Читать книгу Felix, Net i Nika oraz Teoretycznie Możliwa Katastrofa - Rafał Kosik - Страница 7

1. Pora­nek try­fida

Оглавление

— Muszę lecieć — powie­działa smutno mama, popra­wia­jąc Feli­xowi blond fry­zurę. — Mam ważne spo­tka­nie i nie pora­dzą sobie beze mnie. Bądź grzeczny i słu­chaj pani.

Poca­ło­wała go jesz­cze w czoło, wsia­dła do swo­jej czer­wo­nej Alfy Romeo1 i szybko odje­chała. Zda­niem Felixa mama jeź­dziła zde­cy­do­wa­nie za szybko. Pomy­ślał też, że pew­nego dnia mama odwie­zie go na zaję­cia na uni­wer­sy­te­cie, poca­łuje w czoło i powie jak zwy­kle „Bądź grzeczny i słu­chaj pani”. Czy ona nie widzi, że on doro­śleje?

Była połowa kwiet­nia. Minęły dwa tygo­dnie od znisz­cze­nia Mor­tena i jego Gangu Nie­wi­dzial­nych Ludzi. Odna­le­zie­nie trzy­na­stej księgi pro­fe­sora Kusz­miń­skiego zostało utaj­nione, a sama księga tra­fiła w ręce naukow­ców z Insty­tutu Badań Nad­zwy­czaj­nych, któ­rzy zajęli się ana­li­zo­wa­niem zawar­tych w niej wzo­rów i sche­ma­tów stwo­rzo­nych przez genial­nego wyna­lazcę. Teraz trzeba wró­cić do codzien­no­ści, a z tym Felix i jego przy­ja­ciele mieli pewne trud­no­ści. Nie­ła­two zapo­mnieć dra­ma­tyczne wyda­rze­nia, które roze­grały się na ostat­nim pię­trze wie­żowca Silver Tower, można tylko sta­rać się zacho­wy­wać i myśleć jak zwy­czajne trzy­na­sto­latki.

Felix był szczu­płym, jasno­wło­sym chłop­cem o piw­nych oczach. Miał na sobie spodnie z wie­loma kie­sze­niami i bluzę na suwak. Odwró­cił się w kie­runku sza­rego gma­szy­ska szkoły. Było jesz­cze dość wcze­śnie, do roz­po­czę­cia ponie­dział­ko­wych lek­cji zostało ponad dwa­dzie­ścia minut. Chło­pak wes­tchnął i wspiął się po sze­ro­kich scho­dach do wiel­kich drzwi Gim­na­zjum imie­nia pro­fe­sora Ste­fana Kusz­miń­skiego. Wszedł do szkoły zapewne jako jeden z pierw­szych i od razu tra­fił na cie­kawą scenkę. Zatro­skany dyrek­tor szkoły, magi­ster inży­nier Juliusz Sto­krotka, stał pośrodku hallu, w bor­do­wym gar­ni­tu­rze opi­na­ją­cym jego pokaźny brzu­szek. Gar­ni­tur uzu­peł­niały kami­zelka, błę­kitna koszula i czer­wona muszka. Dyrek­tor zawsze był ele­gancki do prze­sady, choć ele­gan­cja w jego wyda­niu spo­ty­kała się z róż­nymi reak­cjami oto­cze­nia. Przy­glą­dał się, jak dwóch robot­ni­ków demon­tuje z por­tierni kon­struk­cję zło­żoną z foteli, pudeł kar­to­no­wych, a nawet wewnętrz­nego skrzy­dła drzwi na patio.

Pan Syl­we­ster, stróż nocny, miał w ostat­nich mie­sią­cach sporo pro­ble­mów zwią­za­nych z nie­co­dzien­nymi wyda­rze­niami roz­gry­wa­ją­cymi się w szkole. Naj­pierw były to duchy, potem wędru­jące kory­ta­rzami mecha­niczne frag­menty robo­tów. Dwa razy omal nie stra­cił pracy, bo nikt mu nie wie­rzył, że to nie przy­wi­dze­nia. Wyglą­dało na to, że bary­kada jest jego dzie­łem, a to zapo­wia­dało kolejne kło­poty. Co tym razem? Felix posta­no­wił zapy­tać o to Wik­tora, który był naj­le­piej poin­for­mo­wa­nym czło­wie­kiem w szkole.

W powie­trzu uno­sił się zapach pasty do pod­łóg. Widocz­nie pani Pum­per­ni­kiel zapa­sto­wała w week­end wszyst­kie kory­ta­rze. Pod­łoga lśniła jak lustro, co ozna­czało, że przez kilka dni trzeba będzie uwa­żać, żeby nie wyrżnąć na drew­nia­nym lodo­wi­sku.

W końcu kory­ta­rza stała zna­joma postać – dziew­czyna o rudych lokach. Nika, jak zwy­kle w swo­ich czar­nych mar­ten­sach, jesz­cze bar­dziej błysz­czą­cych niż pod­łoga, poma­chała do Felixa. Cały strój Niki, poza mar­ten­sami, pocho­dził zapewne z lum­pexu, ale dziew­czyna nosiła swoje spód­niczki i jean­sowe kur­teczki z takim wdzię­kiem, że nawet starsi chłopcy czę­sto się za nią oglą­dali.

— Cześć! — uśmiech­nęła się, gdy Felix do niej pod­szedł. Jej zie­lone oczy wesoło błysz­czały. — Ja jadę z dru­giego końca mia­sta, to mogę być za wcze­śnie, ale ty?

— Mama chciała mnie pod­wieźć — odparł. — Rzadko ma na to czas, więc sobie pomy­śla­łem, że się ucie­szy. Za to Net będzie sam jechał gim­bu­sem. Widzia­łaś bary­kadę?

— Nie zdzi­wię się — przy­tak­nęła smutno Nika, gdy wcho­dzili na pierw­sze pię­tro — jeżeli teraz pan Syl­we­ster na dobre wyleci.

— Tym razem to już musiało mu się coś przy­wi­dzieć — uśmiech­nął się Felix. — Myślę, że na długo wyczer­pa­li­śmy limit dziw­nych akcji.

W tym momen­cie usły­szeli wrzask i tupot dam­skich obca­sów. Zatrzy­mali się w poło­wie kory­ta­rza.

— Albo i nie wyczer­pa­li­śmy… — wes­tchnęła Nika.

Zza zakrętu kory­ta­rza wypa­dła Ekierka, ich mate­ma­tyczka, pochy­lona jak sprin­ter na łuku bieżni. Wal­cząc ze sporą nad­wagą i łapiąc na wypa­sto­wa­nym par­kie­cie lekki poślizg, wyszła na pro­stą. Jakimś cudem nie wywró­ciła się, ale obcasy jej pan­to­fli nie wytrzy­mały prze­cią­żeń. Naj­pierw jeden, potem drugi, odpa­dły i wystrze­liły w powie­trze. Nawet tego nie zauwa­żyła, tylko z obłę­dem w oczach, wyma­chu­jąc rękoma i ciężko dysząc, prze­bie­gła obok Felixa i Niki. Podmuch szarp­nął ich wło­sami, dopiero gdy mate­ma­tyczka dopa­dła scho­dów.

— Co znowu? — zapy­tał cicho Felix.

— Biedna kobieta — szep­nęła Nika. — Pew­nie Butle­rowi znów ucie­kła taran­tula.

Zdała sobie sprawę z sensu tych słów i zbla­dła – prze­cież sama bała się pają­ków. Pro­fe­sor Butler, który uczył ich bio­lo­gii, trzy­mał w swo­jej pra­cowni okazy mniej lub bar­dziej obrzy­dli­wych roślin i zwie­rząt, a nawet orga­ni­zmów, o któ­rych trudno było powie­dzieć, czym w ogóle są. Na zaję­ciach dodat­ko­wych z bota­niki pro­gre­syw­nej byli świad­kami eks­pe­ry­men­tów z kil­koma naprawdę tajem­ni­czymi gatun­kami.

Ze strony, z któ­rej nad­bie­gła mate­ma­tyczka, zaczęły docho­dzić dziwne dźwięki. Przy­po­mi­nało to odgłos, jakby ktoś ude­rzał w pod­łogę na prze­mian kub­kiem do her­baty i gumową wycie­raczką. Stuk, plask, stuk, plask…

Po chwili dźwięki uci­chły. Felix i Nika w napię­ciu wpa­try­wali się w zakręt kory­ta­rza. Zza rogu, na wyso­ko­ści ludz­kiej głowy, wychy­liło się coś czer­wo­nego, wyglą­da­ją­cego jak kie­lich wiel­kiego kwiatu. Patrzyli z zacie­ka­wie­niem, ocze­ku­jąc ujaw­nie­nia się autora dow­cipu. Zacie­ka­wie­nie prze­szło w nie­po­kój, gdy wyło­niła się reszta: gruba na kilka cen­ty­me­trów, wygięta łodyga, cięż­kie, mię­si­ste liście i nie­pro­por­cjo­nal­nie maleńka doniczka, z któ­rej na wszyst­kie strony wyła­ziły korze­nie. Nic nie wska­zy­wało na to, by ktoś popy­chał to dziwo.

Z par­teru dał się sły­szeć jesz­cze jeden wrzask Ekierki i łomot, oznaj­mia­jący, że nie wyro­biła się na kolej­nym zakrę­cie i wpa­dła na robot­ni­ków demon­tu­ją­cych bary­kadę. Kie­lich kwiatu obró­cił się w stronę, z któ­rej dobiegł dźwięk. Roz­le­gło się mruk­nię­cie i dwa dolne liście poru­szyły się. Dotknęły pod­łogi i… unio­sły roślinę tak, że doniczka ode­rwała się od ziemi. Łodyga zgięła się moc­niej, wypy­cha­jąc doniczkę do przodu. Gli­niane naczy­nie stuk­nęło o pod­łogę.

— Nie ruszaj się! — syk­nął Felix i zła­pał Nikę za rękaw. — Ona pew­nie reaguje na ruch.

Wstrzy­mu­jąc oddech, stali jak wmu­ro­wani, a roślina wyko­nała kilka kolej­nych „kro­ków”. Stuk, plask, stuk, plask…

Za ich ple­cami, z toa­lety umiesz­czo­nej obok scho­dów, roz­legł się odgłos spusz­cza­nej wody. Roślina znie­ru­cho­miała, zale­d­wie kilka kro­ków od przy­ja­ciół. Felix zoba­czył kątem oka, jak ktoś opusz­cza toa­letę i scho­dzi po scho­dach. Roślina wyprę­żyła się i z nie­sa­mo­witą pręd­ko­ścią rzu­ciła do przodu, odpy­cha­jąc się doniczką i liśćmi. Sadziła kil­ku­me­trowe susy. Stuk, plask, stuk, plask, stuk, plask… Minęła o metr ska­mie­nia­łych przy­ja­ciół i pognała w kie­runku scho­dów. Wyha­mo­wała, szo­ru­jąc doniczką po pod­ło­dze, i odwró­ciła „głowę”. Nasłu­chi­wała szumu wody, napeł­nia­ją­cej zbior­nik spłuczki. Obró­ciła się w stronę, gdzie zni­kła poten­cjalna ofiara, potem znów „zer­k­nęła” ku otwar­tym drzwiom i wresz­cie pod­jęła decy­zję. Weszła do toa­lety.

Felix drgnął, wycią­gnął z kie­szeni scy­zo­ryk, otwo­rzył ostrze i na pal­cach ruszył w kie­runku scho­dów. Nika, trzy­ma­jąc go za tył bluzy, postę­po­wała krok za nim.

— Zoba­czy nas — szep­nęła nie­mal bez­gło­śnie, ale nie zwol­niła.

Felix nie skrę­cił jed­nak w stronę scho­dów, tylko wolno pod­szedł do drzwi toa­lety. Nika wychy­liła się i zaj­rzała do środka.

— Bleee! — skrzy­wiła się. — Pije wodę z kibla!

„Głowa” rośliny gwał­tow­nie wynu­rzyła się z wnę­trza muszli klo­ze­to­wej i odwró­ciła w ich kie­runku. Z płat­ków kwiatu kapała woda. Zamarli, a roślina rzu­ciła się ku nim, otwie­ra­jąc pasz­czę pełną ostrych zębów. Stuk, plask, stuk, plask! Felix pchnął drzwi. Zatrza­snęły się z hukiem i w tej samej chwili coś rąb­nęło w nie od środka.

— Pora się ewa­ku­ować — stwier­dził słabo Felix.

Nika zamru­gała i z zapa­łem przy­tak­nęła. Coś znów łomot­nęło o drzwi, aż posy­pał się tynk wokół futryny. Zaczęli cofać się do scho­dów.

— Jest chyba za głu­pia, żeby naci­snąć klamkę, co? — zapy­tała z nadzieją w gło­sie Nika.

Jakby w odpo­wie­dzi na jej słowa, klamka drgnęła i zaczęła opa­dać. Felix rzu­cił się, by ją zła­pać, i pocią­gnął w górę. Zaparł się moc­niej o pod­łogę, zaci­snął zęby. Mimo to klamka powoli opa­dała. Nika oparła się ple­cami o drzwi.

— A jesz­cze pięć minut temu myśla­łam, że teraz to już nic się nam nie przy­trafi — jęk­nęła.

Klamka wresz­cie opa­dła, a drzwi zaczęły się, mili­metr po mili­metrze, otwie­rać. Pode­szwy przy­ja­ciół wolno prze­su­wały się po wypa­sto­wa­nej pod­ło­dze.

— Przy­dałby się ktoś do pomocy — stęk­nął Felix, pusz­cza­jąc klamkę i sku­pia­jąc się na pcha­niu. Mię­dzy drzwiami a fra­mugą poja­wiły się dwa liście, zaczęły pod­wa­żać i posze­rzać szcze­linę.

Felix zer­k­nął w stronę scho­dów. Dzie­liło je od nich z pięć metrów.

— Na trzy bie­gniemy na dół — powie­dział. — Mam nadzieję, że się zwali ze scho­dów. — Nika przy­tak­nęła. — Więc uwa­żaj… raz… dwa…

— Felix i Nika! Bez Neta?

Na dźwięk tego głosu liście nagle cof­nęły się, a drzwi zatrza­snęły. W toa­le­cie zapa­no­wał spo­kój. Pro­fe­sor Butler, w swoim bia­łym (nie­gdyś) far­tu­chu, kro­czył wolno w ich stronę. Rzad­kie, tłu­ste i siwe włosy zwi­sały mu smęt­nie z głowy.

— Uciekł mi pewien okaz — uśmiech­nął się, jakby cho­dziło o rzadki gatu­nek kanarka. — Warto by go odszu­kać, zanim pojawi się tu wię­cej uczniów. Jesz­cze się ktoś prze­stra­szy… Nie widzie­li­ście mojej rosiczki tygry­siej?

— Rosiczki tygry­siej?! — powtó­rzyli jed­no­cze­śnie, wciąż opie­ra­jąc się ple­cami o drzwi.

— Nie pamię­ta­cie? Dro­sera supe­riora. To taka mała, uro­cza roślinka polu­jąca na muchy.

— Mała? — jęk­nęła Nika.

— Na muchy? — prze­łknął ślinę Felix.

— Chyba zde­cy­do­wała się sama zapo­lo­wać. Że tak powiem, poetycko, wyszła spod klo­sza, he, he. — Wło­żył palec do ucha i chwilę w nim dłu­bał. — Nie spo­dzie­wa­łem się, że to gatu­nek wędrowny.

— Nie wiem, czym ją pan kar­mił — powie­dział wolno Felix — ale „małą” to już na pewno nie można jej nazwać.

— Przez cały week­end nic nie jadła — przy­znał Butler, oglą­da­jąc z bli­ska wycią­gnięty z ucha palec. — Może być nieco hm… wygłod­niała.

Przy­ja­ciele spoj­rzeli na sie­bie, a potem moc­niej wsparli drzwi.

— Chyba spę­dziła week­end bar­dzo pra­co­wi­cie — kon­ty­nu­ował Felix. — Założę się, że w piw­nicy nie ma już szczu­rów.

— A na stry­chu gołębi — dodała Nika.

— Pozo­staje mieć nadzieję, że pan Syl­we­ster jesz­cze żyje.

— O czym wy mówi­cie? — zapy­tał pro­fe­sor, mru­żąc oczy. Z uwagą przyj­rzał się przy­ja­cio­łom, prze­niósł wzrok na drzwi, które blo­ko­wali, i wyraz praw­dzi­wego zanie­po­ko­je­nia poja­wił się na jego twa­rzy.

— Ona tam jest? — zapy­tał.

Przy­tak­nęli szybko.

— Ktoś ją widział?

— Ekierka — odparła Nika, ale szybko się popra­wiła. — To zna­czy pani Bąk.

— Czy bar­dzo uro­sła? — Rozej­rzał się nie­spo­koj­nie. — Pytam, rzecz jasna, o dro­serę, nie o eee… panią Bąk.

— Tro­chę… — skrzy­wiła się Nika.

— Jak „tro­chę”? — Pro­fe­sor nachy­lił się nad nią, nie­mal groź­nie. — O pięć cen­ty­me­trów? — Zaprze­czyła ruchem głowy. — O dzie­sięć? Może łatwiej będzie w pro­cen­tach?

Nika zacięła się w obli­cze­niach i spoj­rzała na Felixa.

— Powie­dział­bym, że… eee… o jakiś tysiąc pro­cent. — Felix odsu­nął się od drzwi.

— Nie… To by zna­czyło, że jest teraz dzie­sięć razy więk­sza. Coś źle poli­czy­łeś. — Nagle zbladł, choć wyda­wało się, że przy jego bla­dej cerze jest to nie­moż­liwe. — O nieba, naja­dła się mega­na­wozu…

Się­gnął do klamki, ale Nika pokrę­ciła szybko głową i jesz­cze moc­niej przy­le­piła plecy do drzwi.

— Jest więk­sza od nas — powie­działa.

— Mimo to chcę ją zoba­czyć…

Dziew­czyna roz­po­starła ramiona, zabra­nia­jąc wstępu.

— To krwio­żer­cza bestia! Nie wypusz­czę jej.

Z dołu dało się sły­szeć zamie­sza­nie, pod­nie­sione głosy. Pro­fe­sor obej­rzał się na schody i szybko zapy­tał:

— A jak prze­gry­zie drewno?

Nika natych­miast odsko­czyła od drzwi, a Butler otwo­rzył je szybko i znik­nął w środku. Przy­ja­ciele cof­nęli się, wbi­ja­jąc wzrok w wolno zamy­ka­jące się drzwi. Chwilę pano­wała cisza.

— Wyłaź w tej chwili z kabiny! — roz­legł się sta­now­czy głos pro­fe­sora.

Skrzyp­nęły zawiasy. Stuk, plask, stuk, plask. Pro­fe­sor z wra­że­nia gło­śno wcią­gnął powie­trze, a potem gło­śno je wypu­ścił.

— I co ty sobie wyobra­żasz? — zapy­tał z dziw­nym, zwa­żyw­szy oko­licz­no­ści, spo­ko­jem. — Chcesz skoń­czyć jako kom­post? Wstydź się…

Przy­ja­ciele, prze­ła­mu­jąc strach, zbli­żyli się do drzwi, a Felix ostroż­nie uchy­lił je. Rosiczka stała na środku toa­lety w kałuży wody zmie­sza­nej z zie­mią. Wyglą­dała jak kupka nie­szczę­ścia. Zgar­biła się, liście jej okla­pły, opu­ściła smutno głowę.

— Co ja mam z tobą zro­bić? — pro­fe­sor pogła­skał ją po ojcow­sku.

Roślina wzru­szyła łody­gami. Widać było, że szcze­rze żałuje.

— Dobra­łaś się do mega­na­wozu — bar­dziej stwier­dził, niż zapy­tał pro­fe­sor.

Przy­tak­nęła, prze­krzy­wia­jąc lekko głowę, co miało zapewne zna­czyć „Skoro stał na wierz­chu…”.

— Co robi­cie?

Felix i Nika pod­sko­czyli i nie­mal krzyk­nęli, czu­jąc czy­jeś dło­nie na swo­ich ramio­nach. Odwró­cili się gwał­tow­nie. Za nimi stał Net. Uśmie­chał się, co zna­czyło, że nie zaj­rzał jesz­cze do toa­lety. Miał na sobie bor­dową bluzę z kap­tu­rem i zie­lone, za luźne spodnie. Jego ciem­no­blond fry­zura tra­dy­cyj­nie wyglą­dała tak, jakby w dro­dze do szkoły zde­rzył się z tor­na­dem.

— Dla­czego Syl­we­ster się zaba­ry­ka­do­wał? — zapy­tał, popra­wia­jąc oku­lary. Nie rozu­miał ich wystra­szo­nych min. — Co jesz­cze mógł zoba­czyć? Dla­czego nic nie mówi­cie?

Nika nogą przy­mknęła drzwi.

— Chodź, to sam zoba­czysz — roz­legł się z dołu głos mate­ma­tyczki.

— Ekierka znów się cze­goś spe­niała. — Net wska­zał za sie­bie kciu­kiem. — No, co macie takie miny?!

Wepchnęli go tyłem do toa­lety i zamknęli drzwi. Rosiczka spoj­rzała na nich. Słowo „patrzeć” nie do końca do niej paso­wało, bo nie miała oczu, jed­nak w jakiś spo­sób „widziała” oto­cze­nie.

— Co wy robi­cie? — Net zaczy­nał się na poważ­nie nie­po­koić. Za jego ple­cami roślina wypro­sto­wała się nieco. Pro­fe­sor cze­kał zacie­ka­wiony.

— Zało­żymy się o dychę? — zapro­po­no­wał Felix. — Dycha, że zaczniesz wrzesz­czeć w ciągu następ­nej minuty.

— Co ty! — Net mach­nął ręką. — Mor­ten poko­nany, Gang Nie­wi­dzial­nych Ludzi nie ist­nieje. Czego mogę się jesz­cze bać po spo­tka­niu z trans­for­mu­ją­cymi robo­tami modu­ło­wymi?

— Przyj­mu­jesz?

— Jasne! — Net przy­kle­pał zakład. — Dla­czego sądzisz, że miał­bym wrzesz­czeć?

— Pamię­tasz taki stary angiel­ski film Dzień try­fi­dów? — Felix włą­czył sto­per w zegarku. — Była też książka.

— Pamię­tam film… — Net zmarsz­czył brwi. — O takich wiel­kich rośli­nach ludo­żer­cach.

— A pamię­tasz rosiczkę tygry­sią? — zapy­tała Nika.

— No, taki malutki kwia­tu­szek pod klo­szem. Łapał muchy na zaję­ciach u tego sta­rego obrzy­dliwca.

Nika przy­gry­zła wargę i spoj­rzała w sufit.

— Chyba nie chcesz zali­czyć zajęć z bota­niki — mruk­nęła.

Net zasta­no­wił się, zaczy­nał już coś podej­rze­wać. Odwró­cił się i zoba­czył Butlera, nie­zbyt prze­ję­tego dopiero co usły­sza­nym nie­po­chleb­nym okre­śle­niem wła­snej osoby, i już miał zacząć prze­pra­szać, gdy zauwa­żył sto­jącą obok nauczy­ciela rosiczkę. Otwo­rzył sze­rzej oczy i wrza­snął nieco piskli­wie. Felix wyłą­czył sto­per i zasło­nił mu usta ręką.

— Trzy­dzie­ści dwie sekundy — oznaj­mił. — Jesteś mi winien dyszkę. A teraz się zamknij, bo ścią­gniesz tu całą szkołę. Będziesz cicho?

Net przy­tak­nął, więc Felix go puścił. Rosiczka nie wyglą­dała teraz aż tak groź­nie, przy­gnie­ciona cię­ża­rem kry­tyki swo­jego twórcy.

— To przez nią ta bary­kada… — wyszep­tał Net, gapiąc się jak zahip­no­ty­zo­wany na roślinę. — Syl­we­ster ją widział i znów naro­bił zamie­sza­nia… Co ona zeżarła?

Za drzwiami dały się sły­szeć kroki dwóch par nóg.

— Sły­sza­łam krzyk… To mon­strum kogoś zaata­ko­wało!

— Cecy­lio… pro­szę cię…

Wszy­scy zamarli, ocze­ku­jąc, aż kroki i roz­mowa się oddalą.

— Panie pro­fe­so­rze, mamy dzie­sięć minut, żeby ją stąd jakoś zabrać — Felix popa­trzył na zega­rek. — Potem ten kib… ta toa­leta zamie­nia się w palar­nię.

— Ekierka ze Sto­krotką wła­śnie skrę­cili do sali bio­lo­gicz­nej — Nika pod­glą­dała przez szparę w nie­do­mknię­tych drzwiach. — To zaraz za rogiem. Nie możemy stąd wyjść.

Pro­fe­sor wes­tchnął i spoj­rzał na rosiczkę.

— Teraz zadam ci jedno bar­dzo ważne pyta­nie. — Nachy­lił się, a ona sku­liła się tak, że była od niego niż­sza. — I żądam szcze­rej odpo­wie­dzi. Czy zja­dłaś pana Syl­we­stra?

Rosiczka gwał­tow­nie zaprze­czyła, krę­cąc głową i macha­jąc gór­nymi liśćmi. Pro­fe­sor ode­tchnął. Net za to spra­wiał wra­że­nie kogoś, kto pod­czas waka­cji przy­pad­kiem wmie­szał się w wycieczkę pen­sjo­na­riu­szy domu dla umy­słowo cho­rych.

— Panie pro­fe­so­rze — pona­glił Felix. — Musimy się stąd wyno­sić.

— Tak, to nie­zły pomysł… — przy­znał Butler.

— Prze­cież nas ktoś zoba­czy — zaprze­czyła Nika.

— Zawińmy ją w far­tuch — zapro­po­no­wał Felix.

Butler zdjął far­tuch i zało­żył na „grzbiet” rosiczki. Przyj­rzał się, zmarsz­czył nos i poru­szył kilka razy uszami, w wyniku czego oku­lary pod­je­chały parę mili­me­trów wyżej.

— Wygląda jak ET w szla­froku — oce­niła Nika. — Nic z tego.

Net wciąż gapił się na roślinę jak zahip­no­ty­zo­wany.

— Sprawdź, która sala jest wolna na pierw­szej lek­cji — rzu­cił w jego stronę Felix.

Net ock­nął się, się­gnął do ple­caka i roz­su­nął suwak, ozdo­biony bre­lo­kiem zro­bio­nym z kom­pu­te­ro­wej karty pamięci. Wycią­gnął mini­kom­pu­ter, otwo­rzył go i zaczął stu­kać w kla­wi­sze.

— Sala sto trzy­na­ście — oznaj­mił. — Kory­ta­rzem pro­sto, dru­gie drzwi na prawo.

— OK, prze­cze­kamy tam, aż zaczną się lek­cje.

Kroki na kory­ta­rzu znów zaczęły się zbli­żać. W toa­le­cie zapa­no­wało nagłe zamie­sza­nie. Felix i Nika rzu­cili się do pierw­szej kabiny. Po chwili Felix cof­nął się i pocią­gnął za koł­nierz Neta. Pro­fe­sor zdą­żył wbiec do dru­giej kabiny. Rosiczka, wciąż ubrana w far­tuch, roz­glą­dała się zdez­o­rien­to­wana. W tym momen­cie otwo­rzyły się drzwi i weszło trzech roz­ba­wio­nych trze­cio­kla­si­stów. Wło­żyli do ust jointy, jeden z nich przy­pa­lił. Wypu­ścili pierw­sze obłoczki dymu i zamarli – dopiero teraz zoba­czyli postać w bia­łym far­tuchu sto­jącą na środku toa­lety. Zamiast głowy miała wielki czer­wony kie­lich kwiatu.

Jointy wypa­dły z otwar­tych ust. Chłopcy spoj­rzeli na sie­bie.

— Prze­pra­szamy — wydu­kali i kła­nia­jąc się nisko, wyco­fali za drzwi. Z kory­ta­rza dobie­gły odgłosy sza­mo­ta­niny.

— Mówi­łem?! Mówi­łem?! Halu­cy­na­cje! Mózg nam wypali! Wyrzuć to! Wysyp wszystko do kosza…

Przy­ja­ciele i Butler wyszli z kabin. Felix skrzy­wił się i przy­dep­tał dymiące jesz­cze skręty.

— Oj wypali, wypali… — mruk­nął pod nosem pro­fe­sor. Zdjął z rosiczki far­tuch i narzu­cił na sie­bie.

— Spraw­dzę… — powie­dział Felix i wyj­rzał na kory­tarz. — Droga wolna.

Wybie­gli, roz­glą­da­jąc się na wszyst­kie strony. Stuk, plask, stuk, plask. Nagle zatrzy­mali się, na dole scho­dów poja­wiły się bowiem dwie dziew­czyny z dru­giej klasy. Szcze­bio­cząc coś, minęły rosiczkę i niczego nie zauwa­ża­jąc, weszły na kolejny bieg scho­dów. Rosiczka odpro­wa­dziła je wzro­kiem, obli­zu­jąc się łako­mie. Ruszyli dalej. Stuk, plask, stuk, plask. Schy­leni, prze­my­kali kory­ta­rzem jak oddział par­ty­zancki. Do drzwi sali zostało jesz­cze dzie­sięć metrów, gdy nagle jak spod ziemi wyrósł histo­ryk, pro­fe­sor Cedy­nia. Zmru­żył oczy za swo­imi gru­bymi szkłami i przyj­rzał się rosiczce.

— Nie za wcze­śnie na cho­inkę? — zapy­tał nie­przy­tom­nie Butlera. — Prze­cież dopiero co była Wiel­ka­noc. Któ­rego dzi­siaj mamy?

Butler spoj­rzał, jakby miał ochotę udu­sić go wzro­kiem.

— Dwu­dzie­stego trze­ciego grud­nia — powie­dział gro­bo­wym gło­sem.

Cedy­nia zmarsz­czył brwi i prze­krzy­wił głowę, licząc coś w myślach, a oddział par­ty­zancki wymi­nął go i ruszył dalej. Stuk, plask, stuk, plask. Nika pierw­sza dopa­dła drzwi sali 113 i szarp­nęła klamkę.

— Zamknięte! — jęk­nęła.

— Wyglą­dało jak wielki try­fid. — Zza rogu kory­ta­rza roz­legł się zde­ner­wo­wany głos Ekierki.

Felix gwał­tow­nie prze­trzą­sał swój ple­cak. Wycią­gnął srebrne coś wiel­ko­ści gru­bego dłu­go­pisu – klucz uni­wer­salny. Wepchnął koń­cówkę do zamka i włą­czył. Mecha­nizm zabrzę­czał i zachro­bo­tał, poru­sza­jąc róż­nego kształtu blasz­kami. Szu­kał kom­bi­na­cji odpo­wied­niej dla tego zamka.

— A cho­dziło jak głodny goryl. — Głos mate­ma­tyczki był coraz wyraź­niej­szy. — Jakby się opie­rało na rękach, prze­rzu­ca­jąc nogi… zna­czy doniczkę, do przodu.

— Nie możesz szyb­ciej? — syk­nął Net.

Rosiczka zaczęła pod­ska­ki­wać z napię­cia, stu­ka­jąc doniczką o pod­łogę. Patrzyła to na klucz, to na zakręt kory­ta­rza.

— Rzu­ciło się na mnie, Juliu­szu! — Musieli być zale­d­wie kilka kro­ków od zakrętu. — Czy ty mi wie­rzysz?

Zamek wresz­cie ustą­pił i wszy­scy wpa­dli do sali. Felix zatrza­snął drzwi i zamknął zamek. Net ode­tchnął z ulgą i odwró­cił się, spo­ty­ka­jąc się twa­rzą w twarz z rosiczką. Odsko­czył jak opa­rzony.

— Ciii… — Nika przy­ło­żyła palec do ust.

Sły­chać już było kroki dyrek­tora i mate­ma­tyczki.

— Pytam, czy ty mi wie­rzysz, Juliu­szu?

— No wiesz… zasad­ni­czo…

— Patrz! Ślady ziemi! Jest tam…

Kroki zbli­żyły się. Klamka wolno opa­dła i drzwi drgnęły. Rosiczka spoj­rzała w dół i unio­sła korze­nie, jakby to były palce u nóg w san­da­łach. Z doniczki wysy­pało się tro­chę ziemi. Była dosko­nale widoczna na czy­ściut­kiej pod­ło­dze.

— Zamknięte — oświad­czył Sto­krotka. — Skoro to dla cie­bie tak ważne, to pójdę po klucz.

— Zacze­kaj! Za nic nie zostanę tu sama!

Blum, blum, blum…

— Komu bur­czy w brzu­chu? — szep­nął Net, roz­glą­da­jąc się. Spoj­rzał na roślinę i odsu­nął się o krok, odru­chowo uno­sząc ręce w obron­nym geście. — Jezu! Ona patrzy na mnie i się ślini!

— Ma tygrysi ape­tyt — wyja­śnił Butler. — Zja­dła mega­na­wóz i rośnie.

— To będzie jesz­cze więk­sza?!

— Nie możemy tu zostać — jęk­nęła Nika.

Rosiczka pokrę­ciła głową.

— Na kory­ta­rzu jest już mnó­stwo osób — zauwa­żyła dziew­czyna. — Bie­gnąca roślina nie wcho­dzi w grę.

— Kla­syczny pat — wes­tchnął Net, z nie­po­ko­jem nasłu­chu­jąc, jak rosiczka co chwilę prze­łyka ślinę.

Felix klep­nął się w czoło.

— Prze­cież to roślina donicz­kowa. Możemy ją prze­nieść i nikt się nie zdziwi.

— Scho­waj głowę w liście — pole­cił Butler. Rosiczka przy­tak­nęła i posłusz­nie sku­liła się, uda­jąc zie­loną liścia­stą kulę.

Felix chwy­cił brzeg doniczki i spoj­rzał na Neta.

— Bur­czy jej w łody­dze — stwier­dził Net. — Mam podejść do głod­nego ludo­jada?

— Nic ci nie zrobi — zapew­niła go bez prze­ko­na­nia Nika.

— Te korze­nie się ruszają… — Net skrzy­wił się, ale zła­pał doniczkę i pod­niósł ją razem z Feli­xem. Zaci­snął usta, gdy rosiczka pod­parła się na ich ramio­nach gór­nymi liśćmi.

Nie wzbu­dza­jąc szcze­gól­nego zain­te­re­so­wa­nia, donie­śli rosiczkę do sali bio­lo­gicz­nej i posta­wili ją na zaple­czu pod oknem, gdzie od razu się wypro­sto­wała.

Ściany na zaple­czu, podob­nie jak w całej sali, zasta­wione były rega­łami peł­nymi kla­tek, oświe­tlo­nych halo­ge­nami ter­ra­riów, pó­łek z tajem­ni­czo wyglą­da­ją­cymi sło­ikami oraz sza­fami i szaf­kami zamknię­tymi na klucz. W rogu stał nawet stary sejf z trzema szy­fro­wymi pokrę­tłami. W oknach zamon­to­wano, teraz do połowy zasu­nięte, drew­niane żalu­zje – jasne świa­tło nie było tu mile widziane.

Butler omi­nął resztki potłu­czo­nego klo­sza, któ­rym była przed­tem nakryta roślina, i pod­szedł do dłu­giego blatu robo­czego, zasta­wio­nego mikro­sko­pami i róż­nego rodzaju sprzę­tem labo­ra­to­ryj­nym. Pod­niósł prze­wró­cone, puste pudełko z reszt­kami nie­bie­skiego proszku. Spoj­rzał groź­nie na rosiczkę, ale ta zapa­trzyła się aku­rat w sufit, uda­jąc, że nie zauważa tego, co trzyma pro­fe­sor.

— To mega­na­wóz — wyja­śnił, prze­no­sząc wzrok na uczniów. — Dodaje się led­wie szczyptę do wody w konewce. Szczyptę! A ona zeżarła dzienną por­cję dla hek­tara lasu!

— Po co komu taki nawóz? — zapy­tał Net.

— Dzięki mega­na­wo­zowi miało się stać moż­liwe szyb­kie zale­sia­nie wiel­kich obsza­rów ugo­rów. Wystar­czy­łyby nasionka drzew, mega­na­wóz, woda i tro­chę skład­ni­ków orga­nicz­nych. Po mie­siącu na pustyni szu­miałby las. Taka moja pry­watna dłu­ba­nina…

— Oni tu wrócą — rzu­ciła nagle Nika. — Dyrek­tor i eee… pani Bąk. Nie znajdą nic w sali 113, więc przyjdą tutaj.

Butler wyce­lo­wał palec w rosiczkę i pole­cił sta­now­czym tonem:

— Uda­waj roślinę.

Roz­legł się dzwo­nek.

— Co mamy pierw­sze? — zapy­tał Net, po czym opu­ścił ramiona i zre­zy­gno­wany sam sobie odpo­wie­dział. — Infor­ma­tykę z panem Efte­pem.

— A! Jesteś jed­nak. — Dyrek­tor sta­nął w progu.

Pro­fe­sor Butler i trójka przy­ja­ciół zasty­gli, nie­na­tu­ral­nie wypro­sto­wani, z nie­win­nymi minami opie­ra­jąc się o blat robo­czy, jak grupka dzieci przy­ła­pana na pod­ja­da­niu w kuchni. Rosiczka rów­nież znie­ru­cho­miała, po raz pierw­szy zasłu­gu­jąc w pełni na miano rośliny.

— Musimy poroz­ma­wiać — powie­dział dyrek­tor. Wszedł na zaple­cze i sta­nął wprost pod rosiczką.

Blum, blum, blum-blum, blu­uum…

— Co to było? — zapy­tał, odwra­ca­jąc się gwał­tow­nie. Z pyska wyprę­żo­nej na bacz­ność rosiczki wysą­czyła się strużka śliny i dotknęła rękawa nie­ska­zi­tel­nie czy­stej bor­do­wej mary­narki.

— Nie jadłem śnia­da­nia — skła­mał Net.

— Nawet jakoś tak kiep­sko wyglą­dasz… Dro­gie dzieci, chyba czas iść do klasy.

Przy­ja­ciele posłusz­nie wyszli z zaple­cza. Zatrzy­mali się jed­nak przy drzwiach sali, więc sły­szeli każde słowo.

Dyrek­tor prze­cha­dzał się po pomiesz­cze­niu, zało­żyw­szy ręce z tyłu. Rosiczka szyb­kim ruchem liścia prze­rwała nitkę śliny, ucze­pio­nej jego rękawa, po czym znów znie­ru­cho­miała, bacz­nie obser­wu­jąc gościa i pró­bu­jąc poko­nać głód.

— Musimy poroz­ma­wiać o tym, co się tu dzieje… — zaczął Sto­krotka. — W zeszłym mie­siącu taran­tula, teraz jakieś zie­lone mon­strum… Co ty tu wła­ści­wie robisz, Zeno­nie?

— Nauczam — odpo­wie­dział Butler. Ścią­gnął oku­lary i wytarł je rąb­kiem far­tu­cha. Nic a nic nie popra­wiło to czy­sto­ści szkieł.

— Nie reali­zu­jesz pro­gramu, a to ja będę się tłu­ma­czył w kura­to­rium. — Dyrek­tor rozej­rzał się po oka­zach zgro­ma­dzo­nych na zaple­czu i prze­szedł go dreszcz. — Rodzice kilku dziew­czy­nek skar­żyli się na różne obrzy­dli­stwa i potwor­no­ści, jakie tu trzy­masz. Co będzie, jak coś z tych two­ich… spe­cja­łów wyj­dzie i zaata­kuje jakie­goś ucznia?

— Wszystko jest dosko­nale zabez­pie­czone i nie sta­nowi zagro­że­nia.

Blum, blum, blum…

— A teraz to co to było?! — Dyrek­tor roz­glą­dał się ner­wowo po ter­ra­riach i sło­ikach z dzi­wac­twami.

— Kalo­ry­fer! — odpa­ro­wał szybko Butler. — Zapo­wie­trzony.

— Aha… Za każ­dym razem, gdy tu wcho­dzę, odczu­wam jakiś dziwny nie­po­kój… Wra­ca­jąc do celu mojej wizyty, roz­ma­wia­łem z Syl­we­strem. Wiesz, co powie­dział? Że widział w nocy zie­lone coś, bie­ga­jące po kory­ta­rzach i polu­jące na szczury w piw­nicy. A, ehem… — odkaszl­nął — wiesz, co widziała Cecy­lia? Też zie­lone coś, bie­ga­jące po kory­ta­rzach.

— Psy­choza indu­ko­wana — odparł śmier­tel­nie poważ­nie Butler. — Cecy­lia usły­szała to od Syl­we­stra i uwie­rzyła.

— Co więc widziała?

— Ucznia w zie­lo­nym swe­trze. Wyobraź­nia dopo­wie­działa resztę.

Sto­krotka zamru­gał i w zamy­śle­niu spoj­rzał na żalu­zje. Pod­szedł do okna. Rosiczka wal­czyła z gło­dem, ale w końcu nie wytrzy­mała. Otwo­rzyła pasz­czę, wielką jak u tygrysa, pełną ostrych zębów i nachy­liła się, celu­jąc w łysinę dyrek­tora. Butler rzu­cił się, zła­pał ją za szyję, czyli za górny frag­ment łodygi, i przy­ci­snął do ściany.

Sto­krotka cof­nął się, wystra­szony.

— Prze­wró­ci­łaby się — wyja­śnił szybko bio­log. — Ma za małą doniczkę i nie jest sta­bilna. Lepiej ją przy­wiążę do rury.

Rosiczka posłała mu mor­der­cze „spoj­rze­nie”, ale Butler i tak przy­wią­zał ją wstążką do rury cen­tral­nego ogrze­wa­nia.

— Tak lepiej — oce­nił, otrze­pu­jąc ręce. — Ina­czej mógł­byś pomy­śleć, że chciała się na cie­bie rzu­cić. He, he — zaśmiał się.

Dyrek­tor zawtó­ro­wał mu, ale jakoś tak bez prze­ko­na­nia. Polu­zo­wał muszkę, zer­k­nął podejrz­li­wie na wyprę­żoną na bacz­ność rosiczkę i powoli wyco­fał się z zaple­cza.

— Tak więc — powie­dział jesz­cze, odzy­sku­jąc pozory pew­no­ści sie­bie — pozbądź się węży, jado­wi­tych pają­ków i temu podob­nych rze­czy. Można je poka­zy­wać uczniom na zdję­ciach.

I z wyraźną ulgą wyszedł z sali bio­lo­gicz­nej.

— Kalo­ry­fer? — mruk­nął jesz­cze. — Prze­cież sezon grzew­czy się skoń­czył…

Felix, Net i Nika cof­nęli się, uda­jąc, że nagle zain­te­re­so­wał ich widok za oknem. Gdy dyrek­tor znik­nął za rogiem, ruszyli w kie­runku sali infor­ma­tycz­nej.

— Sto­krotka chce się pozbyć tych wszyst­kich obrzy­dlistw Butlera — stwier­dziła smutno Nika.

— Jakoś nie bar­dzo się cie­szysz — zauwa­żył Felix.

— Bo mi go szkoda.

— Ale znikną pająki, węże, skor­piony i wszystko, czego się boisz.

— Jak są za szkłem, to mogę prze­żyć. — Mach­nęła ręką. — Sia­dam pod oknem i nie widzę. A on by tego nie prze­żył.

— Powin­ni­śmy mu pomóc — zasta­no­wił się Felix. — To w sumie przy­zwo­ity facet. I wymy­ślił parę nie­złych… gatun­ków.

— No, ta rosiczka na podwórku byłaby sku­tecz­niej­sza od rot­twe­ilera — przy­znał Net.

Weszli do sali. Cała klasa już tam była. Pan Eftep zer­k­nął na zega­rek, z wyrzu­tem spoj­rzał na spóź­nial­skich i wska­zał im miej­sca przy usta­wio­nych w wyspę sto­łach z kom­pu­te­rami. Pan Eftep był wyso­kim, chu­dym męż­czy­zną peł­nym samo­uwiel­bie­nia. Pierw­szy kwa­drans nie­mal każ­dej lek­cji prze­zna­czał na opo­wia­da­nie o wła­snych zale­tach i suk­ce­sach z cza­sów, gdy jesz­cze nie uczył w szkole. Kie­dyś pra­co­wał w kilku dużych fir­mach, gdzie zaj­mo­wał się bez­pie­czeń­stwem danych. Ni­gdy nie wyja­śnił, dla­czego już tam nie pra­cuje. Na lek­cjach infor­ma­tyki naj­bar­dziej cier­piał Net, który znał się na kom­pu­te­rach lepiej niż nie­je­den doświad­czony infor­ma­tyk. Musiał to skrzęt­nie ukry­wać, by nie wyszły na jaw nie­które z jego podej­rza­nych akcji.

— Coś się działo? — Felix zapy­tał szep­tem sie­dzą­cego obok Lucjana, naj­więk­szego chłopca z klasy.

— Nudy jak zwy­kle — odparł tam­ten roz­le­ni­wio­nym gło­sem. — W tej szkole ni­gdy nie dzieje się nic cie­ka­wego.

* * *

Na prze­rwie pół szkoły zeszło na par­ter, do skle­piku. Z powodu braku auto­matu z bato­nami kolejka zro­biła się dwa razy dłuż­sza niż zwy­kle. Felix, Net i Nika dotarli na miej­sce, gdy już nie było szansy kupie­nia cze­go­kol­wiek przed dzwon­kiem. Na początku kolejki nie­śmiało trzy­mali się za ręce Celina i Kle­mens. Kle­mens był naj­grub­szym chło­pa­kiem z klasy. Z Celiną, rów­nież nie­na­le­żącą do naj­chud­szych, łączyła go skłon­ność do sie­bie nawza­jem i do sło­dy­czy pod każdą posta­cią.

— Spa­damy stąd, spró­bu­jemy na następ­nej prze­rwie — mruk­nął Net.

Weszli na pierw­sze pię­tro. Koło męskiej toa­lety stał pan Czwar­tek i słu­chał pani Pum­per­ni­kiel. Tłu­ma­czyła mu coś, co chwila wska­zu­jąc szmatą drzwi do toa­lety.

— Jak stado świń — dobie­gło uszu przy­ja­ciół. — Star­czyła jedna lek­cja i pod­łoga ześwi­niona!

— Chyba „zaświ­niona” — mruk­nął nauczy­ciel.

Czwar­tek uczył fizyki. Lekki brzu­szek, oku­lary i siwe wąsy nada­wały mu sym­pa­tyczny wygląd. Był lubiany przez uczniów za cie­kawe lek­cje i ponad­prze­ciętne poczu­cie humoru. Teraz jed­nak wyglą­dał na poważ­nie zde­ner­wo­wa­nego. Poru­szał wąsami i przy­ta­ki­wał. Wresz­cie gestem ręki prze­rwał potok słów pły­nący z ust sprzą­taczki i wszedł do toa­lety. Chwilę póź­niej wewnątrz bły­snął kilka razy flesz apa­ratu foto­gra­ficz­nego.

— To do niego nie­po­dobne — stwier­dził Felix. — Tak się prze­jął zaświ­nioną pod­łogą?

Czwar­tek wyszedł z toa­lety, prze­glą­da­jąc na ekra­nie tele­fonu komór­ko­wego zdję­cia. W dru­giej ręce niósł małą torebkę foliową. Posłał przy­ja­cio­łom prze­lotne spoj­rze­nie i zszedł na par­ter.

— Próbki ziemi do ana­lizy? — zapy­tał Net. — Chyba Sto­krotka jed­nak zarzą­dził śledz­two.

— Pomóżmy Butle­rowi — zapro­po­no­wała Nika. — Zała­mie się, jak będzie musiał pozbyć się swo­ich skar­bów.

Następną lek­cją była fizyka wła­śnie z panem Czwart­kiem. Spóź­nił się dobrych pięć minut i wyglą­dał na zde­ner­wo­wa­nego, jed­nak gdy zaczął pro­wa­dzić lek­cję, wyraź­nie się roz­luź­nił. Wyjął z kie­szeni swój srebrny dłu­go­pis, który w razie potrzeby roz­su­wał się tele­sko­powo jak antena, zamie­nia­jąc się we wskaź­nik.

Ławki w sali fizycz­nej były usta­wione w pod­kowę, tak by wszy­scy mogli dokład­nie widzieć, co dzieje się na wiel­kim stole doświad­czal­nym, sto­ją­cym na środku sali.

Nauczy­ciel, ruchem pre­sti­di­gi­ta­tora, ścią­gnął mate­riał okry­wa­jący podłużny przed­miot. Oka­zało się nim akwa­rium, ale o dość dziw­nym kształ­cie. Dłu­gie na pół­tora metra, wyso­kie na jakieś trzy­dzie­ści cen­ty­me­trów, a sze­ro­kie na zale­d­wie pięć. Nie było też w nim żad­nych ryb, tylko woda, wypeł­nia­jąca je do połowy wyso­ko­ści.

— Dziś opo­wiem o falach elek­tro­ma­gne­tycz­nych — zaczął nauczy­ciel. — Fale elek­tro­ma­gne­tyczne towa­rzy­szą nam na co dzień. Pamię­ta­cie jesz­cze, co to jest fala?

Wło­żył do akwa­rium długą deseczkę, tak by dotknęła dna, i deli­kat­nie w nią puk­nął. Po powierzchni wody roze­szły się drob­niut­kie fale. Gdy woda się uspo­ko­iła, pchnął deseczkę wol­niej, ale i moc­niej. Tym razem fale były łagod­niej­sze.

— Odle­głość mię­dzy grzbie­tami nazy­wamy dłu­go­ścią fali — powie­dział fizyk, poka­zu­jąc czub­kiem wskaź­nika akwa­rium. — Można też poli­czyć, jak czę­sto grzbiety fal nastę­pują po sobie — będziemy to nazy­wać czę­stotliwością. Fale mogą być oczy­wi­ście krót­sze i dłuż­sze. Tak samo jest z falami elek­tro­ma­gne­tycz­nymi, tyle że one roz­cho­dzą się w prze­strzeni wokół nas. Wypeł­niają teraz tę salę, a nie­które z nich prze­ni­kają nawet przez ściany i nasze ciała.

— Jak Matrix… — szep­nął Oskar. Roz­le­gło się kilka chi­cho­tów z końca sali.

Fizyk nie miał jed­nak zamiaru nikogo uci­szać ani besz­tać.

— Masz rację — powie­dział. — To dobre sko­ja­rze­nie. Zaraz do tego wró­cimy.

— Nie widzimy ich? — zapy­tał ni z tego, ni z owego Kle­mens. Nie rozej­rzał się po sali, w poszu­ki­wa­niu fal, ale nie­wiele bra­ko­wało.

— Nie­które z nich możemy zoba­czyć, a wła­ści­wie… jedyne, co możemy zoba­czyć, to wła­śnie fale elek­tro­ma­gne­tyczne.

— Jak Matrix… — powtó­rzył Oskar.

— Świa­tło, to nic innego jak fale elek­tro­ma­gne­tyczne o pew­nej czę­sto­tli­wo­ści — cią­gnął fizyk. — Wszystko w tej sali i za oknem widzi­cie dzięki temu, że do waszych oczu docie­rają wła­śnie te fale.

— Skąd się biorą? — zapy­tał znów Kle­mens.

— Ze słońca albo z żarówki. Wysy­łają je gorące obiekty. Odbi­jają się na przy­kład od… Oskara i docie­rają do naszych oczu. Dzięki temu widzimy, że Oskar sie­dzi wła­śnie tam. Widzimy nawet, że teraz dłu­bie w nosie.

W kla­sie roz­le­gły się śmie­chy, a Oskar scho­wał ręce pod stół i wypro­sto­wał się nie­na­tu­ral­nie.

— Fale drga­jące nieco szyb­ciej wydają się naszym oczom bar­dziej nie­bie­skie, a te drga­jące wol­niej, czyli o niż­szej czę­sto­tli­wo­ści, bar­dziej czer­wone. Tak roz­po­zna­jemy kolory. Ale, jak to traf­nie zauwa­żył kolega Oskar, z falami elek­tro­ma­gne­tycz­nymi jest tro­chę jak z Matri­xem. Możemy zoba­czyć tylko to, co pozwolą nam zoba­czyć. Nie widzimy na przy­kład wia­tru ani szyby, bo fale prze­cho­dzą przez nie nie­mal bez prze­szkód. Gor­sza sprawa, że nie widzimy wszyst­kich zakre­sów fal. — Fizyk prze­cha­dzał się wzdłuż sto­łów, bawiąc się swoim dłu­go­pi­sem-wskaź­ni­kiem. — Jeśli fale mają wysoką czę­sto­tli­wość, czyli ich grzbiety są bar­dzo bli­sko sie­bie, świa­tło staje się fio­le­towe, a potem prze­cho­dzi w ultra­fio­let. Ultra­fio­letu już nie możemy zoba­czyć. Fale ultrafio­le­towe przy­dają się za to latem. Gdy leży­cie na plaży, to wła­śnie one powo­dują, że się opa­la­cie. Jeśli fale ści­śniemy jesz­cze bar­dziej, otrzy­mamy pro­mie­nio­wa­nie rent­ge­now­skie, takie samo jak to, które służy do prze­świe­tla­nia zła­ma­nej ręki.

— A w drugą stronę — zapy­tał znów Kle­mens, zwy­kle nie­udzie­la­jący się na lek­cjach. — Co ze świa­tłem, które jest za bar­dzo czer­wone?

— Takie fale, bar­dziej roz­cią­gnięte niż czer­wień, nazy­wamy pod­czer­wie­nią — wyja­śnił fizyk. — Pod­czer­wieni też nie widzimy, ale możemy ją poczuć…

Się­gnął do szafki pod sto­łem i wycią­gnął stam­tąd żelazko. Wetknął je do kon­taktu i zacze­kał, aż się nagrzeje. Następ­nie prze­szedł wzdłuż sto­łów i kazał wszyst­kim wycią­gnąć dło­nie. Prze­jeż­dżał żelaz­kiem w odle­gło­ści pół metra od nich, tak by wszy­scy poczuli cie­pło.

— Cie­pło bijące od roz­grza­nego żelazka — powie­dział — albo od słońca to wła­śnie pod­czer­wień. Bar­dzo słabe fale pod­czer­wone są sto­so­wane w pilo­tach do tele­wi­zo­rów. Jeśli fale elek­tro­ma­gne­tyczne roz­cią­gniemy jesz­cze bar­dziej, to otrzy­mamy mikro­fale. Zja­wi­sko bar­dzo przy­datne w kuchen­kach mikro­fa­lo­wych i tele­fo­nach komór­ko­wych. Dalej je roz­cią­ga­jąc, otrzy­mamy fale radiowe.

— Zaraz! — Oskar poczuł w sobie ducha odkrywcy. — Fale radiowe i świa­tło to to samo?

— Tak jest. — Fizyk poki­wał głową. — Odbior­nik radiowy anteną wyła­puje z prze­strzeni wokół sie­bie fale elek­tro­ma­gne­tyczne o kon­kret­nej czę­sto­tli­wo­ści. Szu­ka­jąc innej sta­cji radio­wej, tak naprawdę zmu­sza­cie odbior­nik, by odbie­rał fale o nieco innej czę­sto­tli­wo­ści.

— I nie ma żad­nych maszyn — zapy­tał Net — takich, żeby zoba­czyć te… inne czę­sto­tli­wo­ści?

— Nok­to­wi­zor umoż­li­wia widze­nie nocą dzięki pod­czer­wieni. Poka­zuje cie­pło róż­nych rze­czy. Woj­sko bar­dzo lubi tę zabawkę, bo dosko­nale widać prze­ciw­ni­ków, cie­plej­szych od noc­nego oto­cze­nia albo na przy­kład gorące sil­niki czoł­gów. Innym urzą­dze­niem jest radar, któ­rego dzia­ła­nie chyba dosko­nale zna­cie. Są też radio­te­le­skopy, które prze­szu­kują prze­strzeń kosmiczną w bar­dzo wielu zakre­sach fal. Może w ten spo­sób odkry­jemy kie­dyś inną cywi­li­za­cję?

Lek­cję, na któ­rej nikt się nie nudził, prze­rwał dopiero dzwo­nek. Pan Czwar­tek zło­żył swój tele­sko­powy dłu­go­pis i oznaj­mił:

— Na następ­nych zaję­ciach omó­wimy zja­wi­ska towa­rzy­szące roz­cho­dze­niu się fal.

* * *

Felix, Net i Nika, zacho­wu­jąc nie­zbędne środki ostroż­no­ści, by nikt ich nie zoba­czył, weszli na strych. Zamknęli za sobą drzwi na klucz i wąskimi drew­nia­nymi schod­kami wdra­pali się do swo­jej kwa­tery głów­nej. Kwa­tera główna była rodza­jem tajem­nej kry­jówki, klubu dla wta­jem­ni­czo­nych, w któ­rym mogli spę­dzać wolny czas i spo­koj­nie roz­ma­wiać. Urzą­dzili ją na początku roku szkol­nego w przy­tul­nym pomiesz­cze­niu, które wyda­wało się od dawna przez wszyst­kich zapo­mniane. Z dwóch stron spa­dzi­sty dach, w któ­rym umiesz­czone były małe pół­okrą­głe okienka, scho­dził nie­mal do pod­łogi. Z pozo­sta­łych dwóch stron pomiesz­cze­nie koń­czyło się ścia­nami oddzie­la­ją­cymi je od sali gim­na­stycz­nej i reszty stry­chu. Było tu sporo gra­tów, głów­nie pod­nisz­czo­nych mebli. Na dwóch wyż­szych ścia­nach usta­wiono bar­dzo stare szafy i regał. Na środku stały trzy krzywe fotele i niski sto­lik, oparty z jed­nej strony na cegłach – te meble przy­ja­ciele wtar­gali tu oso­bi­ście. Wystroju wnę­trza dopeł­niał wielki, pęk­nięty glo­bus, jakieś archa­iczne przy­rządy do fizyki, kilka wypcha­nych zwie­rząt i mnó­stwo dro­bia­zgów o nie­zna­nym prze­zna­cze­niu. Przez szcze­liny mię­dzy deskami ścianki dzia­ło­wej widać było długi zagra­cony strych.

Przy­ja­ciele usie­dli w fote­lach.

— Od czasu kiedy ostat­nio sie­dzie­li­śmy w tych fote­lach, sporo się wyda­rzyło — wes­tchnęła Nika. Nie przy­cho­dzili tu od świąt wiel­ka­noc­nych.

— Wydaje mi się, że coś zna­leźli w trzy­na­stej księ­dze pro­fe­sora Kusz­miń­skiego — powie­dział Felix. — Wczo­raj, póź­nym wie­czo­rem, zadzwo­nili do mojego taty z Mini­ster­stwa Spraw Spe­cjal­nych. Spa­ko­wał się w pół godziny i wyje­chał nad morze.

— Po co nad morze? — zdzi­wiła się Nika. — Myśla­łam, że w księ­dze są obli­cze­nia do tego napędu… anty­coś­tam.

— Anty­gra­wi­ta­cyj­nego — pod­su­nął Felix. — Zdaje się, że kil­ku­na­stu naukow­ców miało pra­co­wite dwa tygo­dnie. Czy­tali księgę, pró­bu­jąc zro­zu­mieć wzory i sche­maty. Wygląda na to, że wczo­raj wie­czo­rem wresz­cie je roz­pra­co­wali. To musiało być coś waż­nego, bo tata nie lubi jeź­dzić nocą. W innej sytu­acji zacze­kałby do rana.

— Będziesz wie­dział coś wię­cej? — Netowi zabły­sły oczy. — Powiesz nam, prawda?

Felix pokrę­cił głową.

— Ni­gdy jesz­cze nie udało mi się nic z niego wycią­gnąć. Obse­syj­nie docho­wuje tajem­nic.

— Ale o czymś mniej taj­nym to chyba ci powie?

— Pomyślmy lepiej, jak pomóc Butle­rowi — przy­po­mniała Nika.

— To już nie jest sta­rym oble­śnia­kiem? — zapy­tał zło­śli­wie Net.

— Może i jest, ale to niczego nie zmie­nia. Jemu się cią­gle coś przy­da­rza. Tro­chę mi go szkoda.

— Mam taką teo­rię — zaczął Felix. — Teo­re­tycz­nie Moż­liwa Kata­strofa, w skró­cie TMK. Wystar­czy popeł­nić kilka pozor­nie nie­istot­nych błę­dów, zapo­mnieć o jakimś dro­bia­zgu albo odło­żyć coś do zro­bie­nia na póź­niej. Można też mieć dobre inten­cje, ale nie prze­my­śleć sprawy. Te wszyst­kie zanie­dba­nia łączą siły prze­ciwko nam i pro­wa­dzą do cze­goś… total­nie, mak­sy­mal­nie kata­stro­fal­nego.

— Cza­sem sta­wiam szklankę z wodą na obu­do­wie kom­pu­tera — przy­znał Net. — Jak się wywali, to będzie TMK.

— Coś w ten deseń.

— Albo jak się tan­kuje ben­zynę, paląc papie­rosa — pod­su­nęła Nika. — Pra­wie na pewno nastąpi TMK.

— Wła­śnie — przy­tak­nął Felix. — TMK to kata­strofa, któ­rej można było unik­nąć, gdyby wcze­śniej chwilę pomy­śleć.

— Butle­rowi zda­rza się to dosyć czę­sto — przy­znał Net. — Jest roz­tar­gniony.

— Nam też się to czę­sto przy­da­rza… — dodała Nika.

— Dobra — prze­rwał im Felix. — Pod­sta­wowe pyta­nie brzmi: czego potrze­bu­jemy, żeby Sto­krotka zmie­nił decy­zję?

— No nie wiem, Ekierka jest uparta — skrzy­wił się Net. — Pamię­ta­cie robota peł­za­cza, do któ­rego wezwała ekipę od dezyn­sek­cji?

— Są jesz­cze rodzice tych dziew­czyn — przy­po­mniała Nika.

— Pomyślmy… — Net teatral­nie zła­pał się za brodę i uniósł jedną brew. — Można pod­cią­gnąć pająki pod plu­szaki. Samo­bieżne, inte­rak­tywne plu­szaki. Szkoda, że nie mru­czą, jak się je głasz­cze… Wy lubi­cie takie rze­czy.

Nika wywró­ciła oczami.

— Dziew­czyn raczej nie prze­ko­namy, nawet jak się dowiemy które to — oświad­czył Felix. — A może być też coś, o czym w ogóle nie wiemy. Zacznijmy od Sto­krotki. Jak jego prze­ko­nać?

— Nie o to cho­dzi — zaprze­czyła Nika. — Trzeba prze­ko­nać rodzi­ców tych dziew­czyn i Ekierkę. Wtedy Sto­krotce nie będzie się chciało szar­pać z Butle­rem.

— Czy my się nie zamie­niamy w jakieś przed­się­bior­stwo dobro­czynne? — zapy­tał z rezy­gna­cją Net.

— Potrzeba solid­nego argu­mentu — zasta­no­wił się Felix. — Cze­goś, co prze­kona wszyst­kich… Na zara­bia­nie pie­nię­dzy będzie jesz­cze czas. — Uśmiech­nął się.

— Znam tę minę — Net rów­nież się uśmiech­nął. — Genialny pomysł, kupa roboty i zero zysku.

— Mate­ria­li­sta… — mruk­nęła Nika.

— Mam to po ojcu.

— Powiesz nam, co wymy­śli­łeś? — zapy­tała.

— Dowie­cie się — odparł Felix. — Ale sam się tym zajmę. To sprawa oso­bi­sta. Ktoś jest mi coś winien, tak przy­naj­mniej myślę…

W tym momen­cie roz­legł się dzwo­nek na trze­cią lek­cję.

* * *

Przed szkołę pod­je­chała tak­sówka. Wysia­dła z niej na oko trzy­dzie­sto­let­nia blon­dynka, z małym dyk­ta­fo­nem cyfro­wym i papie­ro­wym note­sem w ręku. Felix, cze­ka­jący od kilku minut na scho­dach, pod­szedł do niej.

— Felix Polon — przed­sta­wił się.

— Jagoda Jesio­now­ska — uśmiech­nęła się, wycią­ga­jąc rękę na powi­ta­nie. — Pamię­tam tę szkołę, ale cie­bie nie pamię­tam. A tak… ktoś się pod cie­bie pod­szy­wał. Cho­dziło o tę aferę z duchami. Przy­kra sprawa…

— Dzię­kuję, że pani przy­je­chała. I to tak szybko.

— Nic się aku­rat nie dzieje. — Dzien­ni­karka wzru­szyła ramio­nami. — Żad­nego tsu­nami, żad­nej kata­strofy, żad­nej nowej komi­sji śled­czej w Sej­mie, ter­ro­ry­ści też nic nie wysa­dzili. Nie możemy puścić bia­łej strony, więc z braku sen­sa­cji repor­taż o szkole jest nie­zły. Gdzie ten szur­nięty pro­fe­sor?

Felix zapro­wa­dził ją na pierw­sze pię­tro.

— Pierw­sze drzwi po pra­wej stro­nie — powie­dział, zatrzy­mu­jąc się przed zakrę­tem. — Tylko pro­szę nie zdra­dzić, że to ja do pani zadzwo­ni­łem.

— OK. Zoba­czymy, czy było warto…

Popra­wiła obci­sły żakiet i mini­spód­niczkę. Ruszyła w kie­runku drzwi, ale zanim do nich doszła, pro­fe­sor wyszedł z sali z pochy­loną głową, naj­wy­raź­niej gdzieś się spie­sząc. Nagle zoba­czył repor­terkę i zatrzy­mał się w miej­scu.

— Pan pro­fe­sor Butler? — zapy­tała, wycią­ga­jąc do niego rękę. — Jagoda Jesio­now­ska, „Kro­nika Sen­sa­cyjna”. Chcia­łam poroz­ma­wiać o pań­skiej pracy z mło­dzieżą.

Pro­fe­sor wolno podał jej rękę, jed­no­cze­śnie pro­stu­jąc plecy i wcią­ga­jąc brzuch.

— Cała przy­jem­ność jest wyłącz­nie moim udzia­łem — powie­dział zupeł­nie zmie­nio­nym tonem i szar­mancko cmok­nął ją w dłoń. Wska­zał drzwi do sali.

Gdy weszła, rozej­rzał się po kory­ta­rzu, przy­gła­dził tłu­ste włosy, po czym wytarł dłoń o bok far­tu­cha. Zapiął guzik pod szyją, uśmiech­nął się i wszedł za nią. Felix widział to wszystko, wychy­la­jąc się dys­kret­nie zza rogu. Nie spo­dzie­wał się po pro­fe­so­rze takiego zacho­wa­nia.

— Jak pan wyho­do­wał taką piękną paproć? — usły­szał jesz­cze pyta­nie repor­terki.

— Ooo… Droga pani, to nie było łatwe…

Felix uznał, że wszystko jest na jak naj­lep­szej dro­dze i zosta­wił sprawę wła­snemu losowi.

* * *

Pani Kon­stan­cja Kon­stan­ty­no­pol­ska roz­po­częła lek­cję geo­gra­fii od przed­sta­wie­nia sytu­acji poli­tycz­nej w Wene­zu­eli. Roz­wi­jała wła­śnie wątek podzia­łów spo­łecz­nych w Cara­cas, sto­licy tego kraju, gdy drzwi do sali otwo­rzyły się.

— Prze­pra­szam, Kon­stan­cjo — powie­dział dyrek­tor. Wszedł, trzy­ma­jąc w ręku kartkę. — To zaj­mie kilka chwil… Pro­szę teraz, żeby wszy­scy wstali i poka­zali mi swoje pode­szwy.

— Chyba Pum­per­ni­kiel wście­kła się o pod­łogę — szep­nął Felix. — Spraw­dzają, kto ją tak zaświ­nił.

— Co, może mamy cho­dzić w junior­kach, jak nasi pra­dzia­do­wie? — szep­nął Net.

Sto­krotka szedł wzdłuż ławek. Każdy musiał zgiąć kolano i poka­zać pode­szwę. Dyrek­tor porów­ny­wał ją z wydru­kiem, który miał na kartce.

Gdy pod­szedł do Aure­lii, ta unio­sła błysz­czącą różową szpilkę ze zło­tymi kla­mer­kami.

— Moja panno — dyrek­tor pokrę­cił głową. — Regu­la­min szkoły zabra­nia nosze­nia tak wyso­kich obca­sów i… — prze­łknął ślinę — tak krót­kich spód­ni­czek. Jutro ubierz się nor­mal­nie.

— To ta szkoła ma jakiś regu­la­min? — szep­nął ze szcze­rym zdzi­wie­niem Net.

Aure­lia, czar­no­włosa pięk­ność kla­sowa, uśmiech­nęła się prze­pra­sza­jąco, szcze­rząc bie­lut­kie ząbki. Nice, nie wie­dzieć czemu, przy­po­mniał się film Szczęki.

Gdy dyrek­tor doszedł do Niki i zoba­czył jej pode­szwę, zmarsz­czył brwi, przy Necie zmarsz­czył je jesz­cze bar­dziej, a oglą­da­jąc but Felixa, puf­nął i scho­wał kartkę.

— Felix, Net i Nika. Pój­dzie­cie ze mną — pole­cił, a po chwili dodał. — Zabierz­cie rze­czy.

Spoj­rzeli na sie­bie zasko­czeni, ale spa­ko­wali się szybko i wyszli. Odpro­wa­dziło ich pełne zasko­czenia mil­cze­nie. Z drzwi sąsied­niej sali wyszedł pan Czwar­tek. W dłoni też trzy­mał kartkę.

— Nie szu­kaj dalej — wes­tchnął Sto­krotka.

Fizyk spoj­rzał zdzi­wiony na przy­ja­ciół. Zło­żył swoją kartkę na czworo i wsu­nął ją do kie­szeni.

— Jesteś pewien, Juliu­szu? — zapy­tał.

— Wszystko się zaraz okaże — odparł dyrek­tor i dał znak ręką, by Felix, Net i Nika szli za nim.

Pro­wa­dził ich, zama­szy­ście macha­jąc rękoma. Był niż­szy od uczniów, ale ważył pew­nie tyle, co cała trójka razem wzięta. Zeszli na par­ter i dotarli do sekre­ta­riatu. Pani Helenka, sekre­tarka dyrek­tora, posłała im nie­chętne spoj­rze­nie znad bute­le­czek z kosme­ty­kami. Dło­nie trzy­mała w górze, z roz­cza­pie­rzo­nymi pal­cami, a zapach wypeł­nia­jący sekre­ta­riat świad­czył, że przed chwilą skoń­czyła malo­wać paznok­cie. Dyrek­tor skar­cił ją kry­tycz­nym spoj­rze­niem i otwo­rzył drzwi obite sztuczną skórą. Gestem naka­zał uczniom wejść do gabi­netu. Znali to wnę­trze dobrze. Byli tu już kilka razy, ale na wła­sne życze­nie. Wystrój gabi­netu trą­cił tanią ele­gan­cją — na tyle pozwa­lały skromne środki finan­sowe szkoły. Jedy­nie skó­rzana kanapa i dwa fotele były naprawdę porządne.

— Felix Polon, Net Bie­lecki i Nika Mic­kie­wicz… — powie­dział Sto­krotka, wska­zu­jąc im miej­sca na kana­pie. Sam usiadł w fotelu naprze­ciwko. — Wasza trójka ma wybitny talent do wpa­da­nia w kło­poty. Tym razem jed­nak naprawdę prze­sa­dzi­li­ście.

Ton jego głosu wska­zy­wał na wzbu­rze­nie, jakiego przy­ja­ciele nie widzieli u dyrek­tora ni­gdy dotąd. Poło­żył na niskim stole małą torebkę foliową. Znaj­do­wały się w niej trzy zgnie­cione skręty.

— Wiesz, że regu­la­min szkoły zabra­nia pale­nia? — Popa­trzył na Felixa.

— Nie palę papie­ro­sów — odparł zasko­czony chło­piec.

— To nawet nie są papie­rosy! Wolę nie myśleć, co to za świń­stwo.

— Ale my tego nie pali­li­śmy…

— Więc może powiesz mi, skąd wzięły się tam wasze ślady? — zapy­tał Sto­krotka, roz­kła­da­jąc na bla­cie kilka zdjęć. Przed­sta­wiały ubło­coną pod­łogę, odci­ski butów oraz trzy zadep­tane skręty.

— Widać wyraź­nie, że krę­ci­li­ście się przez dłuż­szy czas na środku toa­lety. Co można robić na środku toa­lety za pięt­na­ście ósma? Spójrz tutaj — dyrek­tor wska­zał jedno ze zdjęć. — Widać wyraź­nie, że zadep­ta­łeś te skręty.

Felix zawa­hał się. Mógł powie­dzieć o gigan­tycz­nej rosiczce, ale prze­cież wtedy wydałby Butlera. Nie chciał tego robić.

— Te pety tam leżały i się dymiły — odparł w końcu. — Zga­si­łem je.

— Drogi chłop­cze, nie znam osoby, która z wła­snej woli gasi cudze papie­rosy.

— Więc mam zostać uka­rany dla­tego, że jestem porządny? — obu­rzył się Felix. — Regu­la­min nie zabra­nia zadep­ty­wa­nia papie­ro­sów! Nawet naka­zuje dbać o porzą­dek na tere­nie szkoły!

— Pokaż, co masz w kie­sze­niach — zażą­dał dyrek­tor.

Felix nie­chęt­nie wysy­pał na biurko zawar­tość wszyst­kich kie­szeni.

— Aha! — wykrzyk­nął trium­fal­nie Sto­krotka, wyła­wia­jąc ze sterty dro­bia­zgów meta­lową zapal­niczkę. — Po co ci zapal­niczka, jeśli nie palisz?

— Trudno mi teraz powie­dzieć, ale na pewno może się przy­dać…

— Nie widzę żad­nego innego powodu posia­da­nia zapal­niczki przez ucznia naszej szkoły!

Zza drzwi łączą­cych gabi­net z sekre­ta­ria­tem roz­legł się przy­tłu­miony dzwo­nek tele­fonu.

— Są tam wyraźne odci­ski butów waszej trójki — cią­gnął dyrek­tor — oraz więk­sze buty na pła­skiej pode­szwie. To pew­nie dealer. Jeśli powie­cie, kim jest, może nie będę taki surowy.

Przy­ja­ciele mil­czeli, a tele­fon wciąż dzwo­nił. Helenka nie miała go jak ode­brać, bo świeżo poma­lo­wane paznok­cie wciąż były mokre. Sto­krotka spoj­rzał na drzwi i zaci­snął pię­ści.

— Ty zapewne palisz od dawna — zwró­cił się do Neta, sie­dzą­cego w nie­na­tu­ral­nie wypro­sto­wa­nej pozy­cji, jakby go pio­run strze­lił. — Jesteś strasz­nie wychu­dzony i włosy masz jakieś takie… dziwne.

Net nie mógł wykrztu­sić ani słowa. Chciał wzru­szyć ramio­nami, ale wyszły z tego jakieś bez­ładne drgawki.

— No wła­śnie… — Dyrek­tor poki­wał głową.

— Prze­pra­szam, ale nie zro­bi­li­śmy niczego złego — ode­zwał się Felix. — Te zdję­cia dowo­dzą tylko, że byli­śmy w tej toa­le­cie. To nie jest zabro­nione.

— Taaak? Więc teraz ty, młoda damo — Sto­krotka wyce­lo­wał pal­cem w Nikę — wytłu­macz mi, co robi­łaś w męskiej toa­le­cie.

Nikę zatkało. Otwo­rzyła usta, ale zaraz je zamknęła. Też nie chciała zdra­dzić praw­dzi­wego prze­biegu zda­rzeń, a niczego innego nie mogła wymy­ślić. Tele­fon prze­stał wresz­cie dzwo­nić.

— Te zdję­cia dowo­dzą tylko, że były tam jej buty — wyrzu­cił z sie­bie Net, nagle odzy­skaw­szy głos.

Nika zamknęła oczy, czu­jąc już, co zaraz nastąpi. Sto­krotka poczer­wie­niał na twa­rzy i zerwał się z fotela.

— Dość tego! — wrza­snął, wygra­ża­jąc pal­cem. Jego głos nabrał piskli­wego brzmie­nia. — Jeste­ście zawie­szeni w pra­wach ucznia! Jutro na dłu­giej prze­rwie chcę was widzieć z rodzi­cami! A teraz wyno­cha z mojego gabi­netu! I ze szkoły też!!! A wasze torby zostają do spraw­dze­nia!

Zerwali się z kanapy i wybie­gli. Zatrzy­mali się dopiero na chod­niku przed wej­ściem do szkoły.

— Strasz­nie się zbul­wił. — Net scho­wał do kie­szeni trzę­sące się dło­nie. — Ale prze­cież nas nie wyrzuci! Nasi sta­rzy płacą cze­sne.

Przy­ja­ciele patrzyli na sie­bie, nie wie­dząc, co powie­dzieć ani co zro­bić.

— Chodź­cie do Zbęd­nych Kalo­rii — zapro­po­no­wał Felix. — Uspo­ko­imy się tro­chę.

Prze­szli przez ulicę, pchnęli pełne małych kolo­ro­wych szy­bek drzwi i zna­leźli się w przy­tul­nym wnę­trzu kawiarni. Ciemne, drew­niane boaze­rie, paste­lowe tapety i małe lampki z aba­żu­rami nada­wały wnę­trzu wygląd angiel­skiego klubu. To było dobre miej­sce na uspo­ko­je­nie się. Pani Basia, wła­ści­cielka kawiarni, uśmiech­nęła się do nich i od razu zaczęła przy­go­to­wy­wać cze­ko­ladę na gorąco.

— Aleś ty szla­chetny — Net pokrę­cił głową, gdy tylko usie­dli przy swoim ulu­bio­nym sto­liku, w naj­dal­szym kącie. — Prze­cież Butlera nie wywalą. Mogłeś powie­dzieć o wszyst­kim. Zabra­liby mu tylko te obrzy­dli­stewka.

— Jakoś tak… nie potra­fi­łem — odparł Felix. — Zresztą ty też mogłeś powie­dzieć.

— Mia­łem jakieś zwar­cie w mózgu i niczego nie mogłem wykrztu­sić.

— Za to potem, jak już wykrztu­si­łeś… — wes­tchnęła Nika.

Net zapa­trzył się w blat.

— Ale żeby Czwar­tek wyciął nam taki numer… — mruk­nął.

— To nie jego wina — zaprze­czyła Nika. — Zebrał tylko dowody.

— Żeby ta repor­terka się o tym nie dowie­działa — mruk­nął Felix. — Wtedy dopiero będzie miała swoją sen­sa­cję.

— Mnie bar­dziej inte­re­suje — dodał Net — kiedy dostanę z powro­tem mojego kompa.

Pani Basia pode­szła z tacą i posta­wiła przed nimi fili­żanki z pach­nącą cze­ko­ladą.

— Miny coś nie­tę­gie — zauwa­żyła. — Kło­poty?

Przy­tak­nęli. Pani Basia była nie­zwy­kle miła. Dłu­gie blond włosy się­ga­jące jej nie­mal do pasa kon­tra­sto­wały z czar­nym swe­trem i czarną spód­nicą. Feli­xowi takie włosy od zawsze koja­rzyły się z aniel­ską dobro­cią. Jak był mały, mama miała taką wła­śnie fry­zurę. Potem ścięła włosy, została dyrek­to­rem i już ni­gdy nie miała na nic czasu.

Pani Basia patrzyła na nich, ocze­ku­jąc, że coś powie­dzą.

— I tak pani nie uwie­rzy — ode­zwała się w końcu Nika. — Wczo­raj wie­czo­rem sama bym w to nie uwie­rzyła.

— Tak czy ina­czej, daj­cie znać, gdy­bym mogła jakoś pomóc — uśmiech­nęła się do nich i ode­szła, by przy­jąć zamó­wie­nie od nowego gościa.

Nagle na skraju sto­lika przy­siadł czarny motyl. Powoli poru­szał skrzy­dłami. Nika spoj­rzała na niego i wzdry­gnęła się.

— To tylko czarny motyl — powie­dział Net — nie Darth Vader ani jeź­dziec bez głowy.

— To pierw­szy motyl, jakiego widzę tej wio­sny — wyja­śniła. — Jaki jest kolor skrzy­deł pierw­szego motyla, takie będzie całe lato.

— Na pewno już widzia­łaś jakieś — pocie­szył ją Felix. — Bia­łego albo zło­tego…

Nika pokrę­ciła głową.

— Moty­linki Butlera się nie liczą.

— Trudno — powie­dział Net. — Nic strasz­nego. Wymy­ślimy jakieś uza­sad­nie­nie naszej obec­no­ści w kiblu. Przyj­dziemy z rodzi­cami. Mam nadzieję, że przy­naj­mniej oni nam uwie­rzą…

I wła­śnie zro­zu­miał, co to ozna­cza. Zro­zu­miał to rów­nież Felix. Spoj­rzeli z prze­ra­że­niem na Nikę. Dziew­czyna nie miała prze­cież rodzi­ców, była sie­rotą. Z tru­dem ukry­wała ten fakt wła­śnie po to, by móc cho­dzić do tej szkoły.

Usta jej drżały, była na skraju pła­czu. Ręka­wem otarła łzę, która spły­nęła po policzku.

— Wyleją mnie i wsa­dzą do domu dziecka — szep­nęła. — I tak długo się uda­wało…

1 Ze względu na miłość autora do moto­ry­za­cji i jego wro­dzoną krnąbr­ność, w tej książce nazwy samo­cho­dów są i będą pisane wielką literą. [wróć]

Felix, Net i Nika oraz Teoretycznie Możliwa Katastrofa

Подняться наверх