Читать книгу Myśli nowoczesnego endeka - Rafał A. Ziemkiewicz - Страница 6

Wstęp

Оглавление

Trzeba wszystko zmienić, żeby wszystko pozostało po staremu” – powiada jeden z bohaterów sławnej powieści „Lampart” Giuseppego di Lampedusy. Kiedy wydawca zapytał mnie, czy przed kolejnym dodrukiem niniejszej książki nie chciałbym wprowadzić jakichś zmian, aktualizacji, w pierwszej chwili odparłem – oczywiście! Tyle się przecież w ostatnim roku zmieniło!

Ale gdy się do tej pracy zabrałem, doszedłem szybko do wniosku, że jest niepotrzebna. Bo, jak w „Lamparcie” – zmieniło się, ale tak, że się nie zmieniło. Że – by użyć cytatu z innego świetnego pisarza, Alfreda Bestera – „jest tak samo, tylko bardziej”.

To „bardziej” dotyczy przede wszystkim emocji. Wyborcze zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości nad Platformą Obywatelską nie rozstrzygnęło plemiennej, postkolonialnej wojny, której przyczyny i mechanizmy w swojej książce opisuję – tak jak wcześniej nie rozstrzygnęły jej kilkakrotne zwycięstwa Platformy Obywatelskiej nad Prawem i Sprawiedliwością, zwycięstwa, które społeczne zaplecze uznało za wynikające z dialektyki dziejów, a więc ostateczne, i uwierzyło, że ta gorsza, „pisowska” Polska, którą postkolonialna elita gardziła, definiując ją sobie jako „starszych, gorzej wykształconych, z mniejszych ośrodków”, po prostu, jak to rzucił z sejmowej trybuny Donald Tusk, „wymrze jak dinozaury”, względnie z łatwością się ją, jak określił to z kolei Radosław Sikorski, „dorżnie”.

Gdy sprawy się odwróciły – w tym samym złudzeniu żyją politycy Prawa i Sprawiedliwości i ich stronnicy. Że tamtych, z wrogiego plemienia, nie warto pozyskiwać, nie warto im nawet składać żadnych rozejmowych czy pokojowych propozycji. Pójdą na śmietnik historii, jak owe salony, którym przed prawie dwustu laty rzucił Mickiewicz w twarz, że są jak „zimna, sucha i plugawa” skorupa, która utonie w morzu „lawy” – zdrowego, patriotycznego żywiołu narodowego.

Oba polityczne plemiona, to „peowskie” i to „pisowskie”, nie wyobrażają sobie niczego mniej niż wyniszczenie przeciwnika. Mamy więc erupcje najbardziej nikczemnej propagandy, nieznającej miary w szczuciu i judzeniu, poniżaniu i odczłowieczaniu przeciwnika, mamy wpychanie zdarzeń bieżących w zupełnie nieadekwatne schematy powstańcze i martyrologiczne, mamy wynoszenie polskich politycznych sporów na forum międzynarodowe i szukanie wsparcia w wojnie domowej na obcych dworach. Żywiący się nienawiścią, histerią i przekonaniem o swojej moralnej wyższości politycy, jeśli dostrzegają możliwość uderzenia w przeciwnika, nie wahają się łamać zasad, odrzucać norm i szkodzić państwu.

Nigdy jeszcze polska polityka nie była tak destrukcyjna, a zarazem tak jałowa. A wraz z polityką – debata publiczna.

Mam wrażenie, że książka napisana kilka lat temu stała się w tej sytuacji – przewidzianej przeze mnie zresztą, proszę czytać dalej i się przekonać – jeszcze bardziej aktualna. Przeniesienie polityki w sferę symboli, oparcie jej o różnice kulturowe i spór tożsamościowy, gdzie nie ma mowy o żadnym kompromisie, sprowadzenie całej polityki polskiej do kwestii, CZYJA będzie Polska, zamiast JAKA będzie – to trucizna, która może nas po raz kolejny pozbawić państwa i podmiotowości w międzynarodowej grze.

Tym bardziej że świat się zmienia. Kruszy się zachodnia demokracja, która odeszła od swych wartości i od cnót republikańskich, narasta wzajemna agresja nie tylko w stosunkach międzynarodowych, ale i wewnętrznych. Koniunktura dla Polski, która trwała bez mała trzy dziesięciolecia, kończy się nieuchronnie. „Zaczynają się schody”, by przypomnieć powiedzonko generała Wieniawy. I Polska nie może pozwolić na to, żeby być ciągle podpalana przez szaleńców, dla których partykularny, partyjny triumf w walce o stołki, wpływy, czy wręcz już tylko małpia radość z wyrządzenia szkody znienawidzonym przeciwnikom są warte demolowania podstawowych, niezbędnych państwu instytucji albo donoszenia na własne państwo i szkodzenia mu w przekonaniu, że im Polakom będzie gorzej, tym lepiej, bo zatęsknią wtedy za zmianą władzy.

Jakaż to jednak ma być zmiana, skoro plemię odstawione od koryt i żłobów, wybudowanych, jak o tym piszę w książce, przez sowieckiego kolonizatora i troskliwie napełnianych w ćwierćwieczu III RP przez „jeszcze nowszą klasę”, proponuje Polakom tylko jedno – kolejny obrót politycznej karuzeli? Przywróćcie nas, a powsadzamy tamtych do więzień, cofniemy wszystkie wprowadzone przez nich zmiany, wyrzucimy tych, których oni nominowali, i nominujemy z powrotem tych, których wyrzucili? Cały program opozycji, która sama siebie nazwała „totalną” w przekonaniu, że tępe „jak oni tak, to my nie, jak oni nie, to my tak” przynosi jej zaszczyt, da się ująć parafrazą słów wieszcza: „zemsta, zemsta, zemsta na wroga – z sensem czy choćby bez grama sensu!”.

Jałowa, obsesyjna i pełna resentymentów opozycja to dla władzy PiS wspaniały dar losu, dający nadzieję na utrzymanie przez dłuższy czas sukcesu, który w dużym stopniu zawdzięcza Jarosław Kaczyński szczęśliwemu zbiegowi okoliczności (gdyby Miller nie zawarł bezsensownej koalicji z Palikotem albo gdyby Kukiz i Korwin, któremu do progu wyborczego zabrakło zaledwie 30 tysięcy głosów, byli zdolni do połączenia sił, ten sam wynik głosowania przełożyłby się przecież na zupełnie inny rozkład mandatów w parlamencie). Ale jak PiS z tego korzysta?

Oczywiście, wiele zrobiło dla tej części społeczeństwa, do której się politycznie zwraca, a która była dotąd w państwie realizującym interesy postkolonialnej elity pogardzana i pauperyzowana jako „nieradząca sobie w transformacji”. Dobrze pokazuje sytuację regularnie prowadzone badanie socjologiczne, w którym badacze pytają Polaków, czy czują się w swoim państwie gospodarzami – albo też, jak to się mówi za obecnych rządów, „suwerenem”. Otóż za rządów poprzednich mniej więcej połowa ankietowanych odpowiadała, że tak, a połowa – nie, nie mam na nic wpływu, cała ta demokracja to pic, mój głos się wcale nie liczy. I za rządów obecnych – również połowa mówi tak, połowa przeciwnie. Ale te połowy wymieniły się miejscami. Przez ćwierć wieku bezradni, pomijani, pozbawieni wpływu na sprawy publiczne czuli się ci zarabiający mniej i mieszkający poza wielkimi miastami. Po podwójnym sukcesie ta grupa poczuła się ważna, za to we frustrację popadła ta druga, bogatsza, przeprowadzona niedawno do miast i dopieszczana propagandowo przez media III RP.

Więc – zmieniło się? Tak. Nie zmieniło się? Również tak. Proszę, zadajcie sobie Państwo pytanie, czytając tę książkę: którą z opisanych w niej chorób postkolonialnej III RP uleczyły rządy PiS? Czy inny jest dziś stosunek państwa do obywatela, czy mamy więcej własności, a kasta mandaryńska – mniej władzy nad nami, czy jesteśmy mniej strzyżeni i dojeni, czy mamy więcej wolności? Czy zniknął któryś z opisywanych tu absurdów i polskich rekordów Guinnessa – czy polski rząd przestał liczyć sobie około stu ministrów i wiceministrów, czy Warszawa nie ma już ponad sześć razy więcej radnych niż wielomilionowe Chicago i Los Angeles, a ponad osiem razy więcej niż Londyn? Czy udało się wprowadzić prawo o „trzeciej próbce” na stacjach benzynowych, odebrać ministrowi finansów afrykańskie prawo zwalniania po uważaniu wybranych podmiotów z należności podatkowych, uchwalić nowe prawo prasowe na miejsce tego ze stanu wojennego i zlikwidować haniebny artykuł 212 Kodeksu karnego?

Jest jedna rzecz, którą nazwę prawdziwie „dobrą zmianą”. Rośnie odsetek Polaków, którzy nie chcą obracać w nieskończoność politycznej karuzeli, na której siedzą Tusk i Kaczyński, nie chcą życia publicznego sprowadzonego do wojny sekty z mafią, nie chcą, by cała polityka ograniczała się do tego, aby „nasi” odsunęli od władzy „tamtych”, względnie nie pozwolili, by „tamci” do władzy wrócili, nie chcą wreszcie, by jedynym, a w każdym razie najważniejszym pytaniem, wokół którego kręci się całe życie publiczne, było to, czy rondo ma się nazywać im. Lecha Kaczyńskiego, czy im. Władysława Bartoszewskiego.

To dla nich pisałem przed kilku laty tę książkę, to ich starałem się przekonać, że w Polsce dzisiejszej, celowo podjudzanej do wzajemnego zagryzania się w wojnie o tożsamościowe imponderabilia, porozumienia trzeba szukać nie „ponad podziałami”, bo tam nie ma już niczego, ale „pod podziałami” – że tym, co wciąż łączy „pisowców” i „antypisowców”, są wspólne polskie interesy, z których wynikają owe „obowiązki polskie” z wiekopomnej maksymy Dmowskiego. I że właśnie u Dmowskiego, Popławskiego i Balickiego, w republikańskiej i wolnorynkowej, skupionej na budowaniu polskiej klasy średniej tradycji Narodowej Demokracji znajdujemy wzorce najstosowniejsze dla dzisiejszych czasów i dzisiejszej polskiej sytuacji.

Jest moim wielkim szczęściem, że znalazłem zrozumienie. Pisałem te „Myśli nowoczesnego endeka” jako samotny strzelec, któremu nawet życzliwi powtarzali – zgłupiałeś z tą endecją, nikogo to dziś nie obchodzi, źle się ludziom kojarzy, wymyśl coś innego. Wznawiam je dziś jako współzałożyciel stowarzyszenia Endecja.pl, obserwujący z satysfakcją, jak rośnie apetyt Polaków na nową, inną politykę, politykę, która zajmie się nie tym, czyja, ale JAKA ma być Polska, aby stała się Polską dla wszystkich Polaków.

Ta książka jest propozycją dla tej części Polski i tych, którzy chcą tę nową politykę budować. Jak na razie nic a nic mimo upływu czasu niezdezaktualizowaną.

Myśli nowoczesnego endeka

Подняться наверх