Читать книгу Amelia i Kuba. Stuoki Potwór - Rafał Kosik - Страница 7
Rozdział 1 w którym Amelia dowiaduje się, że Kuba ją kocha, a Kuba dowiaduje się, że kocha Amelię, i w którym rozpoczynają się dwie zamkowe afery.
Оглавление„Kocham Amelię”, przeczytała na swoim laptopie Amelia.
W pierwszym momencie poczuła gorąco, chwilę potem nadeszła złość, a wreszcie zobaczyła awatara Kuby obok wpisu i złość jej od razu przeszła. Siedziała w swoim pokoju, patrzyła na ekran i nie mogła zrozumieć, czemu Kuba wysłał jej wiadomość przez nowe szkolne forum, zamiast jej to po prostu powiedzieć. Uśmiechnęła się.
Z boku ekranu wyskoczyło okienko komunikatora: „O jejka! Musimy to przegadać! Już biegnę”. Cała Klementyna, jeśli czegoś nie przegadała, to jakby się wcale nie wydarzyło.
Amelia ogarnęła szybkim spojrzeniem pokój, czy jest porządek. W miarę, w miarę. Na centralnym miejscu leżał aparat, który dostała od rodziców, żeby mogła wziąć udział w szkolnym konkursie fotograficznym. Odpisała „Wpadaj :)”. Nie było to potrzebne, bo Klementyna w beżowej sukience już biegła przez podwórko Zamku.
Klementyna nigdy nie dzwoniła tak po prostu, jak zwykle się dzwoni. Dzwoniła, jakby właśnie wybuchł pożar i trzeba było szybko uciekać. Wciskała przycisk raz za razem, jakby to miało przyspieszyć spotkanie z przyjaciółką.
Prawdę mówiąc, przyspieszyło. Amelia pobiegła do drzwi i szybko je otworzyła.
— Mów, mów! — zaczęła od progu Klementyna. Cmoknęła Amelię w policzek. — I jak?
Imbir, mały biały pies rasy West Highland White Terrier podbiegł do Klementyny, żeby się przywitać. Schyliła się i pogłaskała go. Inaczej by się nie odczepił.
— Co jak? — Amelia wzruszyła ramionami.
— No teraz to już oficjalnie ze sobą chodzicie.
Amelia nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Była cicha, roztargniona i skromna, więc wyznanie Kuby ją onieśmielało. Klementyna była jej przeciwieństwem, lubiła rzucać się w oczy i być w centrum uwagi. Miała jasnoblond włosy, które aż świeciły w blasku słońca wpadającego przez okno. Ciemnowłosa Amelia nie miała tak efektownej urody jak Klementyna, ale było jej z tym dobrze, bo mniej ludzi zwracało na nią uwagę. Obie dziewczynki miały po jedenaście lat i mieszkały w Zamku, i to było wszystko, co je łączyło. No, nie licząc tego, że chodziły do tej samej klasy.
— Nie bądź taka tajemnicza. — Klementyna przecisnęła się obok przyjaciółki i weszła do jej pokoju. — No, opowiadaj wszystko.
— A właściwie to skąd o tym wiesz? — Amelia czegoś tu nie rozumiała. — Przecież Kuba wysłał wiadomość do mnie.
— Wyświetliło mi się. — Klementyna na dowód pokazała ekran różowego smartfona z tą samą wiadomością.
— Czyli wszyscy mogą to zobaczyć? — Amelia z przestrachem zasłoniła dłonią usta.
— Nasze szkolne forum ma dwie formy komunikacji. — W drzwiach pokoju stanął Albert, o rok młodszy brat Amelii. Poprawił wielkie okulary i wyjaśnił — pierwsza to prywatna wiadomość, którą widzi tylko adresat; druga to wpis na forum i to widzą wszyscy. Obie formy są obsługiwane przez inne protokoły.
— Musisz wszystko mówić w taki skomplikowany sposób? — skrzywiła się Klementyna.
— Gdybym to jeszcze bardziej uprościł, toby zostały same przecinki i kropki.
Klementyna zmarszczyła czoło. Nie miała pewności, czy Albert mówi poważnie, czy sobie z niej żartuje, więc postanowiła nie odpowiadać.
— Myślałam, że wiadomość to wiadomość — przyznała Amelia.
— Czyli Kuba też tak myślał. — Klementyna pokiwała głową. — Albo nie jest tak inteligentny, jak sam twierdzi, albo chciał się pochwalić przed wszystkimi…
Przerwał jej odgłos borowania wiertarką udarową. Ktoś gdzieś wiercił dziurę w betonowej ścianie, a denerwujący dźwięk niósł się przez piętra.
— Znowu! — Klementyna na szczęście już zapomniała o wpisie na forum. — Czy ci wszyscy ludzie nie mogą się po prostu wprowadzić i ustawić mebli?
— My też robiliśmy hałas, jak się wprowadziliśmy.
— Wtedy prawie nikt tu nie mieszkał. A teraz to wszystkim przeszkadza.
Amelia nie zgadzała się z nią, ale nie chciała się sprzeczać. Zamek był nowym budynkiem i wciąż sprowadzały się do niego rodziny. Każdy chciał się urządzić i było to w porządku, jeżeli tylko nie wiercił w środku nocy.
— O! Co rysujesz? To suknia ślubna? — Klementyna podniosła z biurka kartkę z ostatnim rysunkiem Amelii. Zaśmiała się. — Już myślisz o ślubie?
Zawstydzona Amelia zabrała jej szybko rysunek i schowała do szkicownika.
— Projektuję modę — wyjaśniła. Nie było to kłamstwem, bo suknie ślubne też są wymyślane przez projektantów mody.
— Tak, jasne, to jest suknia balowa — Klementyna przyłożyła palce do skroni i pociągnęła w bok, przez co jej oczy zmieniły się w szparki — a ja jestem Chinką.
Amelia zaczęła się śmiać, rozbawiona widokiem przyjaciółki.
— Zrób tak jeszcze raz! — Amelia wzięła aparat fotograficzny i pstryknęła jej zdjęcie. — Wyglądasz jak ufok.
Klementyna uwielbiała pozować do zdjęć, wiele razy mówiła, że kiedyś chce zostać modelką. Zaczęła robić coraz głupsze miny, a Amelia pstrykała kolejne zdjęcia. Śmiały się, w ogóle już nie pamiętając o wpisie na forum.
* * *
„Kocham Amelię”, przeczytał na nowym szkolnym forum Kuba.
Obok widniał jego awatar, który przedstawiał szczupłego blondyna jako komiksowego superbohatera. W pierwszym momencie Kuba poczuł gorąco, ale zaraz potem pojawiła się złość. Przecież nie napisał niczego takiego! Ktoś się pod niego bezczelnie podszył!
Przez chwilę wpatrywał się w ekran swojego laptopa ustawionego na biurku pomiędzy starymi kółkami do deskorolki, pisemkami motoryzacyjnymi, sklejonymi modelami samochodów i rozebranym na części hamulcem rowerowym.
Dobra, najpierw trzeba to skasować. No tak, już są komentarze. Któż by przegapił taką okazję! Nawet Emil sobie nie odmówił i wpisał: „Stary, to prawie jak oświadczyny”. Kuba z rosnącą złością przeczytał wszystkie komentarze, zapamiętał, z kim musi jutro poważnie porozmawiać, po czym wcisnął „usuń”. Wpis ze wszystkimi komentarzami zniknął, a wraz z nim zniknął i problem.
Tak przynajmniej wydawało się Kubie.
Pozostała jeszcze kwestia znalezienia winnego. Czy raczej winnej. To akurat nie było trudne. Kuba wstał i poszedł do pokoju Mi. Sześciolatka z kasztanowymi włosami spiętymi w kitkę na czubku głowy spojrzała na niego czujnie znad tabletu z grą.
— O-o!
— Tylko na chwilę wyszedłem! — powiedział przez zaciśnięte zęby Kuba. — Na krótką chwileczkę.
— Zostawiłeś otwarty komputer, więc to twoja wina.
Kuba ruszył w jej stronę. Mi rzuciła tablet na miękki dywan i wystrzeliła jak z katapulty w kierunku drzwi. Ze zwinnością, o jaką trudno podejrzewać dziewczynkę w tym wieku, odbiła się od łóżka, od ściany i o centymetry minęła brata.
— Nie licz na litość, mały potworze! — Kuba odwrócił się i ruszył w pogoń.
Mi dobrze wiedziała, że w mieszkaniu nie ma szans. Dlatego dopadła drzwi wejściowych, przekręciła zamek i szarpnięciem otworzyła je na oścież. Nie wybiegła jednak na klatkę schodową, bo przejście było zatarasowane. Na wycieraczce stał niski i korpulentny stary mężczyzna, taki mniej więcej w wieku rodziców, z błyszczącą łysiną i wielką torbą przewieszoną przez ramię.
— Witam panią bardzo serdecznie! — zaczął entuzjastycznie. — Zanim pani odmówi, niech pani wysłucha mojej oferty do końca!
Mi otworzyła usta i wgapiła się w obcego. Była zbyt zaskoczona, by odmawiać. Zresztą nie miała pojęcia, o co chodzi.
— Mam pani do zaoferowania te oto wspaniałe koce z merynosów. — Mężczyzna wyciągnął z wielkiej torby puchaty koc w kolorze kawowym. — Już za chwilę ten koc może się stać pani nieodłącznym towarzyszem popołudniowych herbatek i miłych wieczorków przed telewizorem.
— Że jak? — wydusiła z siebie Mi.
— Że właśnie tak. — Mężczyzna próbował zajrzeć do mieszkania, poprawiając jednocześnie błyszczącą marynarkę. — Naturalne i ekologiczne ciepło bez opłat dla silnej i niezależnej kobiety.
— Hę? — Fason marynarki tego faceta kojarzył się Mi bardziej z cyrkiem niż z elegancją. Wyciągnęła jednak rękę, żeby dotknąć koca.
— Nie dotykaj! — ostrzegł ją Kuba. — Dostaniesz wysypki.
Mi cofnęła rękę. No tak, przecież ma uczulenie na sierść kotów i psów. A kto wie, czym są te całe merynosy.
— Merynosy są hipoalergiczne — zapewnił szybko sprzedawca. — Badania przeprowadzone przez amerykańskich naukowców udowodniły również działanie wyszczuplające oraz likwidujące zmarszczki. Ten niesamowity koc oferuję państwu za jedyne dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć złotych i — uniósł palec, podkreślając napięcie tej pauzy — dziewięćdziesiąt dziewięć groszy.
— Koc za tysiaka? — upewnił się Kuba.
— Ba, ale to nie wszystko. Jeśli kupią państwo ten niezwykły koc w proponowanej cenie, dodam drugi koc zupełnie gratis za jedyne sto dziewiętnaście złotych i — uniósł palec — dziewięćdziesiąt dziewięć groszy.
— Gratis to jest za darmo. Jak pan tu wszedł?
— Doskonała oferta zawsze znajdzie drogę do właściwego klienta. — W dłoni mężczyzny pojawiła się wizytówka. — Gdyby byli państwo –
— Nie jesteśmy właściwymi klientami. — Kuba zamknął drzwi przed nosem domokrążcy. — Co za natręt. Trzeci raz go tu widzę.
Wizytówka sfrunęła na podłogę, obok kapci taty.
— To nie było miłe — zauważyła Mi.
— Otworzyłaś mu — rzucił oskarżycielskim tonem Kuba.
— Nie otworzyłam mu. — Mi wzruszyła ramionami. — Uciekałam przed tobą.
— A, właśnie. — Kuba złapał ją za łokieć. — Dzięki za przypomnienie.
* * *
Amelia poprawiała rysunek sukni. Dodała falbanki wokół dekoltu i pasek w talii. Klementyna nie miała ani trochę racji. Wprawdzie Amelia zaczęła rysować tę suknię po internetowym wyznaniu Kuby, ale to był całkowity przypadek. Tak, na pewno!
Z otwartego laptopa leciała piosenka:
— Kocham cię, la, la, la. Kocham cię, la, la, la. O tobie śnię, la, la, la. To cała ja, twa lala…
Celebrytka, która nagrała tę piosenkę, mieszkała w Zamku, dwie klatki dalej. Amelia nie lubiła tego utworu. Niestety od tygodnia trudno było go uniknąć, bo pojawiał się wszędzie: w radiu, w telewizji, w internecie.
Wstała, wyłączyła muzykę i klapnęła na łóżko. Materac pod nią zapiszczał przeraźliwie i podskoczył.
— Oj, Imbir! — Amelia zerwała się na równe nogi. — Przepraszam.
Rozbudzony w tak bezceremonialny sposób pies zeskoczył z łóżka, posłał jej pełne pretensji spojrzenie i, obrażony, wyszedł z pokoju.
W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Pewnie Klementyna czegoś zapomniała, pomyślała Amelia. A może to rodzice wrócili z zebrania mieszkańców? Podeszła do drzwi i otworzyła je.
— Witam panią bardzo serdecznie! — zaczął ktoś, kto na pewno nie był ani Klementyną, ani rodzicami. Był czterdziestoletnim łysiejącym domokrążcą. — Zanim pani odmówi, niech pani wysłucha mojej oferty do końca!
Amelia była zbyt zaskoczona, by cokolwiek sensownego odpowiedzieć.
— Przepraszam, ale ja… — Wzięła na ręce szczekającego Imbira, który już zapomniał, że jest obrażony.
— Proszę nie przepraszać. Ja doskonale panią rozumiem i doskonale znam pani potrzeby. Właśnie dlatego mam pani do zaoferowania te oto wspaniałe koce z merynosów. — Wyciągnął z wielkiej torby puchaty koc. — Już za chwilę ten koc może się stać pani nieodłącznym towarzyszem popołudniowych herbatek i miłych wieczorków przed telewizorem. Naturalne i ekologiczne ciepło bez opłat dla silnej i niezależnej kobiety.
— Ja bym bardzo chciała… — Amelia starała się być miła, choć nie wiedziała, co robić.
Wybawił ją z opresji Albert, który podszedł do drzwi i dotknął koca.
— To jest łatwopalne? — zapytał.
Domokrążca uniósł brwi w zaskoczeniu, ale szybko wrócił do swojej roli.
— Koce z merynosów są niepalne — oświadczył z miną tak poważną i mądrą, na jaką tylko mógł się zdobyć. — Lapońska straż pożarna używa ich do gaszenia ognia.
Imbir węszył podejrzliwie, wyciągając nos w stronę koca, i powarkiwał.
Albert uniósł okulary i przyjrzał się materiałowi z bliska.
— Wygląda na syntetyk — stwierdził. — Nadawałby się na podpałkę do grilla, gdyby nie to, że dym będzie toksyczny.
— Merynosy… yyy… mają syntetyczne futro. — Domokrążca powoli tracił pewność siebie. — Od urodzenia.
— Te definicje się wykluczają. — Albert obracał w palcach rożek koca. — Coś może być albo naturalne, albo syntetyczne. Chciałbym zobaczyć certyfikaty bezpieczeństwa, dokumenty importowe i pozwolenie na handel.
— To ja wrócę później i przyniosę wszystkie dokumenciki. — Domokrążca uśmiechnął się sztucznie, wepchnął koc do wielkiej torby i odwrócił się na pięcie. — Żegnam państwa.
Chwilę później na schodach ucichł tupot jego kroków.
— To nielogiczne — zastanowił się Albert. — Jeśli ma wrócić, nie powinien mówić „żegnam”, tylko „do widzenia”.
— Nie wróci. — Amelia zamknęła drzwi i odstawiła psa na ziemię. — Szkoda, ale pewnie chciałby za ten koc bardzo dużo. Może nawet sto złotych.
— Kupowanie od natrętnych domokrążców jest nielogiczne. — Albert odwrócił się i ruszył w stronę swojego pokoju. — A straż pożarna w Laponii nie używa koców z merynosów.
Amelia odprowadziła go wzrokiem. Świat jej brata był logiczny, rozsądny i podlegał jasnym zasadom. Nie było w nim miejsca na uczucia i rozterki artystycznej duszy.
Westchnęła ciężko i wróciła do siebie. Włączyła laptop i weszła na forum. Wyszukała wpis Kuby… a raczej spróbowała go wyszukać. Nie było go tam. Zniknął! Amelia poczuła, jakby odebrano jej coś ważnego.
* * *
Kuba w alejce przed klatką kończył przykręcać hamulec do roweru. Wczoraj pękła linka i Kuba stwierdził, że zamiast kupować nową, naprawi tę starą. I dziś to zrobił. Przecież to proste.
Tak naprawdę chciał zamienić te stare hamulce na nowe, tarczowe. Na to jednak nie miał pieniędzy.
Wsiadł na rower i ostro ruszył. Okrążył kilka razy pagórek z wielkim dębem. Wszystko działało, jak powinno, więc postanowił skoczyć. Ech, byłoby fajnie, gdyby mógł jeździć do szkoły na rowerze. Zamiast wlec się przez kwadrans z Mi, dojeżdżałby tam w trzy minuty. No, może w pięć, bo przecież Mi tak szybko nie jeździ.
Ponieważ cały czas obserwował, czy hamulec dobrze działa, dopiero w ostatniej chwili zauważył sąsiadkę, panią Kożuszek. Nacisnął dźwignię. Niestety, hamulec zamiast zrobić to, czego każdy się spodziewa po hamulcu, czyli zahamować, wydał z siebie donośne ping! Linka znów pękła, a Kuba z przerażeniem w oczach pędził wprost na staruszkę. W ostatniej chwili skręcił, wywracając się z łomotem.
— Psiakrew! Przeklęci cykliści…! — fuknęła pani Kożuszek. — Tego powinno się zabronić.
Kuba wstał i otrzepał krótkie spodnie. Spojrzał niechętnie na emerytkę znaną z upierdliwości i powiedział:
— Przepraszam bardzo, że się przewróciłem, zamiast w panią wjechać.
Pani Kożuszek fuknęła ponownie i poprawiła puchaty beret. Nosiła go, nawet gdy było ciepło. Skręciła do salki zebrań wspólnoty mieszkańców.
Kuba podniósł rower i przyjrzał się pękniętej lince.
— Jednak trzeba kupić nową — westchnął.
* * *
Zebranie wspólnoty mieszkańców wyglądało jak zwykle, czyli kilka osób narzekało na źle działające mechanizmy zamykania drzwi, nieszczelne okna i na głośne wybieranie śmieci. Większość zerkała na zegarki albo bawiła się telefonami.
Salka miała wielkość szkolnej klasy, światło wpadało przez małe okienka piwniczne. Zebranie prowadził jak zwykle Administrator domu, służbista ubrany w pognieciony garnitur. Im dłużej mówił, tym częściej mieszkańcy tłumili ziewnięcia. Gdy już wydawało się, że senne zebranie można zakończyć, wstała Celebrytka. Była piosenkarką. Na portalach plotkarskich i w kolorowych gazetkach można się było dowiedzieć, gdzie spędza wakacje i w którym sklepie kupuje buty.
— No a co z psimi kupami? — Zamrugała przyklejonymi rzęsami. — Płacę czynsz i wymagam.
Reszta spojrzała po sobie, bo chyba nikt nie wiedział, o co chodzi.
Pan Rytel, czyli tata Kuby i Mi, już otworzył usta, aby powiedzieć coś dowcipnego na temat regularnych dostaw psich kup wliczonych w czynsz. Nie powiedział, bo pani Rytel ostrzegawczo kopnęła go w nogę.
— Może pani przybliżyć temat? — zachęcił Celebrytkę Administrator.
— Mogę, jasne, że mogę. Codziennie ktoś mi kładzie psią kupę na wycieraczce. Ktoś to robi z premedytacją.
— W tym domu jest tylko jeden pies — zauważyła z pretensją pani Kożuszek. Spojrzała znacząco na pana Domeykę, tatę Amelii i Alberta.
— Sprzątamy po naszym psie — odparł pan Domeyko. — A już na pewno nie podrzucamy –
— Tu jest za mało kamer — przerwała mu Celebrytka. — Ja pracuję, ja się skupiam, medytuję. Ja śpiewam. Kupa na wycieraczce jest jak policzek dla sztuki. Dla artyzmu. Ja muszę medytować, a jak medytować przy kupie?
— Są kamery przy wejściu, na podwórku i w garażu — zauważył Administrator. — Gdyby ktoś z zewnątrz tu wchodził, byśmy wiedzieli.
— My naprawdę nie… — usiłował dalej zaprzeczać pan Domeyko, ale nikt nie zwracał na niego uwagi.
Powoli wszyscy się ożywiali.
— Tu nie chodzi tylko o sprawę tej kupy — odezwał się ktoś. — W windzie ciągle ktoś rzuca papierki po cukierkach.
— Nam ktoś przesunął wycieraczkę.
— Do nas ktoś zadzwonił i uciekł.
— Ktoś ciągle boruje po południu.
— Ci nieznośni cykliści szaleją po podwórku — dorzuciła pani Kożuszek.
— Tu jest za mało kamer — do dyskusji wróciła Celebrytka. — Potrzebujemy lepszego monitoringu, żeby chronić naszą prywatność. Co to za Oak Residence bez dobrego okamerowania?
— Dokupmy więcej kamer — odezwał się Bardzo Ważny Dyrektor. — Mój bank udzieli kredytu na ten zakup.
— Proszę państwa, proszę państwa! — Administrator uspokajająco uniósł dłonie. — Wszystko jest w porządku. Nad bezpieczeństwem Oak Residence czuwa pan Zenek… — Rozejrzał się w poszukiwaniu strażnika.
— … który śpi teraz tutaj! — dokończył pan Rytel, mimo rozpaczliwych prób żony, by nie wdał się w awanturę.
Zrobiło się cicho, wszyscy spojrzeli we wskazanym kierunku, a pan Zenek chrapnął głośno.
— Sam wezwałem go tutaj, żeby dobrze poznał i zrozumiał opinie mieszkańców — odparł Administrator. — Panie Zenku!
Strażnik obudził się i usiadł na baczność.
Administrator znów zwrócił się do pana Rytla:
— Czy pan sugeruje, że pan Zenek źle pracuje?
— Przez myśl by mi to nie przeszło. Pan Zenek w ogóle nie pracuje, kiedy siedzi tutaj… Auuuu…
To pani Rytel wymierzyła precyzyjny cios w kostkę, co skutecznie uciszyło jej męża.
Z boku sali wstał wysoki i bardzo chudy mężczyzna około czterdziestki, z krótkimi, ciemnymi, ale przetykanymi siwizną włosami.
— Dzień dobry, wprowadziłem się tutaj tydzień temu — zaczął.
— A więc to pan codziennie boruje — stwierdziła oskarżycielsko pani Kożuszek. — Co za ludzie!
— Nie, ja jestem informatykiem — odparł szybko — i to, nie chwaląc się –
— Pana godność, przepraszam? — przerwał mu Administrator.
— Jerzy Wierszewski. — Informatyk był niezadowolony, że mu się przeszkadza. — Mieszkam w trzeciej klatce. Jestem informatykiem i to, nie chwaląc się, znakomitym. Nawet nauczam informatyki, a lista moich osiągnięć jest bardzo długa. — Uniósł brodę i powiódł wzrokiem po sąsiadach, by sprawdzić, jakie wrażenie wywarły na nich jego słowa. Nie wywarły żadnego, wyjaśniał więc dalej — powinniśmy wprowadzić w naszym domu monitoring obywatelski. Każdy mieszkaniec Oak Residence miałby stały dostęp do kamer monitoringu.
Administrator podrapał się z zakłopotaniem w głowę.
— Chce pan dostawić kilka krzeseł w stróżówce?
— Proszę pana… — Informatyk czuł się coraz pewniej. — Ja proponuję naszej wspólnocie rozwiązanie na miarę dwudziestego pierwszego wieku. Każdy z mieszkańców na każdym urządzeniu z dostępem do internetu będzie mógł oglądać przekaz z kamer i zareagować, jeśli zauważy coś podejrzanego.
To zainteresowało większość zebranych.
— O, doskonały pomysł! — ożywiła się Celebrytka. — Pan Zenek siedzi z nami tutaj, czyli nie patrzy w monitory na stróżówce, jak to zauważył pan… — spojrzała na tatę Kuby, próbując sobie przypomnieć, jak on się nazywa. Nie przypomniała sobie, więc mówiła dalej — no… to każdy może tu wejść i nawet nie zostanie zauważony.
Pan Rytel zamierzał wstać i przedstawić się Celebrytce, ale żona była silniejsza. Nie wstał.
— Myślę, że państwo demonizujecie — odezwał się Administrator. — Nikt tu nie wejdzie.
W tym momencie otworzyły się drzwi.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki