Читать книгу Bauman. Czynić swojskie obcym. Rozmowa Petera Haffnera z Zygmuntem Baumanem - Peter Haffner - Страница 4

Оглавление

Miłość i płeć

Wybór partnera: dlaczego zatracamy

zdolność kochania

.

Zacznijmy od tego, co najważniejsze: od miłości. Mówi pan, że powoli zapominamy, jak kochać. Skąd przyszło to panu do głowy?

Tendencja, aby szukać partnera w internecie, podąża za tendencją do robienia zakupów online. Sam niechętnie chodzę po sklepach, większość rzeczy kupuję przez internet: książki, filmy, ubrania. Jeśli chce pan nową marynarkę, na stronie sklepu internetowego pojawi się katalog. Jeśli ktoś szuka partnera, platforma randkowa też zaprezentuje mu katalog. Wzorzec relacji między klientem a towarem staje się wzorcem relacji między ludźmi.

Na czym polega różnica w stosunku do minionej epoki, kiedy poznawało się przyszłą towarzyszkę życia na wiejskiej zabawie lub na balu? Wtedy ludzie też mieli swoje preferencje.

Ludziom nieśmiałym internet z pewnością może pomóc. Nie muszą walczyć ze sobą, aby zagadnąć kobietę, nie płonąc rumieńcem. Łatwiej im w ten sposób kogoś poznać, nie są tacy zablokowani. Jednak na internetowych randkach chodzi o próbę zdefiniowania właściwości partnera, jakie odpowiadają naszym tęsknotom. Wybiera się go według koloru włosów i skóry, wzrostu, budowy, obwodu biustu, wieku, zainteresowań i hobby, zamiłowań i antypatii. Kryje się za tym wyobrażenie, że obiekt miłości można złożyć z określonej liczby wymiernych cech fizycznych i predyspozycji społecznych. Tracimy przy tym z oczu to, co najważniejsze: samego człowieka.

Ale nawet jeśli ktoś w naszym typie zostanie tak zdefiniowany, wszystko zmienia się przecież po pierwszym spotkaniu, jest on bowiem czymś więcej niż sumą cech zewnętrznych.

Niebezpieczeństwo polega na tym, że wzorzec relacji upodobni się do stosunku do przedmiotu użytkowego. Krzesłu nie przysięgamy wierności. Dlaczego miałbym się zaklinać, że umrę na tym właśnie krześle? Gdy przestanie mi się podobać, kupię sobie nowe. Nie jest to świadomy proces, ale sposób, w jaki uczymy się postrzegać świat i ludzi. Co się stanie, gdy poznamy kogoś atrakcyjniejszego? To jest tak jak z lalką Barbie. Gdy na rynku pojawia się nowa wersja, wymienia się starą na nową.

Uważa pan, że rozstania są zbyt pochopne?

Ludzie się wiążą, gdyż obiecują sobie zaspokojenie. Gdy wydaje im się, że ktoś inny dałby im więcej, kończą jeden związek i zaczynają nowy. Żeby rozpocząć związek potrzebne jest porozumienie dwóch osób. Do jego zakończenia wystarczy decyzja jednej. To oznacza, że partnerzy żyją w ciągłym strachu przed opuszczeniem. Przed tym, że zostanie się uprzątniętym jak marynarka, która wyszła z mody.

Ale to jest przecież cechą każdego porozumienia.

Z pewnością, ale kiedyś zakończenie związku było prawie niemożliwe, nawet jeśli nie przynosił zadowolenia. Rozwód był trudny, alternatywa małżeństwa praktycznie nie istniała. Cierpiało się, ale zostawało razem.

A dlaczego wolność rozstania jest gorsza niż przymus wspólnego, ale nieszczęśliwego życia?

Zyskuje się coś, ale jednocześnie traci. Jesteś niezależny, ale jednocześnie cierpisz, ponieważ partner też ma więcej swobody. To prowadzi do życia, w którym stosunki międzyludzkie i związki partnerskie są kształtowane na wzór leasingu. Skoro można tak łatwo zerwać więź, nie trzeba się starać, aby ją pielęgnować. Ludzie są wartościowi dopóty, dopóki zapewniają nam zaspokojenie określonych potrzeb. Kryje się za tym przekonanie, że trwałe więzi są przeszkodą w poszukiwaniu szczęścia.

I to jest błąd, pisze pan w Razem osobno – książce o przyjaźni i związkach.

Jest to problem „płynnej miłości”. W burzliwych czasach człowiek potrzebuje przyjaciół i partnera, którzy nie zostawią go na lodzie. Którzy będą z nim, gdy będzie ich potrzebował. Pragnienie stabilności jest ważne w życiu. Szesnaście miliardów dolarów wydanych przez Facebooka na zakup WhatsAppa obrazuje, jak bardzo ludzie boją się samotnośći. Z drugiej strony unikamy zobowiązań, zaangażowania i związków. Boimy się, że coś przegapimy. Chcielibyśmy bezpiecznego portu, a jednocześnie chcemy mieć wolne ręce.

Sześćdziesiąt jeden lat był pan w związku małżeńskim z Janiną Lewinson, która zmarła w roku dwa tysiące dziewiątym. W swoich wspomnieniach A Dream of Belonging Janina napisała, że po pierwszym spotkaniu nie odstępował jej pan na krok. Żeby móc przebywać z nią jak najdłużej, wołał pan przy każdym spotkaniu: „Cóż za szczęśliwy przypadek!”, i towarzyszył jej wszędzie. A gdy oznajmiła, że jest w ciąży, tańczył pan na ulicy w mundurze kapitana polskiej armii i całował ją, co wywołało sensację. Po ślubie jeszcze przez dziesiątki lat, wspominała Janina, wysyłał jej pan listy miłosne. Na czym polega prawdziwa miłość?

Kiedy zobaczyłem Janinę, natychmiast wiedziałem, że nie muszę dłużej szukać. Była to miłość od pierwszego wejrzenia. Po dziewięciu dniach się oświadczyłem. Prawdziwa miłość to jest trudno uchwytna, ale przemożna radość z „ja i ty”, z wzajemnego bycia dla siebie, ze stawania się jednością. Przyjemność czerpana z tego, że zależą od ciebie sprawy, które są ważne nie tylko dla ciebie. Poczucie, że jest się potrzebnym lub wręcz niezastąpionym, uszczęśliwia. Trudno to jednak osiągnąć. A staje się zupełnie nieosiągalne, gdy utkniemy w samotności egoisty, który interesuje się jedynie samym sobą.

Miłość wymaga więc ofiar.

Skoro istota miłości polega na tym, żeby wspierać we wszystkim jej obiekt, wspomagać go i chwalić, kochający musi być gotów do rezygnacji z troski o siebie na rzecz ukochanej osoby. Musi być gotów postrzegać własne szczęście jako rzecz uboczną, działanie uboczne szczęścia ukochanej osoby, której, powtarzając za greckim pisarzem Lukianem: „oddaje w zastaw swój los”. W miłosnym związku, wbrew obiegowej opinii, altruizm i egoizm nie są sprzecznościami nie do pogodzenia. Łączą się, stapiają, aż w końcu nie można ich od siebie odróżnić ani oddzielić.

Amerykanka Colette Dowling nazwała obawę kobiet przed niezależnością „syndromem Kopciuszka”. Tęsknota za bezpieczeństwem, ciepłem i byciem „zaopiekowaną” jest „niebezpieczną potrzebą”, twierdziła i upominała przedstawicielki płci żeńskiej, aby same siebie nie pozbawiały wolności. Co panu przeszkadza w tych ostrzeżeniach?

Dowling ostrzegała przed impulsem troszczenia się o innych, gdyż czyniąc to, traci się możliwość wskoczenia do nowego pociągu. Żądania nieograniczonej swobody są typowe dla prywatnych utopii kowbojów i kowbojek ery konsumpcyjnej. Uważają się za pępek świata i uwielbiają występy solowe. Nigdy się tym nie nasycą.

Szwajcaria, w której dorastałem, nie była demokracją. Do roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego pierwszego kobiety, czyli połowa społeczeństwa, nie miały praw wyborczych. Do dziś nie ma równych płac za tę samą pracę, a na stanowiskach kierowniczych firm nadal jest za mało kobiet. Czy więc kobiety nie mają wystarczająco dużo powodów, aby walczyć z zależnościami?

Równouprawnienie w tych dziedzinach jest ważne. Jednak w feminizmie trzeba rozróżniać dwa prądy. Jeden chce znieść różnice między kobietami i mężczyznami. Kobiety powinny służyć w armii i wyruszać na wojnę i te kobiety pytają: Dlaczego nie wolno nam strzelać do ludzi, jak robią to mężczyźni? Drugi prąd chciałby uczynić świat bardziej kobiecym. Wojsko, polityka, wszystko zostało stworzone przez mężczyzn dla mężczyzn. Wiele z tego, co dziś toczy się w złym kierunku, wzięło się właśnie stąd. Równe prawa – oczywiście, że tak. Ale dlaczego kobiety mają przyjmować za swoje wartości stworzone przez mężczyzn?

Czy w demokracji nie powinno się tej decyzji pozostawić kobietom?

Cóż, ja w każdym razie nie spodziewam się poprawy świata, jeśli kobiety będą tak funkcjonować, jak funkcjonowali i funkcjonują mężczyźni.

W pierwszych latach małżeństwa został pan „gospodarzem domowym”, avant la lettre. Gotował pan, zajmował się dwójką małych dzieci, podczas gdy pana żona pracowała w biurze. W ówczesnej Polsce było to chyba dosyć niespotykane?

Jednak wcale nie aż tak rzadkie, mimo polskiego konserwatyzmu. Pod tym względem komuniści okazali się rewolucyjni, ponieważ traktowali mężczyzn i kobiety jako równorzędną siłę roboczą. Nowość w komunistycznej Polsce stanowiło to, że bardzo dużo kobiet pracowało w fabrykach i biurach. Żeby utrzymać rodzinę potrzebne były po prostu dwie pensje.

To pociągnęło za sobą zmianę pozycji kobiet, a za tym zmianę stosunku między płciami.

To był ciekawy fenomen. Same kobiety próbowały definiować się jako czynnik ekonomiczny. W dawnej Polsce mężczyzna był jedynym żywicielem, odpowiedzialnym za całą rodzinę. W rzeczywistości również wtedy wkład kobiet w gospodarkę był olbrzymi. Wykonywały mnóstwo prac, jednak to się nie liczyło i nie zostało przetransformowane na wartość rynkową. Przykład: w Polsce otwarto pierwszą pralnię i można było oddawać rzeczy do prania, co było olbrzymią oszczędnością czasu. Pamiętam, że moja mama spędzała dwa dni w tygodniu na praniu i prasowaniu ubrań dla całej rodziny. Jednak kobiety zwlekały z korzystaniem z nowej możliwości. Dziennikarze chcieli wiedzieć dlaczego, powiedzieli więc kobietom, że oddanie prania do pralni kosztuje przecież mniej niż pranie w domu. „Jak to?” – zaprotestowały kobiety i wyliczyły dziennikarzom, że koszty proszku, mydła i paliwa do pieca grzejącego wodę są mniejsze niż opłaty w pralni. Swojej pracy jednak nie wliczyły. Nie przyszło im do głowy, że ma ona jakąś wartość.

Na Zachodzie nie było inaczej.

Musiało minąć wiele lat, nim społeczeństwo przyzwyczaiło się do tego, że zajęcia domowe kobiet też mają metki z cenami. Kiedy to się przebiło do świadomości, w niewielu polskich rodzinach były jeszcze typowe gospodynie domowe.

W swoich pamiętnikach Janina napisała, że troszczył się pan o wszystko, gdy po urodzeniu bliźniaczek dostała gorączki połogowej. Wstawał pan w nocy, gdy Lidia i Irena płakały, karmił je butelką, zmieniał pieluchy, prał je rano w wannie i wywieszał na podwórku. Odprowadzał pan Annę, starszą córkę, do przedszkola, odbierał ją i wystawał w kolejkach, a oprócz tego pracował na uniwersytecie, miał zajęcia ze studentami, pisał doktorat i uczestniczył w zebraniach partyjnych. Jak pan sobie z tym radził?

W ówczesnym życiu akademickim można było w dużej mierze swobodnie dysponować swoim czasem. Chodziłem na uniwersytet, gdy miałem seminarium lub wykład. Poza tym byłem wolnym człowiekiem. Mogłem zostać w gabinecie, pójść do domu, spacerować, tańczyć, robić to, na co miałem ochotę. Janina natomiast pracowała w biurze. Pisała recenzje scenariuszy, była tłumaczką i redaktorką w państwowej Wytwórni Filmów Dokumentalnych. Musiała pracować „od – do”, więc było dla nas jasne, że przejmuję dzieci i obowiązki domowe, kiedy była w pracy lub chorowała. To nie rodziło konfliktów, było oczywiste.

Janina i pan dorastaliście w odmiennych warunkach. Ona pochodziła z zamożnej rodziny lekarskiej, w pańskiej rodzinie zawsze brakowało pieniędzy. Janina nie była też chyba przygotowana do tego, żeby być gospodynią domową, gotować, sprzątać, wykonywać prace, które w domu rodzinnym przejmowała służba.

Dorastałem w kuchni, gotowanie było dla mnie normalne. Janina gotowała, gdy było to konieczne. Gotowała według przepisu, z książką kucharską przed nosem, co jest strasznie nudne. Dlatego też nie robiła tego chętnie. Ja codziennie przyglądałem się, jak moja mama dokonywała cudów przy piecu, wyczarowywała coś z niczego. Mieliśmy mało pieniędzy, a ona potrafiła z najgorszych produktów przygotować smaczny posiłek. Gotowanie przyswoiłem więc sobie w naturalny sposób. Nie jest to talent i nikt mnie tego nie uczył. Obserwowałem po prostu, jak to się robi.

Janina mówiła, że jest pan „żydowską matką”. Dziś nadal chętnie pan gotuje, choć już nie z konieczności.

Kocham gotowanie, ponieważ jest twórcze. Odkryłem, że praca w kuchni bardzo przypomina pisanie: coś się tworzy. Jest to praca kreatywna, ciekawa. Ponadto pamiętajmy: dobrana para nie jest kombinacją dwóch identycznych osób. Dobrana para to taka, która się uzupełnia. To, czego brakuje jednemu partnerowi, posiada drugi. My byliśmy właśnie tacy. Janina nie lubiła gotować, ja za to jak najbardziej, więc się uzupełnialiśmy.

Bauman. Czynić swojskie obcym. Rozmowa Petera Haffnera z Zygmuntem Baumanem

Подняться наверх