Читать книгу Ekstradycja. Joanna Chyłka. Tom 11 - Remigiusz Mróz - Страница 8
Оглавление2
ul. Kondratowicza, Bródno
Zanim Witalij zdążył cokolwiek wyjaśnić, do sali weszła jego żona i nie czekając na reakcję Oryńskiego, złapała prawnika za rękę i siłą wyciągnęła go na korytarz. Kordian nie protestował tylko dlatego, że wyglądało to, jakby stało się coś poważnego.
Oksana Demczenko poprowadziła go na dół, a potem wyciągnęła na zewnątrz, nie rzucając choćby słowa wyjaśnienia. Dopiero kiedy ruszyli w kierunku parku Bródnowskiego, odezwała się cicho:
– Zaraz wszystko panu wyjaśnię.
Oryński był zbyt zdezorientowany, by przejąć inicjatywę. Poszedł za kobietą i po chwili usiedli na ławce przy osuszonym stawie, z dala od przechodniów. Serce waliło mu jak młotem.
Dostał wiadomość od Chyłki? Ukrainiec tylko od niej mógłby dowiedzieć się, jak kończyło się Cymelium. Ale jakim cudem? Od półtora roku był w śpiączce, więc o ile nie miał zdolności telepatycznych, nie mógł otrzymać jakichkolwiek wieści od Joanny.
Kordian przesunął dłonią po twarzy, jakby mógł pozbyć się otępienia spowodowanego benzodiazepinami. Spojrzał na siedzącą obok Oksanę, kiedy ta szybkim, sprawnym ruchem zebrała w kucyk długie blond włosy. Obróciła się do Kordiana.
– Przepraszam za to. Ustalałam z Witalikiem, że to ja panu o wszystkim powiem.
– Że co? – wypalił Kordian.
– Miał poczekać. Nie wiem, dlaczego zdecydował się…
– O czym pani w ogóle mówi? – przerwał jej Oryński i raptownie się do niej obrócił. – Co tu się dzieje? Co wy odstawiacie?
Pierwsze logiczne wnioski powinny ułożyć mu się w głowie jeszcze w szpitalnej sali, ale zaczynały to robić dopiero teraz. Nie były zbyt optymistyczne, sprowadzały się bowiem do tego, że znów został wciągnięty w jakąś intrygę.
– Co wy odpierdalacie? – rzucił ostrzej.
– Panie mecenasie, proszę… – jęknęła niepewnie Oksana. – Wszystko panu wyjaśnię. Od początku.
– To do dzieła.
Demczenko szybko skinęła głową, a potem sięgnęła do torebki po paczkę niebieskich rothmansów z ostrzeżeniem w cyrylicy. Poczęstowała Oryńskiego, a on skorzystał bez wahania.
– Trzy dni temu w internecie odezwała się do mnie jakaś osoba – zaczęła Oksana. – Wiedziała, że Witalij wybudził się ze śpiączki, bo…
– Bo mówiły o tym wszystkie media – dokończył za nią Kordian. – Co to za osoba? Czego chciała?
Oksana popatrzyła na niego jak na niecierpliwe dziecko, a on odpalił sobie papierosa, byleby czymś się zająć i dać kobiecie mówić.
– Nie przedstawiła się – odparła Ukrainka. – Napisała do mnie na Facebooku z jakiegoś ewidentnie fejkowego konta. Żadnego zdjęcia, żadnych informacji. Tylko imię i nazwisko.
– Jakie?
– Dirty Harriet.
Jeśli Kordian miał jeszcze resztki wątpliwości, kim była ta osoba, to Oksana właśnie je rozwiała. Serce znów zabiło mu mocniej, a oddech przyspieszył. Wciągnął dym głęboko do płuc, jakby ta inhalacja mogła go uspokoić.
– Czego chciała? – spytał.
– Powiedzieć mi, że powinnam skontaktować się z Żelaznym & McVayem, bo to jedyna kancelaria, która może pomóc mojemu mężowi.
– I tak po prostu się pani zgodziła?
– Nie – odparła Demczenko i też się zaciągnęła. – Zgodziłam się dopiero, kiedy powiedziała mi, kim jest.
Oboje w jednym momencie wypuścili dym.
– Znałam ją z prasy i telewizji, jak się pan domyśla.
– Niech mi pani mówi po imieniu – odparł Oryński.
– A nie lepiej Zordon?
Kordian w mig zrozumiał, że Oksana nie miała jedynie zdawkowego kontaktu z Chyłką. Najwyraźniej przez kilka ostatnich dni rozmawiały ze sobą dostatecznie dużo, by Demczenko nie tylko zdecydowała się na Żelaznego & McVaya, ale też przystała na propozycję innej współpracy.
Joanna musiała obserwować, co dzieje się w kraju. Może czekała na odpowiedni moment, taki jak wybudzenie się Witalija. Może próbowała nawiązać kontakt już wcześniej.
Oryński ponaglająco skinął ręką na Ukrainkę.
– Mąż miał ci nic nie mówić – oznajmiła. – To ja powinnam wszystko wyjaśnić, a na koniec dodać, żebyś nie bał się strzelać do nieznajomych. Miałeś podobno wiedzieć, o co chodzi.
Kordian uniósł oczy.
– To trochę moja wina – powiedział. – Przycisnąłem twojego męża, a nie jest jeszcze w pełni sił.
– Nieważne – odparła Oksana, a potem czujnie się rozejrzała, jakby spodziewała się, że ktoś może ich obserwować. – Istotne jest, że zgodziłam się na wszystko, co zaproponowała twoja partnerka.
Kordian wątpił, by mógł nadal ją tak nazywać. Nawet jej ulubione określenie, właścicielka, zdawało się już mocno nieadekwatne.
– Czyli na co konkretnie? – spytał.
– Ona ma pomóc mi w sprawie, a ja mam po prostu coś ci przekazać.
– Co?
Sięgnęła do torebki i znów wyjęła paczkę papierosów. Oryński od razu zobaczył, że nie jest fabrycznie zapakowana, a w dodatku czymś wypchana. Kiedy mu ją podała, poczuł, że waży mniej więcej tyle, ile przeciętna nieflagowa komórka. Wszystko było jasne.
– Numer jest zarejestrowany na Ukrainie – wyjaśniła Oksana. – Telefon przyszedł razem z papierosami. Nikt go nie namierzy.
Tylko Chyłka mogła to wymyślić, uznał w duchu Kordian. Schował paczkę do kieszeni marynarki i odetchnął.
– Do pamięci wpisany jest tylko jeden numer – dodała Demczenko. – Ale proszę być ostrożnym.
– Bez obaw – zapewnił ją.
– Miałam też zapytać cię o to, kiedy Iron Maiden śpiewali o historycznej postaci przez ponad osiem minut.
– Kiedy?
– Tak, kiedy – potwierdziła. – Nie wiem, w czym rzecz, ale podobno ty będziesz wiedział.
Kordian chwilę się namyślał, a potem lekko uśmiechnął.
– Możliwe, że wiem.
Chciał czym prędzej odejść na stronę i wybrać numer. Usłyszeć głos Chyłki, przekonać się, że wszystko z nią w porządku. Nie, więcej – udowodnić sobie, że ona naprawdę istnieje. Od pewnego czasu bowiem zaczynał myśleć o niej jako o kimś całkowicie nierealnym, pojawiającym się jedynie w snach czy marzeniach.
Sztachnął się kilkakrotnie w milczeniu.
– Dziękuję – odezwał się po chwili.
– Podziękujesz mi, broniąc mojego męża.
Oryński skinął głową, a Oksana poczęstowała go kolejnym rothmansem. Znów skorzystał od razu, w tej sytuacji nie zamierzał liczyć wypalonych papierosów. Miał w kieszeni klucz do kontaktu z Chyłką.
Musiał zdobyć się jednak na chwilę cierpliwości. Ta kobieta wprawdzie nie była na celowniku organów ścigania, ale sporo ryzykowała. I to tylko dlatego, że Chyłka obiecała w jakiś sposób jej pomóc.
– Zrobię, co się da – zapewnił.
– Liczę, że zrobisz nawet więcej.
Pokiwał głową z przekonaniem, bo w tej chwili gotów był stosować najszlachetniejsze praktyki kancelarii, nie oglądając się na zasady etyki.
Musiał tylko wiedzieć, na czym stoi. Założył rękę za oparcie ławki i przez moment świdrował wzrokiem niebieskie oczy Oksany.
– Witalij naprawdę był tamtej nocy w domu? – spytał.
– Tak. Wyszedł wyprowadzić psa dopiero nad ranem i wiesz, co się wtedy stało.
– Nie mógł wyjść, kiedy spałaś?
– Nie. Mam płytki sen, budzę się, jak tylko zaczyna się wiercić.
Sprawiała wrażenie prawdomównej, podobnie jak jej mąż. Oryński jednak przejechał się na pozorach dostatecznie dużo razy, by zachować ostrożność.
– W porządku – rzucił. – Jeśli rozmawiałaś z Chyłką, z pewnością wiesz, że nawet najmniejsze rozminięcie się z prawdą będzie tragiczne.
Potwierdziła zdawkowym ruchem głowy, a potem zerknęła w kierunku parkingu.
– Idź – powiedziała. – Ona czeka na telefon od ciebie.
Oryński wahał się tylko przez chwilę. Potem podniósł się i uścisnął Oksanie dłoń.
– Będziemy w kontakcie – zapewnił.
Moment później wsiadł do żółtego daihatsu, stojącego na szpitalnym parkingu. Umieścił kluczyk w stacyjce, ale nie obrócił go. Uświadomił sobie, że nie musi dłużej czekać, by zadzwonić do Chyłki.
Mógł to zrobić tu i teraz. Owszem, policja co jakiś czas jeszcze kontrolnie mu się przyglądała, ale po tylu miesiącach chyba nawet funkcjonariusze nie wierzyli już w to, że Joanna nawiąże z nim kontakt. W samochodzie żadnych podsłuchów z pewnością nie musiał się obawiać.
Wyciągnął niewielką przedpotopową komórkę i włączył ją. Rozruch trwał dłużej niż w przypadku jego smartfona, po czym na ekranie pojawiło się pole do wpisania PIN-u. Nie musiał zastanawiać się nad odpowiednią kombinacją ani przez moment.
Doskonale pamiętał, kiedy Iron Maiden śpiewali o Aleksandrze Wielkim. Album Somewhere in Time wyszedł w 1986 roku.
Wprowadził cyfry, a telefon się odblokował. Na tapecie ustawione było mocno rozpikselowane zdjęcie czarnego samochodu i mimo braku ostrości bez trudu dało się poznać iks piątkę.
Trzęsącą się ręką Oryński wybrał jedyny zapisany w pamięci numer. Czuł się, jakby cofnął się do czasów podstawówki i po raz pierwszy dzwonił do domu jakiejś dziewczyny, żeby zaprosić ją do kina.
Uchylił szybę i zapalił trzeciego z kolei papierosa, czekając, aż w słuchawce przestanie słyszeć przerywany sygnał. W końcu wybrzmiał.
– Czołem, Zordon – odezwała się Chyłka. – Co tam dzisiaj w paśniku?
Zamarł z papierosem za oknem, zupełnie zbity z tropu.
Nie potrafił wydusić z siebie słowa.
– To taki żłób w lesie do dokarmiania zwierzyny grubej. Widziałam cię na zdjęciach po przyjęciu sprawy Witalija, wiem, co mówię.
Oryński wciąż nie potrafił ani się poruszyć, ani czegokolwiek powiedzieć.
– Twój iPhone jeszcze cię poznaje czy musiałeś na nowo skonfigurować Face ID?
Kordian poczuł, jak papieros wyślizguje mu się spomiędzy palców.
– Halo? – rzuciła Joanna. – No co jest? Złożyłeś śluby milczenia po moim wyjeździe?
– Jezu, Chyłka…
– To ja.
– Nie mogłaś po prostu zacząć od jakiegoś… nie wiem, „dzień dobry?”.
– Nie – odparła bez zastanowienia. – Bo był dobry, dopóki cię nie usłyszałam.
Zaśmiała się do słuchawki, a on znowu zamilkł. Jej głos był jak uderzenie gromu podczas ciszy przed burzą. Jednocześnie niepokojący, ale niosący też pewną adrenalinę i przypominający o kruchości życia.
– Padłeś z wrażenia, Zordon?
– Nie, tylko… po prostu… właściwie…
– To potwierdza moje dotychczasowe domysły, że jesteś jak żuk gnojowy.
– Co?
– Cieszysz się z byle gówna – odparła, a on niemal mógł zobaczyć jej uśmiech, kiedy to mówiła. – Choć z drugiej strony może nie powinniśmy traktować usłyszenia mojego głosu w takich kategoriach.
Strzepnął popiół z drzwiczek i postarał się zebrać myśli. Miał wrażenie, że pogrążył się we śnie, z którego nie potrafi się obudzić.
– Może nie – przyznał. – Co ty… gdzie ty…
– Długo będziesz tak wykrztuszał słowa?
– Chyba tak.
– To zakochaj się na moment w ciszy – odparła.
Zaciągnął się głęboko, a potem wysiadł z samochodu. Miał wrażenie, jakby i tak niewielka przestrzeń w daihatsu jeszcze bardziej się skurczyła. Przysiadł na masce i przycisnął słuchawkę do ucha.
– Powiedziałabym, żebyś się uspokoił, ale w całej historii ludzkości taka rada nigdy nie przyniosła zamierzonego rezultatu.
Oryński zamknął oczy.
– Podobnie jak te bzdurne „z całym szacunkiem, ale…” i „jestem tolerancyjny, ale…”.
Nie tak wyobrażał sobie pierwszą rozmowę, choć może właśnie tego powinien był się spodziewać. W końcu chodziło o Chyłkę. Z pewnością targały nią nie mniejsze emocje niż nim – i radziła sobie z nimi w jedyny znany jej sposób.
– Kurwa, Zordon – syknęła. – Daj w końcu głos.
– Ale…
– Ale co? – przerwała mu. – Po kilku miesiącach masz takiego stresa, że nie wiesz, o czym gadać? Pomogę ci. Teraz już podobno nie pytluje się o pogodzie, tylko o zbliżającej się katastrofie ekologicznej, ochronie środowiska i takich tam.
– W sumie…
– To poważna sprawa, Zordon. Zobacz takiego Ibisza.
– A co on ma z tym wspólnego?
– Jak to co? Widziałeś jego twarz? Tyle plastiku, że nie rozłoży się przez dwadzieścia tysięcy lat.
Oryński pokręcił głową z uśmiechem, a potem głęboko nabrał tchu. Tak, może jemu też było potrzeba nieco dystansu. Miał w głowie mniej więcej gazylion pytań, ale jedno wysuwało się na pierwszy plan.
– Gdzie jesteś? – spytał.
– A co? – odparła przekornie. – Chciałbyś usłyszeć, że w łóżku? I dowiedzieć się, co na sobie mam?
– Cóż…
– No dobra, skoro to ci pomoże. Pamiętasz te czarne stringi, które kupiłam sobie przed Poznaniem?
– Dość dobrze.
– Są na Argentyńskiej – rzuciła, zmieniając ton. – Dolna lewa szuflada w sypialni. Tyle się dowiesz o mojej bieliźnie, wstrętny zbereźniku.
Znów się zaśmiał, uzmysławiając sobie, jak bardzo mu jej brakowało – i jak niewiele było trzeba, by poczuł się, jakby grzmotnął całe piwo na hejnał. Właśnie tak wyglądały wszystkie kontakty z Chyłką. Wystarczył moment, a on nie wiedział już, czym w ogóle przed chwilą się przejmował.
– Wiem doskonale, gdzie są twoje majtki – odparł.
– Bo?
– Bo tak jakby wprowadziłem się do twojego mieszkania.
– Że co?
– Jeżdżę też twoim samochodem.
Usłyszał pełne niedowierzania westchnięcie.
– I co jeszcze? – bąknęła. – Nosisz moją torebkę i używasz mojego zestawu do brwi?
– Masz zestaw do brwi?
– A co sobie myślałeś? Że te idealne jak od lasera linie robią się same?
– Właściwie się nad tym nie zastanawiałem.
– Nad tym, jak trudno dobrać mi podkład do cery, też z pewnością nie – odparła pod nosem. – A to pierwsze, co powinieneś zrobić, bo tutaj nie mogę, kurwa, kupić takiego, który wybrałam po latach prób i błędów.
Oryński bezrefleksyjnie sięgnął do kieszeni po papierosa.
– „Tutaj”, to znaczy gdzie? – spytał.
– Dobrze wiesz, że podam tę informację tylko na torturach.
– Czyli mam zacząć śpiewać Despacito?
– Wystarczy, że zaczniesz śpiewać cokolwiek, Zordon.
Zaciągnął się głęboko i poczuł, jak spływa na niego fala błogości. Nie miało to absolutnie nic wspólnego z nikotyną, ona była jedynie przypieczętowaniem tego, co robiła Chyłka. W kilka chwil sprawiła, że całkowicie się zrelaksował, a rozmowa, którą prowadzili, stała się zupełnie naturalna.
Joanna musiała dojść do podobnego wniosku, bo w końcu zmieniła ton.
– Słuchaj… – zaczęła. – Trochę się zastanawiałam nad tym, co ci powiedzieć.
– Aha.
– I doszłam do wniosku, że jest jedno słowo trudniejsze do wymówienia niż mamihlapinatapai. Wiesz jakie?
Oryński potrzebował chwili do namysłu.
– Konstantynopolitańczykowianeczka?
– Nie. Zresztą to nie jest prawdziwe słowo.
– Karboksymetyloceluloza?
– Też nie – odburknęła.
– Więc co?
– Przepraszam.
Niewiele brakowało, a zakrztusiłby się dymem. Jeszcze raz kontrolnie się rozejrzał, ale tym razem nie po to, by stwierdzić, czy ktoś przypadkiem nie podsłuchuje. Musiał się upewnić, że świat, w którym się znalazł, jest realny.
– Czy ty mnie właśnie przeprosiłaś?
– Niezupełnie.
– W pewnym sensie jednak…
– W pewnym sensie projektanci komputerów są rozgarnięci, a mimo to żaden z nich nie wpadł na to, żeby umieścić Braille’a na klawiaturach.
– Po co mieliby…
– Żebyśmy wszyscy automatycznie się go nauczyli.
Kordian pokręcił głową. Najwyraźniej ta namiastka przeprosin była wszystkim, na co mógł liczyć. Zważywszy na to, ile przygotowania zapewne kosztowała Chyłkę, z pewnością należało to docenić.
– Nie masz za co przepraszać – odezwał się. – Choć mogłaś dać znać, że zamierzasz uciec. Zwinąłbym się z tobą na jakąś rajską wyspę, żylibyśmy długo i szczęśliwie, pilibyśmy wodę z kokosów…
– Siedzę w zapyziałej dziurze na Ukrainie, Zordon.
Zsunął się z maski i stanął niemal na baczność. Czas na żarty najwyraźniej się skończył.
– Warunki są tak gówniane, że twoją kawalerkę wspominam z pewnym rozrzewnieniem – dodała. – Pociesza mnie jednak pewna myśl.
– Jaka?
– Że się do mnie wybierasz.
– Co?
– Ładuj się w iks piątkę – rzuciła. – Mamy tutaj sporo rzeczy do załatwienia w sprawie twojego klienta.
Oryński wyrzucił papierosa i otworzył drzwi od strony kierowcy. Powinien spodziewać się, że Chyłka nie znajduje się teraz na Ukrainie tylko dlatego, że ucieka przed polskim wymiarem sprawiedliwości.