Читать книгу Czarny Pergamin - Rafał Dębski - Страница 6
ОглавлениеRozdział 2
Nareszcie przestaniesz o nim myśleć, Maive! Nareszcie! – Vorda zmiął pismo w potężnych dłoniach. – Nareszcie – powtórzył.
Zastygła z przerażenia, czekając co powie dalej.
– On nie żyje, córko! Mam najświeższe wieści, w nocy przybył posłaniec. Twój Alwen de Morano zginął w bitwie pod jakimś tam Getschen!
Poczuła, jak nogi się pod nią uginają. Opadła na ławę.
– Życie miał plugawe – dodał ojciec – ale śmierć przynajmniej godną. Osłaniał odwrót królewskich wojsk. Pillgrima tylko szkoda... Wielki był wojownik.
– Nie wierzę! – krzyknęła, zrywając się na równe nogi. – On nie zginął! On żyje! Czuję to...
Wybiegła z pokoju. Ojciec patrzył bezmyślnie na półotwarte drzwi.
– Popłacze i przeboleje – mruknął.
Za kogo ją wydać za mąż? Kto zechce tę brzydulę, której jedynym bodaj przymiotem jest urodzenie? Ród co prawda zubożały, zawsze jednak jeszcze wysoki, książęco-królewski. Ale kto ją zechce w czasach, gdy liczy się tylko pieniądz? Westchnął i pokręcił głową.
Maive pobiegła do stajen. Otworzyła zagrodę swojej ulubionej klaczy. Zwierzę spojrzało zdziwione nagłym wtargnięciem pani.
– Hadre, mówią, że Alwen nie żyje! – Maive przytuliła głowę do aksamitnego, ciepłego pyska. – Nie żyje, rozumiesz? On, mój jedyny...
Łzy ciekły strumieniem na chrapy. Hadre podrzuciła łbem, posłała swej pani zdziwione spojrzenie.
– Tak mówią, moja piękna. – Dziewczyna gładziła lśniącą sierść konia. – I cieszą się z tego. I ojciec, i hrabia Burghiese, i król zapewne... Wszyscy... Ale ja w to nie wierzę... nie chcę wierzyć. A ty jak uważasz, moja piękna?
Hadre delikatnie skubnęła włosy dziewczyny.
– Wiesz, zazdroszczę ci. Chciałabym być klaczą. Przyprowadzą do ciebie ogiera raz na jakiś czas i wystarczy. Spodoba ci się, to mu się oddasz, a nie, to go pogryziesz i przegnasz. Na dodatek nikt ci nie ma tego za złe. Nie wiesz, co to porywy namiętności...
Klacz zarżała.
– A zresztą może i wiesz? Nie mnie o tym sądzić. Ale i tak ci zazdroszczę...
– Gwendal, Gwendal! Gdzie się podział ten chłopak?
Filip Chromy z trudem przemierzał dziedziniec. Zdobiona perłami laska sucho postukiwała na kamieniach.
– Utrapienie z nim tylko – mruczał. – Mój świętej pamięci ojciec nie trzymałby takiego ani chwili... Zbyt miękkie mam serce. Gwendal, hultaju!
– Słucham, panie! – Zdyszany giermek wyskoczył ze stajni.
– Tylko byś się przy koniach pętał – rozgniewał się Filip. – Potrzebny mi jesteś! Natychmiast pojedziesz do hrabiego Burghiese i przekażesz mu listy! Bierz najlepszego podjezdka i ruszaj! Listy odbierzesz u sekretarza. I zawołaj Huberta. Mam ochotę się przejść.
Gwendal ucieszony, że chociaż na jakiś czas umknie wszechobecnej na zamku nudzie, popędził do kancelarii. Filip westchnął. Nie tak bywało za czasów starego króla. Wtedy przebywało w Velarze ze dwudziestu przynajmniej synów najlepszych rodów i szkoliło się w sztuce rycerskiej. A cóż może zaoferować on, sam kaleka, który nie potrafi dobrze zawinąć mieczem? W dodatku ta wojna... Jedyną z niej korzyść wyciągnął wszechwładny Ludwig Burghiese – pozbył się bez hałasu i skandalu tkwiącego jak cierń w oku Alwena de Morano... Alwena Koniokrada... Pozbył się też przy okazji najlepszej części wojsk i najzdolniejszych dowódców. Filip ze złością stuknął laską o ziemię. Przeklęty niech będzie hrabia i jego rady!
Spojrzał na okna pałacu. Tyle w nich niegdyś było życia, tyle... Nagle uśmiech rozjaśnił ściągniętą złymi myślami twarz.
– Lauro! – zawołał. – Moja Lauro!
Królewska małżonka pomachała dłonią.
– Mój ukochany!
Dwóch ludzi podążało na zmordowanych, zszerszeniałych wierzchowcach. Drobny, uciążliwy deszcz przenikał pod ubrania, bezlitośnie siekł wychłodzone ciała jeźdźców. Jeden z nich sprawiał wrażenie jakby spał, drugi bacznie rozglądał się dookoła.
– Jednakowoż dzielnie nasi stawali, musisz przyznać... Kto by pomyślał, taka zbieranina, zdałoby się same niedorajdy albo najgorsze łaziki. Musiał się Gerno mocno zdziwić ich oporem. Tyle harataniny, tyle krwi upuściliśmy jego dzielnym wojakom... Skąd to się bierze w człowieku, że w jednej sekundzie z marudera i zupełnej dupy staje się prawdziwym żołnierzem?... Nie wiesz czasem?
Odpowiedziało mu milczenie.
– No tak. Znowu śpisz. Śpij, chłopaku.
Z troską patrzył, jak z owiniętej szarpiami ręki towarzysza ścieka nieprzerwanie strużka czarnej krwi.
– Trzeba by jakichś ludzi znaleźć, bo gotów jeszcze jesteś na koniu umrzeć... To już ponad tydzień będzie od bitwy.
Ranny zabełkotał.
– Co mówisz? – pochylił się ku niemu. – Nie chłopcze, zapomnij o tym, nie zostawię cię. Nie po to wyciągnąłem cię z zamętu, żebyś skapiał sam w lesie. Cholera, słuchaj, co mówię. Jakem Pillgrim, nie widziałem jeszcze takiej łomotaniny! Pamiętasz? Myślałem, że nasi, wyjąc wniebogłosy, uciekną na widok szarży pancernej jazdy, a oni nie tylko dotrzymali pola, ale przynajmniej połowę kopijników zrzucili na ziemię... I dobrze – dodał ciszej – nie miałbym cię jak wynieść ze szczętu, gdyby nie biegające po polu koniki. Ale posłuchaj, skoro ci nasi ludzie dali radę walczyć jak Bóg przykazał, i ty się teraz nie poddasz! Trzymaj się siodła. A może cię jednak przywiązać do konia? Hej, Alwen, żyjesz jeszcze? Przywiązać cię?
Ranny pokręcił głową.
– Dam... radę... – szepnął.
Pillgrim wyprostował się nagle, pociągnął nosem.
– Zapach dymu – stwierdził. – Mam nadzieję, że to jakaś osada, a nie chłopcy naszego przyjaciela Gernona! Zresztą wszystko jedno, choćby i sam diabeł! Potrzebujesz opieki.
Hubert z chmurną miną oglądał pogięty, bogato rytowany napierśnik. Też mu się trafiło! Nie dość, że zardzewiały jak nieszczęście, to ciągle jeszcze zajeżdża trupem. Niedługo przyjedzie stryj Vorda i zapyta, jak mu się wiedzie. Co wtedy odpowiedzieć? Stary vi Rimm to człowiek z dawnych czasów. Dla takiego więcej znaczą blizny niż zdobycze. Odrzucił z obrzydzeniem pancerz.
– Jaka wyprawa taki łup – mruknął. – Może i był kiedyś piękny... na pewno nawet. Ale teraz?
– Gdzie zostawiłeś króla, Hubercie?
Poderwał się na dźwięk tego głosu. W wejściu stała królowa i z uśmiechem przypatrywała się jego niepewnej minie.
– W parku... – bąknął. – Położył się na drzemkę w altanie, a mnie kazał iść precz.
Laura zmrużyła oczy. Chłopca przeszedł dreszcz. Boże, jakaż ona piękna. Niby jakaś boginka albo i sama Afrodyta...
– Posłuchaj mnie, Hubercie.
– Tak, najjaśniejsza pani. – Wyprostował się.
– Dzisiaj, kiedy król uda się na spoczynek... – zawiesiła głos.
– Tak, pani?
– Przyjdziesz do mojej komnaty. – Zaczerwieniła się. – Zrozumiałeś?
– Ależ wasza wysokość raczy sobie ze mnie kpić!
– Nie, mój Hubercie. Od dawna chciałam cię o to... – zająknęła się. – Dzisiaj nie ma Gwendala, będziesz sam, prawda?
Skinął głową.
– Tym lepiej, nie będziesz się musiał nikomu opowiadać.
– Ale...
– Potraktuj to jak rozkaz. – Uniosła dumnie podbródek. – Jeszcze tego brakowało, żebym się tłumaczyła byle paziowi! Czekam na ciebie dziś wieczór!
Burghiese rzucił na stół pismo.
– Wyjdź i czekaj na odpowiedź – powiedział do Gwendala. Spojrzał w okno, prosto w ciemnoczerwoną twarz zachodzącego słońca, potem na bawiącego się pierścieniem arcybiskupa. – Albo nie, posłańcze, zrobimy inaczej. Idź teraz do mojego ochmistrza, niech każe przygotować dla ciebie nocleg. Do dnia nigdzie nie pojedziesz. To wszystko nie jest aż tak pilne, żebyś miał się pętać z ważnymi dokumentami po nocy. Sam jutro ruszę do Velary.
Poczekał, aż drzwi zamkną się za chłopcem.
– Filip postanowił zawrzeć pokój z Gernonem, biskupie.
Falcone wzruszył ramionami.
– To chyba dobrze, prawda? Potrzebny nam pokój.
– Tak, tyle że warunki są nie do przyjęcia, przynajmniej dla mnie, a pewnie i dla ciebie. Filip chce oddać wschodnie hrabstwa w lenno cesarzowi.
– I tak od lat trzyma je Gerno. – Arcybiskup znowu wzruszył ramionami. – Jak widać, nie udało nam się ich wyrwać mimo morza krwi, jakie przelaliśmy.
– Nie udało się, bo nie taki był cel wyprawy. Zapomniałeś? Pozbyliśmy się Pillgrima i paru innych baronów mogących nam stanąć na drodze. Udało nam się pozbyć nawet Koniokrada, który od lat był jak kamień w bucie. Ale nasz Filip, poza tymi hrabstwami, godzi się też oddać Doranę i Sellen.
Falcone drgnął.
– Doranę? Toż to moja diecezja!
Hrabia uśmiechnął się drwiąco.
– A Sellen to z kolei moja dziedzina. Najwyraźniej Filip uznał, że ciężar powinni odczuć ci, którzy najbardziej parli do wojny. Jestem w stanie to zrozumieć, chociaż nie myślę się z tym pogodzić. Ale to jeszcze nie wszystko. Król zgadza się wypłacić od ręki pięć tysięcy kóp srebrnych groszy jako odszkodowanie wojenne... Od ręki, biskupie!
– Przecież skarbiec jest pusty! Skąd weźmie tyle pieniędzy?
– Oczywiście, królewski skarbiec jest pusty, ale arcybiskupi chyba nie, co? Pewnie znajdzie się tam to i owo, nieprawdaż?
– Nie ośmieli się!
– Nie wiem, drogi Falcone. Ja na jego miejscu chyba bym się jednak ośmielił. To bardzo dobry pretekst. Będzie ratował swoich poddanych od dodatkowych morderczych podatków. A kiedy raz wejdzie w kościelne dobra, weźmie niewątpliwie o wiele więcej niż te kilkaset beczułek srebra. Nasz król może jest ułomny, może jest fatalnym dowódcą, ale na pewno nie można mu odmówić sprytu.
– Musimy coś zrobić!
– Coś? – Burghiese uśmiechnął się krzywo.
– Musimy go powstrzymać. Radźcie, hrabio!
– Mamy przed sobą pracowitą noc, Falcone. Bardzo pracowitą.
– Musimy jeszcze zdecydować, co z najemnikami zamkniętymi w wieży. Ci żołdacy wiedzą o wiele za dużo. Gdyby któryś coś wygadał...
– Najemnikami się nie kłopocz. Już o nich zadbałem. A jeśli im wierzyć, a nie wierzyć nie mam powodu, o Alwena i Pillgrima niewątpliwie zadbali woje Gernona. Koniec końców nie było potrzeby korzystać z usług naszych wynajętych zabójców.
– Jest jeszcze jedna rzecz, o której musimy pamiętać – powiedział powoli arcybiskup. – To, co jest w posiadaniu Vordy vi Rimma.
– Czarny Pergamin. – Skrzywił się z niechęcią hrabia.
– Czarny Pergamin – powtórzył za nim jak echo Falcone. – Może pokrzyżować nam plany. Ty nie zostaniesz królem, a ja skończę w klasztorze jako prosty mnich. Dopóki żyje ktoś z tego rodu i ma go w posiadaniu, dopóty nie będziemy bezpieczni.
– O tym też pomyślimy, kiedy przyjdzie czas. Teraz musimy postarać się zrobić to, co zamierzyliśmy.
– Czy to konieczne, ojcze?
Z nadzieją wpatrywała się w twarz Vordy. Może jeszcze zmieni zdanie.
– Najwyższy czas, Maive, żebyś zobaczyła kawałek świata i poznała ludzi. Królowa zgodziła się przyjąć cię do swego fraucymeru. To wielka łaska. Nie odrzuca się takiej szansy!
– Jednak...
– Nie ma odwołania – warknął. – Nie będę świecić oczami na dworze tylko dlatego, że nie potrafię sobie poradzić z własną córką!
– Ale ja nie chcę! Przynajmniej nie teraz!
– Nie drażnij mnie, dziewczyno! O świcie ruszamy do Velary! Tam szybko ci wywietrzeją myśli o tym de Morano... Nawet po śmierci nie ma z nim spokoju!
Odwróciła głowę.
– Tylko mi tu bez płaczów! I zdejmij te czarne szmaty! Nie jesteś wdową, tylko młodą dziewczyną!
Patrzyła na niego długą chwilę. W jej spojrzeniu było coś, co go zaniepokoiło.
– Co ty chcesz powiedzieć, Maive?
Zacisnęła usta w wąską kreskę.
– Mów! Przybij następny gwóźdź do trumny starego ojca! No, dalej!
– Jak chcesz! Będę nosić czarny strój. Zamierzam go nosić do końca moich dni! Bo ja jestem wdową, ojcze! Jestem! – krzyknęła. – Potajemnie wzięliśmy z Alwenem ślub! A gdybyś był bardziej spostrzegawczy, zauważyłbyś, że ostatnio niedomagałam, a mój brzuch...
Vorda osunął się na ławę.