Читать книгу Epoka Antychrysta - Paweł Lisicki - Страница 7

Imię dwunastego apostoła

Оглавление

Nowy Ojciec Święty, ledwie pojawił się na balkonie Pałacu Apostolskiego, już wywołał wśród zgromadzonych niebywałe wręcz podniecenie. Nadszedł wieczór. Nawet gdyby nieba nie przykryły chmury, byłoby całkiem ciemno. Jednak nawet z najdalszych zakamarków placu, zza dostojnych kolumn, dało się zobaczyć białą sylwetkę. Papież był drobny i szczupły. Ci, którzy mieli lepszy widok, dostrzegli nieco wysuszoną twarz. Dlatego tak zaskoczył wszystkich jego głos. Nie brzmiał cicho i łagodnie, lecz uderzał niczym dzwon. Już pierwsze słowa miały moc pioruna. Rozświetliły plac niczym blask błyskawicy. Jakby wszystkich przeniknęła niewidzialna iskra elektryczna.

Wielkie poruszenie wywołało już samo imię. Annuntio vobis gaudium magnum – te słowa, rytualnie powtarzane od wieków, a teraz wygłoszone przez Juana Picculina Virgo Ligiduppę, kardynała kamerlinga, brzmiały jak zwykle radośnie i odświętnie. Emanował z nich spokój i zadowolenie. I wtedy niczym grom z jasnego nieba padło to imię: Judasz. Początkowo nie wszyscy byli pewni, czy zrozumieli. Ludzie pytali się w zdumieniu, co oznacza to imię. O kogo chodzi? Niektórzy byli pewni, że kardynał się pomylił. Musiał mieć na myśli Judę Tadeusza, mówili. Inni gapili się w ekrany telefonów, czekając na potwierdzenie. Niepewność nie trwała długo, bo wątpliwości wyjaśnił sam nowo wybrany biskup Rzymu.

„Dobry wieczór, moi kochani, moje kochane” – włoskie słowa brzmiały słodko, sympatycznie i ciepło. „Wiem, że wielu z was może zdumieć się takim wyborem patrona, ale pozwólcie, że szybko wam to wytłumaczę. Otóż przybierając imię Judasza, chciałem pokazać, że dla boskiego miłosierdzia nie istnieją żadne granice. Tak, ten właśnie człowiek, który zdradził Chrystusa, ten, który wydał Go na śmierć, który, jak mówi Pismo, »pocałunkiem wskazał Syna Człowieczego«, ten właśnie, który za swą wiarołomność wziął pieniądze, a potem, nie mogąc znieść tego, co zrobił, powiesił się, właśnie on będzie odtąd patronem i znakiem, symbolem wszechmiłosierdzia i wszechdobroci”.

Ktoś schowany za kolumnami zaczął bić brawo. Po chwili dołączyły się pojedyncze oklaski z drugiej strony placu. Większość wiernych trwała jednak w milczeniu, zaskoczona, niepewna.

Podnieceni korespondenci upewniali się, że nigdy wcześniej tego imienia nie przybrał. Sprawdzali w sieci, dzwonili do znajomych, kontaktowali się ze specjalistami. Nie, żaden z poprzednich biskupów Rzymu nigdy nie wybrał sobie tego patrona. Skąd Judasz? Większości wydawało się w ogóle nie przychodzić na myśl inne godne papieża imię niż Franciszek.

„Dlaczego nie został kolejnym Franciszkiem?” – dziwiono się. Franciszków było po kolei siedmiu. Wypadałoby, żeby następny też nadał sobie to imię. Przecież właśnie Franciszkowie skierowali Kościół we właściwą stronę.

Ludzie liczyli na coś podobnego do tego, co zrobił poprzednik kardynała Bergamota. Może Franciszek Franciszek Franciszek? FFF – to brzmiało dobrze. Jednak i inne konfiguracje z F brzmiały obiecująco. Judasz budził opór. Chociaż coraz mniej ludzi było w stanie dokładnie powiedzieć, czym wsławił się dwunasty apostoł i jakie było jego znaczenie na kartach Ewangelii, odczuwało się powszechnie dziwność i niewygodę. Może jednak gdzieś w podświadomości u obecnych wtedy na placu pojawiły się pytania i wątpliwości? Może przetrwało mocne skojarzenie imienia ze zdradą? Jeśli tak było, to opory szybko zostały przełamane przez Juana Pabla Bergamota.

„Pamiętam, jak wiele lat temu – mówił – poruszyła mnie ta myśl, tak pięknie wyrażona przez mojego dalekiego poprzednika, Franciszka Pierwszego, który mówił, jak wiele można nauczyć się od Judasza. Jako młody chłopiec trafiłem na piękną książeczkę o tym pierwszym wielkim, naprawdę niezwykłym papieżu i na jego przejmujące słowa o tym zapomnianym, odrzuconym, pomijanym apostole Chrystusa”.

Papież zawiesił na chwilę głos, pozwolił rozbrzmiewać ciszy. Mimo że najdalej stojący nie mogli widzieć jego twarzy, obejrzeli ją na ekranach telefonów. Widzieli, że jest szczupła, o oliwkowej barwie, z małymi, palącymi oczami i ostrym nosem. Ojciec Święty miał czarne włosy.

Znowu z jego ust wydobył się głos – potężny, mocny, silny. Ach, jak on potrafił modulować jego tembr. Jakże ten ton nie pasował do drobnej sylwetki i małej postaci!

„Nie ma podłości i zdrady nie do wybaczenia! Nie ma żadnego sądu ani kary, która by ograniczała boską miłość! Pokochajmy Judasza, a wszystko stanie się dla nas jasne! Franciszek był pierwszym, który jasno nauczał, że człowiek jest bezwzględnie kochany takim, jakim jest. Ze wszystkimi swymi słabościami, innością, dziwnością. Im bardziej jest nam obce jego zachowanie, im bardziej wydaje się nie do zaakceptowania, im bardziej burzy nasze poczucie tego, co słuszne, a co nie, tym bardziej taki człowiek zasługuje na miłość, na akceptację, na potwierdzenie. Tego samego uczyli również inni wielcy następcy Franciszka, również mój niedawno zmarły poprzednik. Człowiek jest większy niż zło i dobro, człowiek musi być usprawiedliwiony przez wszystko, we wszystkim i na zawsze. Niezależnie od tego, czy Bóg istnieje, czy nie, człowiek ze swym poczuciem tragizmu, niedoskonałości, słabości, klęski, ze swymi zdradami, małościami, kłamstewkami musi być przyjęty i uznany. Kiedyś, przed epoką franciszkańską, panowało przekonanie, że o godności człowieka decydują jego czyny. Wielki papież zawołał: nieprawda! Wszyscy jesteśmy tak samo źli, jak i dobrzy, jednocześnie grzesznicy i święci. Żaden czyn, żadna myśl, żadne pragnienie nie czyni nas złymi, niegodnymi, skazanymi na karę. Kary nie ma! Kara to zemsta, a dla zemsty nie ma miejsca. To wszystko tak mnie zachwyciło, tak poruszyło, że od tamtej chwili chciałem pójść w ślady Franciszka i jeszcze mocniej, jeszcze wyraźniej mówić oraz pokazywać, na czym polega chrześcijaństwo. Dlatego przybieram sobie imię Judasza i więcej jeszcze! Pierwszą rzeczą, jaką zrobię po formalnym objęciu urzędu, będzie wyniesienie tego dwunastego apostoła na ołtarze. Tak, wiem, że wielu z nas straciło wiarę w niebo i piekło, ja sam skłamałbym, gdybym twierdził stanowczo, że ją zachowałem. W ogóle nie jestem pewien, czy wierzę i w co wierzę, ale na wszelki wypadek ogłoszę i zadeklaruję, że Judasz jest świętym nie gorszym niż wszyscy inni. Piotrowie i Pawłowie, Andrzejowie i Janowie, Jakubowie oraz reszta”.

Na placu zaległa cisza. Dokonywało się coś naprawdę nowego. To nie były żarty. To nie były puste słowa. Nikt tak nigdy nie przemawiał. Nawet w tej epoce, w której wszystko wydawało się względne, poznane, przewidywalne, epoce, w której mogło się wydawać, że wszystkie słowa i zdania straciły sens, bo stały się jedynie konfiguracjami znaków przypisywanych odpowiednim podmiotom, to, co mówił papież Judasz, zdawało się świeże i zaskakujące. Słuchacze mieli wrażenie, jakby ktoś chwycił ich za serce. Jakby ktoś wylał im na głowy kubeł zimnej, świeżej wody. Stali się czyści. Zostali usprawiedliwieni. Judasz ich wyzwolił. Pokazał im drogę. Nic nie było teraz straszne. Nic nie było niegodziwe. Nic nie obciążało i nie hamowało człowieka. Jesteśmy, jacy jesteśmy, i to jest dobre.

„Słuchajcie mnie ci, którzy jeszcze macie dość sił, żeby tu przyjść lub oglądać mnie na ekranach! Ja, Judasz Pierwszy, poważnie wziąłem sobie do serca słowa o tym, że Kościół musi być solidarny z całą ludzkością, że chrześcijanin musi być po prostu człowiekiem. Całkiem i we wszystkim człowiekiem, ani trochę chrześcijaninem! Obiecuję, że was tym razem nie zawiodę, że tęsknoty i nadzieje świata tym razem się spełnią. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Ktokolwiek będzie chciał osądzić człowieka, jakikolwiek sędzia lub wyższa instancja, będzie miał z nami do czynienia. Tylko razem można odrzucić tyranię sprawiedliwości. Dlatego w najbliższym czasie wydam specjalną bullę »Ineffabilis homo«, gdzie dokładnie, precyzyjnie i nieodwołalnie, tak jak domaga się tego kościelna tradycja, przedstawię swoje myśli i zobowiążę wszystkich pozostałych katolików do całkowitego posłuszeństwa”.

Ledwo nieco się cofnął, zabrzmiały oklaski. Inne były niż na początku. Dość nieśmiałości! Dość wahania! O ile wcześniej rozlegały się słabo, niepewnie i w rozproszeniu, teraz, niby zrywające się do lotu stado gołębi, objęły cały plac. Stały się huczne, gęste, potężne. To było coś niezwykłego. Od lat nikomu nie udało się wywołać takiej owacji. Nikt nie wzbudził takiego entuzjazmu zgromadzonych. Ostatni raz miało to miejsce dziesięć lat wcześniej, w czasie koncertu rockowego zespołu The Peters, kiedy to przebrani w stare pontyfikalne stroje papieży muzycy grali swój największy przebój „I Love Fucking Your Ass”. To było szałowe, to było wielkie. Tłum patrzył i ryczał ze szczęścia, bo czuł, że dokonuje się wielka profanacja. Tłum chybotał i trząsł się, bo doznawał bluźnierstwa. Był to pierwszy koncert transmitowany nie tylko do wszystkich krajów świata, ale też na inne planety – można go było obejrzeć na Księżycu i na Marsie, w założonych tam stacjach badawczych. Aż trudno było sobie to wyobrazić. Na placu Świętego Piotra dokonywało się wspaniałe świętokradztwo i wszyscy się z tego powodu cieszyli. Ale to było dawno temu. I jednak chodziło tylko o zespół rockowy.

Ktoś najpierw cicho zawołał: „Judasz, Judasz”. Potem imię to zaczął skandować cały plac. Jedni wołali: „Niech żyje”, inni krzyczeli: „Nareszcie”. Był to zapewne najbardziej niezwykły wieczór w Wiecznym Mieście od dziesiątek lat. Jeszcze wiele dni później ci, którzy tam byli, wspominali ową niesamowitą, podniosłą, a jednocześnie elektryzującą atmosferę. Mówiono, że w powietrzu można było wyczuć niemal przepływ prądu. Ludzie mieli wtedy wrażenie niezwykłego zjednoczenia. Mówili o wlaniu nowego ducha. To był stan euforii, przyprawiającej o zawrót głowy i szaleństwo. Mimo że Judasz zniknął już dawno z okna, że nad głowami obecnych wisiał tylko pusty balkon, a szyby zasłonięte zostały grubą kotarą, masy nie rozchodziły się do domów i lokali. Coś trzymało je na miejscu. Tłum cierpliwie znosił zacinający deszcz, falował, krzyczał i ekscytował się, wibrował niczym pobudzony rój pszczół. Jakby ktoś wyjął ludzi z ram zwykłego życia i pchnął w inną, nieznaną stronę.

Pierwszy raz od 2200 lat ludzie głośno upomnieli się o najbardziej zohydzoną postać Nowego Testamentu – brzmiał następnego dnia komentarz najbardziej znanego włoskiego publicysty, ita.1.

Tym jednym wspaniałym gestem Juan Pablo Bergamoto ustanowił nowy sens dziejów. Po niemrawych i niepewnych siebie ostatnich Franciszkach wreszcie mamy kogoś na miarę Jana XXIII. Po dwustu latach doczekaliśmy się papieża, który rozumie, czym jest współczesność – pisał Johann Georg Banał.

Papież wreszcie nawiązał prawdziwy dialog ze światem. Nareszcie po okresie nieśmiałych i połowicznych zmian, tak typowych dla siedmiu poprzednich Franciszków, na czele Kościoła stanął ktoś gotów wyciągnąć radykalne wnioski z dziejowej sytuacji człowieka – dopowiadał w podobnym duchu inny wybitny znawca, qxr44.

Wreszcie ktoś doprowadza sprawy do końca – chwalił papieża Joshimo Kilibiri, szef największej japońskiej kliniki spokojnego umierania, należącej do wielkiej sieci Oggle 5.00. I dodawał: Nie mogę w to uwierzyć, ale pierwszy raz, słysząc papieża, odczuwam coś na podobieństwo nadziei. Postanowiłem pozwolić moim pacjentom na stały dostęp do watykańskich filmów. Czuję się tak jak za czasów młodości, kiedy to pierwszy raz zobaczyłem nowej generacji maszynę do samobójstwa. Zero bólu, nieskończoność totalna. To jest to – kończył.

W tych komentarzach wyraźnie dawało się wyczuć nutkę rozczarowania ostatnim pontyfikatem i szerzej, jak to zaczęto wkrótce mówić, epoką Franciszków. Uważano powszechnie, że mimo wielkich nadziei, jakie z nimi wiązano, brakowało wciąż przełomu. Dokonali wiele. Zwalczali zaściankowość, przekraczali nieokreślone granice. Ale zawsze z ociąganiem, zawsze zbyt późno. Starali się bardzo, ale byli wciąż za światem. Krok z tyłu. Nawet FF, który początkowo wydawał się odważny, wręcz śmiały, nie nadążył. Nie potrafił doprowadzić do tego, żeby Watykan stanął na czele zmian.

„Kiedyś byliśmy dwieście lat do tyłu za światem – zażartował jeden z hierarchów, który nie chciał, by jego imię przeniknęło do opinii publicznej – dzisiaj jedynie dwadzieścia”.

Tak skomentował wspomnianą już decyzję o dopuszczeniu do kolegium kardynalskiego kobiet. Dlaczego tak późno? Kobiety już wcześniej przecież zostały kapłankami. Potem mogły być również proboszczami. Synod Holandii i Niemiec wprowadził je na funkcje biskupek.

Dlaczego FF nie pociągnął reform już w pierwszym roku urzędowania, a dopiero w dwudziestym? – te głosy padały najczęściej. Pokazywały one rosnącą frustrację i zniechęcenie tych wszystkich, którzy liczyli na prawdziwy przełom i autentyczną odnowę.

Czasami jest tak – pisał wówczas Kilibiri – że najbardziej potrzebne i nieodzowne reformy zostają wprowadzone tak późno, że przestają cokolwiek znaczyć. Dlatego z punktu widzenia skuteczności zarządzania nie mniej ważne niż „co” jest „kiedy”. W tym sensie FF nas zawiódł.

Pod niektórymi oficjalnymi komentarzami pojawiły się jednak krytyczne wpisy. Nie da się ukryć, było to poważne niedopatrzenie służb. Zgodnie z obowiązującym prawem specjalnie wyszkolone zespoły antyhejterskie zatrudnione przez globalne Ministerstwo Sprawiedliwości miały pilnować, żeby takie przejawy niechęci do postępu nie mogły mieć miejsca. Monitorowano wszystkie wypowiedzi. Mysz by się nie prześlizgnęła. Badano, analizowano, oceniano. Jednak tym razem czujność ekspertów została oszukana.

Ale jaja. Niewierzący papież chce zmusić do wiary w swoje brednie wierzących katolików – jak się później okazało, tej treści obrzydliwy, nienawistny wpis wisiał na oficjalnej stronie Watykanu przez całe siedem minut i szesnaście sekund.

To nie papież, ale przebieraniec. Jest gorszy niż wszystkich siedmiu Franciszków razem wziętych – ten przetrwał trzy minuty.

Co gorsza, mimo późniejszych wysiłków i sporych nakładów nie udało się ustalić sprawców. Nie wiadomo, czy działali osobno, czy też stanowili część zorganizowanej szajki nienawistników. Można było przypuszczać, że stał za nimi wyjątkowo przebiegły i perfidny haker. W sobie tylko znany sposób mógł najpierw zamieścić wypowiedź, a potem starannie zatrzeć ślady. Ale o fakcie tym wiedzieli tylko wtajemniczeni, wąska grupa specjalistów od walki z mową nienawiści. Wszystkich czytelników owych ohydnych wpisów raz-dwa wytropiono i poddano szczególnej obserwacji.

W tym przypadku jednak alarm okazał się przesadny. Odbiorcami nienawistnych treści okazały się osoby przypadkowe. Zresztą, jak wyszło szczęśliwie na jaw następnego dnia, dziewięćdziesiąt procent od razu zgłosiło wpisy służbom monitorującym sieć, a pozostałych dziesięć procent chciało to zrobić w późniejszym okresie. Zdarzenie to można było przyrównać do skromnej zmarszczki na wielkim, gładkim oceanie spokoju albo do malutkiej chmurki na gigantycznym, wszechobejmującym, czystym, lazurowym nieboskłonie. Mimo wszystko głosy sprzeciwu stanowiły margines. Judasz okazał się zwycięzcą. Przyszedł, zobaczył, zwyciężył. Rzym i świat były jego.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Epoka Antychrysta

Подняться наверх