Читать книгу GrubSon. Na szczycie - Przemek Corso - Страница 7

Rozdział pierwszy COŚ WIĘCEJ NIŻ MUZYKA

Оглавление

– To trochę uczucie porównywalne do snu na jawie, tylko że w odróżnieniu od snu wszystkie twoje zmysły są wyostrzone. Kiedy stoisz na scenie i dzielisz się energią z ludźmi, kiedy oni reagują na wszystko, co robisz, i masz pewność, że dajesz im radość, to okazuje się, że jest to lepsze niż wszystkie narkotyki na świecie – powiedział z przekonaniem i dodał po chwili: – Trudno to opisać. Po prostu, jak widzę, że ludzie się cieszą, ekscytują, jarają... bardzo mi się to udziela. Też jestem szczęśliwy. Jestem tam i jaram się razem z nimi. Czuję to całym sobą. Nigdy w życiu nie zagrałem koncertu, którym nie byłbym podekscytowany.

– Czyli koncerty dają ci największą radość? – zapytałem.

– Tak, jeżeli są dobre. Jeżeli publiczność jest otwarta i gotowa i oczywiście, jeżeli wszyscy na scenie dają z siebie wszystko. Tak! Każdy musi dawać z siebie wszystko. Musimy jechać w jednym kierunku. Wtedy jest ogień.

Słowo „wszystko” często rozbrzmiewało w naszej rozmowie.

Tylko co znaczyło dla niego: dać z siebie wszystko?

Spędziłem z GrubSonem wystarczająco dużo czasu, żeby być pewnym, że jego pozorne roztargnienie wynikało z faktu, że szybciej myśli, niż potrafi to później wyartykułować. Co to znaczy? Najprościej rzecz ujmując, uważam, że czasami więcej czasu zajmuje mu wytłumaczenie innym, na jaki wpadł pomysł, niż samo wymyślenie tego czegoś. Pomysły pojawiają się w jego głowie same.

To oczywiście nie jest jego najsilniejsza cecha. To byłoby zbyt proste.

Otóż GrubSon bywa obsesyjny względem tego, co robi.

I to ta wewnętrzna potrzeba zrobienia czegoś perfekcyjnie dopiero w połączeniu z jego procesem myślowym potrafi stworzyć naprawdę wybuchowy koktajl.

Kiedy na niego spojrzałem, wreszcie do mnie dotarło, co miał na myśli, mówiąc: jeżeli wszyscy na scenie dają z siebie wszystko. Chodziło mu o to, że wszyscy na scenie muszą robić to, co sobie wcześniej założył.

Bo on ma bardzo konkretną, wypracowaną przez lata wizję tego, jak powinien wyglądać i brzmieć koncert, jakie emocje powinien wywołać i jakie emocje po sobie pozostawić. Szczególnie teraz.

Kiedy sam tych koncertów zagrał tysiące.

Wszystko – w tym kontekście oznacza sprostanie jego oczekiwaniom. I nie, bynajmniej nie chodzi tu o stanie w wyznaczonych miejscach ani tym bardziej ślepe słuchanie poleceń. Co to, to nie. Jemu chodzi o zaangażowanie. On chce, żeby to żyło i żeby wszystkim zależało tak samo jak jemu.


Dlatego tak ważne jest dla niego otaczanie się ludźmi, którzy to rozumieją albo mają w sobie podobny głód. Nawet jeśli działają tylko instynktownie, czyli nie do końca świadomie, najważniejszy jest efekt.

– A co daje największą radość Tomkowi Iwancy? – spróbowałem wymusić jeszcze jedną, być może ciekawszą odpowiedź.

Spojrzał na mnie podejrzliwie i był wyraźnie rozbawiony. Pytaniem albo mną. Podejrzewam, że i jednym, i drugim.

– A to nie to samo? – zakpił ze mnie.

– Mam sobie sam wymyślić odpowiedź?

Patrzył na mnie przez chwilę, po czym odpowiedział:

– Zawsze uwielbiałem puszczać ludziom muzę.

Nagle usłyszałem w jego głosie zmianę i po raz pierwszy lekką ekscytację. Zupełnie jakby postanowił przestać się zgrywać.

– Uwielbiałem słuchać muzyki, a później się nią dzielić. Wszystko inne, każdy pomysł, który miałem na siebie, ksywki, nawijanie, koncerty... to było dopiero później. Najpierw była muzyka.

I tak właśnie zaczyna się ta opowieść.

***

Dzielę się muzyką.

Mam to od dziecka. Odkąd pamiętam.

Wiem, że to brzmi trochę jak dzielenie się jedzeniem albo napojem, ale rzeczywiście trochę tak było.

I żebyśmy już na początku dobrze się zrozumieli. Nie chodzi mi o samo puszczanie muzyki, tylko podawanie jej dalej.

Czułem dumę. Nadal ją pamiętam. Pamiętam jej smak.

Byłem dumny, gdy puszczałem rówieśnikom i starszym kumplom kawałki, które wcześniej odkryłem. Te kawałki, które przyniosłem i puściłem im jako pierwszy. Na całym osiedlu.

Ich reakcje w stylu: Wow! Wow! Wow! Naprawdę!? Żartujesz!

Cieszyłem się, że się tym ekscytują. Cieszyłem się tym, jak się cieszą. Że jarają się tym samym co ja. Często tak samo jak ja albo nawet, bo i takie przypadki się zdarzały, bardziej niż ja.

Niektóre z takich chwil zapamiętam do końca życia.

Nagrywałem te numery wszystkim. Każdemu, kto chciał. Komponowałem własne składanki. Oni przynosili mi kasety, lata później czyste płyty CD, a ja je nagrywałem albo wypalałem na nagrywarce i czułem przy tym dumę, jak piekarz, który od rana do południa piecze bułki i jest pewien, że to najlepsze bułki na osiedlu.

Wspominam o tym, bo nadal daje mi to identyczną radość jak wtedy. Spotykam się z moimi przyjaciółmi, bliskimi, po prostu: moimi ludźmi, którzy wiem, że nadają na podobnych falach, jak ja, a później... puszczam im numery, które niedawno usłyszałem i które sprawiły, że moja głowa zapłonęła jak zapałka.


Dzielę się tym, co najlepsze.

I mimo że czasy się zmieniły, że teraz mamy błyskawiczny dostęp do wszystkiego, co nas interesuje, nadal staram się nie podsyłać linków. Zazwyczaj czekam na spotkanie. Mam wrażenie, że wysyłanie suchej wiadomości odarłoby ten moment z magii.

A ja go przecież wyczekuję, przebierając nogami, no nie?

I dopiero wtedy: czy to u mnie w domu, czy u kogoś, czy w samochodzie, czy w studiu, mogę zobaczyć reakcję ludzi na kolejny kawałek, który zdążyłem już sam pokochać.

Wyobrażacie sobie?

To wygląda trochę tak, że odpalam numer, a później gapię się na tę osobę i czekam. Czekam, jak zareaguje.

GrubSon. Na szczycie

Подняться наверх