Читать книгу Felix, Net i Nika - Rafał Kosik - Страница 8

1. O jeden wykrzyk­nik za daleko

Оглавление

Cyfry na kolo­ro­wym wyświe­tla­czu odli­czały do zera. Zda­niem Neta robiły to o wiele za wolno. Spóź­nia­nie się nie spra­wiało mu wpraw­dzie jakiejś szcze­gól­nej przy­kro­ści, ale Felix dzwo­nił już dwa razy, czy na pewno jest gotowy i czy na pewno będzie cze­kał o umó­wio­nej godzi­nie w umó­wio­nym miej­scu. Trzy­dzie­ści sekund temu Net zakli­nał się do słu­chawki, że już czeka, co oczy­wi­ście nie było prawdą. Ale było prze­cież bar­dzo bli­skie prawdy, bo pra­wie już cze­kał.

Net powta­rzał w myślach listę rze­czy, które miał przy­go­to­wać i zabrać: lap­top jest, aku­mu­la­tor nała­do­wany, pre­zen­ta­cja wgrana, kopia pre­zen­ta­cji na pen-dri­vie w kie­szeni, przej­ściówka do rzut­nika w ple­caku. Zwy­kle tego nie robił. Za znacz­nie lep­sze roz­wią­za­nie uwa­żał pozo­sta­wa­nie szczę­śli­wym czło­wie­kiem, który nie przej­muje się teo­re­tycz­nie moż­li­wymi kata­stro­fami, dopóki te się nie wyda­rzą. Ponie­waż jed­nak Felix przy­po­mi­nał mu o tym kilka razy, Net dla świę­tego spo­koju spraw­dził przed wyj­ściem, czy wszystko przy­go­to­wał. Pod­czas wymu­szo­nej kon­troli oka­zało się, że wpraw­dzie pre­zen­ta­cja dopra­co­wana do ostat­niej plan­szy jest gotowa, tyle tylko że nie została prze­grana na lap­top. Net prze­grał ją w ostat­niej chwili. Oczy­wi­ście nie zamie­rzał się do tego przy­zna­wać.

Gdy Bab­cia Ade­lajda wró­ciła do Austra­lii, Net odzy­skał swój pokój i stop­niowo prze­pro­wa­dzał się do niego z pokoju gościn­nego pię­tro wyżej, w któ­rym zamiesz­kał na czas jej przy­jazdu. Prze­no­sze­nie się szło opor­nie, Net nale­żał bowiem do osób raczej leni­wych. W rezul­ta­cie więc część rze­czy miał na dole, część na górze. Całe cen­trum dowo­dze­nia wszech­świa­tem – czyli sprzęt kom­pu­te­rowy – wciąż cze­kało na prze­pro­wadzkę. Kiedy Net myślał o roz­pi­na­niu dzie­sią­tek kabli, zno­sze­niu kom­pu­te­rów i przy­pi­na­niu tego wszyst­kiego ponow­nie, natych­miast tra­cił ener­gię do pracy. Prze­niósł więc tylko lap­top i kil­ka­na­ście razy dzien­nie bie­gał na górę, żeby coś włą­czyć, wyłą­czyć, wydru­ko­wać albo zmie­nić kon­fi­gu­ra­cję.

Zer­k­nął na swoje odbi­cie w lustrze zaj­mu­ją­cym całą ścianę kabiny windy. Z lustrza­nej rze­czy­wi­sto­ści patrzył na niego wysoki i szczu­pły pięt­na­sto­la­tek w oku­la­rach, nieco poprze­cie­ra­nych jean­sach i roz­pię­tej brą­zo­wej kurtce narzu­co­nej na poma­rań­czową bluzę z kap­tu­rem. Kasz­ta­nowe włosy ster­czały jak zwy­kle na wszyst­kie strony – poranne dopro­wa­dze­nie ich do porządku pole­gało na potar­ga­niu ich tak, by osią­gnęły względną syme­trię. Mocno już wysłu­żony ple­cak był postrzę­piony i ponad­dzie­rany w kilku miej­scach, podob­nie jak buty. Uśmiech­nął się do sie­bie samego. Wszystko było jak należy.

Cichy gong oznaj­mił przy­mu­sowy postój. Net wes­tchnął, gdy winda zatrzy­mała się na dzie­więt­na­stym pię­trze. Drzwi otwo­rzyły się i do środka wszedł Bar­tek Modzyń­ski, dzie­wię­cio­la­tek uwa­ża­jący się za infor­ma­tyka. Uśmiech­nął się, jakby wygrał cukierka w szkol­nej lote­rii.

— Cześć! — rzu­cił do Neta, wcho­dząc do windy.

— …ść — odparł nie­chęt­nie Net.

Zda­rzało się śred­nio raz na dwa tygo­dnie, cza­sem czę­ściej, że jechał na dół razem z Bart­kiem i zawsze wyglą­dało to tak samo. Chło­piec zer­kał na Neta, zbie­rał się w sobie i zaga­dy­wał go o rze­czy w stylu „a wiesz, jaką prze­pu­sto­wość ma linia PCI Express?” lub „sły­sza­łeś o nowym chło­dze­niu ole­jo­wym dla pro­ce­sora?”. Net podej­rze­wał nawet, że Bar­tek cza­tuje na niego, zatrzy­mu­jąc windę, dopiero gdy ta jedzie z ostat­niego pię­tra.

Tym razem pyta­nie brzmiało:

— Co sądzisz o nowym Matro­xie 6000?

Net spoj­rzał na niego cięż­kim wzro­kiem. Był pewien, że mały prze­czy­tał wszystko, co zna­lazł w sieci na temat tej karty gra­ficz­nej, i tylko cze­kał na oka­zję, by Neta zagiąć.

— Moim zda­niem model 6200 jest znacz­nie lep­szy — odparł Net.

To sku­tecz­nie uci­szyło małego. Nie było to trudne, zwa­żyw­szy, że model 6200 nie ist­niał.

Gong oznaj­mił kolejny przy­mu­sowy postój. Osiem­na­ste pię­tro, więc wsią­dzie kul­tu­ry­sta, star­sza pani Paprocka z jazgo­tli­wym ratler­kiem lub to młode mał­żeń­stwo, które cią­gle impre­zuje albo się kłóci.

Drzwi otwo­rzyły się. Tomasz Nie­cnota, kul­tu­ry­sta.

— …bry — powie­dział Net.

— …bry — odparł sąsiad, wcho­dząc i od razu tra­cąc zain­te­re­so­wa­nie współ­pa­sa­że­rami.

Bar­tek patrzył z podzi­wem na biceps, który zna­lazł się dwa­dzie­ścia cen­ty­me­trów od jego twa­rzy.

Net w myślach nazy­wał kul­tu­ry­stę „kar­kiem”, choć Tomasz Nie­cnota nie miał nic wspól­nego z dre­sami wałę­sa­ją­cymi się po pew­nych rejo­nach mia­sta. Był raczej nar­cy­zem, który całe życie pod­po­rząd­ko­wał budo­wa­niu masy i rzeź­bie­niu mię­śni. Godzi­nami pako­wał na siłowni, w którą zamie­nił jeden z pokoi, a trzy razy w tygo­dniu pako­wał jesz­cze w osie­dlo­wym klu­bie fit­ness.

Tak, miesz­kańcy apar­ta­men­towca, w któ­rym miesz­kał Net Bie­lecki, z pew­no­ścią nie byli sta­ty­stycz­nymi przed­sta­wi­cie­lami spo­łe­czeń­stwa.

Chło­pak z ulgą wysiadł na par­te­rze i szyb­kim kro­kiem, przed sąsia­dami, dotarł do drzwi wyj­ścio­wych. Ukło­nił się por­tie­rowi, panu Janu­szowi, i wyszedł przed budy­nek. Felix już tam cze­kał, oparty o błot­nik zapar­ko­wa­nego nie cał­kiem pra­wi­dłowo czer­wo­nego Mini Coopera1. Felix był nieco niż­szy od Neta, moc­niej zbu­do­wany, a dłuż­sze blond włosy były utrzy­mane w więk­szym porządku. Miał na sobie mili­tarną kurtkę M-65 i spodnie moro z mnó­stwem kie­szeni. Uśmiech­nął się na widok Neta, pod­szedł dwa kroki i podał mu rękę na przy­wi­ta­nie. Net spoj­rzał na niego podejrz­li­wie. Opie­ra­nie się o czyjś samo­chód było zupeł­nie nie po feli­xo­wemu, a tym bar­dziej nie po feli­xo­wemu było wstać kwa­drans wcze­śniej tylko po to, by dotrzeć do szkoły wspól­nie z przy­ja­cie­lem.

— Co się tak szcze­rzysz? — zapy­tał Net.

Felix uśmiech­nął się jesz­cze sze­rzej i wska­zał głową za sie­bie, tam gdzie stał czer­wony Mini.

— Wgnio­tłeś komuś błot­nik, jak się opar­łeś? — zary­zy­ko­wał Net. — Nie wie­rzę. Jesteś na to za porządny.

— Komuś, mówisz? — Felix jesz­cze raz wska­zał głową samo­chód. — Zresztą niczego nie wgnio­tłem.

Net dopiero teraz zoba­czył sie­dzącą za kie­row­nicą kobietę z krót­kimi blond wło­sami. Kobieta była zna­joma, a nawet bar­dzo zna­joma. To był nikt inny, jak mama Felixa, a to zna­czyło, że…

— Macie nowy samo­chód?! — Net pod­szedł i oglą­dał Mini ze wszyst­kich stron. — Aha! Dzień dobry pani — zre­flek­to­wał się.

— Wsia­daj­cie, bo czeka nas prze­bi­ja­nie się przez dwu­ki­lo­me­trowy korek — rzu­ciła Mar­lena Polon i uru­cho­miła sil­nik.

— Nie­złe brzmie­nie, co? — Felix otwo­rzył drzwi pasa­żera i odchy­lił opar­cie.

— Ujdzie — przy­znał Net. Owo „ujdzie” zna­czyło, że brzmie­nie sil­nika jest cał­kiem w porządku, a nawet znacz­nie bar­dziej niż w porządku. — Aha, ja sie­dzę z tyłu?

— Nie ina­czej.

Net nie­chęt­nie wła­do­wał się na tył i zapiął pas.

— Alfa nie była faj­niej­sza? — zapy­tał, gdy dyna­micz­nie ruszyli uliczką osie­dlową.

— Miała więk­szą moc — przy­znała mama Felixa. — Ale ten jest lżej­szy, więc wra­że­nie jest podobne. No i wszę­dzie nim zapar­kuję. Jak się jedzie?

To ostat­nie było skie­ro­wane do Neta.

— Jak w gokar­cie — odparł, ścią­ga­jąc na sie­bie kar­cące spoj­rze­nie Felixa. — Zna­czy… w tym pozy­tyw­nym zna­cze­niu słowa gokart. Że sport i tak dalej.

— Nie psuj mamie przy­jem­no­ści — popro­sił Felix. — To nowa zabawka i jest naj­lep­sza na świe­cie. Przy­naj­mniej dopóki mama nie obije jej ze wszyst­kich stron.

— Nie zamie­rzam go obi­jać — powie­działa mama i zatrzy­mała się dwa metry od samo­chodu na końcu kolejki do wyjazdu z uliczki. Wychy­liła się nad kie­row­nicą i pod­je­chała jesz­cze kil­ka­na­ście cen­ty­me­trów. — Jesz­cze go dobrze nie czuję — wyja­śniła. — Wolę zacho­wać więk­szą odle­głość.

— Pamię­tasz, jak wyglą­dały zde­rzaki Alfy po tygo­dniu? — zapy­tał Felix.

Mama mach­nęła ręką. Wyje­chali na główną ulicę i od razu ugrzęźli w korku.

— A ta krata po co? — Net zapu­kał pal­cem w meta­lową kratę zain­sta­lo­waną za zagłów­kami tyl­nych foteli.

— To konieczne, żeby samo­chód zare­je­stro­wać na firmę — wyja­śniła mama, sku­pia­jąc uwagę na zacho­wa­niu dystansu do samo­chodu jadą­cego przed nimi. — Chyba cho­dzi o to, żeby ładu­nek nie wpadł do środka przy hamo­wa­niu.

— Pani ma firmę kon­sul­tin­gową i pija­rową2. Ani jedno, ani dru­gie nie wpad­nie do środka.

— Nie wiem. Pew­nie to dla tych, któ­rzy muszą prze­wo­zić jakieś duże ładunki.

— Ta krata sku­tecz­nie unie­moż­li­wia prze­wo­że­nie dużych ładun­ków — zauwa­żył Felix.

— Prze­sta­łam już ana­li­zo­wać logikę prze­pi­sów, bo zwa­rio­wać można. — Mama odpo­wia­dała auto­ma­tycz­nie, sku­pia­jąc się na pro­wa­dze­niu. — To gdzie ona miała cze­kać?

— Na Ban­ko­wym. Trzeba będzie skrę­cić w Soli­dar­no­ści.

— Umó­wi­łeś się z Niką? — zapy­tał z nutką pre­ten­sji w gło­sie Net.

— Żeby się prze­je­chała nowym samo­cho­dem — wyja­śnił Felix. — Co w tym złego?

— Nie, nic… — Net zało­żył ramię na ramię, oparł się moc­niej i zapa­trzył za okno.

Dotar­cie do placu Ban­ko­wego zajęło kwa­drans i zro­biło się mało czasu do ósmej. Nikę zauwa­żyli od razu. Trudno prze­oczyć tak cha­rak­te­ry­styczną postać: jean­sowa kurtka nało­żona na bluzę, czarne Mar­tensy, czarne raj­stopy, pli­so­wana mini­spód­niczka w szkocką kratę, no i rude loki opa­da­jące na ramiona. Felix opu­ścił szybę, ale zanim zdo­łał zro­bić cokol­wiek innego, Net odpiął pas i wci­snął głowę mię­dzy zagłó­wek a słu­pek drzwi i krzyk­nął:

— Hej, lala! Może pod­wieźć?

Nika zer­k­nęła na samo­chód i już się miała odwró­cić, by zigno­ro­wać zaczepkę, gdy poznała przy­ja­ciół. Pod­bie­gła do nich.

— Dzień dobry, cześć! Spo­dzie­wa­łam się Land Rovera.

— Tata poje­chał wcze­śniej — Felix wysiadł i odchy­lił fotel, by wpu­ścić Nikę do tyłu — a mama kupiła nowy samo­chód i ma fazę na jeż­dże­nie.

Nika objęła Felixa i poca­ło­wała go w poli­czek.

— Wszyst­kiego naj­lep­szego — powie­działa.

Net zamarł.

— Skąd taka czu­łość w kon­tak­tach CZY­STO przy­ja­ciel­skich? — zapy­tał, mru­żąc oczy.

— Felix ma dziś uro­dziny. — Nika spoj­rzała na Neta kar­cąco i uśmiech­nęła się do Felixa — poważ­niej­sze życze­nia będą wie­czo­rem.

— Uro­dziny… — mruk­nął Net i zmarsz­czył brwi, po czym dodał gło­śniej — mia­łem zamiar zło­żyć ci życze­nia przed szkołą, żeby bar­dziej uro­czy­ście było.

— Posuń się lepiej — odparł Felix. — Zresztą to są imie­niny.

— Nie będę widział szyb­ko­ścio­mie­rza.

— Zaczyna się od pięt­na­stu, więc nie ma potrzeby go obser­wo­wać — powie­działa Mama. — Nie zanosi się, żeby­śmy mieli prze­kro­czyć tę pręd­kość.

— Ale ja wolę…

— OK, usiądę tam. — Nika zaczęła się prze­ci­skać na miej­sce za kie­rowcą. W cia­snym wnę­trzu nie było to łatwe, więc naj­pierw usia­dła na kola­nach Neta i dopiero się prze­su­nęła dalej. Zapięła pas i popra­wiła włosy. — Jak pre­zen­ta­cja?

— Śmiga jak Rydz-Śmi­gły — odparł Net. — Nie bój nic.

Felix wsiadł i zamknął drzwi. Mama ruszyła ostro, by za dzie­sięć metrów zatrzy­mać się za auto­bu­sem.

— Nowy samo­chód — rzu­cił od nie­chce­nia Felix.

— Zauwa­ży­łam. — Nika kiw­nęła głową bez zain­te­re­so­wa­nia. — Dopra­co­wa­łeś model?

Felix wes­tchnął, roz­cza­ro­wany igno­ran­cją przy­ja­ciółki w kwe­stiach moto­ry­za­cyj­nych.

— Jest w bagaż­niku — powie­dział tro­chę ura­żo­nym tonem. — Już się nie zacina.

— Miło, że się tak anga­żu­je­cie w życie szkoły — wtrą­ciła mama. — To uczy zacho­wań spo­łecz­nych. O nie, buraku! Tak nie wje­dziesz przede mnie! Migacz! Migacz się włą­cza naj­pierw!

To ostat­nie było skie­ro­wane do kie­rowcy, który bez kie­run­kow­skazu pró­bo­wał się wci­snąć tuż przed maskę Mini. Oka­zało się nagle, że mama dokład­nie zna wymiary samo­chodu.

— Taaak… — mruk­nął Net. — Anga­żu­jemy się z dziką rado­ścią.

Prawda wyglą­dała jed­nak zupeł­nie ina­czej. Tydzień wcze­śniej na dłu­giej prze­rwie Gerald, któ­rego Net szcze­rze nie­na­wi­dził za nie­gdy­siej­sze próby odbi­cia mu Niki, pod­szedł do przy­ja­ciół i oznaj­mił:

— Helenka powie­działa, że macie iść do dyrek­tora. — Uśmiech­nął się zło­śli­wie. — Pod­pa­dli­ście. Jak się posta­ra­cie, to może obę­dzie się bez wzy­wa­nia rodzi­ców.

— Pod­pa­dli­śmy? A co może wie­dzieć o pod­pa­da­niu czło­wiek, uży­wa­jący dez­odo­rantu marki Przed­wczo­raj?

Gerald wzru­szył ramio­nami i odszedł.

— Nie mam kon­cep­cji, czym mogli­by­śmy pod­paść… — zasta­no­wił się Felix. — Może to jakaś stara sprawa.

Zabrzmiał dzwo­nek i kolejka spod szkol­nego skle­piku nie­chęt­nie roz­cho­dziła się.

— Teraz che­mia — zauwa­żyła Nika. — Pró­bówka nie uznaje żad­nych uspra­wie­dli­wień nie­obec­no­ści.

— To będzie musiała uznać — powie­dział Felix. — Chodź­cie.

Gdy weszli do sekre­ta­riatu, pani Helenka omio­tła ich bez­na­mięt­nym spoj­rze­niem zza kom­pu­tera, któ­rego i tak nie potra­fiła obsłu­gi­wać. Sie­działa jed­nak przed włą­czo­nym moni­to­rem, bo tego wyma­gał od niej dyrek­tor. Nawet nie pró­bo­wała się kryć z piło­wa­niem paznokci wprost nad kla­wia­turą – jej zda­niem kla­wia­tura dosko­nale nada­wała się do pochła­nia­nia wszel­kiego typu okrusz­ków.

— Słu­cham? — zapy­tała dosko­nale obo­jęt­nym gło­sem.

— Pan dyrek­tor chciał nas widzieć — wyja­śnił Felix.

— Już piszę do niego wia­do­mość. — Sekre­tarka ciężko wes­tchnęła i odło­żyła pil­nik. Spoj­rzała na ekran, potem na kla­wia­turę i na próbę wci­snęła losowy kla­wisz. — No nie potra­fię — pod­su­mo­wała i wdu­siła czer­wony guzik na przed­po­to­po­wym inter­ko­mie. — Panie dyrek­to­rze, Felix, Net i Nika do pana.

Tak, proś kocha­nieńka — roz­le­gło się z gło­śnika.

— Wchodź­cie. — Pani Helenka wska­zała głową drzwi do gabi­netu. — Kawy, her­baty, wody?

— Wody z bąbel­kami — odparł zasko­czony Net.

Jed­nak pani Helenka już stra­ciła zain­te­re­so­wa­nie nimi i wci­snęła inny kla­wisz, tym razem „E”. Pyta­nie o napoje było więc tylko ruty­nową for­mułką.

— No nie potra­fię — powtó­rzyła.

Felix naci­snął klamkę do gabi­netu, zapu­kać bowiem nie było jak – drzwi obito gąbką i skórą – i przy­ja­ciele weszli do środka. Dyrek­tor klik­nął jesz­cze kilka przy­ci­sków na kla­wia­tu­rze kom­pu­tera i wstał zza biurka. Był niskim, kor­pu­lent­nym i łysie­ją­cym męż­czy­zną. Jego gar­ni­tur koloru ele­ganc­kiego szma­ragdu oczo­plą­śnie kon­tra­sto­wał z kanar­kową koszulą i zie­loną, błysz­czącą meta­licz­nie muchą.

— Witaj­cie, mło­dzieży!

Pod­szedł do przy­ja­ciół, nieco zbyt drob­nymi krocz­kami w sta­ro­mod­nych dwu­ko­lo­ro­wych lakier­kach. Wycią­gnął rękę i przy­wi­tał się z nimi kolejno. Gdy ści­skał dłoń Niki, zda­wało się nawet, że zamie­rza cmok­nąć ją w wierzch owej dłoni. Jed­nak zre­zy­gno­wał i wska­zał całej trójce miej­sca na dobrze im zna­nej skó­rza­nej kana­pie. Sam usiadł w fotelu.

— Cie­szę się bar­dzo, że to wła­śnie wy zaj­mie­cie się naszą pre­zen­ta­cją. Wie­cie, na czym polega pomysł?

Przy­ja­ciele pokrę­cili prze­cząco gło­wami.

— Zbliża się okrą­gła rocz­nica uro­dzin pro­fe­sora Ste­fana Kusz­miń­skiego, patrona naszej szkoły. Dokładna data nie jest znana, więc przy­ję­li­śmy umow­nie, że rocz­nica jest w przy­szły ponie­dzia­łek. Uro­czy­sty apel odbę­dzie się na dru­giej lek­cji. To ważna oka­zja, więc lepiej, żeby wszy­scy byli wyspani, prawda?

— Prawda — odparł auto­ma­tycz­nie Net i szybko zamknął usta.

— Cie­szę się, że się zga­dzamy — ucie­szył się dyrek­tor, po czym uzu­peł­nił — dodam, że dyrek­cji, czyli mnie, bar­dzo zależy na tym, żeby wszystko wyszło ide­al­nie. Zapro­si­li­śmy dzien­ni­ka­rzy. Nie będzie w tym wiele prze­sady, jeśli powiem, że to naj­waż­niej­szy dzień w roku szkol­nym. W końcu czym byłaby nasza szkoła bez tak wiel­kiego i zna­mie­ni­tego patrona. Moim zda­niem, a nawet zda­niem całej rady peda­go­gicz­nej…

Dyrek­tor swoim zwy­cza­jem wygło­sił kil­ku­mi­nu­tową nudną prze­mowę. Zda­niem Neta umie­jęt­ność mówie­nia o niczym była jedną z naj­waż­niej­szych umie­jęt­no­ści przy­dat­nych w doro­słym życiu. Ludzie, któ­rzy potra­fili jedno pro­ste zda­nie roz­bić na pięć­dzie­siąt zło­żo­nych, byli ska­zani na suk­ces. Dopiero gdy into­na­cja dyrek­tora suge­ro­wała zbli­ża­jący się koniec prze­mowy, Felix, Net i Nika wyszli z trybu auto­ma­tycz­nego przy­ta­ki­wa­nia. Gdyby ktoś zapy­tał ich wtedy o to, co powie­dział dyrek­tor, nie potra­filiby odpo­wie­dzieć. Jed­nak ostat­nie zda­nie Sto­krotki zdo­łało ich naprawdę zasko­czyć:

— Tym bar­dziej cie­szę się, że to wła­śnie wy zgło­si­li­ście się, aby przy­go­to­wać tę pre­zen­ta­cję.

— Zgło­si­li­śmy? — zapy­tał cicho Net.

— Na ochot­nika. — Dyrek­tor wstał i zaczął grze­bać w rów­niut­kim sto­sie papie­rów, jed­nej z kilku stert na jego biurku. — To chwa­lebne. Zaraz przed­sta­wię wam szcze­góły.

Przy­ja­ciele popa­trzyli na sie­bie i zro­zu­mieli przy­krą prawdę. Gerald ich wkrę­cił, i to wkrę­cił w naj­prost­szy z moż­li­wych spo­so­bów. Teraz jechali jak na ścię­cie, bo to dziś był ten – uro­czy­sty dla szkoły, a nie­szczę­sny dla nich – dzień pre­zen­ta­cji.

— No, jechać, nie­mraw­cze! — jęk­nęła mama, gdy samo­chód przed nią za wolno ruszył spod świa­teł.

Felix dys­kret­nie zer­k­nął na zega­rek. Do dzwonka zostało dzie­sięć minut. Pomysł przed­sta­wia­nia przy­ja­cio­łom nowego samo­chodu nie wyda­wał mu się już tak dobry, jak jesz­cze wczo­raj wie­czo­rem, ale… Net prze­su­nął dło­nią po desce roz­dziel­czej. Mini pach­niał nowo­ścią. To, co miało być matowe, było ide­al­nie matowe; to, co miało błysz­czeć, błysz­czało ide­al­nie. Mimo że pla­stiki w Mini nie były naj­wyż­szej jako­ści, i tak miło się je doty­kało. Nowe maszyny mają w sobie coś, czego bra­kuje sta­rym. Ale stare z kolei, te już prze­te­sto­wane, spraw­dzone i miej­scami pory­so­wane, mają coś innego, coś znacz­nie waż­niej­szego. To pra­wie tak jak z przy­jaź­nią.

Mama wysa­dziła ich przed wej­ściem do szkoły nie­mal równo o ósmej. Po sza­rych scho­dach do sza­rej szkoły wbie­gali inni spóź­nial­scy. Przy­ja­ciele wysie­dli. Net ele­gancko podał Nice dłoń, by uła­twić jej wydo­sta­nie się z tyl­nego sie­dze­nia. Spoj­rzała na niego ze zdzi­wie­niem, bo zwy­kle o takich dro­bia­zgach zapo­mi­nał.

— Zacze­kaj­cie — Felix powstrzy­mał przy­ja­ciół, któ­rzy chcieli już wejść do szkoły. — Jesz­cze dźwięk sil­nika.

Mama ostro ruszyła, a Mini rze­czy­wi­ście wyemi­to­wał dość gło­śny war­kot. Trwało to krótko, bo dwa­dzie­ścia metrów dalej zapa­liło się czer­wone świa­tło.

— Taki więk­szy sku­ter. — Net uśmiech­nął się zło­śli­wie. — Nie no, luz, fajny jest. Nie tak fajny jak stary Saab, ale ujdzie. Aha! — Wycią­gnął rękę do Felixa. — Wszyst­kiego naj­lep­szego.

— Dzięki za pamięć. — Felix uści­snął jego dłoń.

— Ta iro­nia jest nie­uza­sad­niona. W końcu sam bym sobie przy­po­mniał.

— Chodź­cie już — pona­gliła ich Nika. — Ja przy­pad­kiem lubię histo­rię.

Felix ski­nął głową. Zauwa­żył jesz­cze, że mama ode­brała tele­fon.

— Nie ma zestawu gło­śno­mó­wią­cego — wes­tchnął. — To się źle skoń­czy.

— Sama gło­śno mówi — dodał Net, gdy wcho­dzili po scho­dach. — Wszę­dzie widzisz zagro­że­nia. Kup jej wtyczkę do ucha, taką na blu­eto­oth.

— Ma, tylko nie chce jej się uży­wać. Nie daję jej wię­cej niż tydzień do pierw­szego zary­so­wa­nia.

W tej samej chwili, w któ­rej zadzwo­nił dzwo­nek, minęli drzwi. Na szczę­ście pierw­sza była histo­ria, więc dwu­mi­nu­towe spóź­nie­nie nie sta­no­wiło pro­blemu. Apel ku czci i pamięci patrona szkoły miał się odbyć na dru­giej lek­cji, by unik­nąć scen z pokła­da­jącą się z sen­no­ści widow­nią. Zbie­gli do szatni, aby zosta­wić kurtki, i dotarli do pra­cowni histo­rycz­nej w chwili, gdy pro­fe­sor Cedy­nia dopiero otwie­rał dzien­nik. Nie zwró­cił uwagi na ich wej­ście. Zmę­czo­nym gło­sem odczy­tał listę obec­no­ści, nie zwra­ca­jąc przy tym uwagi na odpo­wie­dzi lub ich brak. Gdyby wszy­scy nauczy­ciele zacho­wy­wali się jak pro­fe­sor Cedy­nia, dałoby się pew­nie przejść całe gim­na­zjum ze stu­pro­cen­tową absen­cją.

Pro­fe­sor wstał i spoj­rzał na mapę.

— Gdzie to morze…? Hm. — Mru­żył oczy za gru­bymi szkłami, pró­bu­jąc odna­leźć inte­re­su­jący go obszar. — To chyba wisi do góry nogami.

— To mapa Rumu­nii — zli­to­wał się Oskar.

— A, no tak. Chcia­łem wam poka­zać Gdańsk. Mapa Rumu­nii stwa­rza tu pewien pro­blem. Czy ktoś mógłby…?

Ucznio­wie wodzili po sobie wycze­ku­ją­cymi spoj­rze­niami. Wresz­cie wstała Nika, przy­nio­sła z szafki na mapy tę wła­ściwą, przed­sta­wia­jącą współ­cze­sną Pol­skę, i zawie­siła ją na mapie Rumu­nii.

— O, dzię­kuję — powie­dział z kil­ku­se­kun­do­wym opóź­nie­niem histo­ryk. — Tak będzie łatwiej. Tu jest Gdańsk. — Wska­zał Łebę. — Czy macie poję­cie, czym byłaby teraz Pol­ska, gdyby nie masowe pro­te­sty opo­zy­cji demo­kra­tycz­nej na wiele lat przed waszym uro­dze­niem? Nie­za­do­wo­le­nie spo­łeczne z ustroju i rzą­dów PZPR obja­wiało się w całym kraju straj­kami i demon­stra­cjami. W Gdań­sku w sierp­niu tysiąc dzie­więć­set osiem­dzie­sią­tego roku osią­gnęło taki poziom, że stało się real­nym zagro­że­niem dla wła­dzy…

Ucznio­wie zajęli się wła­snymi spra­wami. Byli przy­zwy­cza­jeni do przy­nu­dza­nia histo­ryka i wie­dzieli, że przez więk­szą część lek­cji będą słu­chać jego mono­ton­nego głosu prze­ry­wa­nego jedy­nie krót­kimi spon­ta­nicz­nymi drzem­kami.

— Na pewno wszystko gra z pre­zen­ta­cją? — zapy­tał szep­tem Felix.

— Luz — odparł Net. — Spraw­dza­łem trzy razy. — Było to oczy­wi­ście nie­prawdą. — A jak model?

— Jeden tryb się zacina. Popra­wię przed poka­zem.

— Ucisz­cie się — popro­siła Nika. — To jest cie­kawe.

— Prze­cież to histo­ria naj­now­sza. — Net mach­nął ręką. — Masz to na wierz­chu sterty maku­la­tury w piw­nicy.

— Poro­zu­mie­nia sierp­niowe pod­pi­sano ponad trzy­dzie­ści lat temu.

— To zaj­rzyj na spód sterty.

Przy­ja­ciele zamil­kli. Zdali sobie bowiem sprawę z dwóch rze­czy. Po pierw­sze, że roz­ma­wiają za gło­śno, a po dru­gie, że pro­fe­sor Cedy­nia prze­stał mówić i patrzy na nich.

— Nie inte­re­suje was nasza histo­ria?

Sam fakt, że nauczy­ciel histo­rii zwró­cił uwagę na coś poza swoim biur­kiem, było na tyle zaska­ku­jące, że Net odpo­wie­dział dopiero po chwili:

— To było tak nie­dawno, że… to jesz­cze nie histo­ria.

Reszta klasy była nie mniej zasko­czona. Wszy­scy patrzyli to na przy­ja­ciół, to na nauczy­ciela.

— Histo­ria dzieje się teraz — powie­dział Cedy­nia. Wes­tchnął i dodał — nie doce­nia­cie cza­sów, w któ­rych żyje­cie. — Odchrząk­nął, oklapł po swo­jemu i zer­k­nął na mapę za sobą. — O czym to ja…? Aha. Rumu­nia… więc upa­dek reżimu Ceauşescu dopro­wa­dził do demo­kra­tycz­nych… Zaraz, co tu robi Bał­tyk?

* * *

Sala gim­na­styczna była przy­stro­jona uro­czy­ście. Wła­ści­wie spro­wa­dzało się to, jak zawsze, do usta­wie­nia kilku sto­łów i nakry­ciu ich zie­lo­nym suk­nem, które już nawet było wygnie­cione w miej­scu styku z naroż­ni­kami bla­tów. Na środku, w przej­ściu mię­dzy rzę­dami foteli, jak zwy­kle stało biu­reczko z lap­to­pem i rzut­ni­kiem obsłu­gi­wa­nym przez Eftepa. Wyjąt­kiem był para­wan, rów­nież z zie­lo­nego sukna, za któ­rym znaj­do­wało się zaple­cze pre­zen­ta­cji w postaci stołu i krze­sła oraz wielki tort. Tort na chro­mo­wa­nym restau­ra­cyj­nym wózku miał być nie­spo­dzianką, którą wszy­scy zostaną poczę­sto­wani po pre­zen­ta­cji.

— Przy­naj­mniej szybko zapo­mną, co im pre­zen­to­wa­li­śmy. — Net wska­zał głową tort. — Może i lepiej. Czu­jesz się dowar­to­ścio­wany, że Kusz­miń­ski ma uro­dziny tego samego dnia, co ty?

— Prze­cież to fik­cja — odparł Felix. — Zresztą ja mam imie­niny.

Nika sie­działa na bla­cie obok lap­topa i maj­ta­jąc nogami, pró­bo­wała powta­rzać z kar­tek swój tekst. Coś jed­nak nie dawało jej spo­koju.

— On ni­gdy się tak nie zacho­wy­wał — powie­działa wresz­cie.

— Kto? — Net kle­pał w kla­wi­sze lap­topa. — Cedy­nia?

— Tak. W jed­nej chwili pozbył się całej sen­no­ści i popa­trzył na nas tak… bystro.

— Tylko mi nie mów, że masz złe prze­czu­cia.

— Nie… — pokrę­ciła głową. — Cho­ciaż wła­ści­wie…

— To dla­tego, że za gło­śno się obu­rza­łaś, że ja jestem za gło­śno.

— Może i tak… Dobra. Skupmy się na pre­zen­ta­cji.

Wró­ciła do czy­ta­nia. Na dru­gim końcu stołu Felix popra­wiał swoją maszynę. Mru­czał przy tym coś pod nosem.

— Zna­la­złem w sieci film, w któ­rym Kusz­miń­ski macha do kogoś ręką. — Net klik­nął i na ekra­nie lap­topa poja­wił się czarno-biały męż­czy­zna koło pięć­dzie­siątki. Miał oku­lary i szpi­cza­stą bródkę.

Nika z zasko­cze­niem spoj­rzała na ekran.

— Oczy­wi­ście, że to nie on. — Net baga­te­li­zu­jąco mach­nął ręką. — Ale nikt się nie pozna. Wywa­li­łem węgier­ski dia­log, więc luz. Z początku się ciął, kiedy gościu machał. Popra­wi­łem i ban­gla teraz jak praw­dziwy.

Nika nie zdą­żyła powie­dzieć, co o tym sądzi, bo za para­wa­nem poja­wił się Eftep, nauczy­ciel infor­ma­tyki, z kablem zakoń­czo­nym wtyczką moni­to­rową.

— Musimy zsyn­chro­ni­zo­wać moment włą­cze­nia rzut­nika — powie­dział.

— Możemy go włą­czyć już teraz — odparł Net.

— To będzie nie­pro­fe­sjo­nal­nie wyglą­dało. Włą­czę, dopiero jak będziesz uru­cha­miał pre­zen­ta­cję. Dasz mi znak.

— Machnę ręką — powie­dział Net i poka­zał ruch, jakim dawano sygnał do startu bie­ga­czom w cza­sach, gdy nie uży­wano jesz­cze pisto­le­tów star­to­wych.

Mina Eftepa świad­czyła o tym, że ten sygnał nie bar­dzo mu odpo­wiada. Sam nie miał jed­nak innego pomy­słu, więc ski­nął głową i odszedł. Net wpiął wtyczkę i zer­k­nął na Felixa.

— Jak tam?

— Jeden try­bik się zacina i może trzeba będzie popchnąć w kry­tycz­nym momen­cie — powie­dział Felix, nie zwra­ca­jąc uwagi na słowa Niki. — Mało ele­gancko to będzie wyglą­dało. — Spoj­rzał na przy­ja­ciół. — Czyli jak? — nie wytrzy­mał. — Fajny jest ten Mini?

— Fajny, może i fajny — odparł Net znad kla­wia­tury. Popi­jał sok poma­rań­czowy z małej butelki. — Faj­niej­szy i tak jest Saab mojego taty. Ma z pięt­na­ście lat, ale jedziesz jak w podusz­kowcu.

— Mój też powta­rza, że dziś już takich samo­cho­dów nie robią.

— Może­cie przez chwilkę nic nie mówić — popro­siła Nika. — Mam do wku­cia na pamięć pięt­na­ście zdań.

— Tyle że waszym Land Rove­rem to się jedzie jak trak­to­rem. — Net zigno­ro­wał jej prośbę.

— Teraz już nie — zapro­te­sto­wał Felix. — Teraz ma zawie­sze­nie pneu­ma­tyczne od Range Rovera.

— Ale potra­fi­cie nudzić — prze­rwała im Nika, opusz­cza­jąc kartki. — Skup­cie się na pracy. Za trzy minuty zaczy­namy.

W osta­tecz­nym roz­ra­chunku oka­zało się, że nie wyjdą na tym tak źle. Za popraw­nie wyko­naną pre­zen­ta­cję nagrodą było pod­nie­sie­nie o pół stop­nia ocen seme­stral­nych z pol­skiego, histo­rii i fizyki. O ile Nika nie miała pro­blemu z pol­skim ani z histo­rią, a Felix z fizyką, o tyle Net źle wypa­dał ze wszyst­kiego. Z wyjąt­kiem mate­ma­tyki. Warun­kiem była jed­nak popraw­nie wyko­nana pre­zen­ta­cja.

— Chyba wgra­łem tu starą wer­sję… — Net kla­wi­szo­wał inten­syw­nie. — Tak, to wer­sja sprzed ostat­nich popra­wek. Tamta jest na kom­pu­te­rze w domu. Może zdążę ścią­gnąć…

— Nie da rady. Mamy trzy minuty.

— Te głąby nie zauważą róż­nicy — przy­znał Net. — Cho­ciaż w nowej wer­sji doda­łem takie śmieszne przej­ście pod koniec… Cze­kaj, pamię­tam, co zmie­ni­łem.

— Pro­szę… — Nika znów prze­rwała powta­rza­nie tek­stu. — Teraz przy­naj­mniej działa. Coś się zaraz pomyli.

— Nie bój, mała, nic się nie pomyli — zapew­nił ją Net. — Nazy­wam pliki tak, żeby od razu wie­dzieć, który jest naj­waż­niej­szy. Te cztery wykrzyk­niki na początku ozna­czają, że to naj­now­sza wer­sja.

— A jak nazwiesz jesz­cze now­szą wer­sję?

— Dodaję kolejny wykrzyk­nik. Pro­ste. Zresztą i tak naj­pierw wycho­dzi Felix.

— Popra­wię jesz­cze tylko ten try­bik, który się zaci­nał — mruk­nął Felix, gme­ra­jąc we wnę­trzu urzą­dze­nia.

— Lepiej zostaw… — Nika spoj­rzała na nich bła­gal­nie. — Zostaw­cie wszystko, jak jest. Wie­cie, że lep­sze jest wro­giem dobrego. To cał­kiem trafne przy­sło­wie, więc…

Nie zdą­żyła dokoń­czyć, ponie­waż try­bik, wystrze­lony roz­prę­ża­jącą się sprę­żynką, znik­nął. Z boku roz­le­gło się ści­szone ciamk!.

— Hm… — Felix wypro­sto­wał się i spoj­rzał na sto­jący obok tort.

— Sło­dy­cze szko­dzą na zęby — pod­su­mo­wał Net. — Na kogo pad­nie, na tego chrup.

Za zasłonę zaj­rzał Oskar. Oce­nił przy­go­to­wa­nia:

— Czyli będzie jak zwy­kle, bez rewe­la­cji.

— Te matoły i tak tego nie doce­nią — powie­dział ze zło­ścią Net. — Przy­sze­dłeś nam poprzesz­ka­dzać?

— Przy­sze­dłem wam powie­dzieć, że na sali sły­chać wszystko, co mówi­cie.

Net zni­żył się tro­chę na swoim krze­śle. Na szczę­ście para­wan szczel­nie oddzie­lał go od widowni. Nauczy­ciele zaj­mo­wali już miej­sca za sto­łem. Pan Czwar­tek, prze­cho­dząc obok przy­ja­ciół, poka­zał kciu­kiem good luck. Oskar wró­cił na miej­sce, a zamiast niego poja­wiła się Jola Haber, wycho­waw­czyni pierw­szej „a”.

— Jak idzie? — zapy­tała, po czym zauwa­żyła — chłopcy, mogli­ście się jakoś bar­dziej ele­gancko ubrać.

— Po co? — zdzi­wił się Net. — Prze­cież wszy­scy wie­dzą, jak wyglą­damy.

— A jak wam idzie?

— Będzie spoko, psze pani. — Net z wysu­nię­tym języ­kiem wpi­sy­wał komendy do linii pro­gramu pre­zen­ta­cji. — Jesz­cze tylko ostatni szlif tego bry­lantu.

Wycho­waw­czyni oce­niła stan przy­go­to­wań i pełna złych prze­czuć, ode­szła.

— Wy macie dobrze — ode­zwał się cicho Net. — Może­cie się ubie­rać, jak chce­cie. A my – mary­narka i kra­wat.

— Nikt ci nie każe nosić kra­wata — zauwa­żyła Nika.

— Aha. Czyli jeśli chcę być nie­za­leżny i poka­zać mój bun­tow­ni­czy cha­rak­ter, mogę wybrać opcję „b” i zało­żyć muszkę.

— Wybierz zawód, w któ­rym możesz się ubie­rać, jak chcesz.

— To głę­boko nie­spra­wie­dliwe.

Nika odło­żyła swoje kartki na blat obok kom­pu­tera i spoj­rzała na Felixa.

— Została minuta — przy­po­mniała bła­gal­nym tonem.

— Bez tego try­biku nie będzie dzia­łać — Felix pochy­lił się nad tor­tem.

Nika klęk­nęła i wpa­try­wała się w puszy­sty krem. Nie dało się dostrzec miej­sca tra­fie­nia.

— I tak naj­pierw leci pre­zen­ta­cja z kom­pu­tera — pocie­szył ją Felix. — Jak ci idzie?

Net mach­nął tylko ręką, przy oka­zji prze­wra­ca­jąc butelkę i wyle­wa­jąc resztkę soku. Chwy­cił pierw­szą z kar­tek z refe­ra­tem Niki i wytarł nią sok, nim pod­ciekł pod lap­top. Wyj­rzał przez szcze­linę para­wanu i dotarła do niego powaga sytu­acji. Zmiął kartkę w kulkę i rzu­cił pod wózek z tor­tem. Zaczął kli­kać ze zdwo­joną pręd­ko­ścią, zapi­su­jąc kolejne zmiany w pli­kach z coraz więk­szą liczbą wykrzyk­ni­ków na początku nazwy.

Na pod­wyż­sze­nie wszedł dyrek­tor Sto­krotka i rzu­cił opty­mi­styczne spoj­rze­nie za para­wan. Net szybko przy­brał minę pro­fe­sjo­na­li­sty, który dosko­nale wie, co robi i nad wszyst­kim panuje. Pod jego skórą jed­nak wzbie­rał nie­po­kój, który mogła ukoić chyba jedy­nie szybka ucieczka poza zasięg wzroku zebra­nych.

— Droga mło­dzieży — zaczął uro­czy­ście dyrek­tor. — Ucznio­wie Gim­na­zjum Numer Trzy­na­ście imie­nia Pro­fe­sora Ste­fana Kusz­miń­skiego, przy­ja­ciele. Zebra­li­śmy się tu z oka­zji szcze­gól­nej oka­zji, która jest oka­zją do…

Nika wodziła dra­ma­tycz­nym wzro­kiem od Felixa do Neta, i z powro­tem. Felix z zaciętą miną nakłu­wał tort czymś, co wyglą­dało jak nie­zbyt sta­ran­nie roz­pro­sto­wany dru­ciany wie­szak. Net mam­ro­tał pod nosem i z sza­leń­stwem w oczach na prze­mian to pastwił się nad kla­wia­turą, to gapił w linijki kodu.

— Począ­tek pre­zen­ta­cji działa w wer­sji z jede­na­stoma wykrzyk­ni­kami — mru­czał pod nosem, nachy­la­jąc się do ekranu i licząc wykrzyk­niki. — To chyba ten. Ale wywala się koń­cówka, więc ją wezmę z pięt­na­sto­wy­krzyk­ni­kowca… albo szes­na­sto… Dobra, i to zapi­szę jako dwu­dzie­sto­jed­no­wy­krzyk­ni­ko­wiec.

Wszystko zmie­rzało w stronę nie­uchron­nej kata­strofy. Gdy Nika napo­tkała wzrok dyrek­tora, dotarły do niej jego słowa sprzed sekundy, z któ­rych ostat­nim było „Mic­kie­wicz”. Nagle poczuła tremę. Jesz­cze przed chwilą jej nie było, a teraz była. I to potężna. Nika prze­łknęła ślinę, spoj­rzała na kli­ka­ją­cego zapa­mię­tale Neta, na gme­ra­ją­cego w tor­cie Felixa i spró­bo­wała się zmu­sić do wyj­ścia zza para­wanu. Oka­zało się to o wiele trud­niej­sze, niż sądziła. Pisząc i czy­ta­jąc krótki tekst, w ogóle się nie spo­dzie­wała, że odczy­ta­nie go może jej spra­wić jaki­kol­wiek kło­pot. Na sali pano­wała cisza, prze­ry­wana chrząk­nię­ciami i poje­dyn­czymi szep­tami. Dyrek­tor na­dal patrzył na nią wycze­ku­jąco. Prze­cież to pro­ste: ma tylko podejść do mikro­fonu usta­wio­nego obok sto­lika prze­zna­czo­nego dla Feli­xo­wego modelu i powie­dzieć tych kilka zdań. Gdzie tu trud­ność?

Ode­tchnęła, odkle­iła pode­szwy od pod­łogi i wyko­nała pierw­szy krok. Potem już poszło gładko. Po pra­wej stro­nie miała stół z cia­łem peda­go­gicz­nym, po lewej mil­czą­cych, wpa­trzo­nych w nią gim­na­zja­li­stów. Mecha­nicz­nym kro­kiem doszła do dyrek­tora, który z ulgą oddał jej mikro­fon, i sta­nęła twa­rzą w twarz z tłu­mem uczniów całej szkoły. Prze­łknęła, nabrała powie­trza i otwo­rzyła usta, by spraw­nie i bez zająk­nię­cia wyre­cy­to­wać krótki refe­ra­cik. I zamknęła usta. W gło­wie miała pustkę. Odchrząk­nęła, by zyskać na cza­sie, a jej chrząk­nię­cie powtó­rzyły gło­śniki. Spoj­rzała na ukry­tego za para­wa­nem Neta, wciąż kli­ka­ją­cego i mru­czą­cego pod nosem. Net poczuł na sobie jej wzrok i posłał jej dra­ma­tyczne spoj­rze­nie. Z jego ust wyczy­tała „Minuta. Mów coś”. Jaka minuta? Tu sekunda to wiecz­ność! Ukło­niła się, unio­sła palec, by poka­zać, że zaraz wraca, i szyb­kim kro­kiem weszła za para­wan.

— Co robisz? — syk­nęła. — Puść tę pre­zen­ta­cję.

— Zapo­mnia­łem, jak się nazy­wała jedna zmienna… — mruk­nął Net, prze­wi­ja­jąc na ekra­nie linie kodu. — Chwila i będzie. Wra­caj tam.

Mach­nął ręką, by szła do mikro­fonu, i zro­zu­miał swój błąd. Eftep ski­nął głową i włą­czył rzut­nik. Nad gło­wami ciała peda­go­gicz­nego poja­wił się obra­zek z neto­wego pul­pitu przed­sta­wia­jący Ostat­nią Wie­cze­rzę z boha­te­rami Gwiezd­nych wojen zamiast apo­sto­łów.

— Puść tę wer­sję bez zabaw­nego końca — bła­gała Nika.

— Ale ja wła­śnie w niej grze­bię. Mów im coś.

Nika poczuła, jak opa­dają jej ramiona. Spoj­rzała bła­gal­nie na Felixa – był zajęty nakłu­wa­niem tortu mul­ti­to­olem. Pode­szła do niego i zapy­tała szep­tem:

— Możesz to teraz uru­cho­mić?

— Bez tego try­biku nie da rady — Felix z zapa­łem son­do­wał tort. — Nie mógł się wbić głę­boko…

Nika dała uspo­ka­ja­jące znaki dyrek­to­rowi i chwy­ciła swoje kartki. Trudno, prze­czyta, zamiast wyre­cy­to­wać. Ale…

— Gdzie pierw­sza? — zapy­tała Neta.

— Zacznij od dru­giej. Sok się wylał…

— Nie wie­rzę…

Z boku roz­legł się prze­raź­liwy pisk. Nika i Net spoj­rzeli na Felixa, który teraz małym wykry­wa­czem metalu badał tort.

— Przy­po­mnia­łem sobie, że go mam — wyja­śnił szep­tem. — A tryb jest gdzieś tu. — Wska­zał pal­cem połowę wyso­ko­ści tortu. — I nie­zbyt głę­boko.

Odło­żył wykry­wacz i się­gnął po łyżeczkę. Wbił ją w tort i deli­kat­nie wyjął kawa­łek, który odło­żył na tale­rzyk z taką tro­ską, jakby miał zamiar potem wło­żyć go na miej­sce. Pisk powtó­rzył się. Tym razem trwał dłu­żej i ewi­dent­nie nie pocho­dził z wykry­wacza. Nika unio­sła prawą dłoń i zauwa­żyła, że trzyma w niej mikro­fon. Włą­czony mikro­fon.

— O nie… — powie­działa, a gło­śniki powtó­rzyły za nią.

Obej­rzała się i napo­tkała wiel­kie jak spodki oczy dyrek­tora i nauczy­cieli.

— Gotowe, jedziemy z tą porutą — oznaj­mił cicho Net. Cicho, ale przy­pad­kiem pra­wie bez­po­śred­nio do mikro­fonu, z któ­rego obec­no­ści nie zda­wał sobie prawy. Nika szarp­nię­ciem cof­nęła mikro­fon, by Net nie powie­dział nic wię­cej. Trą­ciła butelkę, która znów się prze­wró­ciła, i Nika patrzyła, jak butelka, niczym na zwol­nio­nym fil­mie, toczy się w stronę brzegu stołu. Dziew­czyna wycią­gnęła ramiona, by ją zła­pać, ale trzy­mała prze­cież mikro­fon. Net rów­nież rzu­cił się, by łapać butelkę. Nie­stety, w obli­cze­niach nie uwzględ­nił tego, że sam przy tym stole sie­dzi. Pod­bił blat, posy­ła­jąc tym samym butelkę jesz­cze szyb­ciej na zie­mię. Zdo­łał zła­pać lap­top, ale kra­wędź blatu trą­ciła para­wan. Para­wan zachwiał się, chwilę bujał w nie­pew­no­ści, po czym z hukiem zwa­lił się na pod­łogę, odsła­nia­jąc całe zaple­cze pre­zen­ta­cji jak w stop-klatce: Nikę zamarłą w pozy­cji pia­ni­sty przy nie­wi­dzial­nym for­te­pia­nie, Neta prze­wie­szo­nego przez prze­krzy­wiony stół w bez­na­dziej­nej pró­bie zła­pa­nia butelki i Felixa drą­żą­cego łyżeczką jamę w tor­cie.

W zupeł­nej ciszy sły­chać było tylko toczącą się butelkę. Potem maszyna Felixa spa­dła, roz­trza­sku­jąc się i wystrze­li­wu­jąc w powie­trze kil­ka­na­ście try­bów. Z gło­śni­ków roz­le­gła się muzyka roz­po­czy­na­jąca pre­zen­ta­cję. Net spoj­rzał na lap­top, który trzy­mał w pra­wej dłoni, a dokład­niej na kciuk naci­ska­jący kla­wisz „enter”.

— Ups… — zdą­żył jesz­cze powie­dzieć, nim pre­zen­ta­cja ruszyła.

Fał­szywy Kusz­miń­ski powie­dział coś po węgier­sku i uniósł dłoń w geście pozdro­wie­nia. I wtedy film się zaciął.

— O jeden wykrzyk­nik za daleko… — szep­nął Net.

Na fil­mie powta­rzała się w kółko pół­se­kun­dowa sekwen­cja: ostat­nia węgier­ska sylaba i urwany ruch ręki. Dawało to efekt, jakby fał­szywy pro­fe­sor pró­bo­wał cio­sem karate upo­lo­wać komara.

— Nie­zły psy­cho­del — zauwa­żył na głos sie­dzący w pierw­szym rzę­dzie Gil­bert.

To wystar­czyło, by cała sala wybu­chła śmie­chem, od któ­rego zatrzę­sły się szyby.

* * *

— Awa­ria rze­czy­wi­sto­ści — pod­su­mo­wał Net, gdy sie­dzieli na scho­dach pro­wa­dzą­cych do sali gim­na­stycz­nej. — Raz na wozie, raz we wodzie.

Felix przy­tak­nął smutno, bawiąc się ostat­nim oca­la­łym try­bem. Nika tylko wes­tchnęła.

Wymknęli się z sali gim­na­stycz­nej, nawet nie pró­bu­jąc tortu. Dyrek­tor nie skar­cił ich, nie zagro­ził kon­se­kwen­cjami, tylko wyszedł na śro­dek i jak gdyby ni­gdy nic wygło­sił pię­cio­mi­nu­tową prze­mowę zachwa­la­jącą doko­na­nia naukowe pro­fe­sora Kusz­miń­skiego, wyra­ża­jąc przy tym nadzieję, że ucznio­wie pójdą w jego ślady. Efte­powi znacz­nie wię­cej czasu zajęło zorien­to­wa­nie się, że należy wyłą­czyć rzut­nik z węgier­skim kara­teką. Sala zare­ago­wała na to pomru­kiem zawodu. Dopiero wtedy Net wypiął wtyczkę z lap­topa i przy­ja­ciele dys­kret­nie wyco­fali się poza zasięg wzroku kole­gów i nauczy­cieli.

Zabrzmiał dzwo­nek, więc szyb­kim kro­kiem prze­mie­ścili się w mniej eks­po­no­wane miej­sce. Było to błę­dem, ponie­waż póź­niej musieli stam­tąd dotrzeć do sali polo­ni­stycz­nej, prze­cho­dząc przez kolejne kory­ta­rze i schody, mija­jąc przy tym chyba połowę uczniów szkoły. Zapewne nikt z nich nie miał pre­ten­sji o to, co się stało – prze­cież wyszło lepiej, niż można się było spo­dzie­wać, bo wpadki zawsze są naj­cie­kaw­sze. Jed­nak spoj­rze­nia rzu­cane im na kory­ta­rzu przez innych nie były miłe. Takimi spoj­rze­niami zwy­kle obda­rza się opóź­nione w roz­woju dziecko.

Dotarli do pustej jesz­cze sali i z ulgą usie­dli na swo­ich miej­scach.

— Oby to do nas nie przy­lgnęło — mruk­nął Net. — Musimy teraz zro­bić coś mega­po­zy­tyw­nego. Wysłać kanapki do Afryki, czy coś.

— Musimy prze­pro­sić Sto­krotkę — odparła Nika.

— No coś ty?! Po co? I tak nici z pod­wyż­szo­nych ocen.

— Zawie­dli­śmy jego zaufa­nie.

— Cała szkoła uważa nas za retar­dów, a ty chcesz, żeby­śmy jesz­cze prze­pra­szali? — Net zde­cy­do­wa­nie pokrę­cił głową. — Świat powi­nien nas prze­pro­sić za opre­syjne prawa Mur­phy’ego3.

— Więc o to cho­dziło! — wykrzyk­nął nie­spo­dzie­wa­nie Felix i zaczął grze­bać w ple­caku. — Już rozu­miem.

Net i Nika spoj­rzeli na niego, ocze­ku­jąc odkryw­czego wyja­śnie­nia przy­czyny ich nie­po­wo­dze­nia.

— Wiem, gdzie tkwił błąd. — Felix otwo­rzył brud­no­pis i prze­kart­ko­wał strony zary­so­wane sche­ma­tami maszyn. — Zasto­so­wa­łem złe łoży­sko­wa­nie. Dla­tego tryb się zaci­nał.

Net z rezy­gna­cją oparł czoło o blat.

— Przy­jaź­nię się z mutan­tami — powie­dział sam do sie­bie.

Do sali wszedł Oskar.

— Rewelka — rzu­cił od progu. — Z miej­sca, gdzie sie­dzia­łem, głowa Sto­krotki wyglą­dała jak wielki łysy kokos, który pró­buje roz­bić ten węgier­ski Chuck Nor­ris. Dosko­nała robota.

— Serio? — Net uniósł głowę i spoj­rzał na Oskara z nadzieją. — Naprawdę dobrze wyszło?

— Jasne, nie kadzę. Masz poży­czyć dwie dyszki do jutra?

— Coś tak czu­łem… — Net posmut­niał, wygrze­bał z kie­szeni zwi­nięty nie­mal w kulkę bank­not i wrę­czył kole­dze. — Nie wydaj na głup­stwa.

Ku zasko­cze­niu przy­ja­ciół nikt z klasy nie zamie­rzał się z nich ani wyśmie­wać, ani żar­to­wać. Wyglą­dało, jakby wszy­scy kolejno wcho­dzący do sali zapo­mnieli, co się wyda­rzyło.

— Impreza kręci się od osiem­na­stej? — zapy­tała Aure­lia, szcze­rząc olśnie­wa­jąco białe zęby.

Felix przy­tak­nął z uśmie­chem. Nika wstała i odcią­gnęła Neta za łokieć w kąt.

— Felix zapro­sił Aure­lię? — zapy­tała szep­tem.

— Nie wku­rzaj się. Zapro­sił wszyst­kich. Jest dobrym czło­wie­kiem.

— Więc także Geralda.

Net spo­waż­niał.

— Po namy­śle — powie­dział — jest złym czło­wie­kiem.

— Może zapra­szać kogo chce, to prze­cież jego uro­dziny. Imie­niny. A my musimy jesz­cze kupić pre­zent.

— Tak to jest, jak się zosta­wia wszystko na ostat­nią chwilę — poki­wał głową Net.

— Trzy razy chcia­łam jechać w zeszłym tygo­dniu i w jesz­cze poprzed­nim…

— Ojtam, ojtam. Prze­cież to pro­ste. On się ucie­szy z byle śru­bo­krętu z gwizd­kiem.

— Chyba jed­nak nie. Nie możemy mu kupić cze­goś na odwal.

Dal­szą roz­mowę prze­rwał dzwo­nek. Do klasy weszła pani Jola. W żaden spo­sób nie sko­men­to­wała kata­strofy sprzed kil­ku­na­stu minut. Powio­dła spoj­rze­niem po kla­sie.

— Gdzie jest Gerald? — zapy­tała.

— Poje­chał do den­ty­sty — wyja­śnił Lam­bert. — Zła­mał ząb na tor­cie.

Z końca sali dobiegł dia­bo­liczny chi­chot. Szybko ucichł.

— Prze­pra­szam — bez cie­nia skru­chy w gło­sie powie­dział Net. — To takie smutne…

— Nie­ład­nie tak się śmiać z czy­je­goś nie­szczę­ścia — zauwa­żyła wycho­waw­czyni.

— To ner­wowa reak­cja na stres. Mam to też na pogrze­bach. Myśla­łem raczej o tym, że przy tej oka­zji… — Net zama­chał dłońmi, szu­ka­jąc ciągu dal­szego. — No, że den­ty­sta spraw­dzi mu ogólny stan uzę­bie­nia i to pomoże unik­nąć… na przy­kład lecze­nia kana­ło­wego w przy­szło­ści. Mniej cier­pie­nia, szczę­śliw­szy czło­wiek. Samo dobro. Dla­tego się zaśmia­łem. Ucie­szy­łem.

1 Ze względu na miłość autora do moto­ry­za­cji i jego wro­dzoną krnąbr­ność, w tej książce nazwy samo­cho­dów są pisane wielką literą. [wróć]

2 PR – Public Rela­tions zaj­muje się kształ­to­wa­niem sto­sun­ków dzia­ła­ją­cego publicz­nie pod­miotu z jego oto­cze­niem. [wróć]

3 Prawa Mur­phy’ego – zbiór popu­lar­nych, czę­sto humo­ry­stycz­nych powie­dzeń, spro­wa­dza­ją­cych się do zało­że­nia, że sprawy pójdą tak źle, jak to tylko moż­liwe. [wróć]

Felix, Net i Nika

Подняться наверх