Читать книгу Orbitalny spisek - Rafał Kosik - Страница 8
Оглавление2. Mission: Possible
— Tym razem może się uda. — Osobą stojącą za mikrofonami był premier. Technik kończył wpinanie mu w klapę marynarki dodatkowego małego mikrofonu. — Dziękuję. — Premier odchrząknął i nim wypowiedział jedno słowo, połączenie z salą konferencyjną zostało przerwane. Pojawiły się mrówki i szumy. Po chwili obraz powrócił, ale niewyraźny, czarno-biały i bez dźwięku. Trwało kilka sekund, nim na ekranie pojawiła się inna sala sejmowa.
— Przepraszamy państwa bardzo — powiedział reporter. — Drugie podejście również było nieudane. Wrócimy do tematu, gdy usuniemy usterki. A teraz porozmawiamy z kolejnym politykiem, panią Andżeliką Osmozą. Jak pani skomentuje wydarzenia ostatnich godzin przed straszliwą katastrofą?
Kamera przesunęła się i w kadrze pojawiła się polityczka.
— Witam państwa. — Uśmiechnęła się sztucznie. — Jak państwo przed chwilą widzieli, premier nie potrafi nawet przeprowadzić konferencji prasowej. To samo wydarzyło się w zeszłym tygodniu, a przecież obsługa mikrofonu jest znacznie prostsza niż rozwiązanie problemu rakiety.
— To akurat były problemy techniczne na łączach — wyjaśnił reporter.
— Jeżeli komuś problemy techniczne przydarzają się z taką częstotliwością jak naszemu rządowi, to ja nie widzę tu przyszłości. Dziś przecież drugi raz premier nie potrafił przemówić do narodu. Sama wzięłam rakietowe sprawy w ręce. W swoje ręce. Prowadzę zakrojone na szeroką skalę rozmowy z politykami. Doskonale rozumiem, jak poważnym zagrożeniem jest nieudolna polityka rządu w sprawie Orbitalnego Spisku.
— Ale w czym pomogą rozmowy z politykami? — zapytał reporter. — Nie potrzebujemy nowej ustawy, tylko zniszczenia rakiety.
— W sytuacji takiej jak dzisiejsza każdy przejaw patriotycznej troski o Polskę jest kwestią najwyższej rangi — oświadczyła z kamienną twarzą Andżelika Osmoza. — Dlatego dzięki moim staraniom wczoraj została powołana speckomisja do spraw wyjaśnienia afery rakietowej. Zamierzam też założyć własną partię polityczną. Będzie nosiła nazwę PPP – Partia Prawdziwych Patriotów. Wspólnie uczynimy Polskę lepszym miejscem do życia. Lepszym i bezpieczniejszym. Od poniedziałku rozpoczynamy proces tworzenia PPP.
— PPP — mruknął Net. — Pianiści Przeciw Puzonistom.
— A jaki to ma związek z rakietą? — nalegał reporter. — Ona spadnie dziś.
— To oczywiście wina rządu. Gdyby to zależało ode mnie, spadłaby w przyszłym tygodniu, albo… nie spadłaby w ogóle. Ale niestety, wbrew woli narodu, rządzi rząd, więc rakieta, wbrew woli narodu, spadnie dziś. Staram się robić, co mogę. Trwają konsultacje międzyklubowe. Biorę w nich czynny udział. Na siedemnastą zwołałam konferencję prasową.
— Czy konferencja pomoże w zniszczeniu rakiety?
— Już powiedziałam, że staram się robić, co mogę, żeby nastąpiło ogólne polepszenie. Teraz, dziś, jest ostatnia szansa dla Polski. Ostatnia szansa nazywa się PPP.
— Polepszenie Poprzez Przemielenie — skomentował Net.
— Z Sejmu mówił do państwa Zbysław Rembieliński. Oddaję głos do studia.
Obraz przeskoczył na wyszczerzoną w uśmiechu twarz prezentera.
— Dziękujemy, Zbyszku — powiedział, nie przestając się szczerzyć. — Oglądają państwo „Niusy czy Niuanse”. W studiu witamy kolejnego eksperta. Profesor Popliński zajmuje się… — przysunął kartkę bliżej i przestał się szczerzyć — szeroko pojętymi problemami migracji dzikiego ptactwa na terenach Europy Środkowo-Wschodniej. Hm… Pierwsze pytanie… — spojrzał ponownie na kartkę, a potem błagalnie gdzieś w bok. — Pierwsze pytanie będzie dotyczyło drozda…
Tym razem nie wytrzymał Net i wyłączył telewizor.
— Nie możemy sprawdzić wszystkiego w internecie? — zapytał i wklepał adres pierwszego lepszego serwisu. — Proszę bardzo. Tu macie wszystko, bez tego politycznego bełkotu.
— Autobusy podmiejskie nie jeżdżą — przeczytał Felix. — Część linii miejskich też zawieszona. Jak w święta. Jest tu jeszcze coś znacznie mniej fajnego. Zerknijmy.
Net kliknął link „Skutki uderzenia mogą być znacznie groźniejsze”. Przyjaciele w milczeniu przeczytali krótki artykuł niezależnego eksperta. Twierdził on, że spadająca pod ostrym kątem rakieta może stanowić większe zagrożenie niż upadająca niemal pionowo z góry, jak to zakładały wcześniejsze symulacje. To miało diametralnie zmieniać sytuację.
— Fakt — przyznał Felix. — Rakieta będzie spadać płasko, jak lądujący samolot, a wtedy prawie na pewno trafi w jakieś zabudowania. Z lotu ptaka Warszawa wygląda jak park z luźno rozrzuconymi budynkami, ale jak spojrzeć z wysokiego piętra, widać same dachy.
— Dlaczego nie mówią o tym w telewizji? — zapytała Nika. — Żeby nie wywoływać paniki?
— „Niusy czy Niuanse” starają się wywołać jak największą panikę. Może inne autorytety nie chcą przyznać temu facetowi racji? Tak czy inaczej, on ma słuszność. Sytuacja jest gorsza, niż wydawało się dotychczas. Jeśli rakieta spadnie na Warszawę, prawie na pewno uderzy w jakiś budynek, może nawet w kilka.
Przyjaciele popatrzyli na siebie. Zanim ktokolwiek cokolwiek powiedział, odezwał się Manfred:
— Jeśli to was w ogóle interesuje, mam wyniki pracy Amaisa.
— Dawaj! — wykrzyknął Net.
— Co dawaj? To rozkodowany algorytm, jakim posługują się kolcoboty. Również ten, który siedzi na rakiecie. Razem z tym dostaliśmy generator kluczy do kodów. Ale raczej tego nie zrozumiecie, bo to ciąg poleceń.
— Możesz jaśniej, tak dla humanistki? — poprosiła Nika.
— Hm… Rozkodowanie może nie wystarczyć. W każdej transmisji z orbity mamy zapewne kilka tysięcy komend zapisanych w sekwencjach zrozumiałych dla konkretnych maszyn.
— A jeszcze jaśniej?
— To tak, jakbyś czytała instrukcję obsługi bez obrazków. Włóż trzpień „A” w otwór „B” i przekręć trzy razy w kierunku wskazanym strzałką. Następnie przesuń dźwignię „C” o dwie pozycje.
— Żeby zrozumieć, o co chodzi, potrzebna jest maszyna, dla której są przeznaczone te polecenia — podsumował Felix. — Musimy mieć kolcobota i na nim testować polecenia.
— Jeden ci nawiał — zauważył Net. — Chcesz łapać następnego?
— Nie jesteśmy superbohaterami — powiedziała Nika. — To zadanie dla specjalistów.
Felix westchnął.
— To jest moment, w którym trzeba zadzwonić do taty i wszystko opowiedzieć — zgodził się.
— Trochę trudno się tam dobić dzisiaj — przypomniał Net.
— Podamy numer z identyfikatora. — Felix wyjął telefon i wybrał numer centrali Instytutu.
— Instytut Badań Nadzwyczajnych, inteligentna sekretarka numer jedenaście. W czym mogę pomóc?
Zamiast odpowiedzieć, Felix wklepał numer z identyfikatora.
— Kod poprawny. Z kim połączyć?
— Z Piotrem Polonem.
Tata odebrał po kilku sygnałach.
— Polon, słucham.
— Cześć tato. Trudno się dodzwonić do Instytutu.
— Musieliśmy ograniczyć dostęp, bo telefony się urywały. Dzwonili ludzie i zadawali mnóstwo pytań. Mamy tu sporo pracy. Co się stało?
— Tato. Musimy porozmawiać.
— Czy to nie może zaczekać do jutra? Mamy tutaj bardzo poważny problem.
— Jutro sprawa będzie nieaktualna.
— Powiedz w skrócie, o co chodzi.
— W skrócie to się nie da. To trochę… — Felix szukał odpowiednich słów — trochę skomplikowana historia.
— Felix, ja naprawdę… — Tata przerwał i chwilę z kimś rozmawiał. — Muszę kończyć. Do tego wszystkiego mamy jeszcze kontrolę. Jutro pogadamy. Cześć!
Felix spojrzał na wyświetlacz, żeby się upewnić, że tata rzeczywiście się rozłączył.
— Kontrola? — zdziwiła się Nika. — Akurat w takim czasie? To jakby w płonącym domu przeprowadzać śledztwo w sprawie pożaru. Nie mogą zaczekać do jutra?
— Hm… — Felix schował telefon do kieszeni. — Pewne jest tylko to, że musimy sobie radzić sami. Pomyślmy. Kolcobot nadaje sygnał z satelity, znaczy z rakiety. Oczywiście to może być inny rodzaj kolcobota, ale spróbujmy założyć, że to taki sam jak te, które widziałem niedaleko domu Gilberta. Brakuje mu tylko osłon na środku, więc ma kształt dętki… torusa, znaczy się. Może wykorzystywać powierzchnię rakiety jako antenę, ale niekoniecznie. Hm… Nie znam się za dobrze na antenach, właściwie to prawie wcale się nie znam, ale telefony satelitarne mają małe anteny. Pytanie tylko, czy kolcoboty z Ziemi mogą wydawać polecenia temu na orbicie…
— A co, jeżeli twoje założenie, że to taki sam kolcobot, jest błędne?
— To jedyne założenie, jakie mi przychodzi do głowy. Musimy zdobyć kolcobota.
— Jak chcesz go zachęcić do poddania się demontażowi? — zapytał Net.
— Mam na myśli rozwiązanie siłowe. Konkretnie – polowanie.
— Że what? — Net uniósł brwi.
— Zapolujemy na kolcobota. Rozbierzemy go na kawałki i wykorzystamy jego nadajniki i antenę.
— Ale ty to mówisz poważnie?
— Alternatywą jest siedzenie tutaj i czekanie, gdzie spadnie rakieta. Mamy jakieś osiem godzin. Ryzykujemy zepsutą niedzielą.
— No i zgonem, jakbyś zapomniał. Taki drobiazg. Kolcobot to spore bydlę. Szybkie, mordercze i bezlitosne.
— Dlatego weźmiemy Golema Golema i parę przydatnych przedmiotów.
— Kajak kajak dla Kolumba…
— Jak chcesz się tam dostać? — zapytała Nika.
— Mam pewien pomysł.
* * *
— To się źle skończy — powtórzył chyba po raz piąty Net, gdy Felix po cichu wkładał kolejną partię sprzętu do bagażnika stojącego w garażu Land Rovera.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki