam mamę.
– Już wcześniej mnie znałeś – mruknęła mama do kubka z kawą, który trzymała w obu dłoniach.
Tata lekceważąco machnął ręką.
– Wcześniej to tylko ledwo, ledwo – powiedział. – Tak naprawdę wszystko zaczęło się na obozie.
Robert w pół gryza przerwał żucie. Zmarszczył z niepokojem brwi i przyjrzał się badawczo obojgu rodzicom.
– Tylko pamiętaj, że myśmy wtedy mieli po siedemnaście lat – trzeźwo przypomniała mama, na co tata znów machnął ręką i stwierdził, że w dzisiejszych czasach dzieci dorastają szybciej niż kiedyś.
– Co się zaczęło na obozie? – przestraszył się Robert.
– Nic takiego – powiedział tata. – Po prostu zobaczyłem, jaka z mamy fajna dziewczyna i tak trochęśmy się… jak by to powiedzieć… zaprzyjaźnili.
Robert poczuł, że skóra mu cierpnie na karku.
– I co było potem? – zapytał słabym głosem.
– To zależy, jak długo potem – powiedziała mama. – Zaraz potem były spacery po parku i wysiadywanie godzinami na ławeczce.
– Godzinami na ławeczce? – Oczy Roberta zrobiły się prawie okrągłe. – Ale po co?
Oboje rodzice niewinne spuścili wzrok i mama zaczęła dość mętnie tłumaczyć:
– No wiesz, siedziało się… gadało się… patrzyło się na siebie i… takie tam rzeczy.
– No właśnie, takie tam rzeczy – potwierdził tata i można było odnieść wrażenie, że dobrze te rzeczy wspomina.
Przez chwilę oboje wyglądali, jakby przenieśli się w tamte odległe czasy, kiedy nic ich jeszcze w sobie nie denerwowało. Mama jednak szybko się pozbierała i dokończyła rzeczowo:
– Trochę „bardziej potem” wzięliśmy ślub. A jeszcze „bardziej potem” pojawił się pewien młody obywatel, który właśnie po raz pierwszy wyrusza w świat.
Teraz to Robert przeraził się już nie na żarty. Kiedy na wiosnę dostał propozycję wyjazdu na obóz, długo rozważał wszystkie za i przeciw. Uwielbiał grać w tenisa i nieźle mu to wychodziło. Perspektywa dwóch tygodni na korcie była na tyle kusząca, że w bezpośrednim starciu pokonała obawy i lęki. Wtedy jednak nie przyszło mu do głowy, że obóz może mieć aż takie konsekwencje.
– Czy… to był obóz… tenisowy? – wykrztusił.
Na szczęście okazało się, że nie był to obóz tenisowy, tylko taki zwykły obóz, a to całkowicie zmieniało postać rzeczy. Rodzice nie mieli treningów dwa razy dziennie, basenu i boiska pod ręką, ani gameboyów i empetrójek w plecakach. Musiało być raczej nudno, a z nudów ludziom przychodzą do głowy najprzeróżniejsze pomysły.
– No dobra! Dosyć tych pogaduszek! – rozkazała mama, kończąc rodzinne wspominki. – Jedzmy to śniadanie, bo jeszcze pojadą bez niego.
Robert zastanowił się chwilę i wcale nie był pewien, czy aż tak bardzo by się tym zmartwił.