Читать книгу Serafina - Rachel Hartman - Страница 5

Оглавление

prolog

Pamiętam swoje narodziny.

Właściwie, pamiętam czas przed nimi. Nie było w nim świat­ła, tylko muzyka – trzeszczenie stawów, szmer krwi, kołyszące do snu bicie serca, bogata symfonia trawienia. Otaczał mnie dźwięk i byłam bezpieczna.

Później mój świat pękł i zostałam wyrzucona w zimną, cichą jasność. Próbowałam wypełnić pustkę swoimi krzykami, ale przestrzeń była olbrzymia. Wściekałam się, lecz nie było drogi powrotu.

Więcej nie pamiętam. Byłam w końcu noworodkiem, choć szczególnym. Krew i panika niewiele dla mnie znaczyły. Nie przypominam sobie przerażonej położnej, płaczu ojca ani błogosławieństwa księdza nad duszą mojej matki.

Matka pozostawiła mi skomplikowane i uciążliwe dziedzictwo. Ojciec ukrywał potworne szczegóły przed wszystkimi, łącznie ze mną. Zabrał mnie ze sobą z powrotem do Lavondaville, stolicy Goreddu, i znów podjął porzuconą praktykę adwokacką. Wymyślił sobie również bardziej akceptowalną zmarłą żonę, uroczą prowincjuszkę imieniem Amaline Ducanahan. Wierzyłam w nią tak, jak niektórzy wierzą w raj.

Byłam trudnym niemowlęciem, nie chciałam ssać, jeśli mamka nie śpiewała idealnie czysto.

– To ma doskonały słuch – zauważył Orma, wysoki, kanciasty znajomy ojca, który często zaglądał do nas w owym czasie.

Orma mówił o mnie per „to”, jakbym była zwierzęciem. Mnie przyciągała jego wyniosłość, w taki sposób, w jaki koty ciągną w stronę ludzi, którzy woleliby raczej uniknąć ich towarzystwa. Orma był nadnaturalnie spokojny, kiedy spoglądał na mnie, pozwalał jedynie, by na jego twarzy pojawiała się niejaka konsternacja, jakby nie umiał sobie wyobrazić, skąd się wzięłam i dlaczego nie rozpłynęłam się w powietrzu.

Pewnego wiosennego ranka towarzyszył nam do katedry. Mocny wiatr od strony gór szarpał welonem mojej niańki i pozbawiał promienie słońca ciepła. Ojciec poprowadził nas dłuższą drogą, obok targu rybnego i przez Wilczy Most, aby ominąć radosną procesję z okazji uroczystości świętej Festiny. Niósł stertę pergaminów i porfiriańską skrzynkę na zwoje, nie chciał bowiem marnować czasu, który mógłby poświęcić pracy nad kolejną sprawą. Niosła mnie niańka w czepku, obok zaś kroczył energicznie Orma, trzymając pod pachą nasz psałterz.

Kapłan uniósł brew, kiedy zobaczył, że nie jestem noworodkiem, lecz mam prawie sześć miesięcy i zostałam przywieziona aż z prowincji Ducana. Ojciec nie zaproponował mu żadnych wyjaśnień, odszedł na bok i oparł się o kolumnę.

Młody ksiądz namaścił moje rzadkie włosy olejkiem lawendowym i powiedział mi, że w oczach Niebios jestem jak królowa. Ja wrzeszczałam jak każde szanujące się dziecko, moje krzyki odbijały się echem od ścian nawy. Nie podchodząc bliżej ani nawet nie podnosząc głowy znad dokumentów, ojciec obiecał, że wychowa mnie w wierze we Wszystkich Świętych. Kapłan podał mi psałterz, a ja upuściłam go jak na zawołanie. Otworzył się na portrecie świętej Yirtrudis, której twarz została zamazana.

Ksiądz ucałował się w dłoń z uniesionym małym palcem.

– W twoim psałterzu wciąż znajduje się heretyczka!

– To bardzo stary psałterz – odparł ojciec, nie podnosząc wzroku – a ja nienawidzę okaleczać książek.

– Doradzamy wiernym-bibliofilom, by skleili kartki Yirtrudis w celu uniknięcia takiej pomyłki. – Ksiądz przewrócił kartkę. – Niebiosom z pewnością chodziło o świętą Capiti.

Ojciec wpatrywał się w przestrzeń, zaciskając wąskie wargi.

– To bez znaczenia. Te zabobonne oszustwa przecież i tak nie działają.

Po tej deklaracji ojciec i ksiądz zaczęli gwałtowną dyskusję, której jednak nie pamiętam. Wpatrywałam się jak urzeczona w procesję mnichów idących przez nawę. Przechodzili obok w miękkich pantoflach, z szelestem ciemnych szat i stukaniem różańców, po czym zajęli miejsca na chórze. Siedzenia zgrzytały i skrzypiały, kilku mnichów zakasłało.

Zaczęli śpiewać.

Można było odnieść wrażenie, że katedra rozbrzmiewająca pieśnią mężczyzn rozrasta się na moich oczach; słońce wpadało przez wysokie okna, na marmurowej posadzce pojawiły się złote i szkarłatne plamy. Muzyka unosiła moją drobną postać, wypełniała mnie i otaczała, czyniła mnie większą. To była odpowiedź na pytanie, którego nigdy nie zadałam, o sposób na wypełnienie tej straszliwej pustki, w której się narodziłam. Uwierzyłam – nie, wiedziałam – że mogę przekroczyć ten bezmiar i dotknąć dłonią sklepienia.

Spróbowałam to zrobić.

Niańka pisnęła, kiedy szarpnęłam się w jej rękach. Chwyciła mnie za kostkę pod niewygodnym kątem. Wpatrywałam się w oszołomieniu w podłogę, która wyglądała, jakby się przechylała i wirowała.

Ojciec chwycił mnie w pasie swoimi długimi dłońmi i uniósł na wyciągniętych rękach, jakby odkrył właśnie przerośniętą, niesamowitą żabę. Wpatrzyłam się w jego smutne szare oczy, zmrużone w kącikach.

Ksiądz wyszedł wściekły, nie pobłogosławiwszy mnie wcześniej. Orma patrzył, jak znika za rogiem Złotego Domu, po czym się odezwał:

– Claude, czy mógłbyś to wyjaśnić? Czy odszedł, ponieważ przekonałeś go, że jego religia jest oszustwem? Czy też był... jak to się nazywa? Obrażony?

Wydawało się, że ojciec go nie słyszy, coś we mnie zwróciło jego uwagę.

– Popatrz na jej oczy. Mógłbym przysiąc, że ona nas rozumie.

– To ma całkiem przytomne spojrzenie jak na niemowlę – przyznał Orma, poprawiając okulary i przeszywając mnie wzrokiem.

Oczy miał ciemne, jak moje. W przeciwieństwie do mojego spojrzenia, jego było odległe i nieprzeniknione jak burzowe niebo.

– Nie nadaję się do tego zadania, Serafino – powiedział cicho ojciec. – Być może nigdy nie będę się do niego nadawał, ale mogę bardziej się postarać. Musimy znaleźć sposób, by stać się dla siebie rodziną.

Pocałował mnie w czubek głowy. Nigdy wcześniej tego nie zrobił. Wpatrywałam się w niego z oszołomieniem. Głosy mnichów otaczały nas i trzymały całą naszą trójkę razem. Na ­jedną wspaniałą chwilę odzyskałam to pierwsze uczucie, to, które utraciłam podczas narodzin – że wszystko jest tak, jak powinno być, a ja znajduję się tam, gdzie jest moje miejsce.

I znikło.

Przeszliśmy przez rzeźbione brązowe wrota katedry i muzyka ucichła za naszymi plecami. Orma bez słowa pożegnania ruszył przez plac katedralny, a jego płaszcz łopotał jak skrzydła olbrzymiego nietoperza. Ojciec podał mnie niańce, mocniej owinął się płaszczem i skulił się dla ochrony przed podmuchami wiatru. Wołałam go, ale się nie odwrócił. Nad nami wznosiło się niebo, puste i odległe.

***

Zabobonne oszustwo czy nie, wiadomość przekazana przez psałterz była jasna: „Prawdy nie należy wypowiadać na głos. Oto akceptowalne kłamstwo”.

Nie mam na myśli tego, że święta Capiti – niech ma mnie w swoim sercu – była kiepskim zastępstwem. W rzeczy samej wydawała się zaskakująco stosowna. Święta Capiti nosiła własną głowę na talerzu jak pieczoną gęś – patrzyła na mnie z kartki, rzucając mi wyzwanie, bym ją oceniła. Oznaczała życie umysłowe, całkowicie oddzielone od wstrętnych spraw cielesnych.

Doceniałam ten podział, kiedy zaczęłam dorastać i przytłoczyła mnie moja własna groteskowa cielesność, ale nawet kiedy byłam małym dzieckiem, odczuwałam instynktowne współczucie dla świętej Capiti. Kto mógł pokochać kogoś z odciętą głową? Jak mogła osiągnąć cokolwiek znaczącego na świecie, kiedy ręce miała zajęte tym talerzem? Czy byli w jej otoczeniu ludzie, którzy ją rozumieli i nazywali swoją przyjaciółką?

Ojciec pozwolił niańce skleić strony ze świętą Yirtrudis – biedaczka nie mogła usiąść w spokoju w naszym domu, dopóki nie wypełniła tego zadania. Nigdy nie udało mi się spojrzeć na heretyczkę. Kiedy unosiłam kartkę do światła, widziałam zarysy sylwetek obu świętych, złączone razem w jedną straszliwą Potworną Świętą. Wyciągnięte ręce świętej Yirtrudis wyrastały z pleców świętej Capiti jak para bezużytecznych skrzydeł, a jej cienista głowa unosiła się tam, gdzie powinna być głowa świętej Capiti. Była podwójną świętą pasującą do mojego podwójnego życia.

Miłość do muzyki w końcu skłoniła mnie do opuszczenia bezpiecznej przystani domu ojca, kierując mnie do miasta i na królewski dwór. To było straszliwe ryzyko, ale nie mogłam postąpić inaczej. Nie rozumiałam, że noszę przed sobą samotność na talerzu, a muzyka stanie się padającym na mnie światłem.

Serafina

Подняться наверх