Читать книгу Felix, Net i Nika - Rafał Kosik - Страница 8
1. O jeden wykrzyknik za daleko
ОглавлениеCyfry na kolorowym wyświetlaczu odliczały do zera. Zdaniem Neta robiły to o wiele za wolno. Spóźnianie się nie sprawiało mu wprawdzie jakiejś szczególnej przykrości, ale Felix dzwonił już dwa razy, czy na pewno jest gotowy i czy na pewno będzie czekał o umówionej godzinie w umówionym miejscu. Trzydzieści sekund temu Net zaklinał się do słuchawki, że już czeka, co oczywiście nie było prawdą. Ale było przecież bardzo bliskie prawdy, bo prawie już czekał.
Net powtarzał w myślach listę rzeczy, które miał przygotować i zabrać: laptop jest, akumulator naładowany, prezentacja wgrana, kopia prezentacji na pen-drivie w kieszeni, przejściówka do rzutnika w plecaku. Zwykle tego nie robił. Za znacznie lepsze rozwiązanie uważał pozostawanie szczęśliwym człowiekiem, który nie przejmuje się teoretycznie możliwymi katastrofami, dopóki te się nie wydarzą. Ponieważ jednak Felix przypominał mu o tym kilka razy, Net dla świętego spokoju sprawdził przed wyjściem, czy wszystko przygotował. Podczas wymuszonej kontroli okazało się, że wprawdzie prezentacja dopracowana do ostatniej planszy jest gotowa, tyle tylko że nie została przegrana na laptop. Net przegrał ją w ostatniej chwili. Oczywiście nie zamierzał się do tego przyznawać.
Gdy Babcia Adelajda wróciła do Australii, Net odzyskał swój pokój i stopniowo przeprowadzał się do niego z pokoju gościnnego piętro wyżej, w którym zamieszkał na czas jej przyjazdu. Przenoszenie się szło opornie, Net należał bowiem do osób raczej leniwych. W rezultacie więc część rzeczy miał na dole, część na górze. Całe centrum dowodzenia wszechświatem – czyli sprzęt komputerowy – wciąż czekało na przeprowadzkę. Kiedy Net myślał o rozpinaniu dziesiątek kabli, znoszeniu komputerów i przypinaniu tego wszystkiego ponownie, natychmiast tracił energię do pracy. Przeniósł więc tylko laptop i kilkanaście razy dziennie biegał na górę, żeby coś włączyć, wyłączyć, wydrukować albo zmienić konfigurację.
Zerknął na swoje odbicie w lustrze zajmującym całą ścianę kabiny windy. Z lustrzanej rzeczywistości patrzył na niego wysoki i szczupły piętnastolatek w okularach, nieco poprzecieranych jeansach i rozpiętej brązowej kurtce narzuconej na pomarańczową bluzę z kapturem. Kasztanowe włosy sterczały jak zwykle na wszystkie strony – poranne doprowadzenie ich do porządku polegało na potarganiu ich tak, by osiągnęły względną symetrię. Mocno już wysłużony plecak był postrzępiony i ponaddzierany w kilku miejscach, podobnie jak buty. Uśmiechnął się do siebie samego. Wszystko było jak należy.
Cichy gong oznajmił przymusowy postój. Net westchnął, gdy winda zatrzymała się na dziewiętnastym piętrze. Drzwi otworzyły się i do środka wszedł Bartek Modzyński, dziewięciolatek uważający się za informatyka. Uśmiechnął się, jakby wygrał cukierka w szkolnej loterii.
— Cześć! — rzucił do Neta, wchodząc do windy.
— …ść — odparł niechętnie Net.
Zdarzało się średnio raz na dwa tygodnie, czasem częściej, że jechał na dół razem z Bartkiem i zawsze wyglądało to tak samo. Chłopiec zerkał na Neta, zbierał się w sobie i zagadywał go o rzeczy w stylu „a wiesz, jaką przepustowość ma linia PCI Express?” lub „słyszałeś o nowym chłodzeniu olejowym dla procesora?”. Net podejrzewał nawet, że Bartek czatuje na niego, zatrzymując windę, dopiero gdy ta jedzie z ostatniego piętra.
Tym razem pytanie brzmiało:
— Co sądzisz o nowym Matroxie 6000?
Net spojrzał na niego ciężkim wzrokiem. Był pewien, że mały przeczytał wszystko, co znalazł w sieci na temat tej karty graficznej, i tylko czekał na okazję, by Neta zagiąć.
— Moim zdaniem model 6200 jest znacznie lepszy — odparł Net.
To skutecznie uciszyło małego. Nie było to trudne, zważywszy, że model 6200 nie istniał.
Gong oznajmił kolejny przymusowy postój. Osiemnaste piętro, więc wsiądzie kulturysta, starsza pani Paprocka z jazgotliwym ratlerkiem lub to młode małżeństwo, które ciągle imprezuje albo się kłóci.
Drzwi otworzyły się. Tomasz Niecnota, kulturysta.
— …bry — powiedział Net.
— …bry — odparł sąsiad, wchodząc i od razu tracąc zainteresowanie współpasażerami.
Bartek patrzył z podziwem na biceps, który znalazł się dwadzieścia centymetrów od jego twarzy.
Net w myślach nazywał kulturystę „karkiem”, choć Tomasz Niecnota nie miał nic wspólnego z dresami wałęsającymi się po pewnych rejonach miasta. Był raczej narcyzem, który całe życie podporządkował budowaniu masy i rzeźbieniu mięśni. Godzinami pakował na siłowni, w którą zamienił jeden z pokoi, a trzy razy w tygodniu pakował jeszcze w osiedlowym klubie fitness.
Tak, mieszkańcy apartamentowca, w którym mieszkał Net Bielecki, z pewnością nie byli statystycznymi przedstawicielami społeczeństwa.
Chłopak z ulgą wysiadł na parterze i szybkim krokiem, przed sąsiadami, dotarł do drzwi wyjściowych. Ukłonił się portierowi, panu Januszowi, i wyszedł przed budynek. Felix już tam czekał, oparty o błotnik zaparkowanego nie całkiem prawidłowo czerwonego Mini Coopera1. Felix był nieco niższy od Neta, mocniej zbudowany, a dłuższe blond włosy były utrzymane w większym porządku. Miał na sobie militarną kurtkę M-65 i spodnie moro z mnóstwem kieszeni. Uśmiechnął się na widok Neta, podszedł dwa kroki i podał mu rękę na przywitanie. Net spojrzał na niego podejrzliwie. Opieranie się o czyjś samochód było zupełnie nie po felixowemu, a tym bardziej nie po felixowemu było wstać kwadrans wcześniej tylko po to, by dotrzeć do szkoły wspólnie z przyjacielem.
— Co się tak szczerzysz? — zapytał Net.
Felix uśmiechnął się jeszcze szerzej i wskazał głową za siebie, tam gdzie stał czerwony Mini.
— Wgniotłeś komuś błotnik, jak się oparłeś? — zaryzykował Net. — Nie wierzę. Jesteś na to za porządny.
— Komuś, mówisz? — Felix jeszcze raz wskazał głową samochód. — Zresztą niczego nie wgniotłem.
Net dopiero teraz zobaczył siedzącą za kierownicą kobietę z krótkimi blond włosami. Kobieta była znajoma, a nawet bardzo znajoma. To był nikt inny, jak mama Felixa, a to znaczyło, że…
— Macie nowy samochód?! — Net podszedł i oglądał Mini ze wszystkich stron. — Aha! Dzień dobry pani — zreflektował się.
— Wsiadajcie, bo czeka nas przebijanie się przez dwukilometrowy korek — rzuciła Marlena Polon i uruchomiła silnik.
— Niezłe brzmienie, co? — Felix otworzył drzwi pasażera i odchylił oparcie.
— Ujdzie — przyznał Net. Owo „ujdzie” znaczyło, że brzmienie silnika jest całkiem w porządku, a nawet znacznie bardziej niż w porządku. — Aha, ja siedzę z tyłu?
— Nie inaczej.
Net niechętnie władował się na tył i zapiął pas.
— Alfa nie była fajniejsza? — zapytał, gdy dynamicznie ruszyli uliczką osiedlową.
— Miała większą moc — przyznała mama Felixa. — Ale ten jest lżejszy, więc wrażenie jest podobne. No i wszędzie nim zaparkuję. Jak się jedzie?
To ostatnie było skierowane do Neta.
— Jak w gokarcie — odparł, ściągając na siebie karcące spojrzenie Felixa. — Znaczy… w tym pozytywnym znaczeniu słowa gokart. Że sport i tak dalej.
— Nie psuj mamie przyjemności — poprosił Felix. — To nowa zabawka i jest najlepsza na świecie. Przynajmniej dopóki mama nie obije jej ze wszystkich stron.
— Nie zamierzam go obijać — powiedziała mama i zatrzymała się dwa metry od samochodu na końcu kolejki do wyjazdu z uliczki. Wychyliła się nad kierownicą i podjechała jeszcze kilkanaście centymetrów. — Jeszcze go dobrze nie czuję — wyjaśniła. — Wolę zachować większą odległość.
— Pamiętasz, jak wyglądały zderzaki Alfy po tygodniu? — zapytał Felix.
Mama machnęła ręką. Wyjechali na główną ulicę i od razu ugrzęźli w korku.
— A ta krata po co? — Net zapukał palcem w metalową kratę zainstalowaną za zagłówkami tylnych foteli.
— To konieczne, żeby samochód zarejestrować na firmę — wyjaśniła mama, skupiając uwagę na zachowaniu dystansu do samochodu jadącego przed nimi. — Chyba chodzi o to, żeby ładunek nie wpadł do środka przy hamowaniu.
— Pani ma firmę konsultingową i pijarową2. Ani jedno, ani drugie nie wpadnie do środka.
— Nie wiem. Pewnie to dla tych, którzy muszą przewozić jakieś duże ładunki.
— Ta krata skutecznie uniemożliwia przewożenie dużych ładunków — zauważył Felix.
— Przestałam już analizować logikę przepisów, bo zwariować można. — Mama odpowiadała automatycznie, skupiając się na prowadzeniu. — To gdzie ona miała czekać?
— Na Bankowym. Trzeba będzie skręcić w Solidarności.
— Umówiłeś się z Niką? — zapytał z nutką pretensji w głosie Net.
— Żeby się przejechała nowym samochodem — wyjaśnił Felix. — Co w tym złego?
— Nie, nic… — Net założył ramię na ramię, oparł się mocniej i zapatrzył za okno.
Dotarcie do placu Bankowego zajęło kwadrans i zrobiło się mało czasu do ósmej. Nikę zauważyli od razu. Trudno przeoczyć tak charakterystyczną postać: jeansowa kurtka nałożona na bluzę, czarne Martensy, czarne rajstopy, plisowana minispódniczka w szkocką kratę, no i rude loki opadające na ramiona. Felix opuścił szybę, ale zanim zdołał zrobić cokolwiek innego, Net odpiął pas i wcisnął głowę między zagłówek a słupek drzwi i krzyknął:
— Hej, lala! Może podwieźć?
Nika zerknęła na samochód i już się miała odwrócić, by zignorować zaczepkę, gdy poznała przyjaciół. Podbiegła do nich.
— Dzień dobry, cześć! Spodziewałam się Land Rovera.
— Tata pojechał wcześniej — Felix wysiadł i odchylił fotel, by wpuścić Nikę do tyłu — a mama kupiła nowy samochód i ma fazę na jeżdżenie.
Nika objęła Felixa i pocałowała go w policzek.
— Wszystkiego najlepszego — powiedziała.
Net zamarł.
— Skąd taka czułość w kontaktach CZYSTO przyjacielskich? — zapytał, mrużąc oczy.
— Felix ma dziś urodziny. — Nika spojrzała na Neta karcąco i uśmiechnęła się do Felixa — poważniejsze życzenia będą wieczorem.
— Urodziny… — mruknął Net i zmarszczył brwi, po czym dodał głośniej — miałem zamiar złożyć ci życzenia przed szkołą, żeby bardziej uroczyście było.
— Posuń się lepiej — odparł Felix. — Zresztą to są imieniny.
— Nie będę widział szybkościomierza.
— Zaczyna się od piętnastu, więc nie ma potrzeby go obserwować — powiedziała Mama. — Nie zanosi się, żebyśmy mieli przekroczyć tę prędkość.
— Ale ja wolę…
— OK, usiądę tam. — Nika zaczęła się przeciskać na miejsce za kierowcą. W ciasnym wnętrzu nie było to łatwe, więc najpierw usiadła na kolanach Neta i dopiero się przesunęła dalej. Zapięła pas i poprawiła włosy. — Jak prezentacja?
— Śmiga jak Rydz-Śmigły — odparł Net. — Nie bój nic.
Felix wsiadł i zamknął drzwi. Mama ruszyła ostro, by za dziesięć metrów zatrzymać się za autobusem.
— Nowy samochód — rzucił od niechcenia Felix.
— Zauważyłam. — Nika kiwnęła głową bez zainteresowania. — Dopracowałeś model?
Felix westchnął, rozczarowany ignorancją przyjaciółki w kwestiach motoryzacyjnych.
— Jest w bagażniku — powiedział trochę urażonym tonem. — Już się nie zacina.
— Miło, że się tak angażujecie w życie szkoły — wtrąciła mama. — To uczy zachowań społecznych. O nie, buraku! Tak nie wjedziesz przede mnie! Migacz! Migacz się włącza najpierw!
To ostatnie było skierowane do kierowcy, który bez kierunkowskazu próbował się wcisnąć tuż przed maskę Mini. Okazało się nagle, że mama dokładnie zna wymiary samochodu.
— Taaak… — mruknął Net. — Angażujemy się z dziką radością.
Prawda wyglądała jednak zupełnie inaczej. Tydzień wcześniej na długiej przerwie Gerald, którego Net szczerze nienawidził za niegdysiejsze próby odbicia mu Niki, podszedł do przyjaciół i oznajmił:
— Helenka powiedziała, że macie iść do dyrektora. — Uśmiechnął się złośliwie. — Podpadliście. Jak się postaracie, to może obędzie się bez wzywania rodziców.
— Podpadliśmy? A co może wiedzieć o podpadaniu człowiek, używający dezodorantu marki Przedwczoraj?
Gerald wzruszył ramionami i odszedł.
— Nie mam koncepcji, czym moglibyśmy podpaść… — zastanowił się Felix. — Może to jakaś stara sprawa.
Zabrzmiał dzwonek i kolejka spod szkolnego sklepiku niechętnie rozchodziła się.
— Teraz chemia — zauważyła Nika. — Próbówka nie uznaje żadnych usprawiedliwień nieobecności.
— To będzie musiała uznać — powiedział Felix. — Chodźcie.
Gdy weszli do sekretariatu, pani Helenka omiotła ich beznamiętnym spojrzeniem zza komputera, którego i tak nie potrafiła obsługiwać. Siedziała jednak przed włączonym monitorem, bo tego wymagał od niej dyrektor. Nawet nie próbowała się kryć z piłowaniem paznokci wprost nad klawiaturą – jej zdaniem klawiatura doskonale nadawała się do pochłaniania wszelkiego typu okruszków.
— Słucham? — zapytała doskonale obojętnym głosem.
— Pan dyrektor chciał nas widzieć — wyjaśnił Felix.
— Już piszę do niego wiadomość. — Sekretarka ciężko westchnęła i odłożyła pilnik. Spojrzała na ekran, potem na klawiaturę i na próbę wcisnęła losowy klawisz. — No nie potrafię — podsumowała i wdusiła czerwony guzik na przedpotopowym interkomie. — Panie dyrektorze, Felix, Net i Nika do pana.
— Tak, proś kochanieńka — rozległo się z głośnika.
— Wchodźcie. — Pani Helenka wskazała głową drzwi do gabinetu. — Kawy, herbaty, wody?
— Wody z bąbelkami — odparł zaskoczony Net.
Jednak pani Helenka już straciła zainteresowanie nimi i wcisnęła inny klawisz, tym razem „E”. Pytanie o napoje było więc tylko rutynową formułką.
— No nie potrafię — powtórzyła.
Felix nacisnął klamkę do gabinetu, zapukać bowiem nie było jak – drzwi obito gąbką i skórą – i przyjaciele weszli do środka. Dyrektor kliknął jeszcze kilka przycisków na klawiaturze komputera i wstał zza biurka. Był niskim, korpulentnym i łysiejącym mężczyzną. Jego garnitur koloru eleganckiego szmaragdu oczopląśnie kontrastował z kanarkową koszulą i zieloną, błyszczącą metalicznie muchą.
— Witajcie, młodzieży!
Podszedł do przyjaciół, nieco zbyt drobnymi kroczkami w staromodnych dwukolorowych lakierkach. Wyciągnął rękę i przywitał się z nimi kolejno. Gdy ściskał dłoń Niki, zdawało się nawet, że zamierza cmoknąć ją w wierzch owej dłoni. Jednak zrezygnował i wskazał całej trójce miejsca na dobrze im znanej skórzanej kanapie. Sam usiadł w fotelu.
— Cieszę się bardzo, że to właśnie wy zajmiecie się naszą prezentacją. Wiecie, na czym polega pomysł?
Przyjaciele pokręcili przecząco głowami.
— Zbliża się okrągła rocznica urodzin profesora Stefana Kuszmińskiego, patrona naszej szkoły. Dokładna data nie jest znana, więc przyjęliśmy umownie, że rocznica jest w przyszły poniedziałek. Uroczysty apel odbędzie się na drugiej lekcji. To ważna okazja, więc lepiej, żeby wszyscy byli wyspani, prawda?
— Prawda — odparł automatycznie Net i szybko zamknął usta.
— Cieszę się, że się zgadzamy — ucieszył się dyrektor, po czym uzupełnił — dodam, że dyrekcji, czyli mnie, bardzo zależy na tym, żeby wszystko wyszło idealnie. Zaprosiliśmy dziennikarzy. Nie będzie w tym wiele przesady, jeśli powiem, że to najważniejszy dzień w roku szkolnym. W końcu czym byłaby nasza szkoła bez tak wielkiego i znamienitego patrona. Moim zdaniem, a nawet zdaniem całej rady pedagogicznej…
Dyrektor swoim zwyczajem wygłosił kilkuminutową nudną przemowę. Zdaniem Neta umiejętność mówienia o niczym była jedną z najważniejszych umiejętności przydatnych w dorosłym życiu. Ludzie, którzy potrafili jedno proste zdanie rozbić na pięćdziesiąt złożonych, byli skazani na sukces. Dopiero gdy intonacja dyrektora sugerowała zbliżający się koniec przemowy, Felix, Net i Nika wyszli z trybu automatycznego przytakiwania. Gdyby ktoś zapytał ich wtedy o to, co powiedział dyrektor, nie potrafiliby odpowiedzieć. Jednak ostatnie zdanie Stokrotki zdołało ich naprawdę zaskoczyć:
— Tym bardziej cieszę się, że to właśnie wy zgłosiliście się, aby przygotować tę prezentację.
— Zgłosiliśmy? — zapytał cicho Net.
— Na ochotnika. — Dyrektor wstał i zaczął grzebać w równiutkim stosie papierów, jednej z kilku stert na jego biurku. — To chwalebne. Zaraz przedstawię wam szczegóły.
Przyjaciele popatrzyli na siebie i zrozumieli przykrą prawdę. Gerald ich wkręcił, i to wkręcił w najprostszy z możliwych sposobów. Teraz jechali jak na ścięcie, bo to dziś był ten – uroczysty dla szkoły, a nieszczęsny dla nich – dzień prezentacji.
— No, jechać, niemrawcze! — jęknęła mama, gdy samochód przed nią za wolno ruszył spod świateł.
Felix dyskretnie zerknął na zegarek. Do dzwonka zostało dziesięć minut. Pomysł przedstawiania przyjaciołom nowego samochodu nie wydawał mu się już tak dobry, jak jeszcze wczoraj wieczorem, ale… Net przesunął dłonią po desce rozdzielczej. Mini pachniał nowością. To, co miało być matowe, było idealnie matowe; to, co miało błyszczeć, błyszczało idealnie. Mimo że plastiki w Mini nie były najwyższej jakości, i tak miło się je dotykało. Nowe maszyny mają w sobie coś, czego brakuje starym. Ale stare z kolei, te już przetestowane, sprawdzone i miejscami porysowane, mają coś innego, coś znacznie ważniejszego. To prawie tak jak z przyjaźnią.
Mama wysadziła ich przed wejściem do szkoły niemal równo o ósmej. Po szarych schodach do szarej szkoły wbiegali inni spóźnialscy. Przyjaciele wysiedli. Net elegancko podał Nice dłoń, by ułatwić jej wydostanie się z tylnego siedzenia. Spojrzała na niego ze zdziwieniem, bo zwykle o takich drobiazgach zapominał.
— Zaczekajcie — Felix powstrzymał przyjaciół, którzy chcieli już wejść do szkoły. — Jeszcze dźwięk silnika.
Mama ostro ruszyła, a Mini rzeczywiście wyemitował dość głośny warkot. Trwało to krótko, bo dwadzieścia metrów dalej zapaliło się czerwone światło.
— Taki większy skuter. — Net uśmiechnął się złośliwie. — Nie no, luz, fajny jest. Nie tak fajny jak stary Saab, ale ujdzie. Aha! — Wyciągnął rękę do Felixa. — Wszystkiego najlepszego.
— Dzięki za pamięć. — Felix uścisnął jego dłoń.
— Ta ironia jest nieuzasadniona. W końcu sam bym sobie przypomniał.
— Chodźcie już — ponagliła ich Nika. — Ja przypadkiem lubię historię.
Felix skinął głową. Zauważył jeszcze, że mama odebrała telefon.
— Nie ma zestawu głośnomówiącego — westchnął. — To się źle skończy.
— Sama głośno mówi — dodał Net, gdy wchodzili po schodach. — Wszędzie widzisz zagrożenia. Kup jej wtyczkę do ucha, taką na bluetooth.
— Ma, tylko nie chce jej się używać. Nie daję jej więcej niż tydzień do pierwszego zarysowania.
W tej samej chwili, w której zadzwonił dzwonek, minęli drzwi. Na szczęście pierwsza była historia, więc dwuminutowe spóźnienie nie stanowiło problemu. Apel ku czci i pamięci patrona szkoły miał się odbyć na drugiej lekcji, by uniknąć scen z pokładającą się z senności widownią. Zbiegli do szatni, aby zostawić kurtki, i dotarli do pracowni historycznej w chwili, gdy profesor Cedynia dopiero otwierał dziennik. Nie zwrócił uwagi na ich wejście. Zmęczonym głosem odczytał listę obecności, nie zwracając przy tym uwagi na odpowiedzi lub ich brak. Gdyby wszyscy nauczyciele zachowywali się jak profesor Cedynia, dałoby się pewnie przejść całe gimnazjum ze stuprocentową absencją.
Profesor wstał i spojrzał na mapę.
— Gdzie to morze…? Hm. — Mrużył oczy za grubymi szkłami, próbując odnaleźć interesujący go obszar. — To chyba wisi do góry nogami.
— To mapa Rumunii — zlitował się Oskar.
— A, no tak. Chciałem wam pokazać Gdańsk. Mapa Rumunii stwarza tu pewien problem. Czy ktoś mógłby…?
Uczniowie wodzili po sobie wyczekującymi spojrzeniami. Wreszcie wstała Nika, przyniosła z szafki na mapy tę właściwą, przedstawiającą współczesną Polskę, i zawiesiła ją na mapie Rumunii.
— O, dziękuję — powiedział z kilkusekundowym opóźnieniem historyk. — Tak będzie łatwiej. Tu jest Gdańsk. — Wskazał Łebę. — Czy macie pojęcie, czym byłaby teraz Polska, gdyby nie masowe protesty opozycji demokratycznej na wiele lat przed waszym urodzeniem? Niezadowolenie społeczne z ustroju i rządów PZPR objawiało się w całym kraju strajkami i demonstracjami. W Gdańsku w sierpniu tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku osiągnęło taki poziom, że stało się realnym zagrożeniem dla władzy…
Uczniowie zajęli się własnymi sprawami. Byli przyzwyczajeni do przynudzania historyka i wiedzieli, że przez większą część lekcji będą słuchać jego monotonnego głosu przerywanego jedynie krótkimi spontanicznymi drzemkami.
— Na pewno wszystko gra z prezentacją? — zapytał szeptem Felix.
— Luz — odparł Net. — Sprawdzałem trzy razy. — Było to oczywiście nieprawdą. — A jak model?
— Jeden tryb się zacina. Poprawię przed pokazem.
— Uciszcie się — poprosiła Nika. — To jest ciekawe.
— Przecież to historia najnowsza. — Net machnął ręką. — Masz to na wierzchu sterty makulatury w piwnicy.
— Porozumienia sierpniowe podpisano ponad trzydzieści lat temu.
— To zajrzyj na spód sterty.
Przyjaciele zamilkli. Zdali sobie bowiem sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, że rozmawiają za głośno, a po drugie, że profesor Cedynia przestał mówić i patrzy na nich.
— Nie interesuje was nasza historia?
Sam fakt, że nauczyciel historii zwrócił uwagę na coś poza swoim biurkiem, było na tyle zaskakujące, że Net odpowiedział dopiero po chwili:
— To było tak niedawno, że… to jeszcze nie historia.
Reszta klasy była nie mniej zaskoczona. Wszyscy patrzyli to na przyjaciół, to na nauczyciela.
— Historia dzieje się teraz — powiedział Cedynia. Westchnął i dodał — nie doceniacie czasów, w których żyjecie. — Odchrząknął, oklapł po swojemu i zerknął na mapę za sobą. — O czym to ja…? Aha. Rumunia… więc upadek reżimu Ceauşescu doprowadził do demokratycznych… Zaraz, co tu robi Bałtyk?
* * *
Sala gimnastyczna była przystrojona uroczyście. Właściwie sprowadzało się to, jak zawsze, do ustawienia kilku stołów i nakryciu ich zielonym suknem, które już nawet było wygniecione w miejscu styku z narożnikami blatów. Na środku, w przejściu między rzędami foteli, jak zwykle stało biureczko z laptopem i rzutnikiem obsługiwanym przez Eftepa. Wyjątkiem był parawan, również z zielonego sukna, za którym znajdowało się zaplecze prezentacji w postaci stołu i krzesła oraz wielki tort. Tort na chromowanym restauracyjnym wózku miał być niespodzianką, którą wszyscy zostaną poczęstowani po prezentacji.
— Przynajmniej szybko zapomną, co im prezentowaliśmy. — Net wskazał głową tort. — Może i lepiej. Czujesz się dowartościowany, że Kuszmiński ma urodziny tego samego dnia, co ty?
— Przecież to fikcja — odparł Felix. — Zresztą ja mam imieniny.
Nika siedziała na blacie obok laptopa i majtając nogami, próbowała powtarzać z kartek swój tekst. Coś jednak nie dawało jej spokoju.
— On nigdy się tak nie zachowywał — powiedziała wreszcie.
— Kto? — Net klepał w klawisze laptopa. — Cedynia?
— Tak. W jednej chwili pozbył się całej senności i popatrzył na nas tak… bystro.
— Tylko mi nie mów, że masz złe przeczucia.
— Nie… — pokręciła głową. — Chociaż właściwie…
— To dlatego, że za głośno się oburzałaś, że ja jestem za głośno.
— Może i tak… Dobra. Skupmy się na prezentacji.
Wróciła do czytania. Na drugim końcu stołu Felix poprawiał swoją maszynę. Mruczał przy tym coś pod nosem.
— Znalazłem w sieci film, w którym Kuszmiński macha do kogoś ręką. — Net kliknął i na ekranie laptopa pojawił się czarno-biały mężczyzna koło pięćdziesiątki. Miał okulary i szpiczastą bródkę.
Nika z zaskoczeniem spojrzała na ekran.
— Oczywiście, że to nie on. — Net bagatelizująco machnął ręką. — Ale nikt się nie pozna. Wywaliłem węgierski dialog, więc luz. Z początku się ciął, kiedy gościu machał. Poprawiłem i bangla teraz jak prawdziwy.
Nika nie zdążyła powiedzieć, co o tym sądzi, bo za parawanem pojawił się Eftep, nauczyciel informatyki, z kablem zakończonym wtyczką monitorową.
— Musimy zsynchronizować moment włączenia rzutnika — powiedział.
— Możemy go włączyć już teraz — odparł Net.
— To będzie nieprofesjonalnie wyglądało. Włączę, dopiero jak będziesz uruchamiał prezentację. Dasz mi znak.
— Machnę ręką — powiedział Net i pokazał ruch, jakim dawano sygnał do startu biegaczom w czasach, gdy nie używano jeszcze pistoletów startowych.
Mina Eftepa świadczyła o tym, że ten sygnał nie bardzo mu odpowiada. Sam nie miał jednak innego pomysłu, więc skinął głową i odszedł. Net wpiął wtyczkę i zerknął na Felixa.
— Jak tam?
— Jeden trybik się zacina i może trzeba będzie popchnąć w krytycznym momencie — powiedział Felix, nie zwracając uwagi na słowa Niki. — Mało elegancko to będzie wyglądało. — Spojrzał na przyjaciół. — Czyli jak? — nie wytrzymał. — Fajny jest ten Mini?
— Fajny, może i fajny — odparł Net znad klawiatury. Popijał sok pomarańczowy z małej butelki. — Fajniejszy i tak jest Saab mojego taty. Ma z piętnaście lat, ale jedziesz jak w poduszkowcu.
— Mój też powtarza, że dziś już takich samochodów nie robią.
— Możecie przez chwilkę nic nie mówić — poprosiła Nika. — Mam do wkucia na pamięć piętnaście zdań.
— Tyle że waszym Land Roverem to się jedzie jak traktorem. — Net zignorował jej prośbę.
— Teraz już nie — zaprotestował Felix. — Teraz ma zawieszenie pneumatyczne od Range Rovera.
— Ale potraficie nudzić — przerwała im Nika, opuszczając kartki. — Skupcie się na pracy. Za trzy minuty zaczynamy.
W ostatecznym rozrachunku okazało się, że nie wyjdą na tym tak źle. Za poprawnie wykonaną prezentację nagrodą było podniesienie o pół stopnia ocen semestralnych z polskiego, historii i fizyki. O ile Nika nie miała problemu z polskim ani z historią, a Felix z fizyką, o tyle Net źle wypadał ze wszystkiego. Z wyjątkiem matematyki. Warunkiem była jednak poprawnie wykonana prezentacja.
— Chyba wgrałem tu starą wersję… — Net klawiszował intensywnie. — Tak, to wersja sprzed ostatnich poprawek. Tamta jest na komputerze w domu. Może zdążę ściągnąć…
— Nie da rady. Mamy trzy minuty.
— Te głąby nie zauważą różnicy — przyznał Net. — Chociaż w nowej wersji dodałem takie śmieszne przejście pod koniec… Czekaj, pamiętam, co zmieniłem.
— Proszę… — Nika znów przerwała powtarzanie tekstu. — Teraz przynajmniej działa. Coś się zaraz pomyli.
— Nie bój, mała, nic się nie pomyli — zapewnił ją Net. — Nazywam pliki tak, żeby od razu wiedzieć, który jest najważniejszy. Te cztery wykrzykniki na początku oznaczają, że to najnowsza wersja.
— A jak nazwiesz jeszcze nowszą wersję?
— Dodaję kolejny wykrzyknik. Proste. Zresztą i tak najpierw wychodzi Felix.
— Poprawię jeszcze tylko ten trybik, który się zacinał — mruknął Felix, gmerając we wnętrzu urządzenia.
— Lepiej zostaw… — Nika spojrzała na nich błagalnie. — Zostawcie wszystko, jak jest. Wiecie, że lepsze jest wrogiem dobrego. To całkiem trafne przysłowie, więc…
Nie zdążyła dokończyć, ponieważ trybik, wystrzelony rozprężającą się sprężynką, zniknął. Z boku rozległo się ściszone ciamk!.
— Hm… — Felix wyprostował się i spojrzał na stojący obok tort.
— Słodycze szkodzą na zęby — podsumował Net. — Na kogo padnie, na tego chrup.
Za zasłonę zajrzał Oskar. Ocenił przygotowania:
— Czyli będzie jak zwykle, bez rewelacji.
— Te matoły i tak tego nie docenią — powiedział ze złością Net. — Przyszedłeś nam poprzeszkadzać?
— Przyszedłem wam powiedzieć, że na sali słychać wszystko, co mówicie.
Net zniżył się trochę na swoim krześle. Na szczęście parawan szczelnie oddzielał go od widowni. Nauczyciele zajmowali już miejsca za stołem. Pan Czwartek, przechodząc obok przyjaciół, pokazał kciukiem good luck. Oskar wrócił na miejsce, a zamiast niego pojawiła się Jola Haber, wychowawczyni pierwszej „a”.
— Jak idzie? — zapytała, po czym zauważyła — chłopcy, mogliście się jakoś bardziej elegancko ubrać.
— Po co? — zdziwił się Net. — Przecież wszyscy wiedzą, jak wyglądamy.
— A jak wam idzie?
— Będzie spoko, psze pani. — Net z wysuniętym językiem wpisywał komendy do linii programu prezentacji. — Jeszcze tylko ostatni szlif tego brylantu.
Wychowawczyni oceniła stan przygotowań i pełna złych przeczuć, odeszła.
— Wy macie dobrze — odezwał się cicho Net. — Możecie się ubierać, jak chcecie. A my – marynarka i krawat.
— Nikt ci nie każe nosić krawata — zauważyła Nika.
— Aha. Czyli jeśli chcę być niezależny i pokazać mój buntowniczy charakter, mogę wybrać opcję „b” i założyć muszkę.
— Wybierz zawód, w którym możesz się ubierać, jak chcesz.
— To głęboko niesprawiedliwe.
Nika odłożyła swoje kartki na blat obok komputera i spojrzała na Felixa.
— Została minuta — przypomniała błagalnym tonem.
— Bez tego trybiku nie będzie działać — Felix pochylił się nad tortem.
Nika klęknęła i wpatrywała się w puszysty krem. Nie dało się dostrzec miejsca trafienia.
— I tak najpierw leci prezentacja z komputera — pocieszył ją Felix. — Jak ci idzie?
Net machnął tylko ręką, przy okazji przewracając butelkę i wylewając resztkę soku. Chwycił pierwszą z kartek z referatem Niki i wytarł nią sok, nim podciekł pod laptop. Wyjrzał przez szczelinę parawanu i dotarła do niego powaga sytuacji. Zmiął kartkę w kulkę i rzucił pod wózek z tortem. Zaczął klikać ze zdwojoną prędkością, zapisując kolejne zmiany w plikach z coraz większą liczbą wykrzykników na początku nazwy.
Na podwyższenie wszedł dyrektor Stokrotka i rzucił optymistyczne spojrzenie za parawan. Net szybko przybrał minę profesjonalisty, który doskonale wie, co robi i nad wszystkim panuje. Pod jego skórą jednak wzbierał niepokój, który mogła ukoić chyba jedynie szybka ucieczka poza zasięg wzroku zebranych.
— Droga młodzieży — zaczął uroczyście dyrektor. — Uczniowie Gimnazjum Numer Trzynaście imienia Profesora Stefana Kuszmińskiego, przyjaciele. Zebraliśmy się tu z okazji szczególnej okazji, która jest okazją do…
Nika wodziła dramatycznym wzrokiem od Felixa do Neta, i z powrotem. Felix z zaciętą miną nakłuwał tort czymś, co wyglądało jak niezbyt starannie rozprostowany druciany wieszak. Net mamrotał pod nosem i z szaleństwem w oczach na przemian to pastwił się nad klawiaturą, to gapił w linijki kodu.
— Początek prezentacji działa w wersji z jedenastoma wykrzyknikami — mruczał pod nosem, nachylając się do ekranu i licząc wykrzykniki. — To chyba ten. Ale wywala się końcówka, więc ją wezmę z piętnastowykrzyknikowca… albo szesnasto… Dobra, i to zapiszę jako dwudziestojednowykrzyknikowiec.
Wszystko zmierzało w stronę nieuchronnej katastrofy. Gdy Nika napotkała wzrok dyrektora, dotarły do niej jego słowa sprzed sekundy, z których ostatnim było „Mickiewicz”. Nagle poczuła tremę. Jeszcze przed chwilą jej nie było, a teraz była. I to potężna. Nika przełknęła ślinę, spojrzała na klikającego zapamiętale Neta, na gmerającego w torcie Felixa i spróbowała się zmusić do wyjścia zza parawanu. Okazało się to o wiele trudniejsze, niż sądziła. Pisząc i czytając krótki tekst, w ogóle się nie spodziewała, że odczytanie go może jej sprawić jakikolwiek kłopot. Na sali panowała cisza, przerywana chrząknięciami i pojedynczymi szeptami. Dyrektor nadal patrzył na nią wyczekująco. Przecież to proste: ma tylko podejść do mikrofonu ustawionego obok stolika przeznaczonego dla Felixowego modelu i powiedzieć tych kilka zdań. Gdzie tu trudność?
Odetchnęła, odkleiła podeszwy od podłogi i wykonała pierwszy krok. Potem już poszło gładko. Po prawej stronie miała stół z ciałem pedagogicznym, po lewej milczących, wpatrzonych w nią gimnazjalistów. Mechanicznym krokiem doszła do dyrektora, który z ulgą oddał jej mikrofon, i stanęła twarzą w twarz z tłumem uczniów całej szkoły. Przełknęła, nabrała powietrza i otworzyła usta, by sprawnie i bez zająknięcia wyrecytować krótki referacik. I zamknęła usta. W głowie miała pustkę. Odchrząknęła, by zyskać na czasie, a jej chrząknięcie powtórzyły głośniki. Spojrzała na ukrytego za parawanem Neta, wciąż klikającego i mruczącego pod nosem. Net poczuł na sobie jej wzrok i posłał jej dramatyczne spojrzenie. Z jego ust wyczytała „Minuta. Mów coś”. Jaka minuta? Tu sekunda to wieczność! Ukłoniła się, uniosła palec, by pokazać, że zaraz wraca, i szybkim krokiem weszła za parawan.
— Co robisz? — syknęła. — Puść tę prezentację.
— Zapomniałem, jak się nazywała jedna zmienna… — mruknął Net, przewijając na ekranie linie kodu. — Chwila i będzie. Wracaj tam.
Machnął ręką, by szła do mikrofonu, i zrozumiał swój błąd. Eftep skinął głową i włączył rzutnik. Nad głowami ciała pedagogicznego pojawił się obrazek z netowego pulpitu przedstawiający Ostatnią Wieczerzę z bohaterami Gwiezdnych wojen zamiast apostołów.
— Puść tę wersję bez zabawnego końca — błagała Nika.
— Ale ja właśnie w niej grzebię. Mów im coś.
Nika poczuła, jak opadają jej ramiona. Spojrzała błagalnie na Felixa – był zajęty nakłuwaniem tortu multitoolem. Podeszła do niego i zapytała szeptem:
— Możesz to teraz uruchomić?
— Bez tego trybiku nie da rady — Felix z zapałem sondował tort. — Nie mógł się wbić głęboko…
Nika dała uspokajające znaki dyrektorowi i chwyciła swoje kartki. Trudno, przeczyta, zamiast wyrecytować. Ale…
— Gdzie pierwsza? — zapytała Neta.
— Zacznij od drugiej. Sok się wylał…
— Nie wierzę…
Z boku rozległ się przeraźliwy pisk. Nika i Net spojrzeli na Felixa, który teraz małym wykrywaczem metalu badał tort.
— Przypomniałem sobie, że go mam — wyjaśnił szeptem. — A tryb jest gdzieś tu. — Wskazał palcem połowę wysokości tortu. — I niezbyt głęboko.
Odłożył wykrywacz i sięgnął po łyżeczkę. Wbił ją w tort i delikatnie wyjął kawałek, który odłożył na talerzyk z taką troską, jakby miał zamiar potem włożyć go na miejsce. Pisk powtórzył się. Tym razem trwał dłużej i ewidentnie nie pochodził z wykrywacza. Nika uniosła prawą dłoń i zauważyła, że trzyma w niej mikrofon. Włączony mikrofon.
— O nie… — powiedziała, a głośniki powtórzyły za nią.
Obejrzała się i napotkała wielkie jak spodki oczy dyrektora i nauczycieli.
— Gotowe, jedziemy z tą porutą — oznajmił cicho Net. Cicho, ale przypadkiem prawie bezpośrednio do mikrofonu, z którego obecności nie zdawał sobie prawy. Nika szarpnięciem cofnęła mikrofon, by Net nie powiedział nic więcej. Trąciła butelkę, która znów się przewróciła, i Nika patrzyła, jak butelka, niczym na zwolnionym filmie, toczy się w stronę brzegu stołu. Dziewczyna wyciągnęła ramiona, by ją złapać, ale trzymała przecież mikrofon. Net również rzucił się, by łapać butelkę. Niestety, w obliczeniach nie uwzględnił tego, że sam przy tym stole siedzi. Podbił blat, posyłając tym samym butelkę jeszcze szybciej na ziemię. Zdołał złapać laptop, ale krawędź blatu trąciła parawan. Parawan zachwiał się, chwilę bujał w niepewności, po czym z hukiem zwalił się na podłogę, odsłaniając całe zaplecze prezentacji jak w stop-klatce: Nikę zamarłą w pozycji pianisty przy niewidzialnym fortepianie, Neta przewieszonego przez przekrzywiony stół w beznadziejnej próbie złapania butelki i Felixa drążącego łyżeczką jamę w torcie.
W zupełnej ciszy słychać było tylko toczącą się butelkę. Potem maszyna Felixa spadła, roztrzaskując się i wystrzeliwując w powietrze kilkanaście trybów. Z głośników rozległa się muzyka rozpoczynająca prezentację. Net spojrzał na laptop, który trzymał w prawej dłoni, a dokładniej na kciuk naciskający klawisz „enter”.
— Ups… — zdążył jeszcze powiedzieć, nim prezentacja ruszyła.
Fałszywy Kuszmiński powiedział coś po węgiersku i uniósł dłoń w geście pozdrowienia. I wtedy film się zaciął.
— O jeden wykrzyknik za daleko… — szepnął Net.
Na filmie powtarzała się w kółko półsekundowa sekwencja: ostatnia węgierska sylaba i urwany ruch ręki. Dawało to efekt, jakby fałszywy profesor próbował ciosem karate upolować komara.
— Niezły psychodel — zauważył na głos siedzący w pierwszym rzędzie Gilbert.
To wystarczyło, by cała sala wybuchła śmiechem, od którego zatrzęsły się szyby.
* * *
— Awaria rzeczywistości — podsumował Net, gdy siedzieli na schodach prowadzących do sali gimnastycznej. — Raz na wozie, raz we wodzie.
Felix przytaknął smutno, bawiąc się ostatnim ocalałym trybem. Nika tylko westchnęła.
Wymknęli się z sali gimnastycznej, nawet nie próbując tortu. Dyrektor nie skarcił ich, nie zagroził konsekwencjami, tylko wyszedł na środek i jak gdyby nigdy nic wygłosił pięciominutową przemowę zachwalającą dokonania naukowe profesora Kuszmińskiego, wyrażając przy tym nadzieję, że uczniowie pójdą w jego ślady. Eftepowi znacznie więcej czasu zajęło zorientowanie się, że należy wyłączyć rzutnik z węgierskim karateką. Sala zareagowała na to pomrukiem zawodu. Dopiero wtedy Net wypiął wtyczkę z laptopa i przyjaciele dyskretnie wycofali się poza zasięg wzroku kolegów i nauczycieli.
Zabrzmiał dzwonek, więc szybkim krokiem przemieścili się w mniej eksponowane miejsce. Było to błędem, ponieważ później musieli stamtąd dotrzeć do sali polonistycznej, przechodząc przez kolejne korytarze i schody, mijając przy tym chyba połowę uczniów szkoły. Zapewne nikt z nich nie miał pretensji o to, co się stało – przecież wyszło lepiej, niż można się było spodziewać, bo wpadki zawsze są najciekawsze. Jednak spojrzenia rzucane im na korytarzu przez innych nie były miłe. Takimi spojrzeniami zwykle obdarza się opóźnione w rozwoju dziecko.
Dotarli do pustej jeszcze sali i z ulgą usiedli na swoich miejscach.
— Oby to do nas nie przylgnęło — mruknął Net. — Musimy teraz zrobić coś megapozytywnego. Wysłać kanapki do Afryki, czy coś.
— Musimy przeprosić Stokrotkę — odparła Nika.
— No coś ty?! Po co? I tak nici z podwyższonych ocen.
— Zawiedliśmy jego zaufanie.
— Cała szkoła uważa nas za retardów, a ty chcesz, żebyśmy jeszcze przepraszali? — Net zdecydowanie pokręcił głową. — Świat powinien nas przeprosić za opresyjne prawa Murphy’ego3.
— Więc o to chodziło! — wykrzyknął niespodziewanie Felix i zaczął grzebać w plecaku. — Już rozumiem.
Net i Nika spojrzeli na niego, oczekując odkrywczego wyjaśnienia przyczyny ich niepowodzenia.
— Wiem, gdzie tkwił błąd. — Felix otworzył brudnopis i przekartkował strony zarysowane schematami maszyn. — Zastosowałem złe łożyskowanie. Dlatego tryb się zacinał.
Net z rezygnacją oparł czoło o blat.
— Przyjaźnię się z mutantami — powiedział sam do siebie.
Do sali wszedł Oskar.
— Rewelka — rzucił od progu. — Z miejsca, gdzie siedziałem, głowa Stokrotki wyglądała jak wielki łysy kokos, który próbuje rozbić ten węgierski Chuck Norris. Doskonała robota.
— Serio? — Net uniósł głowę i spojrzał na Oskara z nadzieją. — Naprawdę dobrze wyszło?
— Jasne, nie kadzę. Masz pożyczyć dwie dyszki do jutra?
— Coś tak czułem… — Net posmutniał, wygrzebał z kieszeni zwinięty niemal w kulkę banknot i wręczył koledze. — Nie wydaj na głupstwa.
Ku zaskoczeniu przyjaciół nikt z klasy nie zamierzał się z nich ani wyśmiewać, ani żartować. Wyglądało, jakby wszyscy kolejno wchodzący do sali zapomnieli, co się wydarzyło.
— Impreza kręci się od osiemnastej? — zapytała Aurelia, szczerząc olśniewająco białe zęby.
Felix przytaknął z uśmiechem. Nika wstała i odciągnęła Neta za łokieć w kąt.
— Felix zaprosił Aurelię? — zapytała szeptem.
— Nie wkurzaj się. Zaprosił wszystkich. Jest dobrym człowiekiem.
— Więc także Geralda.
Net spoważniał.
— Po namyśle — powiedział — jest złym człowiekiem.
— Może zapraszać kogo chce, to przecież jego urodziny. Imieniny. A my musimy jeszcze kupić prezent.
— Tak to jest, jak się zostawia wszystko na ostatnią chwilę — pokiwał głową Net.
— Trzy razy chciałam jechać w zeszłym tygodniu i w jeszcze poprzednim…
— Ojtam, ojtam. Przecież to proste. On się ucieszy z byle śrubokrętu z gwizdkiem.
— Chyba jednak nie. Nie możemy mu kupić czegoś na odwal.
Dalszą rozmowę przerwał dzwonek. Do klasy weszła pani Jola. W żaden sposób nie skomentowała katastrofy sprzed kilkunastu minut. Powiodła spojrzeniem po klasie.
— Gdzie jest Gerald? — zapytała.
— Pojechał do dentysty — wyjaśnił Lambert. — Złamał ząb na torcie.
Z końca sali dobiegł diaboliczny chichot. Szybko ucichł.
— Przepraszam — bez cienia skruchy w głosie powiedział Net. — To takie smutne…
— Nieładnie tak się śmiać z czyjegoś nieszczęścia — zauważyła wychowawczyni.
— To nerwowa reakcja na stres. Mam to też na pogrzebach. Myślałem raczej o tym, że przy tej okazji… — Net zamachał dłońmi, szukając ciągu dalszego. — No, że dentysta sprawdzi mu ogólny stan uzębienia i to pomoże uniknąć… na przykład leczenia kanałowego w przyszłości. Mniej cierpienia, szczęśliwszy człowiek. Samo dobro. Dlatego się zaśmiałem. Ucieszyłem.
1 Ze względu na miłość autora do motoryzacji i jego wrodzoną krnąbrność, w tej książce nazwy samochodów są pisane wielką literą. [wróć]
2 PR – Public Relations zajmuje się kształtowaniem stosunków działającego publicznie podmiotu z jego otoczeniem. [wróć]
3 Prawa Murphy’ego – zbiór popularnych, często humorystycznych powiedzeń, sprowadzających się do założenia, że sprawy pójdą tak źle, jak to tylko możliwe. [wróć]