Читать книгу Ekstradycja. Joanna Chyłka. Tom 11 - Remigiusz Mróz - Страница 9

Оглавление

3

Zbaraż, obwód tarnopolski, Ukraina

Od kiedy Chyłka zaczęła życie zbiega, przeżywała chyba najbardziej kreatywny okres w swoim życiu. Nigdy wcześniej nie była tak pomysłowa, a ukoronowaniem tego był plan zobaczenia się z Zordonem.

Dopracowała wszystko w najmniejszych detalach. Komórka była nie do namierzenia, spotkanie z żoną klienta niepodejrzane, a wizyta na Ukrainie, w mieście, w którym Demczenko mieszkał przed wyjazdem, całkowicie uzasadniona.

Nawet jeśli służby miały Oryńskiego na oku, nikt nie powinien zorientować się, że którakolwiek z tych rzeczy ma jakiś związek z Joanną.

Wynajęła pokój u starej Ukrainki, Swietłany, przy ulicy Michaiła Łomonosowa – choć trudno było uznać, że budynek faktycznie mieści się przy ulicy. Raczej przy ledwo uklepanej dróżce, która w deszczowy dzień zamieniała się w bagno.

Okolica przywodziła na myśl obrazki znane z głębokiego PRL-u na ruralistycznej ścianie wschodniej. Przeciętna pensja w tym obwodzie wynosiła jakieś siedemset złotych, więc Joanny specjalnie nie dziwiło, że nikt nie pożytkuje pieniędzy na remonty. Ogrodzenia domów były pordzewiałe i poprzekrzywiane, znajdujące się między budynkami połacie ziemi uprawnej zalane śmierdzącą gnojówką, a domy tak zniszczone, że właściwie trudno było powiedzieć, czy ktoś nadal w nich mieszka.

Ten Swietłany nie różnił się od pozostałych. W porównaniu z pokojem, w którym od kilku dni mieszkała Chyłka, rudera McVaya na Targówku jawiła się jak ekskluzywna willa.

Zordona dzieliło od niej jakieś pięćset trzydzieści kilometrów, mniej więcej tyle, ile z Warszawy do Koszalina. Nie tak dużo, biorąc pod uwagę, że mogła przecież ukryć się daleko na wschodzie.

Kiedy jednak dowiedziała się o wybudzeniu Witalija Demczenki, uznała, że należy działać, bo taka okazja mogła się już nie powtórzyć. Sprawę Ukraińca kojarzyła, bo swego czasu było o niej głośno w mediach. Imigrant zabójca, który po popełnionej zbrodni zapadł w śpiączkę, był nośnym i często dyskutowanym tematem – dzięki temu Chyłka miała podstawową wiedzę, niezbędną do rozruchu.

Zadziałała od razu, a przekonanie Oksany do współpracy nie było przesadnie trudne. Teraz musiała tylko uzbroić się w cierpliwość. Do granicy Kordian powinien dotrzeć w jakieś cztery godziny, jego tempem. Stamtąd do Zbaraża będzie jechał trzy, może dwie i pół, jeśli nie będzie przejmował się ewentualnymi kontrolami drogowymi.

Chyłka sięgnęła po starą nokię, choć nie była pewna, czy powinna kolejny raz dzwonić do Oryńskiego. Dziś wybierała jego numer już kilka razy, on też nie potrafił się powstrzymać od kontaktowania się z nią. Przegadali wszystko, co istotne, i kolejnym telefonem po prostu dałaby mu do zrozumienia, że nie może bez niego wytrzymać.

Trudno. Zabrała komórkę i wyszła na podwórko. Po obejściu kręcił się pies, który sprawiał wrażenie, jakby w sierści miał hodowlę wszystkich możliwych owadów bezskrzydłych. Chyłka roboczo nazwała go Billy.

Przeszła kawałek błotnistą drogą, szukając zasięgu. Kiedy w końcu pojawiła się pierwsza kreska, po raz kolejny zadzwoniła pod ukraiński numer w Polsce.

– Nie myj się, ukochana – rzucił Kordian. – Nadjeżdżam.

– Co?

– Nie pamiętasz? Napoleon tak pisał do Józefiny, jak wracał do Paryża i niedługo mieli się spotkać.

Joanna uniosła wzrok.

– Nie interesują mnie ani praktyki seksualne dziewiętnastowiecznych Francuzów, ani twoje obecne erotyczne fantazje, Zordon.

– A powinny, bo zamierzam wszystkie uskutecznić.

– Powodzenia – odparła pod nosem.

Żarty żartami, ale nie wzgardziłaby porządną, długą kąpielą. Miała wrażenie, że jest przesiąknięta zapachem świń, krów i kur, które na obrzeżach miasta zdawali się hodować wszyscy.

– Gdzie jesteś? – spytała.

– Niewiele dalej od miejsca, w którym byłem, kiedy ostatnio dzwoniłaś.

– Ostatnio ty dzwoniłeś, dzbanie.

– Dzbanie?

– Aktualizuję słownictwo.

– Z dość dużym poślizgiem – odparł pod nosem Kordian. – I może powinnaś zacząć od „eluwiny” na powitanie? Albo w ogóle zrezygnować z aktualizowania słownictwa na podstawie plebiscytów?

– Odchodzisz od meritum, którym jest to, że określenie „dzban” wyjątkowo do ciebie pasuje.

Co rusz przyłapywała się na tym, że wyobraża sobie Zordona w iks piątce, słuchającego zapewne swoich hip-hopowych kawałków. O tym, że nie puścił niczego dobrego, dobitnie świadczył fakt, że wyłączył muzykę, kiedy tylko zadzwoniła.

– Nie możesz się trochę pospieszyć? – dodała.

– Staram się, ale… widziałaś, jak wyglądają ukraińskie drogi?

Chyłka westchnęła.

– Jechałam do Zbaraża marszrutką, Zordon – odparła. – Boleśnie przekonałam się o stanie nie tylko dróg, ale też ukraińskiego popu. Ale potem to sobie odbiłam.

– Jak?

– Powiedzmy, że nie zawsze słucham tutaj Iron Maiden. Ale kiedy już to robię, cała wiocha słucha ze mną.

– Jakby mało mieli problemów.

Mieli ich dość sporo, skwitowała w duchu Chyłka. W centrum Kijowa czy Odessy życie z pewnością wyglądało inaczej, ale na peryferiach i wsiach często brakowało bieżącej wody, drogi były nimi wyłącznie z nazwy, a jedynymi samochodami w okolicy były stare moskwicze lub wołgi, nadające się raczej na złom.

– Słuchaj, Zordon…

– No?

– Zostaw iks piątkę gdzieś w centrum Zbaraża – powiedziała. – Tutaj będzie za bardzo rzucała się w oczy.

Przez moment milczał, jakby nie był pewien, czy podróż bez samochodu na obrzeża miasta nie jest aby misją samobójczą.

– Wydaje mi się, że ona wszędzie będzie rzucała się w oczy – odparł. – Najlepszy samochód, jaki minąłem przez ostatnią godzinę, to stary golf.

Miał rację. Kilka razy była w centrum i widziała tam wyłącznie wiekowe, kanciaste sedany, za jeżdżenie którymi w niektórych europejskich krajach dostałoby się z miejsca mandat.

– Trzeba było wziąć rydwan ognia – odparła. – Wtopiłbyś się w otoczenie.

– W tym skansenie motoryzacyjnym nawet daihatsu by się wyróżniało.

– Może i tak – przyznała. – Ale ludzie są tu mili.

– Bo chodzą cały czas nawaleni.

– Tym bardziej ich szanuję.

Zaśmiał się cicho, a potem włączył muzykę. Joanna usłyszała w tle dźwięki pierwszego kawałka z płyty Fear of The Dark. Najwyraźniej jej ustawiczna praca nad gustem muzycznym Zordona nie poszła całkowicie na marne.

– Wytłumaczysz mi, co tam w ogóle robisz? – odezwał się.

– Czekam na ciebie. Więc mógłbyś trochę przycisnąć.

– Mam na myśli…

– Ogólną sytuację? Chowam się przed polskimi organami ścigania, które ubzdurały sobie, że to ja zabiłam Piotra Langera – wypaliła na jednym oddechu.

– Tak, ale…

– I naprawdę tego nie rozumiem. Czy ja ci wyglądam na osobę, która mogłaby kogoś zabić?

– Cóż…

– Potraktuję to jako komplement.

Chyłka szła przed siebie nierówną drogą, nie bardzo wiedząc, dokąd ta prowadzi. Niektóre mijane przez nią sady były zaniedbane, inne całkowicie zapuszczone. Na polach wolno pasły się konie, ale ze względu na to, że gospodarzy nie stać było na ogrodzenia, wiązali zwierzętom nogi, by nie mogły uciec.

Joanna właściwie czuła się podobnie jak te zwierzęta.

– Wiadomo coś w mojej sprawie? – spytała.

– Nic.

– Siarkowska podczas waszych schadzek niczego ci nie wyjawia?

– Nie schadzam się z nią – odparł cicho Oryński. – Poza tym ona nie prowadzi twojej sprawy.

– Ano tak. Wzięli ją do prokuratury krajowej, nie?

Kordian potwierdził cichym pomrukiem, a ona odniosła wrażenie, że rozmowa o oskarżycielce z Poznania jest mu nie na rękę. Postanowiła, że kiedy przyjedzie, tym bardziej poruszy ten temat.

– Nic od niej nie wyciągnę – dodał. – Ale dowody są jednoznaczne.

– Są jednoznacznie sfabrykowane, Zordonusie.

– Ty tak twierdzisz.

– Nie drocz się ze mną – odburknęła. – Gdyby Langer odwalił kitę za moją sprawą, zapewniam cię, że sama bym się tym chwaliła na prawo i lewo.

Kordian przez moment milczał, jakby nie był pewien, czy to odpowiedni moment, by robić sobie jaja. W końcu chyba uznał, że nie.

– Okej – odparł. – W takim razie kto zrobił z nim porządek?

– Nie wiem.

– I komu zależałoby na tym, żeby wrobić w to ciebie?

– Tego też nie wiem.

Nie była to do końca prawda, bo Chyłka miała przynajmniej kilka, jeśli nie kilkanaście typów. Uznała jednak, że to nieprzesadnie dobry moment na taką rozmowę.

– Może powinnaś najpierw zająć się tym, a dopiero potem Witalijem? – spytał.

– Z pewnością powinnam. Oświeć mnie tylko i powiedz, w jaki sposób.

Długie milczenie potwierdzało, że Kordian ma dokładnie tyle pomysłów, ile ona.

Przez ostatnie miesiące zastanawiała się, czy gdyby była w Warszawie, udałoby jej się trafić na jakikolwiek trop prowadzący do prawdy. Co miałaby zweryfikować? Co mogłaby zrobić? Czemu konkretnie się przyjrzeć?

Śledczy skrupulatnie zbadali wszystko, co znajdowało się w mieszkaniu Langera, i przeanalizowali kilkakrotnie każdy ślad. Wszystkie wskazywały na Joannę.

Parę razy myślała o tym, by skontaktować się ze Szczerbińskim. Po tym jednak, jak pomógł jej uciec z transportu do aresztu, nie chciała ryzykować. Właściwie nie wiedziała, czy ktokolwiek zdaje sobie sprawę, że to on przyłożył do tego rękę.

Sama długo nie mogła w to uwierzyć. Zatrzymali się na stacji benzynowej, a ona miała skorzystać z toalety. Jeden z funkcjonariuszy sprawdził pomieszczenie, zanim wpuścił Chyłkę do środka. Skinął jej lekko głową, mijając ją w progu, a chwilę później zobaczyła otwarte okno z tyłu.

Policjant stał przy wejściu, nikogo nie wpuszczając. Kątem oka cały czas kontrolował okno, a kiedy Chyłka się do niego zbliżyła, nadal stał jakby nigdy nic. Nie musiał mówić, dla kogo decydował się na takie ryzyko – tylko Szczerbaty miał w policji odpowiednią pozycję i wystarczająco wiele przysług do wykorzystania, by to zorganizować.

Stara skoda z kluczykami na desce rozdzielczej czekała na Joannę pod oknem budynku. Chyłka wsiadła do samochodu i odjechała w siną dal, a jeszcze tego samego dnia skontaktowała się z Witem, który zorganizował dla niej przerzut za wschodnią granicę. Zostawiła za sobą wszystko i wszystkich. Zabrała jedynie świadomość tego, że jeśli kiedykolwiek się do kogoś odezwie, służby natychmiast ją namierzą.

W końcu znalazła jednak sposób. I być może faktycznie powinna zajmować się swoją sprawą, a nie Demczenki. Po kilku rozmowach z Oksaną poczuła się jednak do pewnej odpowiedzialności. Miała bowiem przekonanie, że Zordon broni niewinnego człowieka.

– Więc co? – odezwał się. – Na resztę życia zaszyjesz się na ukraińskiej wsi?

– To peryferie miasta.

– Świetnie.

– Poza tym nie planuję zostać tutaj długo. Obłowię się, a potem spadam na jakąś rajską wyspę.

– Jakoś nie pasujesz mi na typ hamakowo-plażowy.

– Nie stronię od niczego, co luksusowe, Zordon. Jestem kobietą boskich obyczajów. Potknęłam się tylko raz.

– To znaczy?

– Jeśli chodzi o wybór faceta. Ale każdy ma jakieś słabości.

– Dzięki.

– Zawsze do usług – odparła szybko. – I gdzie jesteś, gamoniu?

– Mniej więcej tam, gdzie ostatnio.

– Przycisnąłeś trochę?

Oryński wypuścił powietrze ze świstem.

– Jak będziesz dalej mnie poganiać, na następnej stacji benzynowej wleję ci do baku ekodiesel.

– Do łba sobie wlej – odparowała, rozglądając się po okolicy.

Był to właściwie pierwszy spacer, na który się wybrała. Minęła szklarnię, która ze szkłem nie miała wiele wspólnego – właściwie jedyną pozostałością był metalowy, zardzewiały szkielet. I trochę samosiejek.

Musiała zweryfikować wcześniejsze zdanie o tej okolicy. Przypominała ścianę wschodnią w okresie PRL-u tylko pod warunkiem, że mowa o ogródkach działkowych, a nie terenach mieszkalnych.

Ponaglała Zordona nie bez powodu. Od miesięcy przebywała w podobnych miejscach i miała ich serdecznie dosyć. Zdawała sobie sprawę, że kiedy tylko on się tu zjawi, cały świat zniknie.

– Powiesz mi w końcu, co tam w ogóle robisz?

Przeszła jeszcze kawałek.

– W tej chwili przyglądam się jakiemuś truchłu i zastanawiam nad tym, dlaczego nikt go nie wykorzystał do wywaru na solankę.

– Na co?

– Taka zupa mięsna.

– Mniejsza z tym – uciął Kordian. – Czym się tam zajmujesz oprócz przyglądania się padlinie?

– Czasem myśleniem o tobie.

– Chyłka…

– Mówię poważnie – zastrzegła. – Taki tu klimat i atmosfera. Martwe zwierzęta, gnijące budynki i bida z nędzą tak mnie nastrajają.

– A oprócz tego?

Zatrzymała się i wyciągnęła paczkę czerwonych marlboro z ministerialnym ostrzeżeniem w cyrylicy. Zapaliła jednego, rozglądając się niepewnie. Podstarzały facet w czapce czołgisty właśnie gramolił się na skuter, nie zwracając na nią uwagi.

– Oprócz tego robiłam tu mały research – odparła, zaciągając się. – Okazuje się, że Witalij był do rany przyłóż. Nie znalazłam nikogo, kto źle by o nim mówił. Wręcz przeciwnie, wszyscy obruszają się, kiedy dopytuję, czy miał coś na sumieniu.

W tle wychwyciła dźwięki From Here To Eternity.

– To dobrze.

– Nie – zaoponowała. – To znaczy, że coś jest nie w porządku.

– Jasne. Bo jeśli o kimś mówi się tylko dobrze, to z twojego punktu widzenia coś jest z nim nie tak.

Skinęła głową i wypuściła dym. Mężczyzna na skuterze minął ją, lekko unosząc hełmofon.

– Witalij z pewnością był w porządku – powiedziała. – I moim zdaniem nie zrobił tego, co mu zarzucają.

– Ale?

– Ale ludzie tutaj wystawiają mu zbyt ładną laurkę.

– Więc zaczęłaś drążyć.

– Na stare lata robisz się coraz bardziej łebski.

– Do starych lat jeszcze trochę mi brakuje. Tobie nie.

– Au – odparła i znów się sztachnęła. – Zobaczysz moje nowe stringi jak świnia niebo, Zordon. Już teraz się z tym pogódź.

– Tak jak ty pogodziłaś się z bezdyskusyjnie świetną opinią o Witaliju?

Zagwizdała cicho.

– Niezły comeback – przyznała. – I jednocześnie powrót do tematu.

– Uczę się od najlepszych – odparł, a ona usłyszała, jak włącza kierunkowskaz, a silnik wchodzi na wyższe obroty. – Więc?

– Więc drążyłam do skutku, szukając człowieka, z którym nikt nie chciał, żebym rozmawiała.

– Założyłaś, że jest taki?

– Zawsze jest – odpowiedziała bez wahania. – I w tym wypadku też tak było. Nazywa się Ołeh Myrnyj, ale nikt nie chce powiedzieć mi, gdzie jebaniec mieszka. Wiem tylko, że pracuje na stacji paliw WOG.

– Znasz ulicę?

Chyłka przewróciła oczami.

– Naprawdę myślisz, że jest tu więcej niż jedna stacja benzynowa? – spytała.

– To widziałaś się już z nim?

– Nie. Czekam na ciebie.

Zamilkł na moment, z pewnością nie wiedząc, czy to aby nie ironia. Prawda była taka, że o Ołehu Joanna dowiedziała się dopiero wczoraj wieczorem. I to tylko dlatego, że jeden z tutejszych zaprosił ją na posiadówę, w której trakcie wypili mniej więcej tryliard hektolitrów wódki tak mocnej, że w większości krajów nie dopuszczono by jej do obrotu. Języki nieco się rozwiązały, ale Chyłka nie dowiedziała się niczego poza imieniem i nazwiskiem.

– Co tak zamilkłeś, jak najbardziej upierdliwy komar w środku nocy po zapaleniu światła? – odezwała się.

– Zastanawiam się nad tym Myrnyjem.

– I coś wynika z tego twojego namysłu?

– Wydaje mi się, że gdzieś już słyszałem to nazwisko.

– Niby gdzie?

Znów przez chwilę milczał, a ona słyszała w tle Afraid To Shoot Strangers. Wiele by oddała, by siedzieć teraz w iks piątce obok Oryńskiego. Nawet na siedzeniu pasażera.

– Halo – rzuciła zniecierpliwiona. – Dostatecznie długo cię nie słyszałam. Teraz dla odmiany wolę, jak kłapiesz dziobem.

– Ołeh Myrnyj – powiedział niewyraźnie, lekko zamyślony, jakby jednocześnie prowadził, rozmawiał z nią na ukraińskim telefonie i sprawdzał coś na swojej komórce. – Mhm… dobrze kojarzyłem.

– Znaczy?

– Półtora roku temu był sąsiadem Witalija. I to nie wszystko. To właśnie jego broń została skradziona w noc zabójstwa.

– Żartujesz.

– Czasem – przyznał. – Ale wtedy zazwyczaj śmiejesz się w głos.

– Chcesz powiedzieć, że gość, z którego broni najprawdopodobniej zastrzelono to trio z Powiśla, jest teraz w Zbarażu?

– Właściwie akurat to powiedziałaś ty, nie ja.

– I tak po prostu wypuścili go z Polski? – kontynuowała, a jej umysł wchodził na wyższe obroty. Brakowało jej tego. – Nie jest ścigany, nie był nawet przez moment podejrzewany przez prokuraturę? Tak po prostu uwierzyli, że ktoś buchnął mu tę CZ-kę i dali mu spokój?

– Na to wygląda.

– I w dodatku nikt tutaj nie chce, żebym trafiła na tego człowieka?

Mruknął potwierdzająco, a Chyłka przesunęła papierosa w kącik ust.

– Nieźle – powiedziała. – Wygląda na to, że mamy grubą intrygę. Zapierdalaj tu bez opamiętania, Zordon. Czas się zabawić.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Ekstradycja. Joanna Chyłka. Tom 11

Подняться наверх