Читать книгу Felix, Net i Nika - Rafał Kosik - Страница 9
Оглавление2. Nudy, jak zwykle
Net i Nika szli starą uliczką w tej części Woli, gdzie zachowało się sporo przedwojennych kamienic. Niektóre były w kiepskim stanie technicznym lub wręcz niszczały, opuszczone. Teraz sąsiadowały z pasującymi jak pięść do nosa nowoczesnymi, za to w większości zwykle brzydkimi budynkami mieszkalnymi i biurowcami. Samochody parkowały wszędzie, czasem prosto przy krawężniku, ale częściej przynajmniej dwoma kołami na chodniku. Niektóre zupełnie bez powodu zajmowały niemal cały chodnik. Przyjaciele z trudem szli obok siebie, co chwilę trzeba było bowiem omijać samochody i psie kupy, które wyłoniły się spod stopniałego śniegu.
— Gilbert opowiadał, że jego ojciec zawsze nosi w kieszeni lateksową rękawiczkę — odezwał się Net. — Jak czyjś pies zrobi kupę na chodniku niedaleko ich domu i właściciel psa nie sprzątnie, to pan Kurtacz zakłada tę rękawiczkę, podnosi kupę i wkłada mu ją do kieszeni.
Nika parsknęła śmiechem.
— Łe…. Obrzydliwe.
— Ale mają najczystszą ulicę w Warszawie. — Net rozglądał się po okolicy. — Rękawiczka jest ponoć jednorazowa. Pamiętasz, jak się nazywał ten niesklep? M-65? AK-47? B-52?
— Pamiętam, że był w suterenie — odparła Nika. — I pamiętam, że nie było w nim nic, co sama chciałabym dostać.
— Wczuj się trochę. Przecież nie damy Felixowi lokówki. I tak o naszym zapomni, jak dostanie prezent od ojca.
— Wiesz coś?
— Wiem od mojego, że obaj coś szykują na wieczór. Ale znasz go. Jak coś jest top top top secret, to nie puści pary.
— Jest!
Niesklep nazywał się „T-34” i wyglądał tak, jak go zapamiętali z poprzedniej wizyty, kiedy przyprowadził ich tu Felix. W miniaturowej witrynie demobilu tłoczyły się obok siebie wojskowe chlebaki, hełmy, pordzewiałe bagnety, łuski po pociskach, modele czołgów i masa innego drobiazgu. Netowi zaświeciły się oczy, za to Nika wyglądała, jakby miała właśnie wejść do dentysty.
Wąskimi schodkami, przez malutkie drzwi zeszli dwa metry poniżej poziomu ulicy. Po pokonaniu krótkiego przewężenia znaleźli się w niskim, lecz całkiem sporym pomieszczeniu. Rzeczywiste jego rozmiary trudno było ocenić z powodu ilości zgromadzonych tu przedmiotów: od mundurów wszystkich armii świata, poprzez plecaki, zwoje lin, aż po gabloty z dziesiątkami naszywek, przypinek, klamerek i pasków. Oddzielną witrynę zajmowały karabiny, pistolety i noże taktyczne. W słabym oświetleniu zakamarki pomieszczenia ginęły w mroku.
— Jak sklepik osiedlowy w Kabulu — podsumował Net.
W rogu coś się poruszyło i zupełnie znikąd pojawił się tam niski mężczyzna w mundurze moro.
— O, przepraszam. — Nika wzdrygnęła się. — Nie zauważyliśmy pana.
— Bardzo dobrze. Do tego właśnie służy kamuflaż. — Sprzedawca poklepał się po mundurze. Był to sierżant Papryka, którego poznali podczas poprzedniej wizyty w sklepie. Wyglądał jak dyrektor magister inżynier Juliusz Stokrotka, tylko bardziej – był niższy, grubszy, bardziej łysy i starszy. — Czym mogę służyć?
— Szukamy prezentu. — Net podniósł z biurka zieloną puszkę z przyciskiem na górze. — Co to jest?
— Mina przeciwpiechotna.
Net zbladł i ostrożnie odłożył puszkę.
— Nie ma ładunku — wyjaśnił sierżant. — Ale jak się na nią nastąpi, wydaje metaliczne kliknięcie. Potrafi nastraszyć włamywacza.
— Felix ma w domu wiele rzeczy, które znacznie bardziej potrafią nastraszyć włamywacza.
— Felix? — zastanowił się sierżant. — Przez „x” na końcu?
— Ten sam.
— A, to mój stały klient. No, częściej oglądacz niż klient, ale… stały.
— To może nam pan doradzi, co mu kupić na prezent — poprosiła Nika. — Zna pan dobrze jego gust.
— Mam tu rzeczy do sprzedania, do wymiany, do oddania w dobre ręce, a nawet takie, które jak weźmiecie, to chętnie dopłacę — wyrecytował swój slogan sprzedawca. — Najchętniej te radioaktywne.
Przyjaciele spojrzeli po sobie ciut niepewnie.
— Żartowałem. — Sierżant wyszczerzył zęby. — Może plecak modułowy molle? — Wskazał plecak obszyty masą pasków. — Dziś kupujecie plecak, a podróżując po świecie, dokupujecie do niego kolejne kieszenie.
— Cztery stówy? — Nika uniosła brwi. — Mamy osiemdziesiąt złotych.
— To może krawat taktyczny? — Niesprzedawca wyjął spod lady krawat moro z kilkoma kieszonkami, przelotkami na naboje, szlufkami, karabińczykami i wszytym kompasem. — Od spodu ma ukrytą piłkę do metalu i otwieracz do konserw. Dyskretny i elegancki. Sześćdziesiąt pięć złotych.
— Zbyt… — Nika szukała odpowiedniego słowa — zbyt elegancki jak dla Felixa. Lepiej… rozejrzymy się.
— Jasne. — Sierżant przytaknął ze zrozumieniem. — Jakby co, siedzę tu i wyjmuję ładunki z pozostałych min.
Zapalił lampkę, która oświetliła stertę puszek na skraju biurka. Przyjaciele szybkim krokiem oddalili się w głąb niesklepu.
— Mina przeciwpiechotna ma chyba mały zasięg rażenia — szepnął Net.
— Wiem tylko, że nie podoba mi się tu — odparła Nika. — Wybierzmy coś i chodźmy.
— Może spodnie? — Net rozsunął wiszące ubrania. — Te mają dużo kieszeni na śrubokręty z gwizdkami, czy co tam będzie chciał nosić.
— One są używane! — zauważyła Nika.
— Bo to demobil.
— Ale są droższe od nowych.
— Bo to demobil.
— Chcesz kupić na prezent używane spodnie?
Net zastanowił się.
— Fakt. Źle brzmi.
Od strony biurka rozległ się odgłos upadającego metalowego przedmiotu i zduszone przekleństwo. Przyjaciele zmartwieli.
— Chodźmy już, co? — zaproponował Net. — Kupimy jakiś badziew w bezpieczniejszym miejscu.
Nika nie zamierzała oponować. Porzucili oglądanie dalszych czeluści demobilu i ruszyli do drzwi trasą jak najbardziej odległą od biurka, sierżanta i min przeciwpiechotnych. Nagle Net zatrzymał się gwałtownie, zagapiwszy się na leżące pod ścianą jedne na drugich części starych maszyn. Szturchnął Nikę łokciem i wskazał metalowy sześcian wielkości akumulatora samochodowego. Obudowę pokrywały zegary, lampki, pokrętła i przełączniki.
— Kuchenka elektryczna z czasów drugiej wojny światowej — wyjaśnił nieproszony o to niesklepikarz. — Nie działa. Oddam za dwie stówki.
— Za dwie stówki? — Net nie spuszczał wzroku z przedmiotu. — Przecież nie działa.
— Ale jest stara. Felix tylko się ucieszy, że może ją naprawić. Spuszczę ze dwie dychy, ale nie więcej.
— Mamy osiemdziesiąt złotych.
— Sto pięćdziesiąt i jest wasza.
— Fizycznie mamy osiemdziesiąt jeden pięćdziesiąt — oświadczył twardo Net. — Chyba że przyjmie pan w rozliczeniu nieskasowane bilety. Nawet do bankomatu nie możemy skoczyć.
— Sto — rzucił z przykrością sierżant. — Taniej nie mogę, bo dopłacę. Chyba że… — Podrapał się w brodę. — Chyba że weźmiecie dwie miny przeciwpiechotne. Te z ładunkiem kosztują minus dziesięć. Bez gwarancji, że wybuchną, kiedy potrzeba — dodał na zachętę, po czym uzupełnił znacznie ciszej — i bez gwarancji, że nie wybuchną, kiedy nie trzeba.
Net i Nika popatrzyli na siebie i jednocześnie pokręcili głowami. Pożegnali się i szybko wyszli.
— Facet sam nie wie, co ma w niesklepie — stwierdził ponuro Net. — Kolejny dowód na to, że każdy dobry uczynek wraca do ciebie nuklearnym bumerangiem. Gdybym nie pożyczył dwudziestu złotych Oskarowi, mielibyśmy z dyńki. Szkoda. Nawet niedziałające Kryształowe Serce to byłby doskonały prezent.
* * *
Centrum handlowe przywitało ich nieustającą nigdy atmosferą bliżej nieokreślonych świąt, na które trzeba kupować wciąż nowe prezenty. Tym razem nie było to dalekie od prawdy. Stanęli w wielkim hallu, nie wiedząc, w którą stronę iść.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki