Читать книгу Orbitalny spisek - Rafał Kosik - Страница 7

1. Przy­cza­jony odku­rzacz, ukryty mop

Оглавление

Felix biegł po zie­lo­nej łące peł­nej pach­ną­cych świe­żo­ścią kwia­tów rumianku. Sadził dłu­gie susy, jakby ziem­ska gra­wi­ta­cja nie­spo­dzie­wa­nie osła­bła. Ale to nie była gra­wi­ta­cja, Felix testo­wał wła­śnie ulep­szone buty na wyso­kich hop­sa­sach. Zestaw dwóch sprę­żyn wybi­jał go wysoko i daleko, a sied­mio­me­trowe buty nio­sły po zie­lo­nych pagór­kach. Kolo­rowe motyle pod­ry­wały się do lotu z kolo­ro­wych kwia­tów, ptaszki zgod­nie świer­go­liły motyw muzyczny z ostat­niego Bonda, a słońce uśmie­chało się cie­pło i sze­roko. Wie­trzyk ani za chłodny, ani za cie­pły, taki w sam raz, roz­wie­wał włosy mło­dego wyna­lazcy. Tak wygląda szczę­ście, aż chce się tak biec i biec bez końca. Po nie­bie leciał sen­nie klucz różo­wych słoni, wyżej peł­zały leni­wie białe obłoczki… Słoni? Dopiero lata­jące sło­nie spra­wiły, że eufo­ria Felixa nieco osła­bła. Zaczął dostrze­gać, że wokoło nie wszystko wygląda, jak powinno. Motyle były wiel­ko­ści szpa­ków, a rumianki kiwały się w rytm dobie­ga­ją­cej zewsząd muzyki. No i te kan­gury. Skąd na pol­skiej łące nie­bieskie kan­gury z reni­fe­ro­wymi poro­żami? Biegł jed­nak dalej, choć mniej bez­tro­sko, coraz wol­niej, z coraz więk­szym tru­dem. Wie­trzyk prze­szedł w zimny świsz­czący wiatr. Sprę­żyny zapa­dały się w ziemi. Teraz, zamiast poma­gać, prze­szka­dzały. Felix schy­lił się, by zdjąć prawy but, ale w miej­scu sznu­ró­wek ujrzał zamek kodowy z trzema pokrę­tłami ponu­me­ro­wa­nymi na obwo­dzie od jed­nego do dzie­się­ciu. Spró­bo­wał pokrę­cić jed­nym z nich i stwier­dził z prze­ra­że­niem, że to nie­moż­liwe – w rze­czy­wi­sto­ści pokrę­tła były zazę­bio­nymi ze sobą try­bami.

Świst nara­stał i nie był to wiatr. Felix odwró­cił się. W jego stronę pędziło pod górę kil­ka­na­ście kol­co­bo­tów, przy­po­mi­na­ją­cych wyko­nane w cało­ści ze stali samo­bieżne opony od cię­ża­ró­wek. Wyry­wa­jąc trawę, pod­ska­ki­wały na nie­rów­no­ściach. Nie miał jak ucie­kać, sprę­żyny tkwiły w ziemi. Butów nie można było zdjąć ani odkrę­cić sta­lo­wych pode­szew, trzy­ma­ją­cych sprę­żyny. Wygięty nie­na­tu­ral­nie Felix patrzył na zbli­ża­jące się kol­co­boty i nie mógł niczego zro­bić. Były tuż-tuż. Przy­go­to­wał się na ude­rze­nie, ale one ze świ­stem wyso­ko­obro­to­wych sil­ni­ków minęły go i pomknęły ku szczy­towi pagórka. Więc nie goniły go, lecz jedy­nie podą­żały w tym samym kie­runku. To zna­czy… dokąd? Felix nie miał poję­cia, gdzie idzie, ale wspi­nał się już po stro­mym zbo­czu. Sprę­żyny nie­zna­nym spo­so­bem uwol­niły się z ziemi, ale przy każ­dym kroku musiał je wyszar­py­wać ze zwię­dłej trawy.

Znów dźwięk z tyłu, jakby szum tysięcy małych skrzy­de­łek. Chmara prze­sła­nia­jąca ciem­nie­jące niebo sunęła w górę stoku. Owady kotło­wały się, two­rząc zawi­ro­wa­nia, ciem­niej­sze obszary. Felix roz­po­znał mikro­boty i rzu­cił się na zie­mię. Tak jak kol­co­boty, minęły go, jedy­nie parę wplą­tało się we włosy i łasko­tały go teraz. Chmara znik­nęła za szczy­tem. Pod­niósł się. Jesz­cze kawa­łek. Na nogach nie miał już sprę­żyn, tylko zwy­kłe buty. Nie zwró­cił na to uwagi. W kilku kro­kach dotarł na szczyt.

Tam w dole była War­szawa, ale inna, ciemna pod pochmur­nym nie­bem. Wie­żowce sku­piły się cia­sno w szarą grupę, mniej­sze szare bloki tło­czyły się przy nich, a niskie domki przy­cup­nęły ściana w ścianę przy blo­kach. Wokoło mrocz­nej bryły mia­sta koły­sały się wiel­kie drzewa. Błysk na nie­bie, wysoko z lewej. Przez chmury prze­dzie­rała się jasność, zni­żała się, celo­wała w mia­sto. Ryk sil­ni­ków dobiegł z opóź­nie­niem, rakieta wyło­niła się z chmur i pod pła­skim kątem leciała wprost na War­szawę.

Dum! Felix otwo­rzył oczy i cze­kał na wybuch. Wolno powra­cał do rze­czy­wi­sto­ści. Na szczę­ście, to tylko zły sen. Ode­tchnął z ulgą. Za dużo się naczy­tał ksią­żek i naoglą­dał fil­mów w kli­ma­tach kata­stro­ficz­nego science fic­tion. Rakiety kosmiczne spa­da­jące na mia­sta, mikro­sko­pijne roboty pro­du­ko­wane w chiń­skich fabry­kach, orbi­talne spi­ski… Ziew­nął. Za oknem było ciemno. Się­gnął do leżą­cego na sto­liku zegarka, ale zaspane oczy nie mogły odczy­tać godziny.

Szó­sta trzy­na­ście — wyja­śnił uprzej­mie Golem Golem, sto­jący na swoim zwy­kłym miej­scu. — Do spo­tka­nia zostało około dwóch godzin i czter­dzie­stu sied­miu minut.

— Spo­tka­nia?… — Felix ziew­nął ponow­nie i usiadł na łóżku. Gdzieś w zaspa­nych komór­kach mózgu kieł­ko­wał nie­po­kój. Spo­tka­nie, spo­tka­nie… Zapa­lił lampkę nocną i wzrok od razu padł na skrzy­nię ze sprzę­tem, którą poprzed­niego dnia zosta­wił na pod­ło­dze. I wtedy wspo­mnie­nia spa­dły na niego jak lawina kamieni: impreza syl­we­strowa u Gil­berta, rakieta odpa­lona w nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach, sza­lona ucieczka przez las, heli­kop­tery, tajni agenci, poszu­ki­wa­nia genial­nego mate­ma­tyka, kol­co­boty, mikro­boty, wizyta u ana­chrona, potem w obser­wa­to­rium astro­no­micz­nym… To było wczo­raj. A dziś, ech… dziś miał z Netem i Niką jechać do bazy kol­co­bo­tów, by pod­jąć ostat­nią, roz­pacz­liwą próbę zmiany tra­jek­to­rii lotu rakiety. Jeśli się nie uda, rakieta spad­nie gdzieś w War­sza­wie z siłą nisz­czącą dużej bomby lot­ni­czej. Dum!

— Ożeż ty… — Felix roz­bu­dził się momen­tal­nie. — To nie był sen!

Nie mogę ani potwier­dzić, ani zaprze­czyć — odparł robot. — Two­jego mózgu nie widzę w sieci.

— Bar­dzo mnie to cie­szy. — Felix wstał. I tak by już nie zasnął. — Prawdę mówiąc, to jedyna rzecz, która mnie teraz cie­szy.

Per­spek­tywa prze­chy­trze­nia nie­zna­nym spo­so­bem cze­goś nie­zna­nego o nie­zna­nych zamia­rach i nie­zna­nych moż­li­wo­ściach dzia­łała lepiej niż kawa. Po cichu poszedł się umyć, zro­bił sobie kanapkę i wró­cił z nią do piw­nicy. Żuł w mil­cze­niu, pró­bu­jąc zebrać myśli. Nie­wia­do­mych było wię­cej niż wia­do­mych, a ryzyko pozo­sta­wało nie­znane. Prze­łknął ostatni kęs i spoj­rzał na skrzy­nię ze sprzę­tem. Ważyła z osiem­dzie­siąt kilo, więc będzie musiał ją nieść Golem Golem. Jak w biały dzień prze­my­cić przez całe mia­sto dwu­stu­ki­lo­wego robota? Kolejna rzecz, o któ­rej nie pomy­ślał w zamie­sza­niu poprzed­niego dnia.

Pod­niósł wieko skrzyni. Wykry­wacz metalu, łopata, worek bre­zen­towy, zmon­to­wany zdal­nie ste­ro­wany robot Skła­dak, woj­skowe racje żyw­no­ściowe, na wypa­dek gdyby mieli spę­dzić tam cały dzień, oraz wiele innych, nie­wąt­pli­wie potrzeb­nych rze­czy. Tylko co tak naprawdę mogło być przy­datne w kon­fron­ta­cji z nie­zna­nym? Zatrza­snął skrzy­nię. To zupeł­nie bez sensu! Rów­nie dobrze można by tam dorzu­cić wier­tarkę z kom­ple­tem wier­teł uda­ro­wych! Zatrzy­mał się i zasta­no­wił. Wier­tarka… Nie, to już prze­sada. Zawar­tość całego warsz­tatu ser­wi­so­wego czoł­gów by nie pomo­gła. Tu trzeba pomy­słu. Dum!

Felix zer­k­nął na ścianę piw­nicy. Gdzieś za nią, w ziemi, kręt wier­cił tunel – co jakiś czas akty­wo­wał się i uży­wał dud­nika.

Chło­pak odpa­lił kom­pu­ter i przez komu­ni­ka­tor Net.com wywo­łał Neta. Przy­ja­ciel ode­brał dopiero po chwili. W okienku poja­wiła się jego zaspana twarz, ze śla­dami odgnie­cio­nymi przez poduszkę. Włosy, ster­czące zwy­kle na wszyst­kie strony, miał przy­kle­pane na prawo. Wyglą­dały, jakby zasty­gły w sil­nym bocz­nym wie­trze.

— Obu­dzi­łem? — zapy­tał Felix.

Net zamru­gał nie­przy­tom­nie, się­gnął po butelkę, pocią­gnął dwa łyki wody i odparł:

Skąd to przy­pusz­cze­nie, sta­aary?…

— Pró­bo­wa­łem zebrać myśli i dosze­dłem do wnio­sku, że całe nasze wcze­śniej­sze przy­go­to­wa­nia niczemu nie słu­żyły. Jeśli jedziesz gdzieś, gdzie­kol­wiek, ale nie wiesz gdzie, to nie zabie­rasz ze sobą akwa­lungu, rakiet śnież­nych ani spa­do­chronu. Mam rację?

Hę?

— Jeśli nie masz bla­dego poję­cia, gdzie się znaj­dziesz, to bie­rzesz zestaw mini­mum. — Felix nie zwra­cał uwagi na roz­ko­ja­rze­nie przy­ja­ciela. — Maska do nur­ko­wa­nia nie przyda się na Antark­ty­dzie. Będzie tylko zbęd­nym cię­ża­rem.

Ale osso chozi?… — Net znów przy­sy­piał.

— Nie wiem. — Felix wstał, prze­szedł na koniec pokoju i wró­cił przed ekran. — Myślę na głos. Poni­żej pię­ciu kilo­me­trów nad pozio­mem morza znaj­duje się pięć­dzie­siąt pro­cent powie­trza. Tar­cie spa­da­ją­cej rakiety będzie rosło w miarę obni­ża­nia orbity, ale zasad­ni­cze hamo­wa­nie roz­pocz­nie się dopiero na wyso­ko­ści około pię­ciu kilo­me­trów. — Felix zamy­ślił się. — Tak przy­naj­mniej sądzę. Nie bar­dzo wiem, kogo zapy­tać.

I co z tego wynika?

— To, że mamy wię­cej czasu. O kilka godzin wię­cej. Skoro nie mogli­śmy zmie­nić toru lotu rakiety wcze­śniej, teraz to nie­wiele da. Istotne będą ostat­nie minuty spa­da­nia.

Ale wiesz to, czy przy­pusz­czasz?

— Przy­pusz­czam, że wiem. Teraz rakieta leci z pręd­ko­ścią około dwu­dzie­stu tysięcy kilo­me­trów na godzinę. Z taką pręd­ko­ścią trasę Gdańsk–War­szawa poko­nał­byś w jakąś minutę.

PKP potrze­buje na to ponad pię­ciu godzin. I co?

— Jeśli wcze­śniej nie zmie­ni­li­śmy toru lotu rakiety, to teraz już się nie da. Zna­czy da się, ale dopiero w ostat­nich kil­ku­dzie­się­ciu, może kil­ku­na­stu minu­tach lotu. Mówię o ostat­nim okrą­że­niu, o jego koń­cówce. Teraz całe okrą­że­nie to mniej niż pół­to­rej godziny.

Na­dal nie rozu­miem, do czego zmie­rzasz.

— Jak­bym to wie­dział, tobym już nie zmie­rzał, tylko tam był. Musimy poga­dać.

Prze­cież gadamy…

— Nie tak! Oso­bi­ście. Uma­wia­li­śmy się na dzie­wiątą, żeby poje­chać do gniazda kol­co­bo­tów, ale nie ma po co tam jechać bez pomy­słu.

Tro­chę mi ulżyło, ale zna­jąc cie­bie, nie na długo. Wcze­śniacka pora…

— Obudź się wresz­cie!

Net się spo­licz­ko­wał.

Ała! — Spoj­rzał z wyrzu­tem na Felixa. — Nie rób tak wię­cej. — Potar­gał włosy, szarp­nął je w lewo i już wyglą­dał jak zwy­kle. Spoj­rzał w kamerkę. — Nie no, nie muszę tego robić na wizji… Będę, jak tylko się wybędę. Dzwoń do Niki.

* * *

Nie­całą godzinę póź­niej cała trójka sie­działa już w pokoju Felixa, jeśli warsz­tat w piw­nicy można nazwać poko­jem. Netowi zamy­kały się oczy, nie roz­bu­dził się jesz­cze do końca. Loki Niki nie wyglą­dały na tak bujne jak zwy­kle. Zapewne spie­szyła się i nie zdą­żyła ich porząd­nie nakrę­cić.

— Bar­dzo się cie­szę, że nie musimy tam jechać — mruk­nął sen­nie Net. — Wyprawa była bez szans.

— Nie o to cho­dzi, że nie mie­li­by­śmy szans — odparł Felix. — Mamy prze­cież świeżo wykoń­czo­nego Golema Golema.

— Tak czułby się Kolumb, gdyby w 1492 roku dostał świeżo wykoń­czony kajak kajak.

— Cho­dzi o to, żeby nie dzia­łać pochop­nie. Znów prze­oczy­li­śmy oczy­wi­stą oczy­wi­stość. To nie przy­pa­dek, że rakieta ma spaść na War­szawę.

— Stąd wystar­to­wała — przy­po­mniała Nika.

— Pod­rzuć kamień z całej siły i zamknij oczy. Nikła szansa, że spad­nie ci na głowę. Praw­do­po­do­bień­stwo, że rakieta spad­nie w każ­dym miej­scu, nad któ­rym prze­la­tuje, jest takie samo. Prze­oczy­li­śmy to!

Nika roz­sz­nu­ro­wała buty i wypro­sto­wała nogi.

— Co się tak krzy­wisz? — zauwa­żył Net.

— Bolą mnie nogi. Ja rosnę, a buty nie.

— To załóż inne.

— Mam tylko te. Nie­ważne, mów dalej.

Felix przez chwilę wpa­try­wał się w jej buty, po czym kon­ty­nu­ował:

— Teraz jedy­nym spo­so­bem zmiany toru lotu rakiety jest wyda­nie odpo­wied­niego pole­ce­nia tkwią­cemu na niej kol­co­bo­towi. Żeby to zro­bić, musimy poznać i zła­mać kod, jakim się one poro­zu­mie­wają…

— Szy­kuje się wykład. — Net usiadł wygod­niej.

— Żadna tech­no­lo­gia nie bie­rze się zni­kąd. — Felix cho­dził po pokoju tam i z powro­tem. — Jest następ­stwem poprzed­niej, wynika z niej. Żeby powstała tele­wi­zja, naj­pierw musiało być radio, przed radiem tele­fon, a przed nim tele­graf. Histo­rię można by tak cofać aż do odkry­cia ognia.

— Pomiń te etapy i powiedz, co wymy­śli­łeś — pora­dził Net.

— Ja wciąż wymy­ślam.

— Prze­stań przy­naj­mniej tak łazić w kółko.

— Cho­dze­nie i mówie­nie wspo­maga mi myśle­nie, że się tak wyrażę poetycko. Coś mi cho­dzi po mózgu z tym nastę­po­wa­niem, nara­sta­niem tech­no­lo­gii…

— Pro­gramy kom­pu­te­rowe nara­stają, nie ewo­lu­ują — przy­tak­nął Net. — Wycho­dzi nowa wer­sja sys­temu ope­ra­cyj­nego, a błędy ma te same. Plus nowe. Każda nowa wer­sja dowol­nego pro­gramu jest cięż­sza. I co z tego?

— Ani kol­co­boty, ani mikro­boty nie wzięły się zni­kąd. Tech­no­lo­gie, które je stwo­rzyły, są kon­ty­nu­acją tech­no­lo­gii, które znamy.

— A jeżeli twórca kol­co­bo­tów ma tajne, pod­ziemne labo­ra­to­rium?

— Dziś tak się nie da. Otwo­rzysz maskę Forda1 i masz tam te same elek­tro­niczne klocki, co w BMW. Nawet naj­lep­szych nie stać na to, żeby biec obok pele­tonu. Rolls-Royce robi debe­ściar­skie samo­chody na świe­cie, ale od paru lat jest wła­sno­ścią BMW, który pro­du­kuje samo­chody popu­larne. Czemu nie jest odwrot­nie? Czemu firma robiąca naj­lep­sze samo­chody nie kupuje innych firm? — Felix spoj­rzał na nich zna­cząco. — Bo ten, kto pro­du­kuje cze­goś wię­cej, ma wię­cej pie­nię­dzy na bada­nia nad dosko­na­le­niem swo­ich tech­no­lo­gii. I szybko wyprze­dza resztę. To, co robi, jest coraz lep­sze. A gdzie się robi wszyst­kiego dużo?

— W Chi­nach — pod­su­nęła Nika.

— Czuję się jak w szkole — przy­znał Net. — A jest nie­dziela…

— Cicho, myślę… — Felix przy­tknął palec wska­zu­jący do nosa, a kciuk do brody i w ten spo­sób trzy razy prze­szedł pokój. — Klu­czem do powo­dze­nia jest więc sprze­daż wła­snej pro­duk­cji i kupo­wa­nie cudzej. Han­del. Rów­nież han­del wie­dzą. Sztab naukow­ców trzeba jakoś opła­cić. Praw­nicy, patenty, zakupy potrzeb­nych tech­no­lo­gii u innych, tajem­nica han­dlowa… Na dłuż­szą metę nie można utaj­nić badań nad zaawan­so­wa­nymi tech­no­lo­giami. Są bar­dzo kosz­towne i tak powią­zane z pracą innych labo­ra­to­riów, że każdy chcący pra­co­wać tylko dla sie­bie musi splaj­to­wać. Nawet jeśli jest naj­bo­gat­szym czło­wie­kiem świata. Nie da się wygrać z glo­balną eko­no­mią. Każde roz­wią­za­nie szybko staje się prze­sta­rzałe.

— Czyli że w kol­co­bo­tach jest na przy­kład… — Net zasta­no­wił się — pro­ce­sor Intela albo AMD z lap­topa, który można kupić w pierw­szym lep­szym skle­pie. — Felix ski­nął głową, a Net kon­ty­nu­ował — i jest tam software wzięty… skądś. Jak two­rzy­łem pro­gram ste­ru­jący Gole­mem Gole­mem, korzy­sta­łem z goto­wych roz­wią­zań. Bez nich nie dał­bym rady nawet zacząć.

— Więc metoda kodo­wa­nia komu­ni­ka­tów kol­co­bo­tów też jest roz­wi­nię­ciem… cze­goś, co już ist­nieje — wtrą­ciła Nika.

— Wła­śnie! — Felix ode­tchnął. — Musimy zna­leźć to coś, a wtedy roz­ko­do­wa­nie ich roz­mów sta­nie się znacz­nie prost­sze.

Dum!, roz­le­gło się zza ściany. Przy­ja­ciele aż pod­sko­czyli.

— Jesz­cze się nie roz­ła­do­wał? — zdzi­wił się Net.

— Włą­cza się i wyłą­cza przy­pad­kowo. Tata przy­niósł ste­ro­wa­nie i będzie go dziś łapał.

— Pora roku nie naj­lep­sza na prace w ogródku. Chyba musi użyć młota pneu­ma­tycz­nego.

— Myślę, że chce się po pro­stu czymś zająć. — Felix wzru­szył ramio­nami. — A my zaj­mijmy się naszą sprawą. Pomyślmy, na czym może być wzo­ro­wany kod trans­mi­sji kol­co­bo­tów.

— Może to jakiś prze­ro­biony kod trans­mi­sji tele­wi­zji sate­li­tar­nej albo ste­ro­wa­nia sate­li­tami?

Jeśli mogę się wtrą­cić — ode­zwał się Man­fred z Neto­wego lap­topa. — Pamię­ta­cie pro­gram Amais, ten do ana­lizy danych mili­tar­nych? Roz­ma­wia­łem z nim na ten temat. Twier­dził, że zebrał dostępne dane z całej sieci i trans­mi­sja z naszej rakiety naj­bar­dziej przy­po­mina mu sygnał pro­gramujący inte­li­gentne kosiarki do trawy… z Chin.

— Więc to wojna z Chi­nami?! — wykrzyk­nął Net. — Zaata­ko­wały nas Chiny? Kosiarką? Bez sensu… — Zasta­no­wił się i popra­wił sam — raczej zro­bił to ktoś, kto im pode­brał tech­no­lo­gię trans­mi­sji.

— Po co kosiarka ma trans­mi­to­wać cokol­wiek? — zasta­no­wił się Felix.

Do kom­pletu z kosiarką jest cen­tralka — wyja­śnił Man­fred. — Cho­dzi o to, żeby łatwo ją zapro­gra­mo­wać. Głu­pio by było na przy­kład, gdyby kosiarka wyru­szyła do pracy pod­czas gar­den party lub w deszcz. Jak masz więk­szy ogród, możesz kupić kilka kosia­rek i połą­czyć je z jedną cen­tralką. Zasięg nie może być mały, bo ogród też nie musi być mały. Nie musi, ale może, a wtedy sygnały będą się nakła­dać.

— Więc muszą być kodo­wane, żeby kosiarka sąsiada nie ode­brała sygnału z obcej cen­tralki i zamiast traw­nika nie ostrzy­gła komuś pudla — dokoń­czył Net. — Mają tak wybitną tech­no­lo­gię?

— Nie mają wybit­nej tech­no­lo­gii, tylko naj­sła­biej jej pil­no­wali — odparł Felix.

Poszpe­ram po sieci. To chwilę zaj­mie.

— Ale kosiarki do trawy?… Po co brać kod od pro­du­centa kosia­rek?

— Może żeby było go trud­niej roz­gryźć? — pod­su­nęła Nika. — Wszy­scy będą szu­kać raczej wśród pro­gra­mów woj­sko­wych.

— Wła­śnie — zgo­dził się Net. — Coś bym prze­gryzł. Jesz­cze nie jadłem śnia­da­nia.

Ponie­waż Nika rów­nież nie jadła, wszy­scy weszli na górę. Net zabrał ze sobą mini­kom­pu­ter z Man­fre­dem, choć pro­gram i tak zajął się wyszu­ki­wa­niem w inter­ne­cie infor­ma­cji o pro­du­cen­tach kosia­rek.

Po kuchni krę­ciła się mama, zaspana, jesz­cze w szla­froku. Tata koń­czył w pośpie­chu kanapkę.

— Co na śnia­da­nie? — zapy­tał Felix, gdy wymie­niono już przy­wi­ta­nia.

— Zaraz się pozbie­ram, to coś wymy­ślę — odparła mama, ale jej mina zdra­dzała, że naj­chęt­niej wró­ci­łaby do łóżka.

— Rozu­miem… Zro­bię jajecz­nicę. Chcesz?

— Nie. Położę się. Obudź­cie mnie za dwie godziny.

Wyszła z kuchni i wdra­pała się na pię­tro. Tata wytarł ser­wetką usta i zajął się prze­glą­da­niem zawar­to­ści swo­jej torby.

— Będziesz łapał kręta? — zapy­tał Felix.

Tata zaprze­czył.

— Jadę do Insty­tutu.

— Mój tata też dziś tam sie­dzi — wtrą­cił Net. — Poje­chał z rana.

— Wydział Infor­ma­tyki wciąż pra­cuje nad zła­ma­niem kodu. Podej­rze­wają, że to pozwoli poznać dokładne miej­sce upadku. W zasa­dzie tylko oni mają jesz­cze coś do roboty.

— To na jakim wydziale ty teraz jesteś? — zapy­tał Felix.

— Od pierw­szego stycz­nia głów­nie na Wydziale Aero­nau­tyki. Na nasze dzia­ła­nie jest już za późno, ale i tak muszę jechać, mamy kon­trolę z Mini­ster­stwa Spraw Spe­cjal­nych.

— W nie­dzielę?

— To chyba jedyne mini­ster­stwo, w któ­rym nie uży­wają zegar­ków ani kalen­da­rzy.

Przed domem zatrzy­mał się srebrny mikro­bus. Tata narzu­cił kurtkę i poca­ło­wał syna. Resz­cie poma­chał.

— Zosta­wiam wam samo­chód — dodał. — Na wszelki wypa­dek.

Wyszedł.

— Kon­trola? — zapy­tał w prze­strzeń Felix.

— Rób lepiej tę jajecz­nicę — pona­glił Net. — Z peł­nym brzu­chem lepiej się myśli.

Felix wyjął z lodówki jajka i zaczął roz­grze­wać patel­nię.

— Cała sztuka polega na tym, żeby nie roz­wa­lić żół­tek — wyja­śnił, pre­cy­zyj­nie wtłu­ku­jąc jajka na patel­nię. — Wtedy naj­pierw zetnie się białko i jajecz­nica będzie lep­sza.

Wzięli tale­rze z gotową jajecz­nicą i prze­nie­śli się do salonu, by obej­rzeć ser­wis infor­ma­cyjny. Zasie­dli na kana­pie, a Felix włą­czył tele­wi­zor.

Ilona Bogucka, ubrana w ele­gancki płaszcz, stała na chod­niku przy ruchli­wej ulicy. Obok niej star­szy pan trzy­mał w ramio­nach małego psa rasy nie­okre­ślo­nej i robił to, czego nie powinno się robić pod­czas wywia­dów, czyli patrzył pro­sto w obiek­tyw.

Pan Maciej wyszedł z psem na ostatni spa­cer — dra­ma­tycz­nym gło­sem powie­działa repor­terka. — Zaraz wsią­dzie w pociąg i poje­dzie do kuzynki z Kolu­szek, by prze­cze­kać kata­klizm.

Mówi­łem pani, że jadę do niej na waka­cje, dopiero w lipcu — zaprze­czył star­szy pan.

Wyraz pyska psa potwier­dzał, że on rów­nież ni­gdzie się nie wybiera. Ilona opu­ściła na chwilę mikro­fon i syk­nęła:

Uma­wia­li­śmy się…

Męż­czy­zna spoj­rzał na nią i pokrę­cił głową.

Nie ucie­kłem z War­szawy, gdy każ­dego dnia spa­dały na nią dzie­siątki takich bomb. Dla­czego miał­bym ucie­kać teraz? Chodź, Lalur.

Posta­wił psa na chod­niku i odszedł. Lalur z god­no­ścią podrep­tał za swym panem. Nie­zra­żona tym nie­po­wo­dze­niem repor­terka z uśmie­chem odwró­ciła się do kamery:

Jak pań­stwo widzą, część miesz­kań­ców z prze­ra­że­nia popa­dła w marazm. Tym­cza­sem rakieta może spaść gdzie­kol­wiek i tra­fić kogo­kol­wiek. I to tra­fić na śmierć!

Na ulicy, tuż za nią, zatrzy­mała się śmie­ciarka. Z okna kabiny wychy­lił się męż­czy­zna w gra­na­to­wym kom­bi­ne­zo­nie i ryk­nął:

Prze­stań siać panikę, babo! Dzień jak co dzień!

Przy­ja­ciele prze­stali jeść i wybuch­nęli śmie­chem. W reży­serce ktoś musiał się zorien­to­wać, co się dzieje, bo obraz prze­sko­czył do stu­dia. Pre­zen­ter wyszarp­nął palec z nosa i spoj­rzał prze­ra­żony w kamerę.

Mów coś… — roz­legł się przy­ci­szony szept z OFF-u2

Aaa… Yyy… Eee… — zaczął pre­zen­ter. — Ze środka ogar­nię­tego paniką mia­sta mówiła dla pań­stwa Ilona Bogucka. Oglą­dają pań­stwo „Niusy czy Niu­anse”, wyda­nie spe­cjalne „Nad­ciąga totalny kata­klizm”. Przy­po­mnijmy jesz­cze raz, że pre­zy­dent mia­sta zaape­lo­wał do miesz­kań­ców, by nie ule­gali panice.

Prze­bitka na chod­nik w cen­trum. Kame­rzy­sta sta­rał się poka­zy­wać ogar­nięte paniką mia­sto, ale gdzie­kol­wiek wyce­lo­wał kamerę, tra­fiał na by­naj­mniej nie­spa­ni­ko­wa­nych ludzi: mamy z wóz­kami, pary na spa­ce­rach, bawiące się dzieci.

Felix pod­szedł do okna i wyj­rzał. Więk­szość sąsia­dów, któ­rzy wczo­raj wie­czo­rem pospiesz­nie pako­wali samo­chody, wró­ciła do domów.

— Nie ma żad­nej paniki — stwier­dził. — Gdyby to było lato, pod­le­wa­liby kwiatki.

Powrót do stu­dia. Obok pre­zen­tera poja­wił się szczu­pły, przy­gar­biony męż­czy­zna po sześć­dzie­siątce. Pre­zen­ter przed­sta­wił go:

Pro­fe­sor Dyn­dała jest wybit­nym socjo­lo­giem. Witam pana. — Pro­fe­sor ski­nął głową. — Niech nam pan powie, skąd w ludziach to prze­ra­że­nie. Wydaje się, jakby mia­sto osza­lało. Nie­wiele bra­kuje, by ludzie zaczęli się tra­to­wać, ucie­ka­jąc pie­szo.

Pro­fe­sor spra­wiał wra­że­nie zasko­czo­nego. Spoj­rzał w bok, gdzie zapewne znaj­do­wał się moni­tor z pod­glą­dem z mia­sta, odchrząk­nął i odpo­wie­dział:

My, Polacy, ni­gdy nie byli­śmy tchó­rzami. Byli­śmy za to lek­ko­myślni. War­szawa jest tak duża, że wystar­czy chwila zasta­no­wie­nia, by dojść do wnio­sku, że ucie­kać nie warto.

Prze­bitka na korek na tra­sie wylo­to­wej do Gdań­ska.

— Tam nie ma śniegu. — Nika wska­zała ekran. — To pew­nie zdję­cia z pierw­szego dnia waka­cji, kiedy wszy­scy jadą na urlopy.

Czyli uważa pan, że nie­wielka część miesz­kań­ców zigno­ro­wała to nie­wy­obra­żalne zagro­że­nie?

Więk­szość zigno­ro­wała. Musia­łoby wyda­rzyć się coś, co wywo­ła­łoby panikę. Widzę tu wielką rolę mediów, które powinny się powstrzy­mać przed –

A paniki wywo­ły­wać prze­cież nie chcemy — prze­rwał mu pre­zen­ter. — Obej­rzyjmy teraz symu­la­cję kom­pu­te­rową ude­rze­nia. Osoby o sła­bych ner­wach pro­szone są o zamknię­cie oczu na dzie­sięć sekund.

Ani­ma­cja cał­kiem reali­stycz­nie przed­sta­wiała scenę jak z filmu Arma­ged­don. Pło­nąca kula wiel­ko­ści sali gim­na­stycz­nej spa­dała wprost na mia­sto. W chwili wybu­chu przy­ja­ciele cof­nęli się od ekranu.

— To wygląda jak wybuch nukle­arny — mruk­nęła Nika.

— To wygląda jak chęć zwięk­sze­nia oglą­dal­no­ści — popra­wił ją Felix. — Zaraz pew­nie będą reklamy.

Rze­czy­wi­ście. Ani­ma­cja płyn­nie prze­szła w reklamę pla­strów opa­trun­ko­wych, a po niej prze­le­ciały trzy spoty środ­ków prze­ciw­bó­lo­wych. Tym­cza­sem przy­ja­ciele skoń­czyli jajecz­nicę.

— Chce­cie to oglą­dać? — zapy­tał Net. — Wszyst­kiego możemy się dowie­dzieć z inter­netu.

— Zacze­kaj chwilę — odparł Felix. — Reklamy już się koń­czą.

Blok rekla­mowy za nami — powie­dział z sze­ro­kim uśmie­chem pre­zen­ter. — Romu­ald Świeży, witam ponow­nie. Za chwilę dowiemy się, jakie miej­sca są naj­nie­bez­piecz­niej­sze w chwili nie­uchron­nego ude­rze­nia. Przed­tem jed­nak infor­ma­cja han­dlowa.

Na ekra­nie poja­wiła się kolejna reklama, tym razem gaśnicy. Akto­rowi udało się nią uga­sić wielki pożar domu tak szybko i spraw­nie, że oca­lały firanki, a na ścia­nach nie poja­wiły się nawet osma­le­nia. Lek­tor prze­czy­tał:

Pro­gram „Nad­ciąga totalny kata­klizm” spon­so­ruje pro­du­cent gaśnic Kry­styna Plus.

— To już prze­sada — skrzy­wił się Net.

— Chyba cały pro­gram jest po to, żeby ludzie ze stra­chu kupo­wali te pla­stry i gaśnice — przy­znała Nika.

— Wyłączmy to…

Za chwilę wysłu­chamy apelu mini­stra spraw spe­cjal­nych — powie­dział pre­zen­ter, więc przy­ja­ciele skon­cen­tro­wali się. — Przed­tem jed­nak sprawdźmy, co się dzieje w ogar­nię­tym paniką mie­ście. Ilono, sły­szysz nas?

Tak, Romu­al­dzie. Gło­śno i wyraź­nie. — Tym razem repor­terka stała na tle krza­ków, gdzie nikt nie mógł wejść w kadr i powie­dzieć, co myśli. — Prze­cha­dza­jąc się po ogar­nię­tym paniką mie­ście, przy­pad­kowo natknę­łam się na spa­ce­ru­ją­cego rów­nież pro­fe­sora Nako­niecz­nego, eks­perta w dzie­dzi­nie kon­struk­cjo­lo­gii budowli.

Kon­struk­cji budow­la­nych — popra­wił ją ktoś spoza kadru.

Kamera prze­su­nęła się w lewo, uka­zu­jąc sto­ją­cego obok tęgiego męż­czy­znę. Coś w jego wyglą­dzie spra­wiało, że naprawdę wyglą­dał na eks­perta w dzie­dzi­nie kon­struk­cji budow­la­nych.

Jakoś tak — zgo­dziła się repor­terka. — Według pana pro­gnoz, jak bar­dzo prze­ra­ża­jące będą znisz­cze­nia?

Rakieta może zbu­rzyć stary dom, jest jed­nak wąt­pliwe, by dopro­wa­dziła do zawa­le­nia się nowo­cze­snych kon­struk­cji z żel­betu. Znisz­czone zosta­nie naj­wy­żej kilka kon­dy­gna­cji.

Jakie miej­sce jest pana zda­niem naj­bez­piecz­niej­sze, by prze­cze­kać nie­uchronną kata­strofę? Schron prze­ciw­lot­ni­czy?

Wła­sne miesz­ka­nie — odparł z roz­bra­ja­jącą szcze­ro­ścią eks­pert. — Nie ma bez­piecz­niej­szych ani mniej bez­piecz­nych miejsc. Piw­nice domów nie są ani tro­chę lep­sze od stry­chów czy przejść pod­ziem­nych. Upa­dek rakiety to cał­ko­wita nie­wia­doma. Może się skoń­czyć na fajer­wer­kach i znisz­cze­niu traw­nika.

Ile osób może zgi­nąć?

— Liczymy na to, że nie zgi­nie nikt.

— Ale jakby pan miał pro­gno­zo­wać — naci­skała repor­terka.

Co mam pani powie­dzieć? — roz­ło­żył ręce. — Trzy osoby? Trzy­dzie­ści?

— Dzię­kuję bar­dzo. — Ilona odwró­ciła się do kamery. — Jak pań­stwo sły­szeli, według eks­per­tów zgi­nie od trzech do trzy­dzie­stu osób.

Eks­pert chciał zapro­te­sto­wać, ale na ekra­nie znów poja­wił się widok ze stu­dia.

Pro­fe­sor Dyn­dała jest innego zda­nia.

Eks­pert spoj­rzał na niego z takim wyra­zem twa­rzy, jakby chciał powie­dzieć „Doprawdy?”. Odchrząk­nął i wydu­kał:

No, może trzy­sta…

Pre­zen­ter dys­kret­nie uniósł dłu­go­pis i poru­szył nim, jakby wska­zy­wał sufit.

Aha… — Eks­pert zro­zu­miał. — Raczej trzy tysiące.

— A gdzie naj­le­piej prze­cze­kać nie­uchronny kata­klizm?

Tym razem gość nie wie­dział, jaka odpo­wiedź będzie wła­ściwa.

Naj­le­piej prze­cze­kać nie­uchronny kata­klizm przed tele­wi­zo­rem, oglą­da­jąc „Niusy czy Niu­anse”! — oznaj­mił rado­śnie pre­zen­ter. — A teraz łączymy się z Mini­ster­stwem Spraw Spe­cjal­nych, skąd wygłosi prze­mó­wie­nie mini­ster Jakub Roz­ner.

Na ekra­nie poja­wił się mini­ster spraw spe­cjal­nych. Przy­ja­ciele zapa­trzyli się w tele­wi­zor. Po chwili zro­zu­mieli, że to powtórka mate­riału z wczo­raj, który już widzieli.

Posta­rajmy się jed­nak opty­mi­stycz­nie patrzeć w przy­szłość — wyszcze­rzył się znów pre­zen­ter. — A w stu­diu kolejny gość – redak­tor naczelny mie­sięcz­nika „Necro­po­li­tan”.

Witam pań­stwa. — Ubrany w ide­al­nie czarny gar­ni­tur męż­czy­zna ski­nął głową. W klapę mary­narki miał wpięty zna­czek – malutką srebrną łopatkę. — My patrzymy opty­mi­stycz­nie w przy­szłość. Spo­dzie­wamy się pięt­na­sto­pro­cen­to­wego wzro­stu sprze­daży.

— Ściem­niają — wes­tchnął Net.

— Nie wie­dzą nic nowego — pod­su­mo­wał Felix i wyłą­czył tele­wi­zor.

Wró­cili do kuchni.

Drę się do was na cały regu­la­tor — przy­wi­tał ich od progu Man­fred ze sto­ją­cego na stole lap­topa. — Już mia­łem dzwo­nić.

— Masz coś? — Net nachy­lił się nad ekra­nem.

Zna­la­złem ory­gi­nalny software ste­ru­jący kosiar­kami. Jest bar­dzo skom­pli­ko­wany. Zapewne to mody­fi­ka­cja pro­gramu, który pier­wot­nie słu­żył do obsługi bar­dziej zło­żo­nej maszyny. Może bez­za­ło­go­wej koparki. Zna­la­złem też ozna­cze­nie pro­du­centa. I uwa­żaj­cie, to jakaś pol­ska firma. Zaraz spraw­dzę. — Po chwili Man­fred ode­zwał się już innym tonem — mówi wam coś nazwa IBN?

— Insty­tut Badań Nad­zwy­czaj­nych?! — wykrzyk­nęli jed­no­cze­śnie przy­ja­ciele.

Wygląda na to, że chiń­ski pro­du­cent inte­li­gent­nych kosia­rek do trawy kupił ten kod do trans­mi­sji danych razem z pro­gra­mem od Insty­tutu. Więc Insty­tut musi mieć algo­rytm, czyli zasadę, według któ­rej jest kodo­wana treść trans­mi­sji. Jeżeli go poznamy, reszta będzie znacz­nie łatwiej­sza. Zna­jąc algo­rytm, roz­ko­du­jemy sygnał w godzinę, zamiast w rok.

— Naj­ciem­niej pod latar­nią — przy­znał Net.

— Może już wie­dzą i dla­tego ta kon­trola — zasta­no­wił się Felix. — Może w Mini­ster­stwie myślą, że dane wycie­kły z Insty­tutu.

Obec­nie w powszech­nym uży­ciu jest kil­ka­na­ście rodza­jów kodów, ale nawet naj­prost­sze z nich są znacz­nie lep­sze od tych sto­so­wa­nych w nie­miec­kiej Enig­mie. Nad zła­ma­niem szy­fru Enigmy przez kil­ka­na­ście lat gło­wili się naj­lepsi kryp­to­lo­dzy. Udało się to Pola­kom3.

— Dziś ten szyfr pew­nie zostałby zła­many w kilka sekund — wes­tchnął Net. — Nasz pro­blem jest znacz­nie poważ­niej­szy.

— No, ale mamy prze­cież ten software kosiarki — przy­po­mniała Nika.

Trans­mi­sję koduje się za pomocą klu­cza i trzeba ten klucz mieć, żeby ją roz­ko­do­wać. Klucz to ciąg zna­ków… Nie­ważne. Nie mamy tego klu­cza, a kodo­wa­nie trans­mi­sji danych do kosia­rek jest zale­d­wie podobne do kodo­wa­nia kol­co­bo­tów. Zapewne więc w kol­co­bo­tach jest now­sza wer­sja software’u z kosia­rek.

— To już coś — oce­nił Net.

To nie wystar­czy. Jest mało praw­do­po­dobne, byśmy zna­leźli wła­ściwy klucz, ale jeśli znaj­dziemy wła­ściwą wer­sję algo­rytmu, to już będziemy do przodu.

— To jak z otwie­ra­niem skom­pli­ko­wa­nego zamka w drzwiach bez klu­cza. Łatwiej to zro­bić, gdy ma się iden­tyczny zamek i można go roz­krę­cić i zba­dać, jak jest zro­biony.

No wła­śnie. Algo­rytm to instruk­cja two­rze­nia kodu. I two­rze­nia klu­cza. To jak­by­śmy dostali w łapki dokład­nie roz­ry­so­wany zamek.

— Pro­blem jed­nak polega na tym, że ten algo­rytm sie­dzi sobie gdzieś w naj­le­piej zabez­pie­czo­nym ser­we­rze, na naj­niż­szym pozio­mie Insty­tutu. — Felix potarł brodę. — A dostać się tam można… Hm… Nie można. Chyba że twój tata ma przy­znany dostęp.

— Za krótko pra­cuje. — Net pokrę­cił głową. — Nie ma upraw­nień. Wspo­mi­nał nie­dawno, że jest sze­fem zespołu, ale ma niż­sze prawa dostępu do danych niż jego zastępca.

— Możemy mu powie­dzieć, o co cho­dzi — wtrą­ciła Nika. — Znaj­dzie kogoś, kto będzie miał upraw­nie­nia.

— Wąt­pliwe, czy uwie­rzy. — Net skrzy­wił się na samą myśl o tłu­ma­cze­niu wyda­rzeń ostat­nich trzech tygo­dni. — I wąt­pliwe, czy jemu uwie­rzą.

— Pierw­sze pyta­nie, jakie pad­nie, będzie brzmiało „Skąd wiesz?” — powie­dział Felix. — A na to pyta­nie nie będzie dobrej odpo­wie­dzi.

— To ważna sprawa — nale­gała Nika. — Zostało dzie­sięć godzin. Chyba warto nara­zić się na trudne pyta­nia.

Net wes­tchnął, wycią­gnął tele­fon i wybrał numer.

— Nie ma zasięgu — oznaj­mił z ulgą. — Albo jest pod zie­mią, albo włą­czyli znów te zagłu­sza­cze tele­fo­nów.

— Zadzwoń do Insty­tutu — pora­dził Felix. — Prze­łą­czą cię na wewnętrzny.

Net wybrał nowy numer.

Insty­tut Badań Nad­zwy­czaj­nych, inte­li­gentna sekre­tarka numer dwa­dzie­ścia osiem. W czym mogę pomóc?

— Dzień dobry. Net Bie­lecki, popro­szę z Wydzia­łem Infor­ma­tyki.

Pro­szę wpro­wa­dzić kod auto­ry­za­cji.

— Yyy…

Kod nie­po­prawny.

Znie­sma­czony Net roz­łą­czył się.

— Nor­mal­nie nie było pro­ble­mów z dodzwo­nie­niem się — zauwa­żył Felix. — Mają tam dziś nie­zły saj­gon. Może to i lepiej… Nasi sta­rzy mogliby zostać wzięci za szpie­gów. Jeżeli kata­strofa będzie poważna, to roz­pocz­nie się poszu­ki­wa­nie win­nych. W połą­cze­niu z naszymi poprzed­nimi doko­na­niami, mam na myśli regu­la­cję pieca Gil­berta, wszy­scy dzien­ni­ka­rze i pro­ku­ra­to­rzy rzu­ci­liby się na nas. Na naszych sta­rych, ści­ślej mówiąc. A skoro twój tata i tak nie ma dostępu do naj­taj­niej­szych danych, to nie­wiele by zmie­niło.

— Możemy iść na poli­cję — zapro­po­no­wała Nika. — Opo­wiemy o tych kodach, o tym wszyst­kim, powinni nam uwie­rzyć.

— Panie ofi­ce­rze — prze­drzeź­nił ją Net. — Widzia­łam UFO w kształ­cie tap­czanu.

— Masz lep­szy pomysł?

Net uśmiech­nął się zło­wróżb­nie. Felix poznał ten uśmiech i zapy­tał:

— Chcesz się wła­mać do jed­nej z naj­le­piej strze­żo­nych sieci kom­pu­te­ro­wych w Euro­pie?

— Taki pomysł przed chwilą wpadł mi do głowy — przy­znał bez­tro­skim tonem Net. — Jeżeli może to oca­lić jeden z war­szaw­skich traw­ni­ków. A czemu pytasz?

— Nie, nic. Spoko. Zaraz się obu­dzę i zadzwo­nię do cie­bie, żeby zapy­tać, czy masz jakiś pomysł.

— Uży­wa­jąc two­jego spo­sobu wyra­ża­nia się, mam zarys pomy­słu. Pro­ble­mem jest to, że żeby nie wia­domo jak dobry był hac­ker, zdal­nie nie wepnie wycią­gnię­tej wtyczki. To zabez­pie­cze­nie klasy zero. Trzeba tam fizycz­nie wejść, żeby cokol­wiek zro­bić.

— Skąd wiesz?

— Przy­pusz­czam. — Net uśmiech­nął się sze­roko. — Znów uży­wa­jąc two­jego –

— Ale jak niby chcesz to zro­bić? Zacznij od próby kupie­nia kapu­sty w zie­le­niaku bez kolejki. Potem poroz­ma­wiamy o wej­ściu na naj­niż­szy poziom Insty­tutu.

— Zaraz tam naj­niż­szy. — Net wzru­szył ramio­nami. — Na naj­niż­szym mają pew­nie piw­niczkę z winami.

— Poważ­nie pytam.

— Dla bez­pie­czeń­stwa albo ser­wer z naj­taj­niej­szymi danymi jest odpięty od sieci, albo dane znaj­dują się na wyj­mo­wa­nych nośni­kach, które wkłada się do czyt­nika tylko wtedy, kiedy są potrzebne. Widzia­łeś pierw­szy Mis­sion: Impos­si­ble z Tomem Cru­ise’em?

— Nie­śmier­telna wielka kratka wen­ty­la­cyjna w sufi­cie — przy­tak­nął Felix. — Nie liczył­bym na to. W tym samym fil­mie heli­kop­ter wle­ciał do Euro­tu­nelu, który ma cztery, może pięć metrów śred­nicy. To okre­śla poziom reali­zmu.

— Cze­piasz się szcze­gó­łów. Cho­dzi o ideę.

— No, dawaj dalej.

— Dalej to jest nie­okre­ślona mgli­stość poza­ide­owa. Trzeba wymy­ślić, jak to zro­bić.

Poziom minus sie­dem — ode­zwał się nagle Man­fred. — Ser­wery z super­taj­nymi danymi znaj­dują się w budynku B na pozio­mie minus sie­dem.

— My mie­li­śmy dostęp do poziomu minus trzy — przy­po­mniał sobie Felix. — I to w budynku A. Potrze­bu­jemy kogoś, kto jest teraz w Insty­tu­cie i ma nie­ogra­ni­czony dostęp. Hm. Chyba nawet sam dyrek­tor nie ma takich upraw­nień. Może szef Wydziału Infor­ma­tycz­nego?

— Hubert Mol­ler z Archi­wum — zasta­no­wiła się Nika. — Tylko jego znamy, ale on raczej nie ma upraw­nień do niczego poza kusto­szo­wa­niem.

— Roz­na­kin! — wykrzyk­nął Net. — RObot ZNA­Ku­jący i INfor­mu­jący. Pamię­ta­cie? Ten żółty ze schi­zo­fre­niczną dru­karką. Wszę­dzie się krę­cił. Może on ma dostęp na poziom minus sie­dem?

— Chcesz popro­sić o pomoc robota z roz­dwo­je­niem oso­bo­wo­ści? — zapy­tał Felix. — Będzie z tego wię­cej kło­potu niż pożytku. On dru­kuje, co myśli, pamię­tasz? Głu­pio będzie wyglą­dało, jeśli potem wszę­dzie będą pona­le­piane taśmy z zapi­sem naszych dzia­łań.

— Znamy tylko jego i Kon­po­poza. Kon­po­poz to kawał nie­życz­li­wego chama. Nie chciał nam poma­gać, nawet jak byli­śmy tuż obok. Odpada.

— I tak nie mam poję­cia, jak można by się z nimi poro­zu­mieć.

To aku­rat da się zała­twić — wtrą­cił się Man­fred. — Wewnątrz Insty­tutu elek­tro­gi­ty­ma­cje dzia­łają jak komu­ni­ka­tory. Każda ma numer i można się za ich pomocą poro­zu­mie­wać. Wszyst­kie roboty z pro­gra­mem AI na pokła­dzie też mają takie numery. Wystar­czy naj­niż­sze upraw­nie­nie dostępu, by dostać listę tych nume­rów.

— Ale my nie mamy nawet naj­niż­szych upraw­nień — zauwa­żył Net.

— Być może mamy… — Felix wstał. — Chodź­cie.

Zeszli do piw­nicy i przy­wi­tali się ze sto­ją­cym na swoim miej­scu w rogu Gole­mem Gole­mem. Felix otwo­rzył szu­fladę i wygrze­bał z niej iden­ty­fi­ka­tor z chi­pem, logo IBN i pod­pi­sem „Felix Polon” pod zdję­ciem.

— Dosta­li­śmy to pod­czas ostat­niej wizyty w Insty­tu­cie — powie­dział. — Tu jest numer. Może jesz­cze aktu­alny.

— Ale wtedy będą wie­dzieli, że to ty — zauwa­żyła Nika.

— W razie czego powiem, że chcia­łem spraw­dzić numer taty.

Net otwo­rzył stronę Insty­tutu i klik­nął „Kon­takt”. Wyświe­tliło się kilka tele­fo­nów i adre­sów mailo­wych. Spoj­rzał na iden­ty­fi­ka­tor Felixa. Pod nazwi­skiem był wydru­ko­wany dzie­wię­cio­cy­frowy numer. Na stro­nie bra­ko­wało jed­nak miej­sca, gdzie można by go wpi­sać.

— To by było za pro­ste. — Net przyj­rzał się iden­ty­fi­ka­to­rowi. — Mam w domu czyt­nik kart chi­po­wych… Nie, to zbyt ryzy­kowne.

Net, nie pyta­jąc o pozwo­le­nie, usiadł na Feli­xo­wym super­fo­telu, roz­pro­sto­wał palce jak pia­ni­sta przed kon­cer­tem i zaczął kla­wi­szo­wać po lap­to­pie. Przy­zwy­cza­jeni do tego Felix i Nika nie sta­rali się cze­go­kol­wiek zro­zu­mieć. Chwilę póź­niej Net opadł na opar­cie i dum­nie wska­zał ekran.

— Lista jest, ale nie ma jak się połą­czyć z tymi nume­rami.

— Jak to zro­bi­łeś? — zdzi­wiła się Nika. — Wła­ma­łeś się na stronę Insty­tutu?

— Zaraz wła­ma­łeś… Inte­li­gent­nie ją prze­szu­ka­łem. Ten doku­ment nie był zako­do­wany, tylko nie­zlin­ko­wany. To zale­d­wie część nume­rów, tych jaw­nych. Pro­szę. — Wska­zał jedną z pozy­cji. — Jest Roz­na­kin. Teraz potrze­bu­jemy kogoś mądrego, kto będzie umiał ten numer użyć. Czyli mamy numer tele­fonu, ale nie mamy apa­ratu, żeby z niego zadzwo­nić.

— Mam takiego kum­pla — ode­zwał się Felix. — Zna się tro­chę na kom­pu­te­rach. Napi­sał nawet pro­gram sztucz­nej inte­li­gen­cji.

— Dzięki za men­tal­nego gumi­sia. — Net zamy­ślił się. — Mam pewien pomysł. Jest tak banal­nie pro­sty, że aż się boję. Tak szcze­rze mówiąc, to Net.com jest wzo­ro­wany na innych komu­ni­ka­to­rach, nie wymy­śli­łem go od pod­staw. Ma tylko lep­sze zabez­pie­cze­nia, to już mój wkład. Sys­tem łącz­no­ści wewnątrz Insty­tutu zapewne też wyko­rzy­stuje gotowe roz­wią­za­nia. A pomysł wygląda mniej wię­cej tak, żeby się z nim połą­czyć za pomocą Net.comu. Przy­naj­mniej teo­re­tycz­nie nie widzę prze­szkód.

Znów zaczął kla­wi­szo­wać.

— Man­fred, przy­dasz się.

Cze­kam zwarty i gotowy.

— Znajdź adres odpo­wied­niego ser­wera Insty­tutu.

— Sądzisz, że z zewnątrz można się tam dostać? — zapy­tał Felix. — Tak po pro­stu?

— Elek­tro­gi­ty­ma­cja mojego sta­rego działa w domu.

— Nie zasta­na­wia­łem się nad zasadą jej dzia­ła­nia — przy­znał Felix. — Zapewne łączy się z sie­cią bez­prze­wo­dową albo GSM.

Masz adres — powie­dział Man­fred. Na ekra­nie poja­wiła się linijka tek­stu. — Pro­to­kół trans­mi­sji pra­wie ten sam co w Net.com.

— Łatwi­zna, rzekł­bym. — Net wkle­pał adres i zalo­go­wał się nume­rem z iden­ty­fi­ka­tora. Udało się za pierw­szym razem. Wpi­sał więc numer Roz­na­kina.

Po chwili na ekra­nie poja­wił się tekst:

„Roz­na­kin. Czym mogę słu­żyć?”.

— Naprawdę bułka z dże­mem. — Net pokrę­cił z nie­do­wie­rza­niem głową i napi­sał:

„Roz­na­kin, witaj. Tu Felix, Net i Nika. Pamię­tasz nas?”.

Na ekra­nie migała tylko kre­ska kur­sora. Gdy przy­ja­ciele stra­cili już nadzieję na odpo­wiedź, robot dał jed­nak znak życia:

„Tak, pamię­tam. Opro­wa­dza­łem Was po Insty­tu­cie… Wybacz­cie, sia­dła mi baza danych z datami, więc nie wiem, kiedy to było”.

„Mniej wię­cej dwa mie­siące temu” – odpi­sał Net. – „Zwie­dza­li­śmy Wydział Maszyn Kro­czą­cych i Archi­wum. Co u Cie­bie?”.

„Mało mam ostat­nio pracy. Nie wzy­wają mnie już do ozna­cza­nia”.

— Nie wspo­mi­naj o dru­karce — popro­siła Nika.

„A jak tam Twoja dru­karka?” – napi­sał Net.

— Musia­łeś…

„Dawno niczego nie wydru­ko­wała. Mam tak mało pracy…”.

„Nie ma nic do ozna­cza­nia?”.

„Nie wzy­wają mnie już”.

— Ma doła — stwier­dził Net. — Pomy­śl­cie, jak go podejść.

— Nie możemy po pro­stu go popro­sić? — zapy­tała Nika.

— On wie, czego nie wolno mu robić. Ale pro­gram AI pro­gramuje się sam na pod­sta­wie bodź­ców z oto­cze­nia. A to zna­czy, że można go przepro­gramować roz­mową. Jeśli tylko się umie… OK, spró­bujmy.

„Sły­sza­łeś o rakie­cie, która ma spaść na War­szawę?”.

„Nie mam tu dostępu do świata zewnętrz­nego. Cza­sem tylko ścią­gnę sobie aktu­ali­za­cję sys­temu”.

„Dziś wie­czo­rem na War­szawę spad­nie rakieta. Mogą zgi­nąć ludzie. I parę auto­ma­tów”.

„Przy­kro mi z tego powodu”.

„Pró­bu­jemy temu zapo­biec. Potrze­bu­jemy two­jej pomocy”.

— Co mu napi­sać? — zasta­no­wił się Net.

— Napisz mu prawdę — odparła Nika.

— Napisz po pro­stu — dodał Felix — że na pozio­mie minus sie­dem jest coś, co może zapo­biec kata­stro­fie.

Net spoj­rzał na pochy­la­ją­cego się nad nim Felixa, potem na Nikę i powie­dział:

— W tym świe­tle wyglą­da­cie jak zom­bie.

— Pisz, bo sobie pomy­śli, że coś knu­jemy — pona­glił go Felix.

— Bo knu­jemy… — mruk­nął Net. W kilku zda­niach opi­sał bez ściem­nia­nia, o co cho­dzi.

Roz­na­kin mil­czał chwilę, po czym odpi­sał:

„Zgoda. Sprawa wygląda poważ­nie. Posta­ram się pomóc. Mam tylko jeden waru­nek. Potem będę mógł ozna­czyć tamto miej­sce jako zahac­ko­wane”.

„OK, jeśli nie wspo­mnisz o nas”.

„Dru­karka dawno nie dawała znaku życia. Mam tylko mały pro­blem z ukła­dem napę­do­wym. Coś się zacięło”.

Felix zamknął oczy i pokrę­cił głową.

— Za gładko szło — mruk­nął.

„Czy możesz coś z tym zro­bić?” – napi­sał Net.

„Pró­buję. Tu jest bar­dzo ciemno. Nie dzia­łają mi też reflek­tory”.

„Może masz wyła­do­wane aku­mu­la­tory? Sprawdź to”.

„Nie mogę ich spraw­dzić. Nie dzia­łają czuj­niki aku­mu­la­to­rów. Nie dzia­łają czuj­niki układu napę­do­wego. Nie działa dru­karka”.

Nika poło­żyła dłoń na ramie­niu Neta.

— On jest na zło­mie — szep­nęła. — Nie wie o tym. Obu­dzi­li­śmy go.

— Nie wyłą­czyli go?! — obu­rzył się Net. — Bez­dusz­ność ludzka nie zna gra­nic!

Zasta­no­wił się chwilę i napi­sał:

„Spró­bu­jemy kiedy indziej. Teraz się wyłącz, do następ­nego wezwa­nia”.

„Przy­ją­łem. Żegnam biał­kow­ców do następ­nego spo­tka­nia”.

Net prze­rwał połą­cze­nie i pokrę­cił głową.

— Smutne…

— Ale to nie zmie­nia faktu, że mamy pro­blem — przy­po­mniał Felix. — Został nam Kon­po­poz.

— Prze­cież to jest ska­zane na nie­po­wo­dze­nie.

Dum!, roz­le­gło się zza ściany. Przy­ja­ciele aż pod­sko­czyli.

— Nie ma nad czym myśleć. — Net wpi­sał numer Kon­po­poza. — To się i tak nie uda, ale trzeba spró­bo­wać.

Na ekra­nie poja­wił się napis:

„Nie znam Two­jego iden­ty­fi­ka­tora”.

„Tu Felix, Net i Nika” – odpi­sał Net. – „Pamię­tasz nas?”.

„Nie­stety tak. Mie­li­śmy nie­przy­jem­ność poznać się we wrze­śniu zeszłego roku. Nie macie upraw­nień do uży­wa­nia tego łącza”.

„To jedyny spo­sób, żeby się z Tobą skon­tak­to­wać. Jesteś jedyną osobą, która może pomóc”.

„Z wielką rado­ścią pra­gnę oświad­czyć, iż nie wolno mi kon­ty­nu­ować tej roz­mowy”.

— Roz­łą­czył się, cham — stwier­dził Net. — Cóż. Przy­naj­mniej pró­bo­wa­li­śmy.

— Spró­bujmy jesz­cze raz — powie­dział Felix. — Musimy tylko wymy­ślić pierw­sze zda­nie, które powstrzyma go przed roz­łą­cze­niem się.

Może lepiej ja spró­buję — zapro­po­no­wał Man­fred.

— Może lepiej poga­dać z twoim tatą — ode­zwała się Nika. — W końcu tam sie­dzi paru mądrych face­tów, któ­rzy roz­wią­zują ten sam pro­blem, co my. Nawet nie musisz mu opo­wia­dać całej histo­rii. Powiedz tylko, co wymy­śli­li­śmy. Oni zro­bią resztę.

Net zmarsz­czył brwi.

— Pomy­śl­cie nad tym — dodała dziew­czyna. — Idę zro­bić her­batę.

— Sam już nie wiem — mruk­nął cicho Felix, gdy wyszła z piw­nicy.

— Nie da się powie­dzieć tylko o kodo­wa­niu trans­mi­sji — dodał Net. — Będziemy musieli zdra­dzić im wszystko: o bazie kol­co­bo­tów i o mikro­bo­tach ste­ro­wa­nych z orbity.

— A wtedy ano­ni­mowy mail, który wysła­li­śmy do Mini­ster­stwa Spraw Spe­cjal­nych, prze­sta­nie być ano­ni­mowy, nasi sta­rzy staną się głów­nymi podej­rza­nymi, a Nika straci dom — dokoń­czył Felix. — Nie możemy tego zro­bić. Koniec tematu.

Net poki­wał głową i ponow­nie wpi­sał numer Kon­po­poza.

„Pan Polon i pan Bie­lecki znowu mi się narzu­cają w podej­rza­nych oko­licz­no­ściach?”.

— Ja spró­buję. — Felix pochy­lił się nad kla­wia­turą i wpi­sał:

„Pierw­sze prawo robo­tyki zabra­nia ci się roz­łą­czyć”.

„Nie­sza­nowni biał­kowcy raczą mnie szan­ta­żo­wać? Znam pierw­sze prawo robo­tyki – robot nie może skrzyw­dzić czło­wieka ani przez zanie­cha­nie dzia­ła­nia dopu­ścić, aby czło­wiek doznał krzywdy. Tylko tyle. Nie ma tam słowa o koniecz­no­ści pro­wa­dze­nia przy­krej kon­wer­sa­cji”.

Felix gestem zgo­nił Neta z fotela, usiadł wygod­nie i wpi­sał:

„Dziś wie­czo­rem na War­szawę spad­nie rakieta. Mogą zgi­nąć ludzie”.

„Ogrom­nie mi przy­kro, ale obrona prze­ciw­ra­kie­towa nie wcho­dzi w zakres moich kom­pe­ten­cji”.

„Wiemy, jak powstrzy­mać rakietę. Tylko Ty możesz nam w tym pomóc”.

„Mopem i wia­drem? Doprawdy wyka­zali się Pań­stwo wybit­nie nisko­lot­nym poczu­ciem humoru”.

„W budynku B, na pozio­mie minus sie­dem, znaj­duje się dysk z taj­nymi danymi. One pozwolą nam zmie­nić tra­jek­to­rię rakiety”.

„Roz­ważmy przez chwilę, że mógł­bym roz­wa­żyć roz­wa­że­nie ogra­ni­czo­nej współ­pracy. Skąd mogę wie­dzieć, że Pań­stwo nie są pozba­wio­nymi sumie­nia prze­stęp­cami i nie pla­nują cze­goś wprost odwrot­nego?”.

„Ponie­waż teraz rakieta celuje w War­szawę. Każda inna tra­jek­to­ria będzie lep­sza”.

Gdy chwilę póź­niej Nika wró­ciła z tacką, na któ­rej stały trzy paru­jące kubki, chłopcy przy­wi­tali ją sze­ro­kimi, trium­fal­nymi uśmie­chami.

* * *

Kon­po­poz był spo­rym, nie­bie­skim robo­tem na gumo­wych gąsie­ni­cach. Wyglą­dał tro­chę jak kary­ka­tu­ralny model śmie­ciarki lub żuko­po­dob­nego owada. Był wysoki na pół­tora metra, długi też na pół­tora, a sze­roki zale­d­wie na pół. Więk­szą jego część sta­no­wił obły zbior­nik, zakoń­czony z tyłu dziwną kon­struk­cją drąż­ków, szczo­tek i ela­stycz­nych rur. Z przodu, nieco poni­żej garbu zbior­nika, z obu­dowy wysta­wała kopułka z dwoma obiek­ty­wami i antenką. Po oby­dwu jej stro­nach przy­le­gały do kadłuba zło­żone sta­lowe ramiona, zakoń­czone trój­pal­cza­stymi dłońmi.

Robot jechał pustym kory­ta­rzem w głę­bo­kich pod­zie­miach Insty­tutu Badań Nad­zwy­czaj­nych. Opusz­czona myjka usu­wała z pod­łogi nie­wi­dzialny brud. Jeśli ktoś zna­jący Kon­po­poza przyj­rzałby się mu dokład­niej, zauwa­żyłby, że robot zacho­wuje się podej­rza­nie – prze­myka przy ścia­nie, roz­gląda się ner­wowo i przy­spie­sza, mija­jąc kolejne drzwi. Nie­świa­do­mie zmie­niał co chwilę koń­cówkę czysz­czącą.

Gdy zza rogu wyszedł zaczy­tany w papie­rach nauko­wiec, robot wyko­nał ostry zwrot i scho­wał się we wnęce. Ści­ślej mówiąc, scho­wała się tylko nie­wielka jego część, a reszta wysta­wała na kory­tarz. Wyglą­dało to co naj­mniej dziw­nie, ale Kon­po­poz nie był robo­tem szpie­gow­skim. Zapro­gra­mo­wano go do sprzą­ta­nia i tylko w tym był dobry. Nauko­wiec obszedł wielki zad robota, nawet na niego nie zer­k­nąw­szy. Głowa, czyli wie­życzka z obiek­ty­wami, wychy­liła się i odpro­wa­dziła męż­czy­znę wzro­kiem. Naukowcy pra­cu­jący w Insty­tu­cie tak się przy­zwy­cza­ili do krą­żą­cego po kory­tarzach robota, że prze­stali go zauwa­żać. Gdyby Kon­po­poz miał choć odro­binę empa­tii4, z pew­no­ścią zda­wałby sobie z tego sprawę.

Nauko­wiec odszedł, a robot, ze sztuczną duszą na ramie­niu, pod­je­chał do windy. Drżącą, z zupeł­nie nie­wy­ja­śnio­nych hydrau­licz­nie powo­dów, dło­nią wci­snął guzik. Z wra­że­nia zapo­mniał wezwać windę zdal­nie. Gdy drzwi roz­su­nęły się, ruszył do przodu, ale zaraz rap­tow­nie zatrzy­mał się. Jadący windą dwaj męż­czyźni zwró­cili na niego uwagę, dopiero gdy usły­szeli pisk zatrzy­ma­nych w miej­scu gąsie­nic.

— Co z tobą? — zapy­tał jeden z nich. — Zmie­ścimy się.

Robot patrzył na nich obiek­ty­wami bez wyrazu. Cyfrowe prze­ra­że­nie nie jest roz­po­zna­walne dla ludzi. Wresz­cie drgnął i wje­chał do windy. Nie­mal oparł się o ścianę. Zamarł w tej pozy­cji, gapiąc się w szli­fo­waną stal.

— Które pię­tro?

Minus sie­dem.

* * *

— Przy­cza­jony odku­rzacz, ukryty mop — szep­nął Net.

— Nic z tego nie będzie. — Felix pokrę­cił głową. Patrzyli na ekran lap­topa, gdzie w oknie prze­ka­zy­wany był na żywo nie­wy­raźny obraz z kamer robota – teraz ściana windy.

— Dla­czego? Nie­źle mu idzie.

— Te dyski, czy na czym to tam trzy­mają, nie leżą na półce jak kla­sery ze znacz­kami. Kiedy ten cham­ski odku­rzacz weź­mie pierw­szy z brzegu dysk, włą­czy się jakiś alarm.

— Nie mamy innego pomy­słu, a czasu jest coraz mniej.

— A co macie zamiar zro­bić potem? — zapy­tała Nika. — Dosta­niemy instruk­cję do kodo­wa­nia trans­mi­sji kol­co­bo­tów, tak? Napi­sze­cie pole­ce­nie o zmia­nie usta­wie­nia rakiety? Jak chce­cie to wysłać do kol­co­bota na orbi­cie?

— Coś wymy­ślimy — odparł Felix.

Sie­dzieli na krze­słach, tylko Felix oku­po­wał fotel. Mimo wcze­snej pory było ciemno. Chmury szczel­nie zasnu­wały niebo nad War­szawą, a przez małe okna wpa­dało nie­wiele świa­tła.

Dziew­czyna pocią­gnęła łyk gorą­cej her­baty i zapy­tała:

— Nawet nie roz­pa­tru­je­cie zała­twie­nia tego nor­mal­nie?

— Nie — odparł bez odwra­ca­nia się Net — bo wtedy nad­cią­gnie kupa pro­ble­mów.

* * *

Drzwi windy otwo­rzyły się i robot wje­chał tyłem w szary, beto­nowy kory­tarz. Rozej­rzał się, obró­cił w prawo, w lewo i dopiero wtedy wpadł na pomysł posłu­że­nia się pla­nem całego budynku, któ­rego to planu uży­wał prze­cież na co dzień. Trze­cie drzwi po pra­wej, te naj­grub­sze, sta­lowe, z zam­kiem kodo­wym. Na kory­tarzu nie było nikogo, ale Kon­po­poz i tak prze­kra­dał się przy ścia­nie. W miarę zbli­ża­nia się do drzwi jechał coraz wol­niej. Ostat­nie metry poko­nał w tem­pie kula­wego śli­maka. Dys­kret­nie zer­kał na kamerę pod sufi­tem, choć jej obec­ność nie­wiele zmie­niała, bo każdy robot i czło­wiek na tere­nie Insty­tutu był wypo­sa­żony w loka­li­za­tor.

Ze wzglę­dów bez­pie­czeń­stwa kodu do tego zamka nie można było wpro­wa­dzić zdal­nie. Kon­po­poz pobrał z bazy danych aktu­alny kod i wstu­kał go mecha­nicz­nym pal­cem. Drzwi syk­nęły sprę­żo­nym powie­trzem i roz­su­nęły się. Robot wto­czył się kawa­łek i zamarł, widząc wyce­lo­waną w sie­bie kolejną kamerę. Dopiero ostrze­gaw­cze pik­nię­cie zamy­ka­ją­cych się drzwi zmu­siło go do rusze­nia się z miej­sca. Sta­lowe wrota zatrza­snęły się.

Sie­dzący za biur­kiem z kom­pu­te­rem wąsaty straż­nik poma­chał życz­li­wie do robota, na co ten odpo­wie­dział szyb­kim opusz­cze­niem głowy. Pomiesz­cze­nie było nie­mal puste. Oprócz biurka znaj­do­wały się tu trzy sta­lowe komody, otwarty regał z segre­ga­to­rami i tablica z wypi­sa­nymi macz­kiem instruk­cjami. Na lewo od biurka były kolejne drzwi, tym razem z pan­cer­nego szkła. Nie­stety, rów­nież wypo­sa­żone w zamek kodowy. Za nimi, pogrą­żone w pół­mroku, w rów­nych rzę­dach stały szafy ser­we­rów.

Kon­po­poz nie wie­dział, co wła­ści­wie zro­bić. Zdo­łał już kil­ka­na­ście razy wyra­zić wewnętrzny żal za pod­ję­cie się tej misji. Coś jed­nak zro­bić musiał. Straż­nik czy­tał książkę, ale za chwilę, może dwie zorien­tuje się, że robot tkwi przed nim nie­ru­chomo. Kon­po­poz zebrał się w sobie, włą­czył odku­rzacz, usta­wił siłę ssa­nia na mak­si­mum i zaczął suwać ssawką pod nogami straż­nika. Męż­czy­zna uniósł stopy, potem prze­su­nął się z całym krze­słem. Gdy robot wciąż krę­cił się dookoła, straż­nik sap­nął, odło­żył książkę i wstał.

— Roz­pro­stuję kości — oznaj­mił.

Wpi­sał kod i wyszedł przez sta­lowe drzwi. Gdy te zasu­nęły się z powro­tem, Kon­po­poz wyłą­czył odku­rzacz i zamarł w cał­ko­wi­tej ciszy. W kwar­co­wych obwo­dach ukry­tych pod sta­lową kopułką trwała wewnętrzna walka mię­dzy nad­rzęd­nymi zasa­dami praw robo­tyki a regu­lu­ją­cym jego codzienną pracę regu­la­mi­nem kon­ser­wa­tora powierzchni pozio­mych.

* * *

— Co on wypra­wia? — Net wska­zał ekran. Przy­su­nął do sie­bie lap­top i wpi­sał: „Nie stój tak! On zaraz wróci”.

Odpo­wiedź przy­szła natych­miast: „Łatwo mówić komuś, kto grzeje biał­kowy zadek w cie­płym fotelu daleko stąd. Nie mam poję­cia, czemu się tak nara­żam. Dosta­łem już wezwa­nie do ser­wisu. Chyba się poła­pali”.

„Chcą cię napra­wić, bo snu­jesz się przy ścia­nach jak trój­noga żyrafa. Zacho­wuj się nor­mal­nie”.

„Pań­stwa defi­ni­cja nor­mal­no­ści jest mi wielce obca. Poza tym tu jest drugi zamek kodowy”.

„Prze­stań tyle gadać. Sprawdź w szu­fla­dzie”.

— W szu­fla­dzie? — zdzi­wiła się Nika. — Chyba nie sądzisz, że kod dostępu do takiego miej­sca jest w szu­fla­dzie?

— Sys­temy bez­pie­czeń­stwa są coraz bar­dziej prze­wraż­li­wione — wyja­śnił Net. — Wyma­gają szes­na­sto­zna­ko­wych haseł ze zna­kami spe­cjal­nymi i każą je zmie­niać co tydzień. W efek­cie żaden czło­wiek nie potrafi ich zapa­mię­tać i trzeba je zapi­sy­wać na kartce. To przy­po­mina wkła­da­nie klu­cza pod wycie­raczkę.

* * *

Kon­po­poz nie­szczę­śli­wie jęk­nął pompą hydrau­liczną, ze zło­ści zgrzyt­nął prze­kład­nią i wresz­cie ruszył się z miej­sca. Obje­chał biurko i otwo­rzył pierw­szą od góry szu­fladę. Na samym wierz­chu leżała kartka, na któ­rej zapi­sano odręcz­nie dwa słupki danych. W pierw­szym słupku były sze­ścio­cy­frowe ciągi liczb, w dru­gim coś dłuż­szego, wyglą­da­ją­cego na zupeł­nie przy­pad­kowe znaki. Kon­po­poz na wszelki wypa­dek zapa­mię­tał całą treść kartki, choć zapewne tylko ostat­nie pozy­cje zawie­rały aktu­alne kody: krót­szy – do szkla­nych drzwi, dłuż­szy – do sieci wewnętrz­nej. Wyco­fał się zza biurka, pod­je­chał do drzwi i wpro­wa­dził sze­ścio­cy­frowy kod. Wej­ście sta­nęło otwo­rem, a robot z emo­cji aż sap­nął ssawką odku­rza­cza. Ni­gdy nie prze­kro­czył tego progu. Ta część była sprzą­tana elek­tro­sta­tycz­nie, a jak to nie pomo­gło, w osta­tecz­no­ści sprzą­tał sam straż­nik.

Gdy zapa­liło się świa­tło, pomiesz­cze­nie wydało się mniej­sze niż przed chwilą. Stały tu trzy ser­wery wiel­ko­ści lodó­wek, a jedną ścianę zasła­niał regał z zamknię­tymi za szkłem małymi pudeł­kami, w któ­rych zapewne znaj­do­wały się dyski twarde albo inne nośniki danych. Kon­po­poz obej­rzał się na sta­lowe drzwi – straż­nik jesz­cze nie wró­cił. Zresztą gdyby wró­cił, to już wyłaby syrena alar­mowa. Zamknął więc za sobą szklane drzwi. Ruszył w kie­runku regału, dotarł do ser­we­rów i… oka­zało się, że jest mię­dzy nimi za wąsko. Szyb­kie zer­k­nię­cie na drzwi – na­dal nic. Obje­chał ser­wery z dru­giej strony. Nie­stety, tu też za wąsko. Drżał już z ner­wów, prze­kaź­niki mu kli­kały, zawory osprzętu sprzą­ta­ją­cego posy­ki­wały. Nie było wyj­ścia. Musiał zro­bić to, czego bar­dzo nie lubił. Roz­le­gło się kilka meta­licz­nych klik­nięć i z przed­niej czę­ści kor­pusu robota odłą­czył się cylin­dryczny frag­ment z głową i dwoma ramio­nami – ta część Kon­po­poza, która była Kon­po­pozem wła­ści­wym. Mały robo­cik na trzech kół­kach pod­je­chał do regału i odszu­kał prze­słany mu przed­tem przez Neta iden­ty­fi­ka­tor pro­gramu ste­ro­wa­nia kosiar­kami. Otwo­rzył szklane drzwiczki i wyjął wła­ściwy dysk.

* * *

— Wart kil­ka­na­ście milio­nów sys­tem zabez­pie­czeń pada przez kartkę i dłu­go­pis — pod­su­mo­wał Net.

To się nazywa „czyn­nik ludzki” — wyja­śnił uprzej­mie Man­fred. — Naj­bar­dziej awa­ryjna część każ­dego sys­temu.

— Jasne, recy­tuj nam tu swoje kom­pleksy — odparł Net i napi­sał: „Włóż dysk do czyt­nika i wyślij mi kod z dru­giego słupka”.

„Tego to się sam domy­śli­łem, Wasze Biał­kowe Mości”.

— Że też musimy to zno­sić. — Net prze­kleił kod do otwar­tego obok okienka i odpi­sał:

„Jeśli ist­nieje sztuczne niebo dla sztucz­nej inte­li­gen­cji, to masz zakle­pane miej­sce w hono­ro­wej loży szy­der­ców. Wyłącz wizję. To odciąży łącze”.

„Cie­kawe, jakie mają pań­stwo pomy­sły na odcią­że­nie mojego cyber­su­mie­nia”.

„Reset” – chciał odpi­sać Net, ale się powstrzy­mał.

Obraz wnę­trza ser­we­rowni zgasł, a pasek trans­mi­sji danych zaczął się prze­su­wać.

— Więc się udało? — zdzi­wiła się Nika. — Tak po pro­stu?

— Nie czas żało­wać róż przed zacho­dem słońca — odparł Net. — Jesz­cze się nie udało. Pro­ces uda­wa­nia się trwa.

Nika uśmiech­nęła się lekko. Pasek wska­zy­wał pięt­na­ście pro­cent.

* * *

Kon­po­poz wła­ściwy podry­gi­wał ner­wowo na trzech kół­kach i wpa­try­wał się w pasek postępu na małym moni­torku. Pra­gnął jak naj­szyb­ciej połą­czyć się z resztą swo­jego ciała. Niech­by go nawet zła­pali na wykra­da­niu danych, byle tylko nie w takiej postaci!

Wtedy sta­lowe drzwi zaczęły się roz­su­wać. Pasek na trzy­dzie­stu pro­cen­tach. Źle! Co robić?! Co robić?! Potarł ner­wowo sta­lowe rączki i rozej­rzał się. Źle. Tu, gdzie stał, był ukryty przed wzro­kiem straż­nika, ale reszta jego osoby tkwiła na samym środku, na wprost szkla­nych drzwi, dokład­nie pod lampą. Robot sprzą­ta­jący musi doko­ny­wać szyb­kich wybo­rów. Jeśli z pra­wej strony na dywan wyleje się kawa, a z lewej dziecko rzuci na beto­nową posadzkę papie­rek, to sprawa jest pro­sta – naj­pierw zebrać kawę i resztki fili­żanki, a potem w biegu zmiana koń­có­wek czysz­czą­cych i pełną pręd­ko­ścią do papierka. Tym razem Kon­po­poz mógł zro­bić trzy rze­czy: prze­rwać trans­mi­sję, dys­kret­nie scho­wać dysk do regału i uda­wać, że nic się nie stało; czym prę­dzej wró­cić do swo­jego kor­pusu i unik­nąć wstydu lub…

Straż­nik wszedł do pierw­szego pomiesz­cze­nia, ale jesz­cze niczego nie zauwa­żył. Rutyna brała górę nad czuj­no­ścią. Pasek na trzy­dzie­stu ośmiu. Robot zer­kał to na ekra­nik, to na straż­nika i czuł, jak rośnie mu napię­cie w obwo­dach decy­zyj­nych. Straż­nik schy­lił się i strzep­nął papro­chy z nogawki mun­duru. Wstał, ziew­nął, spoj­rzał na wielki nie­bie­ski odku­rzacz tkwiący na środku ser­we­rowni i wol­nym kro­kiem pod­szedł do biurka. Wtedy nagle znie­ru­cho­miał, zbladł i ponow­nie spoj­rzał na odku­rzacz.

* * *

— Nie wpa­dli­ście na to, żeby zwy­czaj­nie wysłać tacie Neta te dane? — zapy­tała Nika. — Możemy je wysłać ano­ni­mowo.

Pasek wska­zy­wał pięć­dzie­siąt jeden pro­cent.

— Hm… — Felix potarł brodę. — To też będzie ryzy­kowne. Co sobie wszy­scy pomy­ślą? Dla­czego aku­rat jemu ktoś ano­ni­mowo wysyła te dane?

— Bo jest sze­fem zespołu — wyja­śniła Nika. — Jego zada­niem jest roz­ko­do­wa­nie trans­mi­sji. To natu­ralne, że ktoś wyśle to aku­rat jemu.

— Nie­wiele osób wie, że jest sze­fem i że zespół tym się zaj­muje. Jeżeli włam wyj­dzie na jaw, to posta­wimy go w kło­po­tli­wej sytu­acji.

— Jeśli ten cham­ski odku­rzacz spraw­nie się uwi­nie, nikt nie zauważy włamu — wtrą­cił Net. — Będziemy mogli przejść do następ­nego etapu.

— Wtedy pomy­ślimy — zgo­dził się Felix.

* * *

Kon­po­poz dygo­tał, ukryty za szu­miącą wen­ty­la­to­rami szafą. Kom­bi­no­wał. Robot sprzą­ta­jący musi umieć szybko prze­szu­ki­wać sieć, żeby zdo­być ważne infor­ma­cje. Gdy na per­ski dywan roz­leje się trój­skład­ni­kowy drink, trzeba natych­miast spraw­dzić, czym usuwa się poszcze­gólne skład­niki i czy nie zaszko­dzi to dywa­nowi. Kon­po­poz się­gnął do intra­netu5, by wyszu­kać dane o zamku kodo­wym CL-0413B. Straż­nik oprzy­tom­niał, rzu­cił się do drzwi, ale nie pamię­tał kodu. Pobiegł więc do biurka. Kon­po­poz dopiero teraz pomy­ślał, że gdyby ukrył kartkę, miałby teraz kilka minut spo­koju. Głupi robot po szko­dzie, skar­cił się w myślach. I tak wszystko przez biał­kow­ców! Myśleć… myśleć… Przy stan­dar­do­wych usta­wie­niach zamek ma milion kom­bi­na­cji. To dużo, ale i tak zasto­so­wano w nim zabez­pie­cze­nie przed łama­niem kodu metodą prób i błę­dów. Po wpro­wa­dze­niu nie­po­praw­nego kodu kla­wia­tura blo­kuje się na pięt­na­ście sekund. To zawsze coś.

Ale jak wyje­chać z ukry­cia w takim sta­nie?!

* * *

Net popu­kał w ekran, jakby chciał pogo­nić pasek. Sześć­dzie­siąt trzy pro­cent.

— Mogli­by­śmy wysłać ano­ni­mowo do wszyst­kich z jego zespołu — nie ustę­po­wała Nika. — I do kilku innych naukow­ców też. To odsu­nie podej­rze­nia od taty, bo podej­rzani będą wszy­scy, któ­rzy dostaną maila.

— Nie­głu­pie — przy­znał Felix. — Wyślijmy do wszyst­kich w Insty­tu­cie.

— To zaczyna mieć macki i płe­twy. — Net poki­wał głową. — Lista wszyst­kich maili jest łatwa do zdo­by­cia.

— Naresz­cie zaczy­na­cie myśleć odpo­wie­dzial­nie — uśmiech­nęła się Nika. — Zacznij już pisać tego maila. Trzeba wyja­śnić w nim wszystko.

* * *

Sześć­dzie­siąt osiem pro­cent. Tak, nie, tak, nie. Kon­po­poz zebrał się w sobie, zaci­snął tryby w moc­nym posta­no­wie­niu i ruszył z pełną pręd­ko­ścią w kie­runku drzwi. Z prze­ciwka zbli­żał się straż­nik z kartką przed nosem. Robot był szyb­szy. Gdy czło­wiek dopiero się­gał do kla­wia­tury, Kon­po­poz ze swo­jej strony już wci­snął przy­cisk zamy­ka­nia, po czym wkle­pał sześć przy­pad­ko­wych cyfr. Zamek pisnął ostrze­gaw­czo, zapa­liła się czer­wona kon­tro­lka. Straż­nik dopiero teraz zoba­czył prze­ciw­nika. Uniósł brwi i poru­szył ner­wowo wąsami, bo naj­wy­raź­niej nie sko­ja­rzył, że mały czarny cylin­der z kopułką z obiek­ty­wami to frag­ment robota sprzą­ta­ją­cego. Zama­chał rękoma i coś krzyk­nął, ale szkło było dźwię­kosz­czelne. Kon­po­poz stał nie­ru­chomo. Czer­wie­niłby się ze wstydu, gdyby to było moż­liwe.

Minęło pięt­na­ście sekund. Kla­wia­tura się odblo­ko­wała. Straż­nik się­gnął do niej, ale robot znów był szyb­szy. Zamek pisnął, a straż­nik zaczął wrzesz­czeć ze zło­ści. Odwró­cił się i pognał do biurka. Tele­fon! Jeśli zadzwoni do cen­trali ochrony, zamek zosta­nie odblo­ko­wany zdal­nie. Sie­dem­dzie­siąt sześć pro­cent.

* * *

— Sie­dem­dzie­siąt sześć pro­cent — prze­czy­tał na głos Net. — Pierw­szy etap uda­wa­nia się pra­wie za nami. Nie­bie­ski musi jesz­cze odło­żyć dysk na miej­sce i wyjść stam­tąd, zanim wróci straż­nik. Wtedy jest cień szansy, że się nikt nie poka­puje. Zazdrosz­czę robo­tom tego spo­koju wewnętrz­nego. Są w lep­szej sytu­acji od nas, bo nie odczu­wają stra­chu ani emo­cji.

* * *

Kon­po­poz dygo­tał z prze­ję­cia. Robot sprzą­ta­jący musi dosto­so­wy­wać swoje dzia­ła­nie do szybko zmie­nia­ją­cej się sytu­acji. Zupa wylana pod­czas przy­ję­cia wymaga szyb­kiej inter­wen­cji, ale to nie zna­czy, że pędząc na miej­sce incy­dentu, wolno zde­rzać się z ludźmi. Robot sprzą­ta­jący powi­nien wów­czas na bie­żąco wyli­czać trasę i prze­wi­dy­wać, gdzie który z prze­miesz­cza­ją­cych się gości będzie za chwilę. Kom­pro­mis mię­dzy pręd­ko­ścią usu­nię­cia zupy a ilo­ścią koli­zji. Numer tele­fonu sto­ją­cego na biurku. Jest! Gdy straż­nik się­gał po słu­chawkę, roz­legł się dzwo­nek. Męż­czy­zna spró­bo­wał wybrać numer, ale oczy­wi­ście nie udało się. Odło­żył słu­chawkę i pod­niósł ją ponow­nie. W tym momen­cie odblo­ko­wał się zamek kodowy, więc straż­nik dopadł go w trzech susach. Kon­po­poz jed­nak po raz trzeci oka­zał się szyb­szy. Chwilę stali naprze­ciw sie­bie, aż straż­nik groź­nie poki­wał głową i wró­cił do biurka. Nie się­gnął jed­nak po tele­fon, tylko pod blat. Świa­tła przy­ga­sły, pod sufi­tem zapa­lił się poma­rań­czowy kogut. Jęk syreny alar­mo­wej prze­bił się nawet przez drzwi z pan­cer­nego szkła.

* * *

Pasek zatrzy­mał się na dzie­więć­dzie­się­ciu sied­miu pro­cen­tach. Przy­ja­ciele wpa­try­wali się w ekran w napię­ciu.

— Zapy­taj, co się dzieje — powie­działa Nika.

— Nie mogę. — Net roz­ło­żył ręce. — Zna­czy mogę, ale to wielce nie­wska­zane. Według planu, po zakoń­cze­niu misji odku­rzacz miał ska­so­wać zapis naszej roz­mowy, żeby nie było śladu. Jeśli teraz się ode­zwiemy, zosta­wimy trop.

— I nikt się nie dowie, dokąd zostały wysłane te dane?

— Świat jest pełen złych ludzi, maleńka. — Net poło­żył jej rękę na ramie­niu i zro­bił minę, jaką według niego robią mafiosi, gdy tłu­ma­czą coś przy­ja­cio­łom. — Pełen jest też ludzi, któ­rzy zwy­czaj­nie chcą pozo­stać ano­ni­mowi. Spo­soby więc ist­nieją, ale żaden nie jest w stu pro­cen­tach pewny. Teraz zalo­go­wa­łem się przez male­zyj­ski ser­wer proxy, a dalej przez jakiś… nawet nie wiem, gdzie jest. To tak, jak­bym wysy­łał ano­ni­mowy list, taki papie­rowy, do kogoś w Koło­brzegu, ten ktoś by go prze­pi­sy­wał i wysy­łał do Pozna­nia, tam znów prze­pi­sy­wa­nie i dopiero wtedy dotarłby do adre­sata.

— Dosyć szybko to idzie, jak na tylu pośred­ni­ków.

— Maga­zy­no­wa­nie danych jest dro­gie, więc każdy pro­gram po dro­dze pró­buje jak naj­szyb­ciej się ich pozbyć. Zasada gorą­cego kar­to­fla – można go utrzy­mać w dłoni tylko przez chwilę i trzeba podać dalej. — Wska­zał ekran i sto­jący pasek. — Ktoś zaraz się opa­rzy.

— Pośred­nik opóź­nia się z prze­pi­sy­wa­niem.

— Albo nas odcięli — dodał Felix.

— A co, jeśli wię­cej się nie ścią­gnie? — zapy­tała Nika.

— Część danych da się odzy­skać — zasta­no­wił się Net — ale nie będziemy mieć peł­nego algo­rytmu. Odtwo­rze­nie bra­ku­ją­cej czę­ści zaj­mie… — Pokrę­cił głową z rezy­gna­cją.

* * *

Kon­po­poz już bez pośpie­chu wycią­gnął dysk, nie zwa­ża­jąc na ostrze­gaw­czy pisk, infor­mu­jący, że jest jesz­cze w uży­ciu, odło­żył go na miej­sce i zamknął szybę. Poczła­pał do wci­śnię­tego mię­dzy ser­wery kor­pusu głów­nego i sprzągł się z resztą swo­jej osoby. Zawró­cił do drzwi i zacze­kał, aż trzech straż­ni­ków upora się z zam­kiem. Wycią­gnął przed sie­bie chude sta­lowe ramionka, by grzecz­nie pozwo­lić się zakuć w kaj­danki. Wszystko stra­cone. A miały być sprzą­ta­nia po hucz­nych rau­tach, wiel­kie fro­te­ro­wa­nia, kame­ralne odku­rza­nia gabi­ne­tów… To już prze­szłość. Teraz tylko reset i defrag­men­ta­cja. Cie­kawe, komu dadzą te dwie fajne gumowe gąsie­nice, kto dosta­nie prze­kład­nię główną i dyfe­ren­cjał, kto się będzie cie­szył sil­ni­kiem i hydrau­licz­nym ste­ro­wa­niem myjek. Dałem się wro­bić. I to komu! Biał­kow­com bez jed­nego pół­prze­wod­nika w gło­wach…

Wahał się chwilę, ale ska­so­wał zapis roz­mów z tymi wstręt­nymi potwo­rami bez skru­pu­łów. Żywił do nich wyłącz­nie nega­tywne uczu­cia, ale musiał ich ochro­nić, by mogli dokoń­czyć misję. Masz te prawa robo­tyki! Uci­śnie­nie krze­mo­wego ludu…

Straż­nicy wpa­dli do ser­we­rowni, minęli Kon­po­poza i zaczęli prze­szu­ki­wać nie­wiel­kie pomiesz­cze­nie.

— Jak duży był? — zapy­tał dowódca.

Straż­nik, który wsz­czął alarm, zasta­no­wił się i poka­zał gestem, jakim węd­ka­rze chwalą się roz­mia­rami zło­wio­nych ryb,

— Z pół metra.

Dowódca rozej­rzał się po prze­szklo­nych sza­fach i powie­dział:

— Chyba nie zdą­żył niczego ukraść. W porę przy­szli­śmy. Ale któ­rędy nawiał? — Jego wzrok padł na sufit. Sap­nął ze zło­ścią. — Wie­dzia­łem, że przez tę kratkę wen­ty­la­cyjną będą kie­dyś kło­poty.

Kon­po­poz obser­wo­wał krzą­ta­ninę i słu­chał roz­mowy z coraz więk­szym nie­do­wie­rza­niem. Biał­kowe mózgi, pomy­ślał. Gdzieś w obwo­dach sca­lo­nych, pro­ce­so­rach i ukła­dach pomoc­ni­czych zaczęła kieł­ko­wać nadzieja. Wolno, cen­ty­metr za cen­ty­metrem, pełzł w stronę kory­ta­rza.

— Stój!

Robot zamarł w prze­ra­że­niu. Nadzieja gdzieś odpły­nęła. Wolno odwró­cił głowę.

— Widzia­łeś, gdzie uciekł? — Straż­nik z wąsami nachy­lił się do niego.

Nie mam poję­cia — odparł szybko. — Mam lukę w pamięci.

Kon­po­poz nie kła­mał. Ska­so­wał zapis ostat­nich minut. Zostało mu tylko głę­bo­kie prze­świad­cze­nie, że został skrzyw­dzony przez biał­kow­ców.

Wąsacz przy­glą­dał się Kon­po­po­zowi z nie­wy­raźną miną. Robot poczuł ukłu­cie nie­po­koju.

— Był podobny do cie­bie — powie­dział straż­nik.

Jestem skon­stru­owany ze stan­dar­do­wych modu­łów.

— Zostaw go — oświad­czył poważ­nym tonem dowódca. — Wiele dziś prze­szedł. — Nachy­lił się do robota i dodał — praw­do­po­dob­nie zosta­łeś porwany. Robot wła­my­wacz ska­so­wał ci pamięć, żeby tu wejść nie­po­strze­że­nie. Wybacz, ale będziemy musieli spraw­dzić twój zbior­nik na śmieci. Może gaga­tek jesz­cze tam sie­dzi.

* * *

Felix cho­dził po pokoju, Net usiadł na jego fotelu i kiwał się jak dziecko z cho­robą tele­wi­zyjną, a Nika tylko zaci­skała palce na kra­wę­dzi blatu.

— Ile to potrwa? — zapy­tała.

— To zależy, jakie opóź­nie­nie dopusz­czają pro­gramy po dro­dze — odparł Net. — Po tym cza­sie któ­ryś ode­tnie nas osta­tecz­nie.

Amais będzie potra­fił to poskła­dać — wtrą­cił Man­fred.

— Wyślemy to mailem do wszyst­kich w Insty­tu­cie — powie­dział Felix. — To bez­piecz­niej­sze. Nie znamy tam­tego pro­gramu.

— Ja go znam.

Pasek prze­sko­czył na sto pro­cent. „Down­load com­plete” – poja­wiło się na ekra­nie.

— Jest! — ucie­szył się Net. — Coś się przy­tkało po dro­dze. Jesz­cze tylko ska­suję nasz ślad z log file’a Insty­tutu i z male­zyj­skiego proxy. Jak będą chcieli, to i tak się doszpe­rają, ale przy­naj­mniej im to utrud­nię.

— Świat ura­to­wany — uśmiech­nął się Felix.

— Jesz­cze mail — przy­po­mniał Net. — Nie wyślemy do wszyst­kich, tylko do losowo wybra­nych stu osób, w tym do naszych sta­rych i do wszyst­kich z Wydziału Infor­ma­tyki. Zer­k­nij­cie.

Nachy­lili się nad krót­kim tek­stem. W skró­cie opi­sy­wał, że załącz­nik zawiera algo­rytm, według któ­rego kodo­wany jest sygnał emi­to­wany z rakiety, i że algo­rytmu tego można użyć, by prze­pro­gra­mo­wać robot ste­ru­jący rakietą, więc i zmie­nić miej­sce upadku. Dalej była kopia maila, który wysłali poprzed­niego dnia do Mini­ster­stwa.

— Pomi­ja­jąc błędy, OK — powie­działa Nika. — Daj, popra­wię lite­rówki, bo się jesz­cze domy­ślą. Rzadko ktoś robi tyle byków.

Net nie­chęt­nie dopu­ścił ją do kla­wia­tury. Szybko popra­wiła lite­rówki i orto­grafy.

Klik­nęła i wia­do­mość okrężną drogą pole­ciała do prze­szło stu adre­sa­tów w Insty­tu­cie.

— Teraz już ura­to­wa­li­śmy świat. — Ode­tchnęła.

— Możemy zamó­wić pizzę. — Net zatarł ręce. — Ja sta­wiam. Hawaj­ska czy pep­pe­roni?

* * *

Godzinę póź­niej, z poczu­ciem dobrze speł­nio­nego obo­wiązku, koń­czyli jeść pizzę. Za oknem roz­pa­dał się śnieg, w kominku miło trza­skał ogień, a mecha­niczna ręka dokła­dała nowe polana. Osta­tecz­nie zamó­wili pizzę quat­tro fro­maggi, czyli cztery sery. Net miał te cztery sery na całej twa­rzy i nawet we wło­sach. Nika pró­bo­wała wytrzeć go chu­s­teczką, ale nie na wiele się to zdało, ponie­waż Net jed­no­cze­śnie jadł, mówił i gesty­ku­lo­wał.

— Ura­to­wa­li­śmy mia­sto — powtó­rzył po raz kolejny.

— Przed­tem sam mówi­łeś, że walka idzie o kawa­łek traw­nika — przy­po­mniał Felix.

— To było przed­tem. — Net mach­nął ręką, posy­ła­jąc nitkę sera na dywan.

Przed nimi sie­dział Caban i wymow­nie patrzył na nie­do­je­dzone brzegi pizzy leżące w pudełku.

— Zjadł­bym jesz­cze jedną. — Net pogła­skał się po brzu­chu. — Boha­te­ro­wie potrze­bują kalo­rii. Hel­l­boy żarł codzien­nie taczkę nale­śni­ków.

— Nie chcia­ła­bym, żebyś wyglą­dał jak on. — Nika klep­nęła go w ramię.

— Sły­sza­łeś, co powie­dział dostawca pizzy — przy­po­mniał Felix. — Dziś koń­czą pracę o czter­na­stej. Na wypa­dek, gdyby ktoś chciał jesz­cze nawiać z mia­sta.

— Super­paczka ura­to­wała War­szawę. — Net wyko­nał gest, jakby demon­stro­wał nagłó­wek w gaze­cie.

— Im mniej ludzi się o tym dowie, tym lepiej — przy­po­mniał Felix. — A naj­le­piej, jak nie dowie się nikt.

— Ale zada­nie wyko­nane.

— Zasta­na­wiam się, czy nic wię­cej nie możemy zro­bić — odparł.

— Możemy. Wie­czo­rem poje­dziemy do mnie, nało­żymy wszyst­kie cie­płe ciu­chy, jakie mamy, usta­wimy na tara­sie leżaczki i będziemy wypa­try­wać świa­tła na nie­bie.

— Poważ­nie mówię.

— Ja też. Taki mia­łem plan. Prze­cież nie wiemy, jak bar­dzo uda się zmie­nić tra­jek­to­rię. Może tylko ciutę i rakieta wal­nie na przy­kład w Kam­pi­no­sie. No i nie korzy­sta­łem ni­gdy z leża­ków pla­żo­wych w stycz­niu.

Tele­fon Felixa ode­grał Marsz Impe­ra­tora. Chło­pak wycią­gnął go z kie­szeni i zer­k­nął na wyświe­tlacz.

— Mój tata — mruk­nął z nie­wy­raźną miną. — Wiem, o co chce zapy­tać. Pew­nie się domy­ślił, od kogo ten mail. — Ode­brał połą­cze­nie. — Cześć tato.

Cześć! Mama ma wyłą­czony tele­fon?

— Śpi. Chyba się źle czuje.

Kiedy się obu­dzi, powiedz, że nie będę na kola­cji. Mogę wró­cić nawet po pół­nocy.

— A jak postępy w spra­wie rakiety?

Nie zaj­muję się już tym. Sie­dzę teraz z urzęd­ni­kami z Mini­ster­stwa i agen­tami spe­cjal­nymi. Pro­wa­dzą śledz­two, bo ich zda­niem ten, kto wystrze­lił rakietę, używa naszej tech­no­lo­gii.

— A dosta­łeś ostat­nio jakiś… cie­kawy mail?

Spraw­dzam na bie­żąco, ale nie, nie dosta­łem niczego, co można by nazwać cie­ka­wym. Muszę koń­czyć. Mamy tu jesz­cze mały alarm. Było chyba jakieś wła­ma­nie. Ochrona spraw­dza prze­wody wen­ty­la­cyjne. Muszę koń­czyć. Uwa­żaj­cie na sie­bie!

Felix scho­wał tele­fon do kie­szeni i zasta­no­wił się.

— Prze­wody wen­ty­la­cyjne? — powie­dział sam do sie­bie. — Połącz nas z Kon­po­po­zem.

— Mogą nas wyśle­dzić — ostrzegł Net.

— Mimo to spró­buj. Będziemy roz­ma­wiać, nie wspo­mi­na­jąc o dzi­siej­szej akcji.

Net nie był prze­ko­nany, ale otwo­rzył lap­top i połą­czył się z Kon­po­po­zem.

„Nie znam Two­jego iden­ty­fi­ka­tora” – poja­wiło się na ekra­nie.

„Tu Felix, Net i Nika” – odpi­sał Net.

„Ooo taaak. Mie­li­śmy nie­przy­jem­ność poznać się we wrze­śniu zeszłego roku. Nie macie upraw­nień do uży­wa­nia tego łącza”.

— Mam déja vu — stwier­dził Net. — On to samo powie­dział poprzed­nio.

— To dobrze — powie­dział Felix. — Zna­czy, że ska­so­wał zapis akcji.

„Nie­po­ko­imy się o wyniki prac nad zmianą tra­jek­to­rii lotu rakiety, która ma spaść na War­szawę” – napi­sał Net.

„Jakoś dziw­nie nie obcho­dzą mnie Pań­stwa pro­blemy”.

„To powiedz cho­ciaż, co u Cie­bie”.

„Ileż fał­szy­wej tro­ski w Pań­stwa sło­wach. Zosta­łem dziś porwany, jeśli to Pań­stwa obcho­dzi. Użyto mnie w nie­cnym celu wła­ma­nia się do pew­nego taj­nego miej­sca. Pory­wacz zbiegł kana­łem wen­ty­la­cyj­nym, a ja byłem prze­szu­ki­wany dogłęb­nie, wręcz wewnątrz­u­stro­jowo. Mnie­mam, że moje nie­szczę­ście Pań­stwa ura­duje”.

— Teraz wpisz coś, co uza­sadni, dla­czego się do niego odzy­wamy — powie­dział Felix.

— Nie przy­go­to­wa­łeś się na to? — Net spoj­rzał na przy­ja­ciela z nie­po­ko­jem.

— Wpisz cokol­wiek.

— Ha! Cokol­wiek. Jak zdro­wie sza­now­nego wujka Zelmera? Wymyśl coś!

— Wpisz, że skon­tak­tu­jemy się z nim, jak doj­dzie do sie­bie — zapro­po­no­wała Nika.

Net wes­tchnął i wkle­pał: „Mamy małą sprawę, ale to rze­czy­wi­ście nie naj­lep­szy moment. Nic pil­nego, luz. Ode­zwiemy się za jakiś czas, jak doj­dziesz do sie­bie”.

„Och, łaskawcy. Doprawdy zby­tek tro­ski”.

Kon­po­poz roz­łą­czył się. Przy­ja­ciele chwilę sie­dzieli w mil­cze­niu.

— Chciał­bym poznać jego kon­struk­tora — ode­zwał się Net. — To musi być bar­dzo ory­gi­nalny czło­wiek. Oczy­wi­ście żyje samot­nie, gdzieś w lesie, bo wszy­scy go nie­na­wi­dzą.

— Sprawdź to konto mailowe, z któ­rego wysy­ła­li­śmy algo­rytm — powie­dział Felix.

— Pod­ło­żymy się jesz­cze bar­dziej — zauwa­żył Net. — Cały kamu­flaż pój­dzie w por­ce­lanę.

— To ważne. Zrób to jakoś spryt­nie.

— OK, OK. — Net otwo­rzył lap­top i wpi­sał kilka pole­ceń. — Nasza wia­do­mość… została zakla­sy­fi­ko­wana jako spam — prze­czy­tał z nie­do­wie­rza­niem. — Fakt! — Klep­nął się w czoło. — Wysła­li­śmy ją do stu osób. Ależ fail… Wywa­lił nas filtr anty­spa­mowy.

— Czyli nikt niczego nie dostał? — zapy­tała z prze­ję­ciem Nika. — Nikt nic nie wie?!

— Na to wygląda. — Net kli­kał dalej. — Trudno. Wyślę tylko do kilku osób z Wydziału Infor­ma­tycz­nego.

Klik­nął i zamarł, gapiąc się w ekran. Po chwili poja­wiła się wia­do­mość zwrotna.

— Znów… — Net zaci­snął pię­ści. — Tra­fi­li­śmy na czarną listę. Możemy sobie to wysy­łać do końca świata, i tak będzie się odbi­jać.

— To co możemy zro­bić? — zapy­tał kon­kret­nie Felix.

— Inne konto, inna nazwa, inna treść, inny pac­ker do załącz­nika, pako­wa­nie dwa razy z roz­sze­rze­niem „jpg”. Można by tak pró­bo­wać długo. Aż admi­ni­stra­tor się wku­rzy i przy­łoży, żeby nas dorwać.

Felix zer­k­nął na zega­rek.

— Docho­dzi druga. Zostało nie­całe dzie­sięć godzin.

Dum!, roz­le­gło się przez ściany domu. Przy­ja­ciele drgnęli.

— To znowu kręt? — zapy­tała Nika. — Jak możesz wytrzy­mać te dźwięki przez całą dobę?

— Tata miał go dziś wycią­gać. — Felix wska­zał na leżący obok kominka pilot do ste­ro­wa­nia krę­tem. Obłe zie­lone pudełko, z paskiem na ramię, wysu­waną anteną, małym wyświe­tla­czem i kil­koma przy­ci­skami, wyglą­dało na sprzęt woj­skowy lub przy­naj­mniej prze­zna­czony do pracy w trud­nych warun­kach.

Net wziął urzą­dze­nie i naci­snął pierw­szy z brzegu przy­cisk. Roz­le­gło się kolejne „Dum!”.

— Nie wci­skaj guzi­ków na urzą­dze­niu, któ­rego nie znasz. — Felix zabrał mu pilot.

— I kto to mówi? Spe­cja­li­sta od wci­ska­nia każ­dego guzika w zasięgu wci­sku.

Cie­kawa sprawa — ode­zwał się Man­fred. — Rakiety nie ma nad nami, a ode­bra­łem jej sygnał.

— Kol­co­boty! — wykrzyk­nął Net. — Ota­czają nas! Wzbu­dziły kręta!

— Ciszej — syk­nął Felix. — Obu­dzisz mamę.

Dopa­dli do okna. Zaśnie­żone krzaki, zaśnie­żona alejka, zaśnie­żony bluszcz na ogro­dze­niu.

— Man­fred! — powie­dział Felix. — Zawo­łaj Golema Golema.

Nie było to potrzebne, bo w tej samej chwili drzwi do piw­nicy otwo­rzyły się i robot wkro­czył do salonu.

Już to zro­bi­łem — wyja­śnił uprzej­mie pro­gram.

Już to zro­bił — wyja­śnił rów­no­cze­śnie Golem Golem.

Felix wybiegł do hallu. Dół drzwi pro­wa­dzą­cych do ogrodu był pro­wi­zo­rycz­nie zabity płytą pil­śniową. Żadna prze­szkoda dla pięć­dzie­się­cio­ki­lo­wego, roz­pę­dzo­nego robota.

— Zastaw komodą — pole­cił, a Golem Golem ruszył, by wyko­nać roz­kaz.

Net i Nika rów­nież wyszli do hallu.

— Po co mia­łyby nas ata­ko­wać? — zapy­tała Nika.

— Bo na razie tylko my wiemy o ich tajem­nicy. — Net trzy­mał w dłoni pogrze­bacz. — Prze­chwy­ciły maila. A raczej prze­chwy­cił ten, kto nimi kie­ruje.

Felix otwo­rzył klapkę na ścia­nie obok domo­fonu i wci­snął jeden z przy­ci­sków. Na całym par­te­rze zaczęły się opusz­czać rolety antyw­ła­ma­niowe. Dom tonął w mroku, roz­pra­sza­nym jedy­nie pło­mie­niami z kominka.

— W oknach piw­nicy są kraty, ale drzwi ogro­dowe… — Felix spoj­rzał na zasła­nia­jącą je komodę. — Tam jest naj­słab­szy punkt. Stań tam.

Golem Golem zablo­ko­wał wła­snym cia­łem przej­ście i pochy­lił się lekko, by ode­przeć spo­dzie­wany atak. Nika odru­chowo przy­su­nęła się do Neta i objęła go za ramię. Net sta­rał się wyglą­dać na nie­ustra­szo­nego, ale zdra­dzały go drżące kolana.

— Na pewno na obu­do­wie kol­co­bota nie było logo z trzema try­bami? — zapy­tał rów­nież drżą­cym gło­sem.

— Nie widzia­łem niczego takiego — odparł Felix. Zasta­na­wiał się, czy kol­co­bot potrafi dosko­czyć do okien pierw­szego pię­tra. Prze­cież dostał się jakoś na czu­bek kil­ku­me­tro­wej rakiety.

Stali na środku hallu i roz­glą­dali się, czuj­nie nasłu­chu­jąc nie­ty­po­wych dźwię­ków.

— Zacze­kaj­cie! — Nika puściła Neta i wró­ciła do salonu, gdzie na stole stał lap­top. — Man­fred, czy sygnał sprzed minuty był iden­tyczny, czy tylko podobny?

Nieco inny niż zwy­kle. Bar­dzo podobny, ale inny.

Też go ode­bra­łem — ode­zwał się Golem Golem. — Sygnał sma­ko­wał bar­dzo podob­nie.

— Sma­ko­wał? — zapy­tał Felix.

Nie wiem, jak to okre­ślić, żeby było zro­zu­miałe dla czło­wieka. Sygnał był bar­dzo podobny, ale nie iden­tyczny.

Chłopcy podą­żyli za Niką do salonu. Dziew­czyna wzięła pilot od kręta i wci­snęła jeden z guzi­ków. Roz­le­gło się kolejne „Dum!”.

— A teraz? — zapy­tała.

— Tak — przy­znał Man­fred. — To ten sygnał. Nie­mal iden­tyczny.

Felix ode­brał Nice pilot i przyj­rzał mu się. Usiadł na kana­pie.

— Nikt nie roz­gryzł tajem­nicy, bo była za pro­sta — powie­dział. — To nie żadna tech­no­lo­gia mili­tarna, tylko algo­rytm kodo­wa­nia pole­ceń do pro­stych maszyn, jak kosiarka czy kręt. Ktoś go tylko roz­bu­do­wał, żeby unie­moż­li­wić zła­ma­nie kodu mocą obli­cze­niową super­kom­pu­te­rów.

— Czyli wszystko jasne? — zapy­tała Nika. — Jeste­śmy w domu?

— Jeśli naszym domem jest las, to w nim jeste­śmy — odparł Net. — Co to daje?

Felix wró­cił do hallu, pod­niósł rolety i pole­cił Gole­mowi Gole­mowi prze­su­nąć komodę na wła­ściwe miej­sce. Salon roz­ja­śnił się świa­tłem prze­bi­ja­ją­cym przez sypiący z cięż­kich chmur śnieg.

— Ten nadaj­nik ma zasięg kilo­me­tra, nie wię­cej — powie­dział Felix. — Jeśli nawet go roz­bie­rzemy i przy­pniemy do niego lap­top, to niczego nie nadamy na orbitę. Potrze­bo­wa­li­by­śmy potęż­nej anteny.

— Dla­czego mówisz „potrze­bo­wa­li­by­śmy”, a nie „potrze­bu­jemy”? — spy­tała Nika.

— Bo antena to tylko jeden z ele­men­tów, któ­rych nie mamy. Ten algo­rytm, który wykra­dli­śmy z Insty­tutu, jest jedy­nie podobny do tego, któ­rego używa kręt. Kol­co­boty uży­wają jesz­cze innego. A nawet jak już będziemy mieć wła­ściwy algo­rytm i klucz, to jesz­cze pozo­sta­nie pro­blem prze­ko­na­nia kol­co­bota na rakie­cie, by nas posłu­chał.

Od rana mówię wam, żeby wysłać algo­rytm do Ama­isa — przy­po­mniał Man­fred. — Tra­cimy czas przez to, że mu nie ufa­cie. Te algo­rytmy prze­cież od dawna nie są tajne.

Felix spoj­rzał na przy­ja­ciół. Nika ski­nęła głową, Net po chwili rów­nież.

— OK — powie­dział Felix. — Wyślij mu to.

1 Ze względu na miłość autora do moto­ry­za­cji i jego wro­dzoną krnąbr­ność, w tej książce nazwy samo­cho­dów są i będą pisane wielką literą. [wróć]

2 Spoza kadru. [wróć]

3 Udało się to już w 1932 r., czyli na sie­dem lat przed wybu­chem wojny. Prace Pola­ków, głów­nie Mariana Rejew­skiego, Jerzego Różyc­kiego i Hen­ryka Zygal­skiego, bar­dzo pomo­gły pod­czas wojny przy łama­niu kodów now­szych wer­sji maszyn. [wróć]

4 Empa­tia – zdol­ność odczu­wa­nia i rozu­mie­nia emo­cji innych istot. [wróć]

5 Intra­net – wewnętrzna sieć kom­pu­te­rowa, np. w fir­mie. Może być, i zwy­kle jest, połą­czona z inter­ne­tem. [wróć]

Orbitalny spisek

Подняться наверх