Читать книгу Uniwersum Metro 2033 - Paweł Majka - Страница 7

Оглавление

Rozdział 2

Szurnięty Stach błądził blisko godzinę, nim udało mu się znaleźć przedszkole komunistów. Pamiętał je z dzieciństwa, kiedy wszystkie budynki naokoło wydawały się takie same. Przybysze z Krakowa krążyli między nimi zagubieni. Nie pomagała im ani specyficzna architektura Nowej Huty, ani chaotyczne dla nich nazwy osiedli i numery domów. Nie potrafili rozpoznawać drobnych szczegółów oczywistych dla każdego tubylca znającego na pamięć topografię swojego miasta.

Pożoga przekształciła urodę Nowej Huty, odmieniając każdy z podobnych niegdyś budynków. Jedne zawaliły się kompletnie, inne tylko częściowo. Niektóre spłonęły doszczętnie, większość straciła dachy i okna. Potem ogołacano je ze wszystkiego, co mogło się przydać Federacji. W efekcie, dwadzieścia lat po Pożodze, Nowa Huta przypominała olbrzymią twierdzę pełną zrujnowanych kaszteli i baszt, opanowanych obecnie wyłącznie przez rośliny, które piętro po piętrze zdobywały niegdysiejsze ludzkie schronienia. Na ulicach i parterach budynków dominował oczywiście siny bluszcz, ale wyżej rozpanoszyły się mchy, wcześniej często uprawiane na ścianach domów przez Federację, która potrafiła je przerabiać na dodatek do papki żywnościowej. Na rozsypujących się balkonach Stach dostrzegał wpijające się w szczeliny, obsypane dziwnymi czerwonymi owocami krzewy, a nawet młode rachityczne drzewka, zapewne także doglądane przez Federację.

To bogactwo życia oszołomiło go. Mieszkańcy Federacji żyli w przepychu niedostępnym dla popielnych. W okolicach Wandy każda roślina stanowiła skarb. Ludzie albo pożerali ją, albo ostrożnie wykopywali i starali się posadzić w prowizorycznych donicach, które Stach produkował ze śmieci, wykorzystując okazję niezłego zarobku. Nie istniało nic takiego jak dobro wspólne; najdrobniejszy pęd trawy, który ktoś zostawił w spokoju, stawał się łupem kogoś innego. Tylko pnączami sinego lasu nikt się nie interesował.

W Federacji spokoju roślin strzegła władza. Twardzi, bezwzględni ludzie, wysyłający żołnierzy, by karali każdego, kto bez zezwolenia zaburzył roślinny spokój. Choć Stach cenił swoją wolność, ten jeden raz zaczął sobie wyobrażać, jak by to było żyć w takim bogactwie.

No cóż, przekona się, gdy tylko wreszcie uznają jego prawa wśród Konopków. Zamieszka wtedy między nimi ze swoją Ninel bogaty jak nigdy w życiu.

Na razie błąkał się wśród ruin, starając się przywołać wspomnienia z dzieciństwa i porównywać je z nową topografią miasta. Nie przychodziło mu to łatwo, ale wreszcie odnalazł ruiny przedszkola.

Długo stał przed wejściem, nim zdecydował się wejść do środka. Tu mogła czekać na niego Ninel i myśl ta zaskakująco go onieśmielała. Dodatkowo oszałamiała Stacha cisza. Kiedy sam się nie poruszał, nie było w okolicy nikogo, kto wydawałby jakiekolwiek dźwięki. Nie wiał tu teraz nawet wiatr. Zabrakło ludzi i zwierząt. Horda jednomyślnych dokończyła dzieła Pożogi. Zabrała ze sobą i poprowadziła ku zagładzie większość z tych, którym udało się przetrwać pierwszy kataklizm.

– Cóż – szepnął Stach onieśmielony brakiem tych dźwięków, które napawały go takim strachem w nocy. – Jeśli ja i Ninel nie zaludnimy tej ziemi na nowo, stanie się ona światem roślin.

Zachichotał i tak przezwyciężył onieśmielenie.

Drzwi przedszkola ustąpiły zaskakująco łatwo. Nikt ich nie strzegł, co może dałoby Stachowi do myślenia, gdyby nie porwało go teraz podniecenie na myśl o możliwości rychłego potkania z Ninel. Wewnątrz przedszkola nie czuł się zagubiony. W dzieciństwie chodził wprawdzie do innego, ale w czasach gdy powstawały te placówki, wszystkie budowano w ten sam sposób. Bez trudu odnalazł schody prowadzące w dół ku schronowi i dopiero na widok jego otwartych na oścież wrót zamarł.

Prawie wyrwano je z zawiasów. Ciężkie żelazne drzwi wyszarpnięto, wybito na zewnątrz. Nie padły ofiarą ataku kogoś, kto przybył spoza przedszkola. To mieszkańcy schronu musieli w panice z niego uciekać. Czyżby poddali się szałowi jednomyślnych? A może wyhodowali wśród siebie jakiegoś potwora? Albo coś przerażającego wypełzło spod ziemi, w której, jak wszyscy inni ludzie, którzy przetrwali Pożogę, kopali coraz głębsze i dalej sięgające korytarze?

Nieznośna wyobraźnia podsuwała Stachowi dziesiątki scenariuszy, każdy wydawał się straszniejszy od poprzedniego. Zamknął oczy i dziesięć razy powtórzył szeptem imię Ninel. To pomogło mu zapanować nad galopadą coraz bardziej rozszalałych myśli. Wyobraźnia, która, w jego mniemaniu, dawała mu taką przewagę nad innymi, czasem potrafiła być też problemem.

Niemniej przydała się na tyle, że go otrzeźwiła. Podniecenie zniknęło. Wyjął z plecaka lampę olejową. Podkręcił ostrożnie knot, a potem przez chwilę bawił się hubką i krzesiwem, by za pomocą jednej z drzazg przenieść płomyk na knot. Dopiero wtedy, ostrożnie, wszedł w ciemność schronu.

Zaraz natrafił stopą na coś miękkiego. Przykucnął, by oświetlić przedmiot światłem. Szmaciana lalka, całkiem spora. Zdaje się, że miała przypominać pluszowego misia, istotę mityczną dla dzisiejszych dzieci. Odruchowo, wiedziony instynktem zbieracza, wyciągnął rękę ku zabawce. Nie ma takiej rzeczy, której zdolny kupiec nie potrafiłby sprzedać. Zamarł jednak, gdy wydało mu się, że lalka drgnęła. Choć był niemal pewny, że musiało to być złudzenie, być może wywołane drżeniem płomienia w lampie, cofnął dłoń. Kto wie, jakie duchy potrafiły się kryć w zabawce? Skąd ona w ogóle się tu wzięła? Jakie dziecko porzuciłoby taki skarb?

Wyprostował się powoli i jeszcze trochę podkręcił knot. Niech tam, zaoszczędzi na oleju innym razem, w ostateczności wróci do domu po zapasy, gdyby skończyły mu się te, które miał w plecaku. Teraz potrzebował mocniejszego światła.

Pluszowy miś nie był sam. Cały korytarz usiano porzuconymi przedmiotami. W zasięgu wzroku walały się części ubrań, prymitywne narzędzia, puste i pełne toboły. Stach dostrzegł nawet taki skarb jak stary, wyszczerbiony nóż o cienkim ostrzu. Ludzie musieli uciekać stąd w panice, przerażeni tak bardzo, że aż bezmyślnie porzucali swój majątek. Coś takiego nie mieściło się w głowie. Pierwsze, o czym myśleli ludzie wychowani przez Pożogę, to ocalić jak najwięcej przedmiotów, które później mogły im ocalić życie. Stach mógłby jeszcze uwierzyć, że jakieś dziecko zgubiło w tłumie lalkę. Ale ten leżący kilka metrów dalej nóż? Albo tamten bezkształtny strzęp falistej blachy, z której można by zrobić prawdziwe skarby? Albo ten porwany koc? Garnek?

Istniało tylko jedno wytłumaczenie: ci ludzie zwariowali.

Może oszaleli od narkotyków, które produkowali? A może dopadła ich jednomyślność i zmieniła w zwierzęta?

Tak czy owak, należało się strzec. Stach przełożył latarnię do lewej ręki, a prawą wyciągnął maczetę. Coś mogło czyhać na niego w ciemnościach. Może jakiś oszalały od narkotyków człowiek, a może coś jednomyślnego? Przestał wierzyć, że znajdzie tu Ninel, nie mógł jednak ryzykować. Istniała, niechby i maleńka, szansa, że ukryła się z garstką ostatnich obrońców w jakimś głęboko wykopanym bastionie. Jeśli ktoś miał się okazać na tyle silny, by przetrwać zagładę komuny, musiała być to jego Ninel.

Gdy zbliżył się do porzuconego noża, odłożył na moment latarnię i schylił się, by sięgnąć po cenną zdobycz. Cóż, nawet jeśli nie znajdzie ukochanej, wyjdzie stąd lepiej zaopatrzony.

I wtedy kłąb szmat tuż przed nim naprawdę się poruszył. To już nie mogła być gra świateł. Coś tu żyło. Stach wetknął zdobyczny nóż za pas, chwycił lampę i szybko cofnął się o krok.

Kłąb szmat podążył za nim. Pełzł za człowiekiem niewprawnie, kołysząc się na boki, jakby poruszanie sprawiało mu trudność. Aż wreszcie zsunął się na bok i zamarł w bezruchu, a spod niego wyczołgał się przypominający chrabąszcza, ale wielki niczym męska dłoń robal o czarnym chitynowym pancerzyku, sześciu odnóżach i łebku zaopatrzonym w parę chwytnych żuwaczek oraz w długie, przypominające kocie wąsy czułki. Uniósł czarny jak reszta ciała łeb i zamachał cienkimi czułkami.

Stach przyglądał mu się z ciekawością, zastanawiając się, czy strułby się, gdyby przypiekł cielsko robala nad żarem. Pod tym pancerzem musiało znajdować się trochę mięsa. Zjadał już mięso owadów, zwykle okazywało się całkiem smaczne. Może opłacałoby się urządzić tu małe polowanie i zgromadzić zapasy na dłużej?

Dopiero gdy coś rozbłysło na wysokości jego dłoni w świetle lampy, Stach dojrzał, że wyrastające nieprzerwanie z ciała robaka ni to czułki, ni to włosy zbliżały się do niego. Kilka dotarło do butów i wpiło się w ich podeszwy. Inne wspinały się ku jego dłoniom. Stach spróbował przeciąć je maczetą, ale tylko okręciły się wokół jej ostrza. Szarpnął się. Cholerstwa były mocne, nie puszczały.

Dotarło do niego, że to nie on tutaj polował.

Zaklął, jednym skokiem dopadł robala i z całej siły nastąpił na niego, starając się drania rozdeptać. Pancerz stwora pękł z chrzęstem, a robal nim zdechł, wydał z siebie przenikliwy pisk. Włosoczułki natychmiast opadły i odczepiły się od butów i maczety.

– Zadarłeś ze Stachem, to masz za swoje! – zawołał triumfalnie Szurnięty. – Nie tacy próbowali…

Ostatnie słowo dokończył szeptem, bo wydało mu się, że ze wszystkich stron zaczęły dobiegać piski podobne do tego, jakie wydał umierający robal, tyle że mniej rozpaczliwe. Raczej nawołujące.

W kręgu światła rzucanego przez latarnię Stach dostrzegł, że wiele z zalegających na ziemi szmat zaczęło się poruszać. Większe i mniejsze robale wypełzały spod nich, unosząc się na odnóżach i kierując ku człowiekowi włosoczułki.

Nie były jednomyślne. Kilka, najwyraźniej przestraszonych, wybrało ucieczkę w głąb schronu. Ale tych, które postanowiły zapolować, i tak zostało zdecydowanie zbyt wiele.

Stach rozdeptał dwa, które stanęły mu na drodze, ale czuł, jak włosoczułki pozostałych zaczynają wpijać mu się w ubranie. Okazały się zaskakująco silne. Któraś z nich przebiła się przez rękawicę i wgryzła w dłoń. Ukąszone miejsce natychmiast zapiekło jakby dotknięte żywym ogniem.

Przerażony wizją, że te mikre ścierwa jak nic go tutaj pożrą, Stach cisnął latarnią w kierunku największego zgrupowania robali. Szkło szczęśliwie pękło, olej rozlał się i zapłonął. Przerażający pisk płonących bestii wypełnił cały korytarz.

Stach stracił latarnię, ale był wolny. Pędem ruszył ku wyjściu. Gdy minął wrota, nie zatrzymał się, ale biegł dalej, przez korytarz przedszkola, ku zbawczemu światłu. Wmówił sobie, że robale muszą bać się słońca, i z całego serca w to uwierzył.

Uniwersum Metro 2033

Подняться наверх