Читать книгу Felix, Net i Nika - Rafał Kosik - Страница 6

1. Ona będzie chciała tu zostać

Оглавление

Za oknem ze zgrzy­tem prze­to­czył się tram­waj. Zatrzę­sły się szyby, zabrzę­czały szklanki w szafce kuchen­nej, a w bla­sza­nych kub­kach z her­batą poja­wiły się kręgi. Felix i Net sztywno sie­dzieli przy stole w salo­nie pół­to­ra­po­ko­jo­wego miesz­ka­nia pań­stwa Mic­kie­wi­czów i czuli się jak we śnie. Nika w sąsied­nim pół­po­koju roz­ma­wiała ze swoim nie­ży­ją­cym tatą, a jej nie­ży­jąca mama mie­szała rosół w wiel­kim garze na kuchni.

Felix mecha­nicz­nymi ruchami pod­no­sił do ust kubek i upi­jał łyk sty­gną­cej her­baty. Net patrzył to na rodzi­ców przy­ja­ciółki, to na Felixa, nie wie­rząc, że to się dzieje naprawdę. Bur­czało mu w brzu­chu, ale wyjąt­kowo nie zwra­cał na to uwagi.

Dokład­nie tydzień wcze­śniej trójka przy­ja­ciół odwie­dziła Insty­tut Badań Nad­zwy­czaj­nych, by uczest­ni­czyć w prób­nym uru­cho­mie­niu pier­ście­nia Jump­Gate – nowo­cze­snej kopii nie­miec­kiej insta­la­cji Wun­rung z cza­sów dru­giej wojny świa­to­wej. Ory­gi­nalne pier­ście­nie Wun­rung były tele­por­te­rami, a wbrew zamie­rze­niom kon­struk­to­rów oka­zały się rów­nież wehi­ku­łami czasu. Jump­Gate, który doro­bił się już potocz­nej nazwy Sko­czyw­rota, na razie ist­niał tylko w jed­nym egzem­pla­rzu, więc nie można było spraw­dzić, czy za jego pomocą uda się cokol­wiek tele­por­to­wać. Przy­ja­ciele nie­zbyt roz­sąd­nie prze­szli przez wyłą­czony Pier­ścień, by wspo­mnieć przy­gody z ostat­nich waka­cji1. Z początku nic nie wska­zy­wało na to, że wła­śnie wła­do­wali się w poważne kło­poty. Jed­nak już następ­nego dnia kilka istot­nych szcze­gó­łów nie zga­dzało się z tym, co pamię­tali. Pota­jem­nie dotarli do Insty­tutu i ponow­nie prze­szli przez Pier­ścień, co tylko pogor­szyło sytu­ację. Domy­ślili się, że Jump­Gate nie działa jak tele­por­ter, lecz jest bramą do świa­tów alter­na­tyw­nych. Pró­bu­jąc wró­cić do swo­jego świata, prze­szli przez Pier­ścień jesz­cze kilka razy, lecz zamiast zna­leźć się w Świe­cie Zero, lądo­wali w kolej­nych, coraz bar­dziej odle­głych rze­czy­wi­sto­ściach. Ta, w któ­rej zna­leźli się teraz, była ze wszyst­kich naj­dziw­niej­sza – w świe­cie B75, czyli odda­lo­nym o co naj­mniej sie­dem­dzie­siąt pięć lat od Świata Zero, Trze­cia Rze­sza nie ponio­sła klę­ski w roku 1945, tylko wciąż ist­niała. A co wię­cej, oku­po­wała tę część Pol­ski, która nie została zajęta przez Zwią­zek Radziecki.

Z pół­po­koju docho­dziły strzępki przy­ci­szo­nej roz­mowy:

— … jesteś pewna? — pytał tata. — … nie wyga­dają? … dobrze ich znasz? …

Nika przy­ta­ki­wała i odpo­wia­dała, ale zbyt cicho, by chłopcy mogli cokol­wiek usły­szeć. Zresztą zaraz ode­zwała się mama Niki:

— Życie na Pra­dze to nie to samo. — Uśmiech­nęła się do przy­ja­ciół, wycie­ra­jąc dło­nie w ście­reczkę. Bar­dzo przy­po­mi­nała Nikę. Star­sza nie­mal o trzy­dzie­ści lat, zanie­dbana, zmę­czona, ale pogodna. — Rzadko tu bywa­cie, to pew­nie czu­je­cie się jak w innym świe­cie.

— Dokład­nie tak bym to okre­ślił. — Net prze­łknął ślinę.

— Niem­ców pra­wie nie ma, jakby oku­pa­cji nie było. Za to nasza poli­cja ma mniej­szy posłuch, toteż są ulice, gdzie strach po nocy cho­dzić. Jak się udała wycieczka?

— Wycieczka? — Net uniósł brwi.

— Byli­ście we Wro­cła­wiu.

— Wro­cław… Wro­cław! Aha! Super się udała. Pełny suk­ces. Wró­ci­li­śmy.

— Czy klasa żeń­ska nie miała zwie­dzać Gdań­ska? — zapy­tał tata, wcho­dząc do salonu.

— Klasa żeń­ska? — Nika pode­szła do stołu.

— Słu­chaj, Pączu­siu — tata pod­niósł lekko głos. — Nie po to płacę za szkołę po tam­tej stro­nie, żebyś waga­ro­wała.

— Nie waga­ruję! — Dziew­czyna ner­wowo pokrę­ciła głową.

— Byłaś w Gdań­sku, czyż nie?

— Prze­cież… — Nika po raz pierw­szy, odkąd tu weszli, spoj­rzała na przy­ja­ciół. — Prze­cież wycieczka to atrak­cja…

Paweł Mic­kie­wicz zga­sił papie­ros w popiel­niczce, z któ­rej nie­mal wysy­py­wały się kró­ciut­kie nie­do­pałki. W nie­bie­ska­wym powie­trzu uno­sił się nie­przy­jemny zapach taniego tyto­niu, na który nakła­dał się o wiele przy­jem­niej­szy zapach rosołu. Tata spoj­rzał na córkę, przy­tu­lił ją i poca­ło­wał w czoło.

— Musimy mieć do sie­bie zaufa­nie. — Się­gnął po kolejny papie­ros. — W cięż­kich cza­sach tylko to się liczy. I prze­bierz się, zanim przyjdą.

— Tamto ubra­nie… jest w pra­niu. Kole­żanka zalała mnie colą.

— Czym?

— To był… kom­pot — wtrą­cił pospiesz­nie Felix.

— Załóż drugi kom­plet.

Tata pod­szedł do okna, zapałką przy­pa­lił papie­ros i zapa­trzył się na ulicę w dole.

— Nie pal tyle, już nale­wam — powie­działa mama.

Owi­nęła ścierką uszy dużego garnka, zesta­wiła go z elek­trycz­nej kuchni i przy­mie­rzyła się do odla­nia maka­ronu. Wes­tchnęła, odsta­wiła cięż­kie naczy­nie i potarła nad­gar­stek. Felix zerwał się i prze­jął gar­nek. Mama pod­ło­żyła dursz­lak, a chło­pak uchy­lił pokrywkę i spraw­nie prze­lał zawar­tość, po czym odkrę­cił zimną wodę.

— No pro­szę — ucie­szyła się mama. — Chło­pak, a umie odlać maka­ron, nie mar­nu­jąc przy tym połowy.

Tata nie zgniótł papie­rosa w popiel­niczce, lecz pośli­nił palce i zaga­sił żar, a wypa­lony do połowy pet wsu­nął do paczki z napi­sem „Popu­larne”. Nika dopiero teraz zorien­to­wała się, że mama patrzy na nią wycze­ku­jąco. Wyjęła więc z szafki pięć tale­rzy, każdy inny, i kolejno pod­su­nęła mamie.

Po chwili sie­dzieli już nad paru­ją­cym roso­łem. Wszy­scy, z wyjąt­kiem Niki, zaczęli jeść. Dziew­czyna obra­cała łyżkę, nie odry­wa­jąc wzroku od rodzi­ców. Dopiero gdy mama spoj­rzała na nią pyta­jąco, zre­flek­to­wała się i umo­czyła łyżkę w zupie. Rosół był nieco wod­ni­sty, ale nikt nie zamie­rzał narze­kać.

Chłopcy zje­dli szybko, jed­nak na wszelki wypa­dek nie wsta­wali od stołu, dopóki reszta nie skoń­czyła. Nika odsta­wiła tale­rze do zlewu, a Felix trą­cił Neta nogą i wymow­nie wska­zał drzwi. Net uniósł brwi.

— Tak cał­kiem? — zapy­tał szep­tem.

— Na tro­chę. — Felix wstał i pocią­gnął za sobą Neta. Dodał gło­śniej — przej­dziemy się i zwie­dzimy oko­licę. Rzadko bywamy po pra­wej stro­nie. Obej­rzymy, jak tu się żyje, a potem wpad­niemy… się poże­gnać.

Zarzu­cili ple­caki i wyszli.

— Wiesz, co się stało? — rzu­cił Felix, gdy zna­leźli się na gwar­nej ulicy. — Wyszli­śmy dziś z Pier­ście­nia z napi­sem „Bre­slau”. To po nie­miecku zna­czy Wro­cław. Nasza klasa w B75 prze­szła przez tele­por­ter do Wro­cławia, a nasi dwaj alte­rzy, zamiast zwie­dzać, zostali prze­rzu­ceni do głę­bo­kiego socja­li­zmu B40. My w tym samym momen­cie wyszli­śmy z dru­giej strony Pier­ście­nia, ale w War­sza­wie, nie we Wro­cławiu. Z punktu widze­nia naszej tutej­szej klasy to wygląda, jak­by­śmy się zerwali ze szkoły.

— Naprawdę nie mogę się zmu­sić do współ­czu­cia naszym alte­rom — przy­znał Net. — Za dużo mamy wła­snego pecha, żebym się mar­twił pechem ogól­nym.

— Cho­dzi mi raczej o to, że to pierw­szy raz, kiedy prze­mie­ści­li­śmy się w prze­strzeni.

— Tutaj pew­nie nie ma Sko­czyw­rót, więc prze­jęło nas naj­bar­dziej podobne urzą­dze­nie. Cie­kawe, skąd wzięły się te mię­dzy­mia­stowe tele­por­tery. Prze­cież wojna zakoń­czyła się po trzy­dzie­stu dniach, więc nie było potrzeby wymy­śla­nia cudow­nej broni, żeby zapo­biec klę­sce. No i obli­cze­nia pro­fe­sora Kusz­miń­skiego nie­ko­niecz­nie musiały wpaść w ręce Niem­ców, żeby mogli zapro­jek­to­wać Wun­rung.

— Nie wiem. Może po paź­dzier­niku trzy­dzie­stego dzie­wią­tego roz­po­częła się zimna wojna mię­dzy Niem­cami a Rosją. Wtedy zbro­je­nia trwa­łyby na­dal. Zamiast maru­dzić, lepiej bądź wdzięczny pra­wom fizyki, że nie pozwo­liły nas posłać w nicość.

Minęli kilka ulic i wyszli na Ząb­kow­ską, przy­po­mi­na­jącą jeden wielki długi bazar. Na zaczepki han­dla­rzy już nawet nie zwra­cali uwagi. Pobież­nie oglą­dali stra­gany i witryny.

— Że jej mama zgi­nęła w kata­stro­fie lot­ni­czej, to rozu­miem — ode­zwał się Net. — Zna­czy w Świe­cie Zero zgi­nęła. Tu, w świe­cie B75, nie wsia­dła do samo­lotu, więc nie mogła zgi­nąć. To jest, powiedzmy, logiczne. Ale dla­czego w takim razie nie było jej też w tym prze­no­szo­nym socja­li­zmie w B40? Prze­cież ona zgi­nęła rap­tem kil­ka­na­ście lat temu, a B40 oddzie­lił się od Świata Zero co naj­mniej… no czter­dzie­ści lat temu.

— Im coś bar­dziej doty­czy nas, tym wię­cej rze­czy pasuje — wyja­śnił Felix. — W B40 cho­dzi­li­śmy razem do tej samej szkoły, choć przy­szli­śmy do niej pół­tora roku temu. To osta­tecz­nie można uznać za stałą, która pro­wa­dzi nas przez światy alter­na­tywne. Skoki nie są cał­kiem cha­otyczne, tylko nastę­pują według jakie­goś klu­cza. Może ist­nieje coś takiego, jak wątki, które łączą ze sobą podobne światy i uła­twiają przej­ście do takiego „bar­dziej zna­jo­mego”. Zasta­na­wia­jące jest tylko, dla­czego żyje tata Niki. On, zdaje się, umarł na raka płuc, bo od dawna dużo palił.

— Może tutaj papie­rosy są droż­sze, więc pali mniej? — Net wzru­szył ramio­nami. — Albo robią je ze zdrow­szego siana. Róż­nie może być. Wiesz, o czym myślę?

— Będzie chciała tu zostać. — Felix ski­nął głową.

Zatrzy­mali się, zain­try­go­wani nagłą zmianą w zacho­wa­niu ludzi. Ulica zaczęła się wylud­niać, prze­chod­nie gdzieś zni­kali, zwi­jano stra­gany i zamy­kano sklepy. Nie­liczne zapar­ko­wane samo­chody odjeż­dżały. Jesz­cze chwila i zosta­liby sami na pustej ulicy.

— Tam! — Net pocią­gnął Felixa w stronę sklepu kilka budyn­ków dalej. W jego drzwiach zni­kała wła­śnie ruda dziew­czyna.

— Ubra­nie tro­chę się nie zga­dza — zauwa­żył Felix.

— Miała się prze­brać, nie pamię­tasz?

Od strony Tar­go­wej docho­dził nara­sta­jący pomruk sil­ni­ków. Kto­kol­wiek nad­jeż­dżał, na Pra­dze nie był mile widziany. Przy­ja­ciele dopa­dli drzwi sklepu. Zostały już zamknięte, a wła­ści­ciel, sześć­dzie­się­cio­la­tek z siwą czu­pryną i taki­miż wąsami, pokrę­cił tylko głową i odwró­cił tabliczkę „Otwarte” na stronę z napi­sem „Zamknięte”. Odszedł. Przy­ci­snęli twa­rze do szyby, osła­nia­jąc się dłońmi od słońca. Wewnątrz, mię­dzy rega­łami stała Nika i gesty­ku­lu­jąc, mówiła coś do sprze­dawcy. Miała na sobie szary mun­du­rek przy­po­mi­na­jący skau­tow­ski.

Net zało­mo­tał otwartą dło­nią w szybę. Nika i męż­czy­zna spoj­rzeli w tę stronę. Dziew­czyna zmru­żyła oczy, jakby nie pozna­wała chłop­ców.

— Sto­imy pod słońce — zauwa­żył Felix i cof­nął się o krok. Net zro­bił to samo.

Nika popa­trzyła na nich, po czym zwró­ciła się do skle­pi­ka­rza, wska­zu­jąc drzwi. Nie sły­szeli, co mówi, ale domy­ślili się, że żąda otwar­cia zamka. Pomruk sil­ni­ków był coraz gło­śniej­szy. Zbli­żało się wiele cięż­kich pojaz­dów. Męż­czy­zna pokrę­cił głową i odpo­wia­dał coś. Wresz­cie, zre­zy­gno­wany, wycią­gnął z kie­szeni klu­cze i pod­szedł do drzwi. Prze­krę­cił zamek i wpu­ścił chłop­ców.

— Będą z tego tylko kło­poty — mruk­nął, ponow­nie zamy­ka­jąc drzwi. — Mam nadzieję, że macie ważny Ausweis.

— Jasne — zapew­nił go Net. — A kto… nad­jeż­dża?

Skle­pi­karz spoj­rzał na niego znad oku­la­rów w dru­cia­nych opraw­kach.

— Nie żar­tuj, młody czło­wieku. Nerwy i tak już mam jak postronki. Scho­waj­cie się lepiej.

Odszedł na zaple­cze. Przy­ja­ciele rozej­rzeli się. Na pół­kach leżały opa­ko­wa­nia maka­ronu, her­baty, mąki, kawy. Czyli sklep spo­żyw­czy.

— Mało praw­do­po­dobne, żeby ten ktoś chciał wpaść na zakupy — zauwa­żył Net. — Ale kto to jest, że wszy­scy tak czmych­nęli?

— Ty pytasz poważ­nie? — Nika spoj­rzała na niego zim­nym, jakby obcym spoj­rze­niem.

— Rzadko bywam na Pra­dze. — Net roz­ło­żył ręce. — A jesz­cze rza­dziej w B75. Skąd mam wie­dzieć?

— To gestapo. — Nika ski­nęła dło­nią, by scho­wali się za rega­łami. — Coś się musiało stać, skoro tu przy­je­chali.

— A pol­ska poli­cja?

— Zwiali pierwsi. Są mocni w gębie, ale na Różyca nawet nie pró­bują wcho­dzić. Jak poja­wiają się Niemcy, to zna­czy, że sprawa jest poważna. Mają wła­snych szpicli. Nie przy­cho­dzą w ciemno.

— A skąd ty to wiesz?

Nika tylko wzru­szyła ramio­nami.

— Szybko się wkrę­ci­łaś. — Net oce­nił ją wzro­kiem. — Wyglą­dasz jak kon­duk­torka z Deut­sche Bahn2.

— A wy jak cyr­kowcy. Chce­cie się rzu­cać w oczy?

— Prze­cież nie mie­li­śmy się gdzie prze­brać. Są!

Przy­ja­ciele przy­kuc­nęli za półką z kawą. Ulicą prze­to­czyły się na wiel­kich kołach trzy lek­kie ciem­no­gra­na­towe trans­por­tery. Za nimi postę­po­wali mun­du­rowi z goto­wymi do strzału kara­bi­nami auto­ma­tycz­nymi. Mun­dury i cha­rak­te­ry­styczne nie­miec­kie hełmy Wehr­machtu rów­nież były ciem­no­gra­na­towe.

— Jak na fil­mie — szep­nął Net.

Ostat­nich kilku żoł­nie­rzy zatrzy­mało się na komendę ofi­cera. Skrę­cili w stronę sklepu.

— Oj, robi się 3D… — jęk­nął Net.

Ofi­cer dło­nią w czar­nej ręka­wiczce zastu­kał w szybę. Jeden z trans­por­te­rów cof­nął się i zatrzy­mał przed drzwiami, wjeż­dża­jąc dwoma kołami na chod­nik. Przy­ja­ciele zer­k­nęli na ukry­tego za drzwiami zaple­cza skle­pi­ka­rza – trząsł się ze stra­chu.

— To nie jest film — szep­nął Felix. — Ani nie ist­nieje żaden plan B. Plan A zresztą też nie.

— O mamu­siu­bo­ska… — Net zamknął oczy. — Po co ja prze­sze­dłem przez ten Pier­ścień…?

Ofi­cer zastu­kał ponow­nie. Skle­pi­karz wal­czył ze sobą, zaci­ska­jąc pię­ści. Wresz­cie roz­są­dek zwy­cię­żył, bo prze­cież tamci, gdyby chcieli, i tak mogliby bez trudu stłuc szybę i wejść. Zro­bił trzy głę­bo­kie odde­chy i wyszedł z zaple­cza.

— Wymknij­cie się przez skła­dzik — powie­dział, nie­mal nie poru­sza­jąc ustami. — Zasło­nię was.

Wolno pod­szedł do drzwi i zaczął prze­trzą­sać kie­sze­nie, przy­pad­kiem tak, że poły far­tu­cha roz­su­nęły się, cał­ko­wi­cie zasła­nia­jąc szybę w drzwiach.

— Ale gdzie jest ten skła­dzik? — zapy­tał Felix.

Nika popchnęła go w stronę zaple­cza, i pocią­gnęła za dłoń Neta. Przy­gar­bieni, prze­mknęli za kon­tuar i dalej, na cał­kiem spore zaple­cze, na szczę­ście pozba­wione okien. Dziew­czyna prze­szła mię­dzy rega­łami z kar­to­nami peł­nymi pro­duk­tów i pocią­gnęła sto­jącą pod ścianą szafę.

— Rusz­cie się — syk­nęła.

Felix pierw­szy pod­biegł i pomógł prze­su­nąć ciężki mebel. W ścia­nie wid­niała otwie­rana do góry drew­niana klapa z okien­kiem z mato­wego szkła.

— Co to jest? — zapy­tał Net.

— Winda. — Nika otwo­rzyła klapę, odsła­nia­jąc ciemny szyb.

— Tro­chę mała. Pro­jek­tant chyba pomy­lił cale z cen­ty­me­trami.

— To jest szyb windy do kuchni. Kie­dyś była tu restau­ra­cja. — Chwy­ciła mały para­pet i przy­trzy­mu­jąc drugą dło­nią spód­niczkę, wsu­nęła się do wnę­trza. — Wchodź­cie, tu jest dra­binka.

Z tru­dem wgra­mo­lili się za nią. Felix zaparł się o nie­wi­doczne w ciem­no­ści szcze­ble, dosu­nął szafę i opu­ścił klapę w chwili, kiedy otwo­rzyły się drzwi fron­towe do sklepu.

— Dzień dobry. — Nie­miec przy­wi­tał się poprawną pol­sz­czy­zną, choć z wyraź­nym obcym akcen­tem. — Pan Kon­stanty Gold­mann? Mamy do pana kilka pytań. Pro­szę zamknąć sklep i wsiąść do samo­chodu.

— Uprzejmi jacyś — zauwa­żył szep­tem Net.

Nika zasło­niła mu usta dło­nią. Cze­kali, aż trza­snęły drzwi i zgrzyt­nął zamek. Chwilę póź­niej war­kot sil­nika zaczął się odda­lać.

— Nie­zu­peł­nie. — Nika puściła Neta. — Przez naj­bliż­sze kilka godzin przej­dzie przez coś, przez co ni­gdy nie chciał­byś prze­cho­dzić. — Ode­tchnęła. — A wtedy powie im o moim tacie.

— Co im powie?

Nika nie odpo­wie­działa. Zsu­nęła się po dra­bince i otwo­rzyła iden­tyczną klapę w piw­nicy. Wygra­mo­lili się do pomiesz­cze­nia dwa na dwa metry, oświe­tlo­nego małym zakra­to­wa­nym okien­kiem pod sufi­tem. Z kuchni zostały tylko rury i jeden prze­krzy­wiony zlew. Dwie ściany klitki wyglą­dały ina­czej – domu­ro­wano je póź­niej. Dziew­czyna pode­szła do sza­rych drzwi, chwilę nasłu­chi­wała i prze­krę­ciła gałkę zamka. Wyszli na kory­tarz, z któ­rego widać było schody na par­ter.

— W Świe­cie Zero też tak to wygląda? — zapy­tał Net, ale nie otrzy­mał odpo­wie­dzi.

— Nie zamkniemy tego zamka od zewnątrz — zauwa­żył Felix. — Ktoś może się tędy wła­mać do sklepu.

— Przez kilka naj­bliż­szych dni zło­dzieje nie wychylą nosa z domu. Chodź­cie, muszę ostrzec tatę.

— Zacze­kaj — popro­sił Net. — Co się z tobą dzieje? Rozu­miem, że to z rodzi­cami to spore wyda­rze­nie, ale…

Spró­bo­wał ją objąć. Wywi­nęła się i zamknęła za nimi drzwi. Spoj­rzała na swój mun­dur, tak bar­dzo brudny po przej­ściu przez szyb.

— Od kwa­dransa nale­żysz do jakiejś para­mi­li­tar­nej orga­ni­za­cji i już na mózg ci się rzuca — stwier­dził ponuro Net. — Co to za mun­dur? Hitler­ju­gend3?

— Sza­rych Sze­re­gów4 — odpo­wie­działa chłodno. — Na pewno już zamknęli mosty i metro. Nie wró­ci­cie dziś na lewy brzeg. Może­cie u nas prze­no­co­wać, jeśli chce­cie. Na mate­racu.

— Dzięki, ale…

Net wycią­gnął dłoń, by dotknąć jej ramie­nia. Ode­pchnęła go.

— Czego wy w ogóle ode mnie chce­cie?

Nie wyglą­dała na obra­żoną, raczej na obo­jętną. Wbie­gła po scho­dach na par­ter. Wyj­rzała na zewnątrz i wyszła. Chłopcy wymie­nili spoj­rze­nia.

— Ona zacho­wuje się, jakby chciała się nas pozbyć — szep­nął z nie­do­wie­rza­niem Net.

— Wła­śnie powie­działa, że możemy prze­no­co­wać — zauwa­żył Felix.

— Ale jakim tonem!

Wyszli przed dom. Po pojaz­dach gestapo nie było śladu. Stali przy kra­węż­niku, nie wie­dząc, gdzie iść ani co robić. Nika odda­lała się, nie oglą­da­jąc się za sie­bie. Na ulicę ostroż­nie wra­cało życie, choć wyraź­nie czuło się, że coś się zmie­niło.

— Jeżeli nie otwo­rzą mostów, prze­no­cu­jemy u niej — stwier­dził Felix. — Potem pomy­ślimy.

— Nie wiem, czy nie wolę się prze­spać w jakimś parku — burk­nął Net. — A jeżeli otwo­rzą?

— Poszu­kamy moich rodzi­ców. Dom jest przed­wo­jenny. Może jed­nak, jakimś cudem w tym świe­cie też tam zamiesz­kali. Skoro twoi w B40 miesz­kali w tym samym miej­scu, a nawet na naj­wyż­szym pię­trze… Może to jest ele­ment wzoru, który pro­wa­dzi nas przez światy.

— W B75 nie ma tam żad­nego wyso­kiego budynku. — Net wzru­szył ramio­nami. — Nie­ważne, nie zamie­rzam tutaj zosta­wać.

— To tro­chę bar­dziej skom­pli­ko­wane niż poprzed­nio. Coś mi się zdaje, że jak przej­dziemy przez ten Pier­ścień, któ­rym tu weszli­śmy, to znaj­dziemy się we Wro­cła­wiu. W końcu to tele­por­ter dzia­ła­jący w pracy cią­głej.

— Znajdźmy więc tutej­szy odpo­wied­nik Insty­tutu Badań Nad­zwy­czaj­nych.

— Naj­pierw musimy prze­ko­nać Nikę, żeby chciała tam z nami iść. Nie powin­ni­śmy się roz­dzie­lać. To doda­łoby kolejną zmienną do rów­nań –

— Jakich rów­nań?! — Net zama­chał rękoma. — Nie mamy poję­cia, jak to działa! Rów­na­nia, zapo­mnij o nich. O niczym nie mamy poję­cia, a wła­śnie roz­le­ciała się nasza super­paczka, jak­byś nie zauwa­żył! — Felix spró­bo­wał uci­szyć przy­ja­ciela, ale on nie zwra­cał na to uwagi. — Koniec super­paczki, rozu­miesz?! Ona teraz ma rodzinę, należy do jakiejś bojówki. Po co jej jesz­cze para fre­aków do kolek­cji?

Prze­chod­nie zer­kali na nich z zain­te­re­so­wa­niem, choć ubru­dzeni prze­dzie­ra­niem się przez nie­uży­wany szyb nie wyglą­dali już tak jaskrawo.

— Ona powie­działa „Szare Sze­regi”? — Felix zmarsz­czył brwi.

— Jakoś tak. Może sobie nale­żeć do Różo­wych Rzę­dów albo i Pią­tych Kolumn. Nie obcho­dzi mnie to. Dopóki nie miała rodzi­ców, byli­śmy dla niej… sub­sty­tu­tem! Nie chcę u niej noco­wać.

— Przej­dzie jej. — Felix potarł brodę. — Szare Sze­regi to pol­ska orga­ni­za­cja har­cer­ska z cza­sów wojny. Jak to moż­liwe, że Nika para­duje w środku dnia w mun­du­rze orga­ni­za­cji, która jaw­nie wal­czyła z oku­pan­tem? Szkoda, że nie możemy jej zapy­tać o to, co dokład­nie robiły Szare Sze­regi w Świe­cie Zero. Zawsze była dobra z histo­rii.

— Oba­wiam się, że dla niej to my jeste­śmy histo­rią. W tej piw­nicy mia­łem wra­że­nie, że roz­ma­wiam z zamra­żarką.

Felix nie podzie­lał obu­rze­nia Neta. Prze­bie­gał wzro­kiem po szyl­dach po prze­ciw­nej stro­nie ulicy. Pocią­gnął przy­ja­ciela w stronę Tar­go­wej, aż tuż przed skrzy­żo­wa­niem zatrzy­mał się i wska­zał narożny szyld.

— „Bar Ząb­kow­ski” — prze­czy­tał Net. — Dopiero jedli­śmy.

— Niżej prze­czy­taj. — Felix już prze­cho­dził przez ulicę.

— „Śnia­da­nia, obiady, kola­cje, elek­tro­ga­zety”. — Net prze­pu­ścił dorożkę i dogo­nił przy­ja­ciela. — Myślisz, że…?

— A cóż by innego?

Naroż­nym wej­ściem dostali się do lekko zapy­zia­łego wnę­trza. W pierw­szej sali przy chy­bo­tli­wych sto­li­kach posi­lało się kil­ka­na­ście osób. Bar musiał być kie­dyś ele­gancką restau­ra­cją, ale liczne uspraw­nie­nia taniej jadło­dajni zamie­niły wspo­mnie­nia daw­nej świet­no­ści w cień. Prze­kuty w murze otwór z napi­sem „Zwrot naczyń” dobił nawet i ten cień.

Przez prze­szklone drzwi pro­wa­dzące do dru­giej sali sączyło się zimne świa­tło moni­to­rów. Napis nad drzwiami gło­sił „Elek­tro­ga­zety – die Daten­sta­tion”.

— Elek­tro­ga­zety? — mruk­nął Net. — A tele­wi­zję pew­nie nazwali „pędzące pocz­tówki”.

Pchnęli drzwi i weszli do pomiesz­cze­nia przy­po­mi­na­ją­cego nieco to ze sta­cji metra „Stawki”, jed­nak ciem­niej­szego, pozba­wio­nego bowiem okien. Kom­pu­te­rów było kil­ka­na­ście, z czego więk­szość zaję­tych przez ludzi w wieku przy­ja­ciół. Jedy­nie przy drzwiach sie­dział trzy­dzie­sto­letni facet i… grał w grę, przy­po­mi­na­jącą ping-pong z pierw­szych kom­pu­te­rów ośmio­bi­to­wych. Chłopcy usie­dli przy kom­pu­te­rze w prze­ciw­nym rogu. Star­szy model, wyglą­dem przy­po­mi­nał przed­po­to­powy tele­wi­zor z małym wyłu­pia­stym ekra­nem w obu­do­wie pokry­tej błysz­czą­cym for­ni­rem. Nad ekra­nem przy­bito mosiężną tabliczkę z napi­sem „Rech­ner 09”. Litery na kla­wia­tu­rze zostały nie­mal cał­ko­wi­cie starte, a zamiast dziw­nego spodka-joy­sticka tkwiły cztery dodat­kowe kla­wi­sze ze strzał­kami z boku kla­wia­tury.

Felix przy­su­nął do sie­bie kla­wia­turę połą­czoną par­cia­nym prze­wo­dem z „tele­wi­zo­rem”.

— Sądzisz, że gdzieś w cen­trali tego dziw­nego inter­netu zapali się czer­wona lampka, jeśli wpi­szę „Szare Sze­regi”? — zapy­tał cicho.

— Praw­do­po­do­bień­stwo jest mniej­sze niż… — Net szu­kał porów­na­nia. — Nie, lepiej nie będę pro­wo­ko­wał rze­czy­wi­sto­ści porów­na­niami. Praw­do­po­do­bień­stwo jest bar­dzo małe. Przy tej archi­tek­tu­rze sieci log file dotrze do cen­trali za kilka godzin. To jakby wysłać paczkę kurie­rem.

Felix przy­tak­nął, wpi­sał „Szare Sze­regi”, a potem uży­wa­jąc dodat­ko­wych kla­wi­szy i „entera”, wybrał „odszu­kaj”. Te kom­pu­tery od razu usta­wiono na język pol­ski. Ekran zgasł na kilka dłu­gich sekund i tym razem przy­ja­ciele naprawdę pomy­śleli, że coś zepsuli. Jed­nak kine­skop roz­ja­rzył się ponow­nie i wyświe­tlił „Brak zna­le­zisk”. Felix wpi­sał jesz­cze kilka oczy­wi­stych haseł, któ­rych defi­ni­cję kom­pu­ter wyświe­tlił znów z kil­ku­se­kun­do­wym opóź­nie­niem, lecz popraw­nie. Oczy­wi­ście na tyle, na ile poprawna mogła być defi­ni­cja ze świata alter­na­tyw­nego odle­głego o sie­dem­dzie­siąt pięć lat.

— Aktu­al­nych danych to tu raczej nie będzie — zasta­no­wił się Felix. — Nie spraw­dzimy sytu­acji z mostami.

— Spraw­dzimy ją z kil­ku­go­dzin­nym opóź­nie­niem. — Net prze­su­nął do sie­bie kla­wia­turę. — Jeżeli służby infor­ma­cyjne coś wrzucą. — Cał­kiem spraw­nie zaczął prze­miesz­czać się po menu, choć każde wci­śnię­cie „entera” skut­ko­wało dłuż­szym przy­ga­śnię­ciem ekranu. Wresz­cie wyświe­tlił listę „Aktu­al­no­ści”. — Łał! Elek­tro­niczne wyda­nia gazet.

Po pol­sku była tylko jedna – „Nowy Kuryer War­szaw­ski”, któ­rego papie­rową wer­sję już mieli. Net wybrał tę pozy­cję z listy. Po nie­unik­nio­nej pau­zie na wyszu­ki­wa­nie danych, wyświe­tlił się w niskiej roz­dziel­czo­ści nagłó­wek „Kury­era” oraz lista arty­ku­łów – – z pew­no­ścią nie­pełna.

— Wszystko z wczo­raj — oce­nił Felix. — To nic nie da.

— Oso­bi­ście nie radzę tego tu czy­tać — usły­szeli za sobą.

Odwró­cili się gwał­tow­nie. Za nimi stał ten sam męż­czy­zna, który wcze­śniej grał w ping-ponga. Miał na sobie sta­ro­modną baweł­nianą mary­narkę i rów­nie old­sku­lowe spodnie. Jak zresztą więk­szość ludzi po tej stro­nie Wisły.

— Nie znam was. — Męż­czy­zna zmru­żył oczy. — Nie jeste­ście stąd.

— Z Żoli­bo­rza — wyja­śnił Felix. — A w poło­wie to nawet z Bie­lan. Nie możemy wró­cić, bo mosty…

— I wpa­dli­ście poczy­tać gadzi­nówkę5. Pła­cić i wyno­cha!

— Pła­cić? — zdzi­wił się Net. — Jak to pła­cić? A to nie za darmo?

— Rech­ne­ro­wać chcą, ale pła­cić to już nie? — Męż­czy­zna zaci­snął pię­ści i lekko się uśmiech­nął. — Mamy spo­soby na takich małych folks­doj­czy.

— Nie jeste­śmy żad­nymi folks­doj­czami — zapro­te­sto­wał Felix. — Tak tylko wpa­dli­śmy.

— Wpa­dli­ście, nie da się ukryć. I to głu­pio wpa­dli­ście.

Przy­ja­ciele wstali i cof­nęli się pod ścianę, gdy tam­ten postą­pił krok w ich stronę. Reszta klien­tów kawia­renki ode­rwała się od ter­mi­nali i patrzyła na przed­sta­wie­nie. Kilku star­szych nawet wstało, praw­do­po­dob­nie z zamia­rem współ­uczest­nic­twa w tym, co miało się wyda­rzyć.

— Może zbiera pan numi­zmaty…? — Net zaczął prze­trzą­sać kie­sze­nie.

— Macie pecha. Jestem fila­te­li­stą.

Felix i Net wci­snęli się w kąt, pod­czas gdy fila­te­li­sta, wraz z trzema chło­pa­kami star­szymi od przy­ja­ciół, pod­cho­dził coraz bli­żej. Felix oparł już dłoń na naj­bliż­szym krze­śle, by móc użyć go w cha­rak­te­rze broni. I wtedy, gdy przy­ja­cio­łom wyda­wało się, że star­cie jest nie­unik­nione, a straty wła­sne będą spore, zaskrzy­piały drzwi i do kawia­renki weszła Nika. Była ubrana ponow­nie w swoje zwy­kłe ubra­nie: Mar­tensy, spód­niczkę w szkocką kratę i bluzę jean­sową. Spoj­rzała na zamie­sza­nie w kącie i otwo­rzyła sze­rzej oczy.

— Mic­kie­wi­czówna — uśmiech­nął się do niej fila­te­li­sta — wróć za chwilę, złotko. Mamy tu sprawę do zała­twie­nia ze szpic­lami.

— To nie są szpicle! — wykrzyk­nęła. — Znam ich.

Męż­czy­zna skrzy­wił się i popra­wił koł­nierz, wyraź­nie nie­za­do­wo­lony z takiego obrotu sprawy.

— Są z tam­tej strony. Jak dobrze ich znasz?

— To nie ich wina, ich rodzice tam miesz­kają. Są w porządku. Cho­dzę z nimi do szkoły. Znam ich od dawna. Prze­pro­wa­dzili mały sabo­taż pod­czas szkol­nego apelu…

— Ta twoja szkoła…

— Tata kazał.

Na wzmiankę o ojcu Niki fila­te­li­sta wes­tchnął i odszedł od chłop­ców.

— Czy­tali gadzi­nówkę — powie­dział jesz­cze i wró­cił do swo­jego kom­pu­tera.

— Po tam­tej stro­nie trudno dostać „Gońca War­szaw­skiego”.

— A w sieci… — bąk­nął Net. — Zna­czy w… rech­ne­rze było tylko to.

— A skąd w elek­tro­ga­ze­cie miał się wziąć „Goniec”? Zabierz ich stąd, zanim zmie­nię zda­nie.

Usiadł przy biurku, pochy­lił się nad kom­pu­te­rem i uru­cho­mił tę samą grę. Klien­tela powoli wró­ciła do swo­ich zajęć, wyraź­nie zawie­dziona, że atrak­cja została odwo­łana. Nie cze­ka­jąc ani chwili, przy­ja­ciele wyszli do więk­szej sali baro­wej.

— Dzięki — powie­dział chłodno Net. — Bez tutej­szego wdzianka zacho­wu­jesz się jakoś… nor­mal­niej.

— Ofi­cjal­nie jest w pra­niu. — Nika objęła przy­ja­ciół i przy­tu­liła. — Prze­pra­szam, że was tak… zigno­ro­wa­łam. Nie wie­cie, jak to jest… Pogo­dzi­łam się już z myślą, że ni­gdy ich nie odzy­skam, a tutaj nagle… są. Wie­dzia­łam, że was tu znajdę. — Wska­zała głową kafejkę. — Wylą­do­wa­li­śmy w B75 w złym momen­cie. Aku­rat coś się stało. Gestapo zwi­nęło kilka osób. Od wielu mie­sięcy nie robili takich akcji. Mamy kło­pot, bo ci ludzie… — Ści­szyła głos, choć w zamie­sza­niu nikt z kil­ku­dzie­się­ciu osób nie miał szansy ich pod­słu­chać. — Ci ludzie, któ­rych dziś aresz­to­wano, byli powią­zani z moim ojcem.

— Pań­stwo pod­ziemne? — pod­su­nął Felix.

— Lep­szym okre­śle­niem jest… opo­zy­cja. Nie wiem zbyt wiele. Prze­py­ta­łam mamę na tyle, na ile to było moż­liwe, żeby się wszystko nie wydało. Wygląda na to, że Niemcy nie zaata­ko­wali Związku Radziec­kiego. Więc po czter­dzie­stym pią­tym Pol­ska nie zna­la­zła się w cało­ści pod oku­pa­cją radziecką, tylko została podzie­lona na pół. Ale podob­nie jak w Świe­cie Zero powoli nastę­po­wało roz­luź­nie­nie. Mama użyła okre­śle­nia ero­zja reżimu. Tyle że nastę­puje ona wol­niej niż u nas. Pol­ska nie ma wła­snego rządu, tylko nie­miec­kiego guber­na­tora. Mówi się o pew­nej auto­no­mii, ale to odle­gła przy­szłość. Wszy­scy myślą raczej o bez­piecz­nym dotrwa­niu do lep­szych cza­sów niż o zbroj­nym powsta­niu. Nie­wiele wię­cej wiem, ale na pewno gestapo wku­rzyło się o coś. Nie możemy noco­wać w domu, bo za kilka godzin mogą przyjść. Szcze­rze mówiąc… — Nika spu­ściła głowę — nie wiem, co robić.

— To dla­tego znów jesteś taka… — zaczął Net, ale ugryzł się w język.

Nika unio­sła na niego wzrok i już miała coś powie­dzieć, ale uprze­dził ją Felix:

— Tego aku­rat naj­mniej się spo­dzie­wa­łem.

Net i Nika powie­dli za jego spoj­rze­niem. Przy sto­liku pod oknem nad tale­rzami z barsz­czem ukra­iń­skim sie­działo dwóch męż­czyzn – Piotr Polon i Marek Bie­lecki.

1 Te przy­gody zostały opi­sane w książce Felix, Net i Nika oraz Teo­re­tycz­nie Moż­liwa Kata­strofa. [wróć]

2 Deut­sche Bahn – nie­miec­kie koleje. [wróć]

3 Hitler­ju­gend – „Mło­dzież Hitlera”, orga­ni­za­cja mło­dzie­żowa NSDAP, którą w uprosz­cze­niu można by porów­nać do orga­ni­za­cji skau­tow­skiej. [wróć]

4 Szare Sze­regi – kryp­to­nim kon­spi­ra­cyjny Związku Har­cer­stwa Pol­skiego pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej. [wróć]

5 Gadzi­nówka – rodzaj pisma powszech­nego w cza­sach oku­pa­cji nie­miec­kiej i sowiec­kiej. Pol­sko­ję­zyczna prasa, wyda­wana przez admi­ni­stra­cję oku­pa­cyjną w Gene­ral­nym Guber­na­tor­stwie oraz zachod­nich obwo­dach Związku Radziec­kiego. Słu­żyła pro­pa­gan­dzie. [wróć]

Felix, Net i Nika

Подняться наверх