Читать книгу Prawdziwa historia Neda Kelly'ego - Peter Carey - Страница 6

Оглавление

PACZKA PIERWSZA


Jego życie do lat dwunastu

Papier listowy Banku Narodowego. Prawie na pewno zabrany z Euroa w grudniu 1878 roku. Czterdzieści pięć arkuszy (ok. 8” na 10”) z otworami na górze, w miejscu, gdzie je kiedyś niezgrabnie związano. Mocno przybrudzone.

Zawiera relacje z wczesnych kontaktów z policją oraz wątek oskarżenia o transwestytyzm. Wspomnienia rodziny Quinnów i przeprowadzka do Avenel. Twierdzenie, że ojciec został niesłusznie aresztowany za kradzież jałówki Murraya. Historia wyjaśniająca pochodzenie szarfy stanowiącej obecnie własność Towarzystwa Historycznego w Benalli. Śmierć Johna Kelly’ego.

Utraciłem ojca w wieku lat dwunastu lat i wiem jak to jest wychowywać się w milczeniu i kłamstwie moja droga córko jesteś jeszcze za mała żeby zrozumieć choćby słowo z tego co piszę ale to opowieść dla ciebie i obym sczezł w piekle jeśli łżę.

Z bożą pomocą doczekam chwili kiedy przeczytasz te słowa i zobaczę zdziwienie w twych ciemnych oczach gdy wreszcie zrozumiesz z jaką niesprawiedliwością my biedni Irlandczycy musimy się dziś zmagać. Jakże dziwaczne i obce wydadzą się te słowa i okrucieństwo jakże dalekie.

Twój dziadek był cichym i skrytym człowiekiem zabrano go z domu w Tipperary i przewieziono do więzienia Ziemi Van Diemena nie wiem co mu zrobili nigdy o tym nie mówił. Kiedy skończyli go dręczyć wyszedł na wolność i przebył morze do kolonii Wiktorii. Miał wówczas lat trzydzieści był rudowłosy piegowaty i wiecznie mrużył oczy. Tata poprzysiągł sobie raz na zawsze unikać zatargów z prawem więc gdy ujrzał ulice Melbourne gdzie od policji roiło się gęściej niż od much przewędrował 28 mil do miasta Donnybrook i tam niebawem poznał moją matkę. Ellen Quinn miała lat osiemnaście smukła ciemnowłosa i śliczna była dla Rudego Kelly’ego jak wnyki zastawione przez Boga. Należała do Quinnów tym zaś policja nie dawała spokoju.

Pamiętam jak matka jajka wbijała do miski płacząc nad moim wujem piętnastoletnim Jimmym Quinnem aresztowanym przez policję. Nie wiem gdzie był wtedy mój tata i starsza siostra Annie. Miałem trzy lata. Kiedy matka płakała zeskrobałem łyżką trochę żółtej masy i zjadłem krople kapały z dziurawego dachu padając z sykiem na rozgrzany piec.

Matka przełożyła ciasto na muślinową ścierkę i zrobiła węzełek. Twoja ciotka Maggie była niemowlęciem więc matka owinęła ją również po czym wyniosła ciasto i dziecko na deszcz. Nie pozostawało mi nic innego niż pójść za nią na wzgórze jak mógłbym zapomnieć kałuże koloru musztardy i deszcz niczym igły w moich oczach.

Dotarliśmy na posterunek w Beveridge przesiąknięci do nitki i cuchnący biedą jak mokre psy z tego czy innego powodu kazano nam opuścić pokój sierżanta. Pamiętam jak wsunąłem opuchnięte rączki pod drzwi czując w koniuszkach palców miłe ciepło bijące od ognia. Ale kiedy wreszcie pozwolono nam wejść moją uwagę zwrócił nie ogień lecz zwalista postać czerwonolicego Anglika za biurkiem. Nie znałem jego nazwiska wiedziałem jeno że to najpotężniejszy człowiek na ziemi mogący zmiażdżyć matkę jednym palcem gdy przyjdzie mu na to ochota.

Podejdź rozkazał jakby siedział na ołtarzu.

Matka podeszła ja podbiegłem za nią. Powiedziała Anglikowi że upiekła ciasto dla więźnia Quinna i bardzo chciałaby je dostarczyć ponieważ jej mąż wyjechał i musi jeszcze ukręcić masło i nakarmić świnie.

Żadne ciasto nie trafi do więźnia powiedział tamten czułem bijący od niego ostry nieznany zapach miał zakręcony wąsik i prześwity na głowie.

Powiedział Żadne ciasto nie trafi do więźnia nim go nie obejrzę i machnął wielką miękką białą łapą nakazując matce żeby postawiła koszyk na biurku. Rozwiązał muślin paznokciami tak czystymi jakby je moczył cały dzień wciąż widzę jak kruszy nimi matczyne ciasto.

Nie biedy nie znoszę najmocniej

Ani wiecznego pohańbienia

Lecz obelgę co z niej wyrasta

Jej nawet pijawka uleczyć nie zdoła

Stawiam funta że znasz opowieść o tym jak babcia wygrała w sądzie z Billem Frostem po czym przegalopowała triumfalnie ulicami Benalli. Dlatego wiesz że nigdy nie była tchórzem wtenczas jednak wiedziała że lepiej trzymać język za zębami zawinęła więc ciepłe okruchy w szmatkę i wyszła z powrotem na deszcz. Krzyczałem ale nie słyszała dlatego pobiegłem za nią przez błotnisty dziedziniec. Najpierw myślałem że wali w drzwi wygódki ale potem dotarło do mnie że w środku zamknięto mojego wuja. Za haniebną zbrodnię zmiany znaków na byku wsadzono go do celi z uklepaną podłogą nie większej niż 6 na 6 stóp przez co matka musiała uklęknąć w błocie i wepchnąć zniszczone ciasto przez szparę nie szerszą niż 2 cale.

Krzyknęła Boże dopomóż Jimmy co myśmy im zrobili że nas tak gnębią?

Ona co nigdy nie płakała płakać zaczęła podbiegłem do niej przytuliłem ją i pocałowałem ale wciąż na mnie nie zważała. Łzy leciały po jej ładnej twarzy kiedy upychała brudne ciasto i szmatkę pod drzwiami.

Zawołała Zabiłabym tych sukinsynów gdybym była mężczyzną Boże dopomóż. Użyła wielu ostrych słów których tu nie napiszę. Mówiła pier... i sku... i że rozwaliłaby im ich takie owakie łby.

To straszne dla chłopca słuchać jak jego mama wypowiada takie słowa ale nie wiedziałem jak była zawzięta dopóki dwie noce później nie wrócił ojciec i nie powtórzyła mu tego samego.

Nie wiesz co mówisz odpowiedział.

Ty tchórzu krzyknęła. Zatkałem uszy i schowałem twarz w poduszkę z worka ale matka nie dawała za wygraną a ojciec też nie ustąpił ani o jotę. Szkoda żem nie znał rodziców kiedy się prawdziwie kochali.

Z czasem zrozumiesz że dziadek skrytym był człowiekiem i jego słowa przeczyły czynom ale teraz dość wiedzieć że matka myślała o nim jedno policja drugie. Ona wołała na niego Potulny Michaś. Oni znali go jako bandytę z urodzenia ożenku i zawodu wiecznie sprawdzali znaki na naszym bydle i przesiewali naszą mąkę w poszukiwaniu śladów kradzieży ale nigdy nie znaleźli nic ponad mysie bobki.

Podobnież twoja babka nie była tak niechętna policji jak świadczyły o tym jej słowa oto dyszała żądzą mordu a przedtem chętnie wychyliłaby szklaneczkę a i żartem nie pogardziłaby wcale. Był sobie pewien sierżant nazwiskiem O’Neil matka zdawała się lubić go bardziej niż pozostałych. Mówię teraz o okresie późniejszym musiałem mieć wtedy z dziewięć lat a twoja ciotka Kate dopiero co przyszła na świat. Ojciec nasz siedział gdzieś na robocie zaś w naszej chatce panował tłok jak nigdy sześcioro dzieciaków śpiących w labiryncie kołder porozwieszanych przez matkę z braku ścian. Całkiem jakbyś mieszkała w szafie pełnej ubrań.

Odwiedzał nas sierżant O’Neil o dziwnych białych włosach które przyczesywał jak dziewczyna przed potańcówką był dla nas b. miły i wieczorem o którym mowa przyniósł mi w prezencie ołówek. W szkole używaliśmy tabliczek ale ja nigdy nie miałem w ręku ołówka i z przejęciem wciągałem zapach drewna i grafitu kiedy sierżant ostrzył swój podarunek traktował mnie po ojcowsku i posadził na jednym końcu stołu z kartką papieru. Moja siostra Annie była rok starsza nie dostała nic ale to już całkiem inna historia.

Zacząłem zapełniać kartkę literami alfabetu. Matka siadła po drugiej stronie stołu z sierżantem i kiedy wyjął srebrną piersiówkę nie zwracałem na nich większej uwagi niż na Annie i Jema i Maggie i Dana. Po napisaniu wielkich liter zacząłem pisać małe tak ową czynnością pochłonięty że głos matki zabrzmiał jak z bardzo daleka.

Wynocha z mojego domu.

Kiedy podniosłem głowę zobaczyłem sierżanta O’Neila z ręką na policzku chyba musiała go trzasnąć bo gęba strasznie mu poczerwieniała.

Wynocha wrzasnęła matka miała irlandzki temperament przywykliśmy do tego.

Ellen uspokój się wiesz że nigdy nie miałem nic złego na myśli.

Odwal się wrzasnęła matka.

Głos policjanta stał się surowszy. Ellen powiedział nie wolno ci tak mówić do policjanta.

Była to ostatnia kropla matka poderwała się z krzesła. Ty pieprzony łajdaku wrzasnęła jeszcze głośniej. Nie mówiłbyś tak gdyby tu był mój mąż.

Ostrzegam jeszcze raz pani Kelly.

Na to matka porwała kubek sierżanta i wylała jego zawartość na drewnianą podłogę. Aresztuj mnie zawołała Aresztuj mnie ty tchórzu.

Mała Kate obudziła się z płaczem. Czteroletni Jem siedział na podłodze grając w kości ale gdy obok rozprysła się brandy wnet znieruchomiał. Przesunąłem się nieco bliżej matki.

Słyszałeś jak matka nazwała mnie tchórzem staruszku?

Obszedłem stół i solidarnie stanąłem obok niej. Byłeś zajęty pisaniem co Ned?

Wziąłem rękę matki i położyłem ją sobie na ramieniu.

Uczysz się prawda zapytał.

Odrzekłem że tak.

Wobec tego musisz znać historię tchórzy. Zdumiony pokręciłem głową.

Potem O’Neil zerwał się z krzesła demonstrując w całej krasie swe policyjne buty. Pozwól że cię czegoś nauczę młody człowieku powiedział. Nie odpowiedziała matka zmienionym tonem. Proszę nie.

Chwilę wcześniej O’Neil wyglądał na zmartwionego teraz jednak wydawał się dziwnie pobudzony. O tak powiedział Wszystkie dzieci powinny znać swoją historię to zaiste niezmiernie ważne.

Matka wyszarpnęła rękę z mego uścisku i wyciągnęła ją do niego ale tamten zanurkował pod pierwszą kołdrę i jął spacerować tu i tam nawet poklepał małego Dana po gładkiej główce. Matka pobladła i zastygła ze zgrozy. Kevin proszę.

Ale O’Neil rozpoczął swoją opowieść umiał opowiadać więc bacznie nadstawiliśmy uszu. Była to historia mężczyzny z Tipperary którego nazywał Pewien Człowiek albo Osoba Której Nazwiska Nie Wymienię. Powiedział Pewien Człowiek miał żal do farmera za legalne wyrzucenie jednego dzierżawcy i Ta Osoba etc. uradziła ze swymi kompanami tego farmera zabić.

Przepraszam powiedziała matka Przecież przeprosiłam.

Sierżant O’Neil skłonił się kpiąco nie przerywając swej opowieści o tym jak Ów Człowiek najpierw napisał do swego rządcy list z pogróżkami. Gdy ten zlekceważył list i dzierżawcę wyrzucił Człowiek Ów zwołał w nocy potajemne spotkanie w kaplicy gdzie spiskowcy pili whisky ze świętego kielicha i przysięgali na Biblię po czym powiedział Bracia bośmy wszyscy braćmi zaprzysiężonymi na to co święte. Bracia jesteście gotowi w imię boże wypełnić swoje przyrzeczenia? Odpowiedzieli że tak i dopełniwszy bluźnierstwa ruszyli na dom farmera z pikami i płonącymi pochodniami.

Sierżant O’Neil zdawał się przejęty własną opowieścią Dzieci farmera powiedział głośniej Płakały w oknach o litość ale tamci podpalili dom a tych co uciekali zakłuwali na śmierć były tam matki z dziećmi na rękach sierżant nie szczędził nam szczegółów słuchaliśmy z otwartymi ustami nie tylko z uwagi na okropieństwo zbrodni ale i zdradę Owego Człowieka który po aresztowaniu wydał wspólników co to ich sam wciągnął był do spisku. Tamci zawiśli na szubienicy policjant zastanawiał się głośno jaka to może być śmierć i znów odmalował nam to w najdrobniejszym szczególe.

Co się dalej stało zapytał nie umieliśmy odpowiedzieć ani nie chcieliśmy usłyszeć.

Owemu Człowiekowi darowano życie i przewieziono go na Ziemię Van Diemena. I z tymi słowy sierżant O’Neil opuścił nasz dom.

Matka milczała nie drgnęła nawet kiedyśmy usłyszeli jak policyjna klacz odchodzi ciemną drogą do Beveridge zapytałem kim był Ów Człowiek na co tak mnie strzeliła w ucho żem postanowił trzymać język za zębami. Z czasem zrozumiałem że chodziło o mego własnego ojca.

Wspomnienie słów policjanta zakiełkowało we mnie niczym chwast który w miarę jak dorastałem zapuszczał coraz to głębsze korzenie.

Sierżant O’Neil wypełnił moją chłopięcą wyobraźnię myślami które roiły się niby larwy w letni dzień uznałabyś jego zwycięstwo za całkowite lecz on coraz wytrwałej gnębił ojca zrywając go z łóżka śpiącego czy pijanego nie przepuścił też okazji żeby mnie dokuczyć.

Wykpiwał moją odzież brak butów i płaszcza. Chudy byłem jak szczapa i nieśmiały tymczasem nie mogłem w spokoju minąć z kolegami posterunku żeby nie wykrzyczał za mną czegoś obraźliwego. Udawałem że mnie to śmieszy bom nie chciał mu dać satysfakcji okazując złość.

Było to podczas niecnego panowania sierżanta O’Neila kiedy usłyszeliśmy że pan Russell z Foster Downs Station przymierza się do sprzedania wielkiego stada młodych byków i krów oraz słynnego byka którego ponoć sprowadził z Anglii za 500 funtów. Zapowiadało się wielkie wydarzenie w Beveridge mieścinie na stromym zboczu wzgórza znienawidzonego przez wszystkich poganiaczy bydła pomiędzy Melbourne a rzeką Murray. W połowie drogi na szczyt znajdował się szynk kuźnia i przenośny areszt a dalej na zachód katolicka szkoła. Wzgórze stanowiło przeszkodę nawet dla przenikliwych wiatrów które z wyciem zawracały w kierunku naszej chaty leżącej poniżej. Na zachód od drogi woda była słona. Nasza strona miała dobrą wodę wszak wciąż słynęła jako Nizina Zapalenia Opłucnej. Nikt nie odwiedza nigdy Beveridge dla zdrowia.

Transakcja zmieniła wszystko i nagle zaroiło się od dzikich lokatorów i handlarzy bydła zjawił się nawet weterynarz z Melbourne przybysze rozbili obozowisko nieopodal bagien pomiędzy naszym domem a wzgórzem. Zaczęło się łapanie ryb i żłopanie grogu i galopady tam i z powrotem drogą do Melbourne dla nas chłopców była to niesamowita atrakcja przeto wystawaliśmy na rozdrożu obserwując malowniczych przybyszów. Dzień po dniu Jem i ja gnaliśmy całą długą drogę do szkoły by sprawdzić czy na obozowisku nie wyrosły nowe namioty. Z niecierpliwością wyczekiwaliśmy przybycia stada lecz dopiero o zmierzchu dzień przed aukcją posłyszeliśmy niesiony wiatrem żałobny ryk bydła pędzonego nieznanym mu szlakiem.

Powiedziałem Jemowi że wyjdę im na spotkanie.

Ja też.

Nie skończyliśmy karmić świń i kur i nie dbając o nasze bose nogi i twardy kamienisty grunt popędziliśmy przez kukurydziane pole. Dostaniemy w skórę powiedział Jem.

Mam to w nosie.

Ja też mam to w nosie.

Ledwo wpadliśmy w zarośla okalające bagno gdy naszym oczom ukazało się stado sunące gładkim zielonym zboczem jak fala dobro wszystkich narodów idące ku nam i wodzie. Popatrz no tylko na tych czarnych rzucił Jem.

Na siedmiu poganiaczy pięciu było czarnych galopowali na czele nadciągającej nawałnicy w czerwonych szalikach na szyjach i butach z elastycznymi cholewami na nogach. Patrzaj na ich buty dodał Jem.

A niech ich diabli powiedziałem. Niech ich diabli powtórzył Jem wyrośliśmy w przekonaniu że czarni to plemię najpodlejsze z podłych a jednak to oni mieli buty nie my i biegnąc klęliśmy ich na czym świat stoi. Wkrótce dobiegliśmy do pożłobionej koleinami drogi do Melbourne gdzieśmy minęli Patchy’ego Morana miał szesnaście lat był chudy i kościsty aleśmy wtedy byli szybsi.

Zaczekajcie wy małe łajdaki.

Nie czekaliśmy wszak ani na niego ani nikogo innego z tych co to gnali gościńcem. Moran nie skomentował naszego zwycięstwa jeno zapalił papierosa i rozżarzony strzęp tytoniu spadł na ziemię. Patrzcież na tych pieprzonych czarnuchów.

Jużeśmy widzieli.

Usłyszałem szczęk uprzęży i obróciwszy się zobaczyłem tuż za nami gnębiciela ojca sierżant O’Neil miał paski strzemion na modłę angielską opuszczone tak nisko że ledwie sięgał metalu końcami palców. Patrzył na nas z wysokości swojego konia ale gdyby dał któremuś z nas chłopaków kucyka wąchałby jeno kurz spod kopyt.

Pachty Moran rzucił Niech pan patrzy na tych czarnuchów sierżancie widział pan kiedy takie buty jak pan myślisz ile mogą kosztować?

O’Neil nie odpowiedział tylko wychylił się w siodle patrząc na mnie oczami wodnistymi jak butelka dżinu. Młody Kelly powiedział.

Dzień dobry sierżancie odparłem tak nawykły do jego kąśliwości żem pomyślał iż uwaga o butach pewnikiem wzbudzi komentarz na temat moich własnych bosych nóg. Powiedziałem Ależ mają wielkiego byka słyszelim że wart 500 funtów.

Właśnie widziałem twojego ojca odrzekł O’Neil. Z jego leniwego tonu poznałem że ma w zanadrzu coś gorszego niż buty. Powiedział Właśnie widziałem Rudego Kelly’ego galopującego padokiem Horana w damskiej kiecce wyobrażacie sobie?

W mętniejącym świetle nie widziałem dokładnie twarzy policjanta mówił jednak od niechcenia. Patchy Moran ryknął śmiechem ale urwał w pół oddechu zerknąłem na biednego małego Jema siedział na barierce ze wzrokiem wbitym ponuro w ziemię i czołem zmarszczonym w męce zakłopotania koledzy przycichli wokół mnie.

To się panu udało sierżancie.

Widział go pan McClusky pan Willett i ja miał na sobie kieckę w różyczki wymyślilibyście coś takiego?

Pan właśnie to zrobił sierżancie.

Uważaj co mówisz młody człowieku słyszałeś? Widząc nas twój ojciec pogalopował w kierunku północnego zbocza. Jeździć umie niezgorzej oddaję mu sprawiedliwość ale czego by tam szukał?

Nie.

Och dorzucił sierżant Pewnie mąż rychło miał mu dogodzić.

Skoczyłem na jego podkuty but próbując ściągnąć go z siodła ale tylko zaśmiał się obracając konia tak że prawie wcisnął mnie w płot.

I tak piękny dzień wziął w łeb. Powiedziałem Patchy’emu Moranowi że nie zostanę oglądać czarnuchów Jem dodał że on też nie. O zmroku wróciliśmy razem do domu. Markotni mówiliśmy niewiele. Spierze nas co nie Ned?

Nie spierze.

Ale rzecz jasna matka przygotowała już pasek do ostrzenia brzytwy dostałem w rękę trzy razy a Jem raz. Nie powtórzyliśmy jej słów O’Neila.

Wątpię czy bym miał odwagę powtórzyć ojcu oszczerstwo O’Neila tak czy siak nie miałem okazji bo znowu wyjechał strzyc tłuste owce pana Henry’ego Buckleya z Gnawarra Station. Jako że była wiosna miał robotę na własnym polu ale musiał zarobić i wyprawę do Gnawarry niemal przypłacił życiem.

Nikczemny czarnuch z Sydney nazwiskiem Warragul sklecił zbójecką bandę z członków różnych plemion ojciec niczym mu nie wadził kiedy jednak dotarł do rzeki Murray w pobliżu Barnawathy z gąszczu posypał się grad włóczni które zakłuły pod nim osła. Ojciec wywlókł karabinek z olstra i rozważnie gospodarując resztką prochu do zmroku zdołał utrzymać bandę Warragula z daleka. Potem wycofał się do opustoszałej chaty zabarykadował okna i drzwi i zasnął.

Kiedy ocknął się wczesnym rankiem dach płonął zaś chatę otaczała gromada rozwrzeszczanych dzikusów.

Wypalił ostatkiem prochu w gęby czarnuchów zaglądających przez szczeliny w balach potem wszak nie pozostawało mu nic innego jak czekać śmierci i jął słać modły do nieba podczas gdy tamci ciskali w niego dzidami przez dziury w ścianach. Kiedy gorejący dach począł walić mu się na głowę tatko zauważył wreszcie że dzidy sypią się jeno od frontu. Odsunął blokadę tylnego okna i korzystając z nieuwagi czarnuchów wymknął się chyłkiem po czym przesiedział dwa dni w wydrążonym pniu dopóty dopóki nie znalazł go sam pan Henry Buckley i nie dowiózł do Gnawarry.

W chwili gdy ojciec walczył o życie oszczerstwo sierżanta O’Neila za sprawą Patchy’ego Morana obiegło katolicką szkołę.

Ostrzegłem go. Powtórz to raz jeszcze a oberwiesz.

Patchy Moran był o dobrą stopę wyższy ode mnie i głos łamał się mu jak chłopcu. Powiedział Wszarzu nie będziesz mi rozkazywał.

I z tymi słowy huknął mnie w łeb żem upadł.

Dźwignąłem się na nogi i znów oberwałem. Gdy zgięty wpół łapałem oddech nazwał mnie mazgajem i synem mazgaja. Wyglądał jak olbrzym kudłaty z kostropatym pyskiem myślałem że mnie zaraz zabije zwarliśmy się na gołym placu pod drzewem alem zręcznością czy fartem ucapił go za kark i przyparł do ziemi. Ależ wrzeszczał kopał wił się i tarzał wśród korzeni i żwiru. Poczuwszy dotkliwe ukłucie na plecach przycisnąłem go do ziemi. Na jego pryszczatej szyi zobaczyłem wielką mrówkę.

Nie puszczałem nawet gdym poczuł drugie ukłucie mam nadzieję że cię to w życiu ominie boć ugryzienie tejże mrówki gorsze jest niż żądło osy czy pszczoły. Patchy wył pode mną błagał i klął i rzucał się wciśnięty w ziemię doprowadzając owady do jeszcze większej furii.

Odszczekaj.

Wypluł śluz który spłynął mu z nosa do gęby.

Odszczekaj.

Powiedział że nie odszczeka wreszcie jednak nie mogąc znieść bólu wrzasnął Niech cię diabli wezmą odszczekuję. Brat Hearn słyszał jego bluźnierstwa tak samo szesnastu innych nauczycieli obserwujących nas przy wejściu do szkoły. Wszyscy stali w milczeniu patrząc jak Patchy Moran zdziera z siebie koszulę i spodnie wszystkie dziewczyny zobaczyły jego goliznę.

Niedługo po tym zachorowałem od mrówczych ugryzień odtąd ale nikt nie ważył się pisnąć o ojcu choćby słówkiem.

Uznałem sprawę za zamkniętą i znowuż wyobrażałem sobie że nie ma na świecie lepszego miejsca niż Nizina Zapalenia Opłucnej. Nie wyobrażałem sobie ziemi bardziej żyznej ani ładniejszych widoków ani drzew stojących prosto mimo wiatru. Często chodziłem na bagna był to świat cały z węgorzami ptasimi jajami i wężami które próbowaliśmy zapędzać na drogę do Melbourne. Wtedy pewnego ciepłego wilgotnego ranka poszedłem kopać robaki i znalazłem swoją młodszą siostrę Maggie siedzącą na brunatnej piramidzie z kamieni tych co to starożytne wulkany rozsiały wiele po równinach Beveridge. Ojciec często kazał nam je zbierać. Tamten kopiec tkwił w kępie ostów nieopodal tylnych drzwi do domu i Maggie siedziała na nim jak na tronie wyciskając sok z ostów na swoje brodawki. Poprosiła bym wycisnął jej ździebko na trudne miejsce za łokciem.

Bardzo lubiłem Maggie zawsze była moją ulubioną siostrą szczera i prostolinijna jak dębowa klepka. Kiedym położył swoje robaki na ziemi i wycisnął sok na jej rękę powiedziała że znalazła coś co mi się nie spodoba.

Co?

Musisz przesunąć te kamienie.

Już je przesuwałem.

Lepiej zrób to jeszcze raz.

Nie było więcej niż osiem kamieni Maggie pomogła mi odturlać je na bok i zobaczyłem pod spodem świeżo zruszoną ziemię.

To coś nieżywego.

Nic nieżywego.

Spomiędzy ostów wyjęła stary szpadel z ułamaną rączką.

Wziąłem go od niej i zacząłem kopać dopókim nie natrafił na coś twardego i czarnego 2 stopy na 3. Siedziało głęboko w ziemi musiałem je przeto podważyć i oto sfatygowany metalowy kufer ujrzał światło dzienne. W środku znalazłem coś czego wolałbym nigdy nie zobaczyć.

Była to bardzo brudna suknia w różyczki dokładnie jak opisywał ją sierżant O’Neil. Były tam również maski pokryte czerwoną farbą i piórami prawiem ich nie widział bo gniew mi całkiem oczy zaślepił.

Usłyszałem wołanie Annie i szepnąłem Maggie że ją zabiję jeśli komu szepnie o tym choćby słóweczkiem. Jej ciemne oczka wezbrały łzami.

Annie kazała mi przynieść drewno na opał rozzłoszczona wyszła na ścieżkę z wysuniętymi do przodu chudymi ramionami i podparta pod boki. Jak zaraz nie przyjdziesz nie dostaniesz obiadu.

Posłusznie porąbałem drewno potem jednak zaniosłem je na kępę ostów i rozpaliłem ognisko wśród kamieni.

Co ty wyprawiasz? Tak nie wolno to zabronione.

Mimo to dała mi zapałki o którem prosił. Przejęta cofnęła się na próg kiedym palił przeklętą zawartość kufra. Nim wróciła upychałem w ogniu resztki sukienki.

Zapytała co też takiego zniszczyłem ale my wszystkie dzieci jednako cierpieliśmy od opowieści O’Neila i dobrze znała odpowiedź na to pytanie.

Annie powiedziała Lepiej zakop ten kufer. Miała zarumienione policzki i zmartwione usta choć dopiero jedenastoletnia musiała już znać swą przyszłość miała ją jasno wypisaną na twarzy.

Drugi raz kazała mi ukryć kufer przeto powlokłem go na tyły i wsunąłem pod niższą barierkę końskiej zagrody.

Tak nie wolno.

Przeciągnąłem kufer przez porozrzucany nawóz na środek podwórka.

Dostaniesz w skórę powiedziała.

Nie wątpiłem że będzie gorzej i gdy trzy dni później ojciec nadjechał gościńcem oczekiwałem bicia pewien że karę mam jak amen w pacierzu.

Zrazu nie zauważył kufra zajęty oglądaniem zboża zadowolony że ocalił skórę a i zarobił przy tym kilka groszy. Potem jego wzrok padł na odkryty sekret leżący w całej okazałości na widoku i podczas gdy maluchy obiegły konia patrzał na poczerniały kufer spod napuchniętych powiek.

Gdzie mama?

Mała Kate zachorowała i mama pojechała do Wallan do lekarza.

Ojciec zeskoczył z konia i zaniósł siodło i sakwy do chaty czekałem przy drzwiach ale nawet na mnie nie spojrzał. Zaraz potem poszedł do szynku.

Utraciłem ojca za sprawą sekretu równie dobrze mógł był zginąć porwany przez rzekę albo runąć w przepaść wyrzuciłem go z serca tak dawno temu żem teraz niezdolny przypisać mu miejsce na jakie zasługuje. Wielekroć po wykopaniu kufra wyobrażałem go sobie z jego rudą brodą mocnymi ramionami piegowatą skórą wciśniętego w tę przeklętą suknię.

Aż do tamtej chwili byłem jego cieniem gotowym nie odstępować go na krok. W buszu nauczył mnie węzłów którymi przytraczam koc do siodła sposób w jaki używam ciesielskiego hebla oraz łowienie ryb na muchę i skrawek zielonej skóry wszystko to jest częścią mnie samego jako ciemne ślady na słojach potężnych drzew.

Nie wiem czy matka domyślała się zawartości kufra dość że nigdy o tym nie wspominała i tkwił tak pośrodku zakurzonego podwórka w czasie deszczu służąc koniom za koryto.

Bogacz mijający powozem nasz dom mógł zobaczyć metalowy kufer na podwórzu i dynie rosnące na dachu ale nigdy nie domyśliłby się prawdy o ojcu ani nie zgadł ilu nas śpi między kołdrami wdycha to samo powietrze chrapie i pierdzi ślepych i głuchych na pozostałych jak nowo narodzony miot.

Dawnom nauczył się zamykać oczy i uszy na sprawy rodziców lecz odkąd wykopałem kufer rozespany nasłuchiwałem nocą ich rozmów.

Nie dowiedziałem się nic o sukience odkryłem że szeptali o ziemi a zwłaszcza o akcie ziemskim Duffy’ego z 1862 roku dawał on mężczyźnie lub wdowie prawo wyboru gruntu pomiędzy 50 a 640 akrami za funta za akr część płatna w czasie selekcji pozostałość rozłożona na osiem lat. Matka była za tym ojciec nie twierdził że wielki Charles Gavan Duffy był wielkodusznym idiotą który ofiarował biedocie długi i niekończącą się harówkę. Potem okazało się że tatko miał rację ale kiedy matka zrugała go za tchórzostwo gwałtowny zamęt w mym sercu nieco przycichł. Tylko prostak powiedziała Będzie próbował uprawiać dwadzieścia akrów jak tatko. Pomyślałem Tak żałosny głupiec.

Debata o akcie ziemskim rozgorzała na nowo i matka powołała się na swoją mieszkającą po sąsiedzku rodzinę która kupowała właśnie grunt daleko na północnym wschodzie.

Quinnowie kupowali 1000 akrów w Glenmore nad rzeką King byli Irlandczykami zachłystywali się ziemią i końmi nie zważając na przeszkody. Kobiety Quinnów przychodziły z wizytą z chlebem i mapami geodezyjnymi mężczyźni byli wysocy i nieobliczalni przeklinali śpiewali rwali się do bijatyki z każdym kto im podpadł i ujeżdżali narowiste konie na które nie było ich stać. Mój wuj Jimmy Quinn był już dorosły w jego oczach kryła się dzikość jak u udręczonego źrebaka. Quinnowie ani chybi wrzuciliby ojca do studni widząc sukienkę ale w końcu nieustanną paplaniną i przekomarzaniem wymogli na nim aby sprzedał wszystko co miał w Beveridge za co dostał całe 80 funtów.

Kiedy tatko poczuł forsę w kieszeni myśl o oddaniu rządowi takiej sumy nie mieściła mu się w głowie i gdy nowi właściciele przyjechali żeby przejąć własność wypożyczył wóz i zawiózł nas na wynajętą ziemię na przedmieściach Avenel. I podczas gdy bracia i siostry matki pojechali uprawiać swoje dziewicze 1000 akrów w Glenmore ojciec przetransportował nas 60 mil do osiedla angielskich snobów i ku zgrozie matki stopniowo przepuścił całe 80 funtów na czynsz i gorzałkę. Byłem ciałem z jego ciała i musiał widzieć jak się oddalam ale duma nie pozwoliła mu przeciągnąć mnie z powrotem na swoją stronę.

Matka gadała bez końca o zmarnowanej szansie ojciec siedział niewzruszony na krześle spokojnie gładząc brzuch swego wielkiego czarnego kota. Myślę zwłaszcza o jednej nocy kiedy wreszcie przerwał milczenie.

Twoja rodzina to nie są źli ludzie powiedział.

Jeśli masz zamiar na nich psioczyć to lepiej od razu daj spokój.

Osobiście nie mam nic przeciwko nim.

Jasne że nie zawsze byli dla ciebie dobrzy.

Jestem pewien że ziemia zrobi swoje. Tylko kamienie i tyle nie ruszym tej ziemi Ellen.

A my nie mamy mięsa oprócz cholernego oposa.

Nie mamy wołowiny to prawda.

Ani nawet baraniny.

Ale czy nie widzisz że nie mamy też na karku policji? To dopiero ciekawe zastanawiam się dlaczego twoim zdaniem tak dobrze wiedzie im się w Glenmore?

O nie tylko znowu nie zaczynaj.

No co musisz przyznać że Quinnowie przyciągają mundurowych jak zajęcze flaki wabią muchy.

Matka krzyknęła talerz albo kubek trzasnął o ścianę.

Co Ellen dodał Wiem że gardzisz swoją farmą ale ja wolę zdechnąć niż pójść do pierdla.

Tchórzu nikt nie chce cię zamykać.

Ty tak twierdzisz.

Nikt zawołała podniesionym głosem. Czyś ty zwariował?

No to dlaczego twoim zdaniem mundurowi wciąż nas nachodzą?

Od piętnastu lat jesteś na wolności nikt nie chce cię zamykać.

Quinnowie zwracają na siebie uwagę taka jest prawda.

Ty cholerna gnido.

Matka popłakała się słyszałem też zajęcze pochlipywanie Maggie. Potem matka dodała że ojciec wolałby raczej zagłodzić swoje dzieci na śmierć niż zaryzykować. Jem obok mnie zatkał uszy poduszką.

Ziemia w Avenel była żyzna ale panowała susza i nie kwitło tam nic prócz nędzy jako najstarszy syn doszedłem do wniosku że pora zapracować na własny chleb.

W pobliżu naszego domu nie było wodopoju co dzień prowadziłem krowy do strumienia Hughes. W dobrym roku przedstawiał ładny widok lecz w porze suszy stanowił jeno ciąg piaszczystych bajorek. To w tym wyschniętym korycie usłyszałem skargę jałówki pana Murraya byłem bardzo głodny i wiedziałem co mam robić. Nigdy nie zabiłem nic większego od koguta ale gdym ponad krzakami jagód ujrzał podłużną linię jej grzbietu wiedziałem że nie mogę się bać. Miała trochę dzikie oczy ale była gładka i lśniąca. Potem dowiedziałem się że pan Murray bardzo w nią inwestował i karmił kukurydzą i sianem co musiało być prawdą bo w żadnej z jego zagród nie było paszy i chociaż miał 500 akrów gruntu jego bydło pasło się na poboczach dróg skubiąc co tylko się nawinęło. Nie obchodziło mnie to za grosz związałem ją i poprowadziłem w dół strumienia w gęstą kępę trzcin z polaną pośrodku. Nie podobał się jej sznur wokół szyi szarpała się i opierała i jeszcze zrobiłaby sobie krzywdę gdybym nie związał jej tylnych nóg. Wtedy jęła okropnie ryczeć. Niebawem ledwie widać ją było spod sznura alem nie miał litości ani noża. Pobiegłem przez zarośla do domu. Matka zalepiała dziury w ścianach gliną i słomą i kiedym pod jej nosem capnął nóż nawet nie zauważyła.

Jakaś krowa Murraya ugrzęzła w korycie strumienia powiedziała.

Chyba nie.

Jak to nie przecież aż tu ją słychać.

Odparłem że sprawdzę i dam jej znać.

W ciągu najbliższego roku miałem nauczyć się sprawnie zabijać krowę skórować ją i wywieszać na słońcu w try miga ale za pierwszym razem nie trafiłem w tętnicę. Pewnie wiesz żem przelewał ludzką krew gdy nie było innego wyjścia ale wtedy nie byłem bardziej winny niźli żołnierz na wojnie. Lecz gdyby istniało prawo karzące za zabicie zwierzęcia byłbym winny i słusznie włożyłabyś na głowę czarny czepek bom źle zarżnął tamtą małą jałówkę i nadal tego żałuję. Zanim padła miała szyję dziurawą jak sito nigdy nie zapomnę trwogi w jej oczach.

I tak naszła mnie mama z biednym stworzeniem u stóp i włosami oraz koszulą przesiąkniętymi posoką.

Mamy wołowinę powiedziałem Ale będzie wyżerka.

Moje słowa odważniejsze były niż me ściśnięte serce i z ulgą oddałem matce nóż lecz choć nie miałem pojęcia o rozbieraniu mięsa za nic nie dałbym się odprawić. Matka chwyciła moją zakrwawioną rękę i poszliśmy zakurzoną ścieżką do chaty gdzie związawszy psy wyszorowała mnie solidnie bez przerwy łając i karcąc że taki ze mnie niedobry chłopak i taka jest na mnie zła itp. itd. ale robiła to na użytek innych dzieci które podglądały przez szpary między balami. Umyła mnie tak delikatnie żem wiedział że jest zadowolona.

Jak było do przewidzenia Annie wypaplała wszystko ojcu zanim jeszcze zdążył rozsiodłać konia. Rozwoził masło ludziom o angielskich nazwiskach to zajęcie zawsze wyprowadzało go z równowagi przeto gdy Annie pokazała mu martwe zwierzę wszedł do domu i tak sprał mnie pasem że mam ślad na nodze po dziś dzień. Po zmroku poszedł z latarnią nad strumień oskórował i porąbał jałówkę następnie przeniósł cztery porcje do domu po jednej na raz po czym spalił głowę rozwiesił skórę i wyciął z niej piętno MM żeby nikt nie oskarżył nas o kradzież jałówki Murraya. Posolił mięso część zapeklował i kazał matce od razu przyrządzić resztę.

Przez cały ten czas Annie nie odzywała się do mnie nawet Maggie trzymała się na odległość ale gdyśmy ucztowali nocą widziałem że pałaszowali nie tylko moi podnieceni bracia.

Dwa dni później w porze lunchu wysłano mnie do domu po zadanie któregom znów zapomniał i zobaczyłem obcą klacz przywiązaną do drzewa na naszym podwórku miała na siodle srebrne inicjały VR Victoria Regina. Wiedziałem że to policja. Wszedłem do chaty ojciec siedział na swoim zwykłym miejscu patrząc jak jasnowłosy konstabl rozkłada na stole krowią skórę.

Daj spokój John powiedział konstabl Doxcy kładąc rękę dokładnie w miejscu skąd wycięto piętno. John obaj wiemy czego tu brakuje.

Jak pan widzi powiedział ojciec zabiłem krowę i zrobiłem bat.

Ach bat.

Tak jest potwierdził ojciec ale ani zaprotestował ani nie bronił się przed oskarżeniem.

Bądź tak dobry John i przynieś mi ten bat.

Ojciec nie odpowiedział nie ruszył się z krzesła patrzał jeno na konstabla zapuchniętymi oczami.

Może wcale nie zrobiłeś bata.

Chyba go zgubiłem.

Zgubiłeś.

Przyniosę go panu zaraz jak znajdę.

Coś mi się wydaje że to było piętno John. Wyciąłeś piętno pana Murraya?

Nie zrobiłem bat.

Słyszałeś kiedy o akcie siódmym i akcie ósmym Jerzego IV, numer dwadzieścia dziewięć?

Nie wiem.

To takie prawo John które mówi że jeśli zarżniesz cudzą jałówkę pójdziesz za kratki możesz mi przynieść bat jaki ci się podoba ale jak nie będzie dokładnie pasował do tej dziury John to cię przymknę. W Avenel nie lubimy irlandzkich złodziei.

Nie zniosę więzienia powiedział z prostotą ojciec jakby oznajmiał że nie lubi brukselki.

Szkoda odparł Doxcy postępując w jego kierunku.

Ja to zrobiłem powiedziałem rzucając się naprzód.

Złapałem Doxcy’ego za czarny skórzany pas a on położył mi rękę na ramieniu.

Dobry z ciebie chłopak Jim powiedział.

Mam na imię Ned ja to zrobiłem.

Czy to prawda zapytał ojca policjant.

Ale ojciec milczał jak zaklęty.

Odwróciłem się do Doxcy’ego żądając żeby mnie aresztował on z głupawym uśmiechem potargał mi włosy.

Zbieraj się John powiedział do ojca Możesz zabrać koc kubek i łyżkę.

To ja powtórzyłem Tam było napisane MM wyciąłem litery nożem.

Przymknij się powiedział ojciec patrząc na mnie ze złością. Stul pysk i wracaj do szkoły.

I tak zabrali ode mnie ojca skutego kajdankami i przywiązanego do strzemienia klaczy Doxcy’ego.

W czasach przed aresztowaniem ojca my dzieci Kellych chodziliśmy do szkoły wzdłuż strumienia ale teraz obraliśmy nową drogę obok aresztu. Wyjąwszy palisadę placu nie wyróżniało nic prócz posępnego kopca gliny zaznaczającego miejsce pochówku klaczy Doxcy’ego. Ojcu odebrano nawet prawo do tego smętnego widoku bo w grubych ścianach nie było ani jednego okna. Najpierw krzyczeliśmy do niego i wołali ale że nigdy nie odpowiadał daliśmy spokój wszyscy oprócz Jema który wodził rękami po zimnych murach łażąc wokół więzienia jak pies.

Ojciec śnił mi się co noc siadał w nogach łóżka i bez słowa patrzył na mnie zapuchniętymi oczami z twarzą posiekaną od noża.

Żarło mnie sumienie boć za nic bym nie przyznał że życie bez ojca stało się o stokroć bardziej przyjemne. Dopiero gdy jego wielki stary kocur przepadł bez śladu szczerze wyznałem matce że się cieszę.

Nie zrozum mnie źle wszyscyśmy dotkliwie odczuli nieobecność ojca. Rządca nie zapewnił przyzwoitego ogrodzenia i matka musiała zbudować z dzieciakami solidny płot długi na 2 mile żeby uchronić nasze krowy przed konfiskatą. Bydło i tak uciekało kara wynosiła 5 szylingów za krowę i 3 za świnię. Nie było nas na to stać. Matka oczekiwała kolejnego dziecka jak zawsze w takiej sytuacji była bardziej zmęczona ale i bardziej czuła. Wieczorami zbierała całą naszą gromadkę i opowiadała baśnie i wierszyki co nigdy się nie zdarzało gdy tatko wyjeżdżał na robotę teraz wszak odkryliśmy jaki skarb przechowywała w pamięci. Znała opowieści o Conchoborze o Dedriu i o Mebd historię Cuchulainna dotąd widzę jak wsiada na swój wojenny rydwan najeżony żelazem mocnymi zębami rzemieniami pętlami i sznurami.

Południowy wiatr hulał po chacie ciepły lecz tak przenikliwy że bolała głowa pamiętam złocisty odblask łojowej świecy na policzku matki i jej wielkie ciemne oczy płonące i dzikie jak u kocicy broniącej na pół osieroconego potomstwa. W opowieściach o starym kraju wiele było takich kobiet nierozważnych królowych o gorącej krwi które toczyły walki i brały króla do małżeńskiego łoża. W Avenel nazwano by to irlandzkimi bzdurami.

Matka robiła się coraz większa. My chłopcy harowaliśmy razem z nią w ogrodzie mieliśmy tam dobrą ilastą glebę i chcieliśmy bardziej ją użyźnić. Pierwszej zimy wyhodowaliśmy jeno kartofle i pasternak. Musieliśmy sprzedać wóz i dwa konie aleśmy zatrzymali małe stadko mlecznych krów. Robiliśmy 2 funty masła dziennie rzadko jednak starczało na to by posmarować chleb więcej niż smalcem. Jem i ja szliśmy na piechotę do miasta i z powrotem roznosząc masło mijaliśmy więzienie ale przestaliśmy wołać. Co dzień czekałem nadejścia nocy kto wie skąd nadejdzie szczęście?

Piątego sierpnia 1865 roku wróciłem do domu po zmroku. Lało już od tygodnia strumyk zamienił się rwącą rzekę przeto krzyki matki usłyszałem dopiero na progu. Porwałem szpadel i kiedym wszedł do środka zobaczyłem ją leżącą na podłodze. Na mój widok siadła i powiedziała że zaczyna rodzić. Akuszerka pojechała do Hobbs’ Creek do innego porodu więc matka wysłała Maggie żeby pożyczyła konia pana Murraya i pojechała po starego doktora Maya. Było to dwie godziny wcześniej tymczasem ból przybrał na sile i matka zadręczała się że Maggie spadła z konia albo utonęła w strumieniu.

Annie była najstarsza ale nerwowa wybrała sobie akurat tę chwilę na dolegliwości żołądkowe. I tak matka rodziła a Annie wymiotowała do miski obok niej. Pomogłem matce wejść na łóżko zrobione z dwóch grubych młodych drzewek przymocowanych do ściany oraz jutowego worka rozpiętego na tej prowizorycznej ramie. Ledwie żywa ze strachu o ukochaną Maggie nie przestawała zawodzić. Jem miał dopiero siedem lat a Dan cztery obaj byli bardzo poruszeni widząc matkę w takim stanie.

W ciągu następnych godzin które nie przyniosły żadnej ulgi kazała mi rozłożyć kołdrę na stole i wdrapała się nań wysyłając nas za nasze zasłonki. Dan rozbeczał się wniebogłosy stół okazał się zbyt krótki i matka nie mogła się położyć tak jak chciała. Mały Jem usiłował pomóc i tylko mu się za to oberwało. Matka kazała mi podejść i chwyciwszy mnie za rękę kucnęła na stole miał jedną obluzowaną nogę którą ojciec zapomniał naprawić. Światło było marne paliła się tylko jedna łojowa świeca alem dobrze widział ból matki i drażniło mnie że nijak nie mogę temu zaradzić. Poprosiła o wodę ale nie chciała mnie puścić bym ją przyniósł. Przeklinała mnie za głupotę i ojca za to że ją opuścił. Cały czas wyczekiwaliśmy przyjścia doktora ale z zewnątrz nie dobiegał żaden dźwięk prócz rytmicznego łomotania deszczu o dach oraz huku przedmiotów unoszonych wartkimi falami strumienia.

Przez całą tę bezkresną noc stałem przy niej z każdą godziną jej krzyki i przekleństwa przybierały na sile wreszcie Dan i Jem usnęli.

Około czwartej matka raz jeszcze weszła na stół i pomyślałem że nareszcie rodzi się dziecko ale zaklęła i nie pozwoliła mi patrzeć. Usłyszałem cieniutki pisk i juzem wiedział że moja siostra jest na świecie ale matka zabroniła mi się odwracać i kazała poszukać w metalowej puszce swoich najlepszych nożyczek po czym opalić je nad ogniem. Zrobiłem co chciała.

Usłyszałem jak przesuwa się na stole wydała cichy okrzyk bólu po czym przemówiła łagodniejszym tonem. Dobrze podejdź i zobacz maleństwo.

Matka siedziała na stole wyciągając do mnie twoją ciocię Grace. Była taka malutka ślepka miała szeroko otwarte zakrwawiona skórka połyskiwała jej najczystszą bielą.

Tnij powiedziała matka Tnij.

Gdzie zapytałem.

Tnij powtórzyła i zobaczyłem perlisty sznur biegnący od brzuszka dziecka i ginący gdzieś w dole zamknąłem oczy i przeciąłem w momencie gdy stare nożyczki zatopiły się w ciele Maggie wprowadziła do chaty doktora Maya który zobaczył jak jedenastoletni irlandzki chłopiec asystuje przy porodzie siostry. Zobaczył udeptane klepisko podłogi sczerniałe nożyce przestraszone dzieci wyglądające zza zasłonek przedzielających łóżka i miał o tym wszystkim rozpaplać w Avenel tak że każde dziecko w szkole wkrótce nabrało błędnego przekonania że oglądałem goły tyłek własnej matki.

Zbadawszy moją siostrę swoimi przyrządami stary pijaczyna podał ją mnie i zajął się matką. Nie upuść jej chłopcze ostrzegł jeszcze czego mocno trzymałem dziecko w ramionach spoglądając w jasne ufne oczęta. Siostrzyczka patrzyła mi w twarz i pokochałem ją jakby była moim własnym dzieckiem.

Nim doktor skończył opatrywać matkę chatę wypełniła szara świetlista poświata i cały świat wydał się jasny i nowo narodzony. Wtedy poczułem się szczęśliwy.

Powiedziała Idź powiedz mu.

Pójdę potem.

Idź teraz.

Nie chciałem wszak zostawiać mojej nowej siostry z jej ciemnymi włoskami jak puch i bieluśką skórką ależ jaśniała ona na tle podłogi. Idź powiedz tacie że ma dziewczynkę.

I gdy doktor ruszył chwiejnie w drogę powrotną pomknąłem na przełaj przez mokrą zimową trawę. Nad więziennym placem wisiała nisko mgła otulając krawędź ojcowskiej pustelni. Podszedłem bliżej wiecznie mokre bale upstrzone mchem i pleśnią cuchnęły jak psie gówno w deszczu.

Masz dziewczynkę wrzasnąłem.

Sroki darły się w zaroślach lecz z więzienia nie dochodził żaden dźwięk.

Ma na imię Grace.

Cisza budynek milczał jak grób naraz wszak kątem oka zobaczyłem ruch to wielki kocur ojca stał na kopcu gdzie zakopano klacz. Popatrzył mi prosto w oczy żółtymi ślepiami po czym wygiął grzbiet i machnął ogonem jakbym był nie więcej niż drozdem albo czeczotką. Rzuciłem w niego kamieniem i wróciłem do domu żeby obejrzeć siostrę.

Niedługo potem wszyscy uczniowie w szkole w Avenel usłyszeli o mojej roli przy porodzie. Nie mieli odwagi powiedzieć mi nic prosto w oczy ale Eliza Mutton powiedziała Annie coś co bardzo ją wyprowadziło z równowagi. Oni wszyscy byli siebie warci nie wiedzieli o nas nic prócz tego że Ned Kelly nie umie literować i chodzi boso Maggie Kelly ma brodawki a sukienka Annie Kelly jest pocerowana i wystrzępiona jak dziadowska skarpeta. Wiedzieli też że nasz ojciec siedzi w ciupie i przychodząc do szkoły co dzień dowiadywali się od pana Irvinga że Irlandczycy są gorsi niż bydło.

Irving był małym ważniakiem z wielką głową i wąskimi ramionami oczy jaśniały mu subtelnymi uczuciami których nie uważał za stosowne wyjawić. Musiał minąć cały rok zanim wyznaczył mnie na dyżurnego nie miał innego wyjścia bo wszystkie osoby o angielskich nazwiskach miały już swoją kolej. Nie pamiętam dziś dlaczegom tak pragnął tego wyróżnienia wiem tylko że bardzo mi na nim zależało. Kiedy wreszcie przyszła kolej na mnie poprzysiągłem sobie zostać najlepszym dyżurnym jaki się kiedykolwiek narodził. Każdego ranka pierwszy zjawiałem się w szkole ustawiałem w rządku wyszczerbione białe kałamarze z porcelany następnie płukałem je i ponownie umieszczałem na ławkach.

W poniedziałkowe ranki pozwalano mi też przygotować atrament wspinałem się na krzesło pana Irvinga ściągałem z górnej półki proszek McCrackena wydzielał słodkomdlący zapach fiołków i żółci. Odmierzałem cztery łyżki na każde pół kwarty wody nie było to trudne zadanie wymagało wszak bym stawiał się w szkole przed ósmą.

I tak śpiesząc wcześnie do szkoły zobaczyłem jak tonie Dick Shelton.

Chcąc ominąć więzienie szedłem wzdłuż strumienia wezbranego od wiosennych ulew pełnego różnego rodzaju śmieci jak na wpół spalony pień drzewa połamane gałęzie części płotu martwy cielak z wodą przepływającą przez pusty oczodół. Na drugim brzegu zobaczyłem chłopca na skraju wody. Najpierw pomyślałem że ma wędkę alem wnet zobaczył że próbuje kijem wyciągnąć nowy słomkowy kapelusz który wiatr zwiał mu z głowy i wrzucił do strumienia. Wszedł głębiej czarna woda chlusnęła mu na nogi miał nie więcej niż osiem lat.

Wrzasnąłem Wracaj ale huk strumienia zagłuszał wszystko. Próbował przeskoczyć na stertę gałęzi uwitą na podobieństwo ptasiego gniazda. Potem zginął mi z oczu.

Niewiele myśląc rzuciłem się w wezbraną toń tak wartką i zimną że zabierała oddech tak jak puka[1] kradnie wiesz jak były silne. Zobaczyłem w przelocie zbielałą twarz chłopca młody Dick Shelton myślał że już po nim. Chwyciłem go za rękę ale fale znów nas porwały tak żeśmy ledwie utrzymali głowy nad wodą.

Pięćdziesiąt jardów w dół strumienia koryto skręca gwałtownie latem dzieciaki urządzają tam sobie kąpielisko. Prąd zniósł nas w pobliże brzegu prosto na stary zatopiony pień. Był śliski jak świniak alem jakoś wciągnął nań przemoczone ciało chłopaka który już zdążył pożegnać się z życiem.

Kiedym go przerzucił przez plecy ledwie żywy płakał wymiotował i w ogóle robił masę zamieszania. Miał na nogach buty ja jak zwykle byłem boso od razu ruszyłem przez gąszcz w kierunku hotelu Royal Mail gdzie jak wiedziałem jego ojciec był licencjobiorcą. Trudną i kamienistą wybrałem drogę.

Dozorcą w hotelu był niedoszły dzierżawca Shaky White kiedy nas zobaczył zakopywał właśnie w zaroślach nocną zawartość nocników i jął krzyczeć Proszę pani proszę pani Jezu Chryste.

Okno na piętrze otwarło się z impetem rozległ się kobiecy okrzyk i chwilę później pani Shelton biegła przez dziedziniec ale mimo wzburzenia nie zapomniała o mnie zostałem zaprowadzony do hotelu i wpakowany do wielkiej białej wanny z gorącą wodą. Nigdy w życiu nie widziałem wanny rozkosznie było leżeć w gładkiej porcelanie w oparach gorącej wody przyniesionej przez Shaky’ego w dziesięciu wiadrach nie wiedziałem że tyle wody można zużyć do mycia.

Moje łachy poszły do prania i pani Shelton przyniosła mi ubranie swojego starszego syna było miękkie i bardzo ładnie pachniało. Oddałbym wszystko żeby móc je zatrzymać ale pani Shelton nie przyszło do głowy aby mi to zaproponować otoczyła mnie tylko pulchnym ramieniem i sprowadziła na dół mówiąc żem anioł zesłany z nieba.

W jadalni trzaskał wesoło ogień zobaczyłem mężczyznę w trzyczęściowym garniturze który z werwą zajadał porcję jajek z boczkiem oprócz niego w sali nie było nikogo. Pani Shelton posadziła mnie przy stole w pobliżu ognia stało tam nakrycie ze srebrnymi sztućcami i solniczką pieprzniczką oraz cukiernicą z wygiętą łyżeczką. Wiedziałem że mamie bardzo by się spodobało.

Pani Shelton spytała czy się napiję kakao powiedziałem że tak zapytała czy mam ochotę na śniadanie i podała mi menu. Nigdy czegoś podobnego nie widziałem alem się zaraz połapał w czym rzecz i skorzystałem zeń jak należy. Zacząłem dzień od chleba z łojem a oto zajadałem kotlety jagnięce boczek i nerki wszystko było bardzo smaczne. Po dziś dzień pamiętam czerwone róże na dywanie. Pani Shelton miała na sobie jaskrawożółtą suknię i złotą bransoletę na nadgarstku śmiała się przez łzy nie spuszczając ze mnie wzroku i powtarzała że jestem najlepszym i najdzielniejszym chłopcem na świecie.

Pan Shelton nocował w Seymour ale zjawił się wkrótce i wpadł do jadalni w zabłoconych butach i płaszczu. Próbował wmusić mi pół korony alem nawet nie chciał o tym słyszeć.

Pan Shelton był wysoki i barczysty miał podłużne bokobrody jego wąskie usta nosiłyby złośliwy wyraz gdyby nie szczere i wesołe spojrzenie.

Życzysz sobie czegoś chłopcze?

Nie.

Nie była to prawda z chęcią przyjąłbym suknię dla matki ale nie miałem pojęcia ile coś takiego kosztuje.

Świetnie odparł Pozwól więc że uścisnę ci rękę.

Podałem mu rękę ale wierz mi żem nie był w połowie tak szlachetny jak świadczyłyby o tym moje słowa. Wróciłem do szkoły w moim ładnym pożyczonym ubraniu wypucowanych butach i z wielkim zawodem w sercu.

Następnego ranka przed szkołą stanął powóz i pan Irving żyjący w ciągłym strachu przed inspekcjami zerwał się jak oparzony.

Wyczyśćcie swoje tabliczki zakomenderował usiłując przywrócić jaki taki porządek na swoim stole. Bystry w mnożeniu wobec takiego kryzysu stracił głowę chociaż była tak wielka i nie wiedział gdzie schować swoje dłuto.

Podejdź do okna zawołał do Caroline Doxcy I zobacz czy to pan z aktówką. Żwawo żwawo Caroline.

Niesie jakąś paczkę.

Tak ale czy ma teczkę?

Ach proszę pana przecie to tylko tata Dicky’ego Sheltona.

Pan Irving był wśród dzieci królem i nie lubił intruzów na swoim terytorium wyskoczył więc na zewnątrz zanim gość zdążył przestąpić próg. Wyraźnie słyszeliśmy ich głosy.

Niech to szlag Irving ryknął pan Shelton Zrobię co będę chciał.

Drzwi huknęły o ścianę i Esau Shelton wpadł do środka w oparach stęchłego chmielu i wina owocowego byli to jego nieodłączni towarzysze.

Dzieci wykrzyknął ofiarowując nam rzadki widok swych wyszczerzonych zębów.

Pan Irving podążył za nim pocierając swe wielkie blade dłonie i markotnie oświadczył że musimy wysłuchać pana Sheltona.

Słuchajcie uważnie maluchy powiedział pan Shelton kładąc owinięty w brązowy papier pakunek na zaśmieconym biurku pana Irvinga. Mój syn Dick wczoraj prawie utonął wiedzieliście o tym? Nie? Mój Dick byłby teraz w niebie gdyby nie ktoś z obecnych w tej klasie.

Uczniowie zaczęli wyciągać szyje z ciekawością rozglądając się dokoła a Annie wyglądała jakby miała zaraz paść trupem splotła ręce na podołku i patrzyła przed siebie szklistymi oczami. Jem miał lat siedem i naśladował zachowanie starszej siostry ale moja mała Maggie nigdy niczego się nie bała i jej ręka wystrzeliła w górę.

To był mój starszy brat Ned.

Krew uderzyła mi do twarzy.

Zgadza się potwierdził z powagą pan Shelton Podejdź proszę i stań tutaj Nedzie Kelly.

Wiedziałem że chce dać mi paczkę owiniętą w brązowy papier nie miałem wątpliwości że zawiera porządne ubranie o jakim zawsze marzyłem. Wstając podchwyciłem spojrzenie Caroline Doxcy uśmiechnęła się do mnie po raz pierwszy w życiu. Wyprostowany jak struna ruszyłem w kierunku katedry pana Irvinga.

Pan Shelton ustawił mnie twarzą do klasy po czym kazał mi zamknąć oczy rozległ się szelest papieru poczułem zapach kamfory i gładki dotyk jedwabiu na policzku.

Pomyślałem To babskie łaszki dostałem suknię dla matki.

Otwórz oczy Nedzie Kelly.

Zrobiłem jak mi kazano i zobaczyłem jego wąskie usta wygięte w uśmiechu oraz Elizę Mutton George’a Muttona Caroline Doxcy Sheltonów i pana Inringa wpatrzonych we mnie bystrym spojrzeniem. Spojrzałem w dół ale nie zobaczyłem swych bosych nóg pocerowanego swetra ani połatanych spodni jeno szarfę na siedem stóp długości. Miała barwę pawiej zieleni i widniał na niej wyszywany złotem napis EDWARDOWI KELLY’EMU ZA ODWAGĘ Z WYRAZAMI WDZIĘCZNOŚCI OD RODZINY SHELTONÓW.

Dokładnie w chwili kiedym stał przed resztą klasy w swojej szarfie drogą publiczną Benalla-Violet Town-Euroa-Avenel wieziono głowę rozbójnika Morgana może byłoby lepiej gdybym znał okrutną naturę świata ale nie oddałbym swej niewiedzy nawet gdybym mógł. Protestanci z Avenel dostrzegli dobro w irlandzkim chłopcu była to ważka chwila w mym krótkim życiu.

Jeśli tamte zdarzenia wywarły wielkie wrażenie na moim własnym młodym umyśle to na Esau Sheltonie wywarły zgoła jeszcze większe. Jakie upiory go prześladowały nie wiem ale jest jasne że nie umiał przestać myśleć o tym jak to jego syn cudem uniknął śmierci i w miarę upływu czasu dręczyło go to coraz dotkliwiej. Przedtem znano go jako milczka niepasującego do zawodu teraz wszak słodki Jezu gęba mu się nie zamykała i każdemu dzierżawcy i postrzygaczowi który się nawinął opowiadał o ocaleniu swego małego Dicka. Nie myślał o konsternacji jaką mogą budzić jego emocje zależało mu jeno na własnym spokoju ducha.

Parę nocy po tym jak przyniosłem matce szarfę obudziło mnie stłumione warczenie psów i po chwili wyczułem fetor stęchłego chmielu.

Następnie posłyszałem donośny szept Pani Kelly pani Kelly mogę na słóweczko?

Matka odpowiedziała sykiem typowym dla matek niemowląt. Czego pan chce panie Shelton?

Nie to pani czego chce pani Kelly?

Matka milczała alem usłyszał jak pan Shelton oskrobuje błoto z butów zdecydowany wejść mimo braku zachęty.

O czym pani myśli pani Kelly?

O czym myślę? Każde z dzieci nieomylnie rozpoznałoby niebezpieczną nutę w jej głosie. Panie Shelton powiedziała Leżę tu i myślę co za głupiec łazi po nocy i budzi mi dziecko.

Pani wybaczy pani Kelly wrócę jutro.

Nie chcę żeby pan wracał panie Shelton. Wstała z łóżka po czym odsunęła skobel z drzwi i zobaczyłem przez zasłonę jak wielki cuchnący mężczyzna chwiejnie podchodzi do stołu i hałaśliwie rozkłada swą fajkę i tytoń między brudnymi talerzami. Na moje oko jego wygląd budził pożałowanie.

Matka ze znużeniem nasunęła na ramiona skórę oposa i niecierpliwie czekała aż gość wydusi z czym przyszedł.

Pani Kelly powiedział w końcu Pani syn zwrócił mi mojego chłopaka.

Wiemy o tym panie Shelton niech pan powie co pana gnębi.

Szarfa wyznał.

Pomyślałem sobie Jezu tylko ani słowa o szarfie ceniłem tę nagrodę bardziej niźli wszystko co kiedykolwiek posiadałem matka wszak uważała że Sheltonowie powinni byli zaproponować pieniądze.

Szarfa?

Tak sobie myślę.

Niech pan mówi dalej panie Shelton zachęciła.

Szczerze mówiąc myślę że to za mało.

Nastała bardzo długa chwila ciszy.

Napije się pan herbaty panie Shelton?

Nie pani Kelly niech mi pani nic nie proponuje.

Ciasta?

Dopierom jadł.

Może brandy na uspokojenie żołądka?

Pani Kelly straciła pani męża tak jak ja prawie straciłem syna.

Niech pan nie płacze panie Shelton żadne z nich tak naprawdę nie umarło.

To samo mówi moja żona pani Kelly. Jestem w stanie zwrócić pani męża.

Chociaż nie widziałem twarzy matki dostrzegłem że grzbiet jej zadrżał jak kotu.

Mów pan jaśniej.

Pan Kelly siedzi w areszcie niech mi pani wybaczy że to mówię.

To nasza sprawa.

Rozmawiałem z konstablem Doxcym.

Nie pański interes panie Shelton.

Pani wybaczy ale to kwestia dwudziestu pięciu funtów.

Jednak matka nie chciała swego męża z powrotem. O nie zawołała nie pozwolę panu.

Ale ja muszę pani Kelly to mój obowiązek.

Panie Shelton podarował pan Nedowi ładną szarfę trzeba wszakże uważać bo go pan zepsuje. To dobry chłopak ale uparty nie potrzebuje zachęty by dalej ryzykować ma szczęście że sam się nie utopił.

Ale chyba pani nie mówi że lepiej aby jego ojciec pozostał w więzieniu?

Nie zawołała matka Mówię tylko że nie powinien pan robić wokół niego za dużo hałasu.

I nie miałaby pani nic przeciwko uwolnieniu męża?

Słodki Jezu zawołała Za kogo pan mnie ma?

Cóż innego mogła powiedzieć? Tydzień później mąż z powrotem wkroczył w jej życie. Siedzieliśmy przy stole jedząc kolację gdy naraz wszedł i stanął za mną. Obróciłem się na krześle nie wiedząc czy wstać i co powiedzieć.

Wynocha z mojego krzesła.

Wcisnąłem się na podłużną ławę ojciec usiadł złożył piegowate ramiona na stole i zapytał matkę o imię dziecka. Nie mogłem oderwać wzroku od tych ramion napuchłych białych i spoconych jak skisły ser.

Grace jak wiesz.

Skąd niby mam wiedzieć?

Wysłałam Neda żeby ci powiedział.

Ojciec raz jeszcze spojrzał na mnie i poczułem jak przewierca mi duszę i widzi wszystkie przewinienia jakich się dopuściłem przeciwko niemu odsunął talerz z gulaszem i kazał matce dać pieniądze. Myślałem że odmówi ale opróżniła pończochę i oddała mu wszystko i ojciec wyszedł z powrotem w noc. A my siedzieliśmy cicho jak trusie.

Pewnie uznasz to za dziwne że ktoś mógł przetrwać zgrozę Ziemi Van Diemena a potem dać się zniszczyć w prowincjonalnym areszcie ale nie wolno zapomnieć udręczenia jakie spotkało rodziców w Ziemi Van Diemena – porcie Macquarie – w Toongabbie – na wyspie Norfolk – Równinach Emu. Areszt w Avenel przebrał miarę i twój dziadek do dnia swej śmierci nie powiedział do mnie więcej niż tuzin słów.

Kiedyś pracował z nami przy siewach ale że blask dnia przestał mu odpowiadać większość czasu przesiadywał w chacie. U schyłku wiosny następnego roku napuchł tak bardzo że osamotnione gniewne oczy dosłownie ginęły w obrzmiałej twarzy. Wszyscyśmy omijali go szerokim łukiem. Przyjechał doktor May i oznajmił że ojciec cierpi na obrzęk kupiliśmy drogie lekarstwo ale nic nie pomogło i ojciec leżał tylko na łóżku ledwie unosząc głowę żeby łyknąć rumu.

Matka i ja zaoraliśmy pole obsialiśmy 20 akrów ale sezon był już w pełni. W pewien upalny grudniowy dzień w południe gdy niebo cieszyło oko błękitem a sroki muzykowały w zaroślach matka wróciła do chaty po czym zaraz przyszła z powrotem do mnie.

Chodź powiedziała Chodź zaraz.

Razem weszliśmy do chaty z nogami oblepionymi ziemią kapeluszami w rękach i zobaczyliśmy biednego tatkę na kuchennym stole zszarzała skóra połyskiwała mu w mroku.

Miałem dwanaście lat i trzy tygodnie podeszwy stóp zgrubiały mi na cal ręce stwardniały a brud wżarł się w poranione kolana tak głęboko że żadne mydło nie dawało mu rady ale czym wciąż nie miał serca i czy to nie on ofiarował mi życie teraz całkiem już na straty spisane? Ojcze mój ty żeś mnie odumarł ojcze.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

[1] Właściwie pooka, postać z mitologii irlandzkiej, goblin.

Prawdziwa historia Neda Kelly'ego

Подняться наверх