Читать книгу Głodne kamienie - Rabindranath Tagore - Страница 6

Maszi
III

Оглавление

– Cóż to znaczy? Gdzież się to wybierasz?

– Do Sitarampury. Muszę tam jechać.

– Cóż za okrutny pomysł? No, ale któż z tobą pojedzie?

– Anath.

– Nie, dziś jechać nie możesz, moja droga. Jutro!

– Kajuta już opłacona!

– To nic, niewielka strata. Możesz jechać jutro rano.

– Maszi, nie mam przesądów co do feralnych dni kalendarza. Cóż to może szkodzić, że dziś pojadę?

– Dżatin chce pomówić z tobą!

– Dobrze, mam jeszcze trochę czasu. Pójdę doń i załatwię się prędko.

– Ale nie mów mu, że wyjeżdżasz!

– Dobrze, nie wspomnę o tym. Tylko długo pozostać nie mogę u niego. Jutro jest annapraszan mojej siostry i dzisiaj jechać muszę!

– Proszę cię, droga Mani, usłuchaj mnie bodaj raz jeden! Posiedź przez chwilę spokojnie, opanuj się. Niech nie spostrzeże, że ci tak pilno!

– To trudno! Pociąg nie zaczeka, ani statek. Anath przyjdzie tu za dziesięć minut najdalej. Tak tylko długo mogę z nim mówić.

– Nie, to na nic! W tym nastroju nie możesz się mu pokazywać. Nie wpuszczę cię wcale. O, ty marna istoto, człowiek, którego tak dręczysz, niedługo opuści ten świat! Ale zapowiadam ci… popamiętasz dzień dzisiejszy na całe życie! Przekonasz się niezadługo, że istnieje sprawiedliwość boska!

– Maszi, czemu mi złorzeczysz?

– O, biedny mój bracie! Czemuż nie zmarłeś wcześniej? Grzech ten nie ma końca, a nie jestem w możności zapobiec mu!

Maszi wahała się przez chwilę, potem wróciła do pokoju chorego w nadziei, że zasnął tymczasem. Ale poruszył się na łóżku, gdy weszła. Maszi wykrzyknęła od samego proga:

– Wyobraź sobie, co Mani uczyniła!

– Co się stało? Czy nie przyjdzie? Czemu byłaś tam tak długo, Maszi?

– Zastałam Mani płaczącą gorzko, albowiem przypaliła śmietankę przeznaczoną do twojej zupy. Pocieszałam ją, jak mogłam, przekonując, że jest jeszcze więcej śmietanki na świecie. Ale myśl, że mogła być tak nieuważna i zepsuć śmietankę przeznaczoną dla ciebie, doprowadziła ją do rozpaczy. Z wielkim trudem zdołałam ją uspokoić nieco i położyłam do łóżka. Dlatego nie przyszła. Pozwól, niech zapomni we śnie o strapieniu.

Jakkolwiek przykro było Dżatinowi, że Mani nie przyszła, uczuł niejaką ulgę. Obawiał się po trochu w głębi duszy, że rzeczywista Mani zmąci ten obraz, jaki sobie wytworzył o niej. Ale myśl, że Mani uczuła się nieszczęśliwa przez to, iż spaliła jego śmietankę, napełniła mu serce niezmierną radością.

– Maszi!

– Co, mój drogi?

– Jestem pewny, że się zbliża mój zgon. Ale nie smuci mnie to. I ty nie martw się także!

– Nie będę się martwiła. Wiem, że nie tylko życie jest dobrem, ale także śmierć.

– Wierzaj mi, Maszi, śmierć to rzecz słodka.

Dżatin leżał spokojnie wpatrzony w nocne niebo. Wydawało mu się, że śmierć w postaci Mani zbliża się doń. Była młoda wiekuistą krasą, gwiazdy były to kwiaty rozrzucone po jej ciemnych włosach błogosławiącą dłonią wielkiej matki świata. Wydawało mu się, że oto po raz pierwszy widzi ją pod ślubnym muślinem. Niezmiernie rozrzewniło go miłosne spojrzenie jej oczu. Mani narzeczona, Mani młoda dziewczyna stała się uosobieniem bóstwa królującego na ołtarzu gwiazd, gdzie łączą się w jeden dwa strumienie: życia i śmierci. Dżatin złożył do modlitwy ręce i szeptał: „Nareszcie uniosła się zasłona, rozdarta została opona ciemności! Najdroższa! O, jakże często dręczyłaś moje serce! Teraz nie opuścisz mnie już!”.

Głodne kamienie

Подняться наверх