Читать книгу Tajemnica mordercy - Rachel Caine - Страница 3

Оглавление

Prolog

Z celi wyprowadzili go o wschodzie słońca.

Całą noc spędził w pozycji klęczącej, drżąc z zimna w cienkiej, białej koszuli nocnej, którą kazali mu założyć. Kilkakrotnie zdarzyło mu się przysnąć, ale natychmiast budziło go szturchnięcie lufą karabinu.

Bolało go całe ciało, jednak przywykł do tego po latach ciężkiej pracy. W tym miejscu przeszedł transformację z silnego i wysportowanego człowieka w… coś takiego. Pod skórą nadgarstków i palców uwidoczniły się kości. Obojczyk zaczął sterczeć tak mocno, że mógłby nim przecinać papier. Tym razem nie podali mu nawet garstki ryżu, jak zwykli to czynić. Wody również nie dostał.

To jest post, wyjaśnili mu, choć trudno było mówić o poszczeniu, kiedy się już głodowało. Po prostu głodowało się jeszcze intensywniej.

Starał się nie myśleć o jedzeniu, o czasach, w których nie martwił się o kolejny posiłek, o burgerach, pizzy i kanapkach o dowolnej porze dnia i nocy. O frytkach i piwie. Wspomnienia tamtych czasów wydawały się odległe niczym niewyraźny sen. Lekcje w szkole. Dziewczyny. Imprezy. Futbol, frisbee i bar. Ten ostatni bar, taki cholernie zatłoczony, i przyjaciele wokół. Czy w ogóle im go brakuje? Czy którykolwiek z nich się zorientował, że go nie ma?

Boże, był taki głodny i chciał po prostu iść spać.

Wtedy po niego przyszli.

Sześciu mężczyzn przypominających cienie w mroku. Widział kształt ich broni. Nigdy się z nią nie rozstawali. Postawili go na nogi, które ledwie już czuł, i kazali tupać dotąd, aż ustąpiło odrętwienie. Bolało tak bardzo, że ledwie oddychał. To wszystko wydawało mu się nierzeczywiste. To nie jestem ja. Mam swoje życie. Mam rodzinę. Nie mogę znajdować się w tym miejscu.

Kiedy znalazł się na zewnątrz szopy, zauważył nadchodzący świt. Wciąż jednak było ciemno i ledwie widział ziemię, przez co stale się potykał. Muzyka unosiła się niczym mgła. Cały cholerny obóz śpiewał. Nie rozpoznał pieśni. Wychowano go w wierze katolickiej i rozpaczliwie pragnął się teraz pomodlić. Nie modlił się przez całą noc, choć kazali mu to robić. Boże, pomóż mi, proszę.

Szedł boso, tnąc do krwi skórę o kamienie na ścieżce, ale oni mimo wszystko go ciągnęli. Schodzili w dół zbocza. Po prawej stronie zauważył solidne, wysokie ogrodzenie, bardzo wysokie i pozbawione jakichkolwiek wyraźnych cech. Ciężki mur, który trzymał z dala resztę świata. Ten sam mur, na który raz spróbował się wspiąć, kiedy był jeszcze innym człowiekiem. Wciąż miał na ciele blizny.

Może zamierzają mnie uwolnić, pomyślał, choć w głębi duszy czuł, że to próżne nadzieje. Nie chciał dopuścić tych myśli, więc skupił się na modlitwie i śpiewnych głosach, które stopniowo cichły. Teraz był już tylko on, wierni ze swoimi karabinami i cisza. Po chwili słyszał już jedynie świszczący oddech w swojej piersi.

Drzewa wciąż blokowały kruchy poranny blask. Odniósł wrażenie, że schodzi do grobu, i nagle zapragnął uciekać, krzyczeć, walczyć, zrobić cokolwiek. Do cholery, w końcu kiedyś był kimś, silnym, pewnym siebie i niczego się niebojącym.

Nie uciekł.

Wolał iść w milczeniu.

Przenikliwy chłód dźgał jego skórę jak lodowe kły. Miał na sobie jedynie cienką bluzę, a dłonie i stopy znów zdążyły mu zdrętwieć z zimna. Żywiczny zapach drzew powinien kojarzyć się z atmosferą świąt, ale tak naprawdę czuł jedynie odór własnego potu i strachu. W ustach miał sucho, jakby zamiast języka nosił bawełnianą wkładkę.

Może to wszystko mi się śni, pomyślał. Upiłem się w tawernie u Charliego, niedługo obudzę się obok mojej dziewczyny i zacznę narzekać na wyjątkowo wredny koszmar.

Jego dziewczyna. Zastanawiał się, co teraz robi, czy w ogóle za nim tęskni. Pomyślał o rodzicach, którzy z pewnością przez cały czas go szukają.

To bolało.

Wyszli z cienia rzucanego przez drzewa i zatrzymali się. Rozejrzał się dookoła. Dostrzegł nieduże jezioro, lekko falujące i maźnięte różowym odcieniem przez wstające słońce. Był tam też wodospad. Huczał i szumiał nad skałami w górze, a w dole woda zmieniała się w białą mgiełkę, która zdawała się nic nie ważyć w powietrzu. Wśród drobin wody utworzyła się ledwie widoczna tęcza.

To miejsce wydawało się cieplejsze, spokojniejsze.

Ojciec Tom czekał na nich na brzegu jeziora. Miał na sobie białą koszulę i białe spodnie, a jego płowe włosy wydawały się mieć taką samą barwę. Włosy i twarz starego człowieka i młode, ciemne oczy, które zdawały się znać wszystkie tajemnice wszechświata. Oczy świętego, jak lubili powtarzać członkowie Zgromadzenia.

Ojciec Tom był kompletnym wariatem.

– Witaj, bracie – odezwał się. – Pracowałeś długo i ciężko i choć przybyłeś do nas jako ktoś obcy, już na zawsze będziesz częścią naszej rodziny. Dziś zostaniesz ochrzczony i dołączysz do Zgromadzenia. Dokądkolwiek się udasz, zrobisz to jako jeden z nas. Twoje stare życie należy już do przeszłości. Niech rozpocznie się to nowe.

– Nowe życie – odezwał się ktoś stojący obok niego, a pozostali mu zawtórowali. On sam był zbyt odrętwiały, żeby w jakikolwiek sposób zareagować. Czy to oznaczało, że zamierzali go wypuścić? Czy to w ogóle było możliwe?

Tak, wypuśćcie mnie stąd, chore pojeby. Uwolnijcie mnie, a pobiegnę zaraz na policję i wsadzę wasze dupska do więzienia tak szybko, że nawet Bóg nie będzie wiedział, gdzie was szukać.

Taką właśnie osobą był wcześniej, młodym i silnym mężczyzną, który walczył, krzyczał i wierzył, że może zrobić wszystko. Przetrwać wszystko.

Teraz jednak dygotał na chłodzie niczym baranek prowadzony na rzeź. Nie potrafił znów stać się tamtym człowiekiem.

Może dadzą mu w końcu spokój, jeśli się temu podda. A jeśli kiedykolwiek stąd wyjdzie, to niewykluczone, że niczego nikomu nie powie.

Wszedł po pas do wody z Ojcem Tomem. W niedużej odległości zauważył spadek, błękitny otwór powstały dzięki kaskadom spływającej przez tysiące lat wody. Nie sposób było stwierdzić, jaki jest głęboki. Stał na skraju otchłani. Boże, w tej wodzie było tak zimno, że ustał nawet dygot jego ciała. Tak zimno, że zaczynał odczuwać dziwne ciepło.

Ojciec Tom uśmiechnął się do niego, jakby w ogóle nie odczuwał przenikliwego chłodu, i powiedział:

– Czy wierzysz w moc pana naszego Jezusa Chrystusa i jego błogosławionego Ojca?

Skinął tylko głową, choć nawet tak drobny gest okazał się bolesny. Tak bardzo chciało mu się spać.

– Obmyj się zatem krwią baranka i zacznij od nowa. Twoja wiara nie miała wystarczającej siły, ale to już się skończyło. Jesteś teraz świętym z naszego Zgromadzenia.

W ogóle nie był przygotowany na to, że Ojciec Tom wpakuje go pod wodę. Zrobił to tak szybkim i wprawnym ruchem, jakby był to jego tysięczny raz. Szarpał się, ale Tom przytrzymał go przez kilka sekund i po chwili pozwolił mu wynurzyć się na poranne powietrze.

Chciał krzyknąć ze strachu i zimna, ale nagle poczuł ogromną ulgę. Dokonał tego. Przetrwał. Skierował twarz ku wschodzącemu słońcu i wziął głęboki, głośny oddech. Żyję. Żyję! Wyjdę z tego cało.

– Bóg jest z tobą, bracie – powiedział Ojciec Tom. – Twoja posługa zapewnia nam wybawienie.

Nie zauważył dwóch mężczyzn, którzy zeszli razem z nim z brzegu do wody, i zaraz się zorientował, że coś jest nie tak. Odwrócił się, żeby wyjść z jeziora.

Jeden z nich chwycił go jednak za ramiona, a drugi zanurkował obok niego.

Poczuł, że coś zaczyna go szarpać. Nie wiedział, co to takiego, dopóki nie włożył rąk pod wodę.

Był to gruby, mocny łańcuch, którym obwiązano go wokół pasa. Ojciec Tom kliknął kłódką, żeby zamknąć pętlę.

Mężczyźni puścili go i się wycofali.

Powiedziałeś, że mnie wypuścisz. Że zacznę od nowa. Słowa te tłukły mu się w głowie, kiedy zaciskał zęby, czując napływającą czarną rozpacz.

– Niech Bóg cię błogosławi, święty – powiedział Ojciec Tom i zepchnął go ze skraju w głębinę.

Ostatnią rzeczą, jaką poczuł, była waga obciążnika na końcu łańcucha, który pociągnął go w mrok, gasząc resztki porannego światła nad jego głową.

Tak zimno.

Po chwili poczuł, jak osiada na dnie wśród białych kości. Kiedy jego płuca zaczęły rozpaczliwie walczyć o tlen, przypomniał sobie lata dzieciństwa. Przebudzenie z koszmaru. Ostatnim wspomnieniem była matka, która szeptała do niego: Cicho, maleńki. Już jesteś bezpieczny.

Tajemnica mordercy

Подняться наверх