Читать книгу Zwerbowana miłość - Paweł Szlachetko - Страница 6
Rozdział 2
ОглавлениеSiejka otworzył gwałtownie oczy. Gdzie jest? Rozejrzał się niepewnie dokoła. Najpierw Dostrzegł spękana na ścianach lamperię, pomalowana kolorem niebieskim, który teraz prawie zgranatowiał. Obok pralka „Frania” z piętrzącymi się na wierzchu brudnymi koszulami. Na ścianie lustro z półką i stojącą na nią wodą po goleniu „Brutal”. Na drzwiach szlafrok brązowy frotte z jednym naderwanym rękawem. Obok wanny stołek z pusta butelką po wódce.
Wróciła świadomość. Zatrzymał wzrok na biegnących pod sufitem rurach pomalowanych olejną farbą na sraczkowaty kolor. Od dwudziestu lat, gdy na nie patrzył, obiecywał sobie, że wreszcie coś z tym syfem musi zrobić.
Wreszcie dotarło do niego, że usnął w wannie. Na podłodze leżał pusta butelka po szampanie, obok niej kawałek rozpuszczającej się galaretki z zimnych nóżek. Coś mu się śniło. Chyba był szczęśliwy. A może nie? Cholera, mógł się utopić! Ładny gnój! Przecież ma zostać milionerem i wreszcie odbić się od mulistego dna.
Co tak szumi?
Odwrócił głowę i przez otwarte drzwi łazienki dostrzegł migający w pokoju ekran telewizora. Program już dawno się skończył. Która mogła być godzina? Spojrzał na zegarek przewieszony na brzegu pralki. Minęła piąta rano.
Kurwa, dlaczego jest mu tak zimno? Przymknął na moment oczy, jakby próbował odnaleźć niedawny sen. Nic z tego. Wzrok ponownie powędrował w górę, do sraczkowatych rur. Sekundę później przechylił się nad brzegiem wanny i zwymiotował na podłogę. Kiedy wreszcie żołądek przestał skakać do gardła obmył usta chłodną wodą.
Więc dlatego się trząsł.
Dygocząc z zimna wyszedł z wanny i pospiesznie okręcił się szlafrokiem. Potem papierem toaletowym wytarł z posadzki rzygowiny, topiąc je w sraczu. Poszła na to cała rolka. Czym teraz będzie podcierał dupę?... W sklepach od dawna nie mógł kupić papieru. Wszystko się wali. Ludzie nawet nie mają czym się podetrzeć. Kiedy wreszcie to wszystko pierdolnie?
Wsunął stopy w mokre kapcie i poczłapał do pokoju. Ciężko opadł na fotel. Bolała go głowa. Okręcił się kocem. Sięgnął po stojącą na stoliku szklankę z resztką herbaty. Wypił powoli, cedząc między zębami fusy. Przyłożył chłodne szkło do czoła. Nie powinien był mieszać alkoholi.
Tyle rzeczy nie powinien był robić w życiu.
Odstawił szklankę.
Gdyby nie praca w resorcie… Wylądowałby gdzieś na bocznym torze. A może już dawno wypadłby z szyn?
Skończył zawodówkę. Rodzice odkąd się urodził chcieli by został… Właściwie, to nigdy nie mógł za nimi trafić czego chcą. Lekarz. Adwokat. Inżynier. Raz nawet, gdy przyniósł dobry stopień z religii, matka uznała, że ma zadatki na księdza… Zesrała się bieda i płacze. Potem przynosił już tylko trójki, które nauczyciele dawali mu z litości.
Kiedy otrzymał świadectwo przyuczenia do zawodu ojcu i matce było już wszystko jedno kim będzie, byle tylko wyniósł się z domu. A jeśli już chciał zostać, uznali, powinien iść do pracy i oddawać im pensję. Był dobrym synem. Nigdy się nie buntował, bo nie miał na to odwagi. Dlatego przytakiwał zgodnie głową, gdy matka pokazywała mu przez okno dziewczynę z sąsiedniej klatki.
- Porządna. Nigdy nie widziałam, żeby latała za chłopakami.
Pewnego dnia dokładniej przyjrzał się idącej przez podwórko. Zobaczył małą, przygarbioną dziewczynę, z niepewnie przyklejonym do ust uśmiechem i wystraszonymi oczami. Szła przez podwórko drobiąc patykowatymi nogami z kolebiącymi się wokół łydek za dużymi botkami. Rzeczywiście pasowali do siebie jak dwie krople wody.
- Znałam jej świętej pamięci ojca. – kontynuowała matka innego dnia, kuszącym głosem. – Trochę pił, ale w sumie był porządnym człowiekiem. Jadzia mieszka z matką w ładnym dwupokojowym mieszkaniu. Takim samym jak nasze. Byłaby z was dobrana para.
Właściwie to nigdy nie ciągnęło go do dziewczyn. W zupełności wystarczyło, że onanizując się mógł mieć w marzeniach każdą, nawet tą najładniejszą z osiedla. Słowa matki go przestraszyły. Chciał coś powiedzieć. Otworzył usta, ale zaraz je zamknął.
- Stasiu, pytałam o coś.
- Przepraszam mamo. Myślałem…
- Nie ma nad czym się zastanawiać. Mówiłam, że to dobra dziewczyna. Pójdziemy do nich z wizytą.
- Ale po co?
- Żebyście się poznali.
Matka przymrużyła powieki w charakterystyczny sposób. Zawsze tak robiła, gdy brała do ręki książkę „Trędowata”. Ile razy już ją przeczytała?
- Ja już to, synku, załatwię.
Do spotkania na szczęście nie doszło. Dostał wezwanie do wojska.