Читать книгу Szczęście pod stopami - Renata L. Górska - Страница 6

Оглавление

Jeśli chcemy, by wszystko pozostało tak jak jest,

wszystko musi się zmienić.

Giuseppe T. di Lampedusa


Rozdział pierwszy


Byłoby kłamstwem, że nie znoszę niespodzianek. Lubię je – warunkowo. Wyłącznie te miłe i nieznaczne, nie przewracające mi życia do góry nogami. Ta na razie stanowiła niewiadomą.

– Proszę! To dla ciebie!

Wręczona mi torba była średniej wielkości, biała, laminowana na połysk. Emblemat ekskluzywnego sklepu z wyposażeniem domowym świadczył, że rzecz w jej wnętrzu nie była tania.

– Co to? – spytałam, ważąc ją w ręce.

Wskutek regularnych wizyt w gabinecie medycyny estetycznej wyraz twarzy Julity nie ujawniał wiele. Coś niecoś zdradzała tonacja jej głosu, przynaglająca, lecz bez napięcia typowego dla dużych emocji:

– Zajrzyj do środka!

Rozchyliłam torbę i momentalnie zgłupiałam. Słomianka? Nie, żeby prezent był nieprzydatny. Stara wycieraczka pod drzwiami miała już swoje lata. Od dawna planowałam ją wymienić, jednak w żadnym razie na taką! Dlaczego? Ponieważ nadruk z odciskiem trzech par stóp: męskich, damskich i dziecięcych, sugerował kompletną rodzinę, my zaś mieszkałyśmy tu tylko we dwie. Ja i Marusia. Tym samym trzecia, największa para stóp, była zbędna!

Julita obdarzyła mnie niekontrolowanie wyniosłym uśmiechem i poczęła wyjaśniać.

– Kupowałam więcej rzeczy, trochę ozdób do mieszkania i biura. Nie martw się o cenę, poszło na fakturę firmową!

Każdy drobiazg w odwiedzanych przez nią przybytkach luksusu kosztował krocie, więc zapewnienie o uregulowaniu rachunku miało mnie uspokoić. Problem w tym, że pozbawiło mnie również prawa odmowy, gdyż darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby.

– Ale… z jakiej okazji ten prezent?

– Czy musi od razu być okazja?

Nie musiała, jednak nie było to w stylu Julity. Z rzadka nachodził ją kaprys dobroczynności i jak każdy narcyz lubiła, aby wtedy jej schlebiać. Niestety, ja chyba nie zawsze stawałam na wysokości zadania.

– W takim razie dziękuję. – Teraz też zdobyłam się tylko na tyle.

– Podoba ci się? – upewniała się, uważnie mnie obserwując.

– Wygląda porządnie. Tylko… – Naprędce szukałam słów.

– No co? – W jej wzroku budziła się obraza.

Podsunęłam słomiankę pod oczy Julity.

– Wzięłaś ją z rozpędu czy przez pomyłkę spakowano ci inną?

– Nikt się nie pomylił, sama ją wybrałam! – odparła natychmiast i dodała: – Jeżeli ci nie pasuje, zwrócę ją i po kłopocie!

– Nie bądź w gorącej wodzie kąpana. Po prostu zaskoczyłaś mnie – usprawiedliwiłam brak entuzjazmu.

– Widzę. Swoją drogą, powinnaś popracować nad skrywaniem swoich uczuć. Zwłaszcza tych negatywnych! – napomniała mnie, najwyraźniej wypierając ze świadomości, iż poddając się zabiegom, sama dobrowolnie pozbawia się możliwości ich okazywania.

– Wybacz… – Starałam się, by nie zabrzmiało to sarkastycznie.

Z jej spojrzenia znikły resztki wyrzutu, kupiła moją nieszczerą skruchę. Przy tym to nie ja, a Julita powinna się wytłumaczyć. Celową złośliwość odrzucałam, lecz upominek był co najmniej chybiony. Motyw z pełną rodzinką? Dobre sobie! A może to jakiś kawał?

Nie nawiązałabym ani słowem do gafy, gdyby, dajmy na to, popełniła ją Roma. Przywykłam do dziwacznych nabytków drugiej z przyjaciółek, choć zwykle próbowała mi je opchnąć, a nie sprezentować. Mata z włókien kokosowych była przyjazna środowisku, zaś nietrafiony dobór wzoru mógłby być skutkiem promocji. Roma kierowała się w życiu względami proekologicznymi oraz z przymusu – ekonomicznymi, lecz że miotała się często między wiernością ideałom a przymusem liczenia się z groszem, pasowałoby to do niej. Ot, spontaniczny zakup, taki prosto z serca, żaden świadomy nietakt.

Słomiankę dostałam jednak od Julity, a to zmieniało postać rzeczy. Nasza, moja i Romy, wspólna kumpelka, nie miała trosk finansowych i nigdy nie działała impulsywnie. Za to jej pięknie wyglądające pomysły nierzadko po czasie ujawniały drugie dno. Jak wtedy, gdy zaprosiła mnie na wspólne wakacje, nie uprzedzając, że mam zastąpić opiekunkę jej pociech. Czujność była zatem wskazana.

Ponownie zerknęłam na nadruk. Trzy pary stóp, w tym jedna bez racji bytu, przynajmniej w mojej aktualnej sytuacji osobistej. Tych męskich, zrozumiale największych, nie dałoby się przecież przeoczyć. Za wyborem Julity coś się kryło.

– Dobra, koniec żartów! – zwróciłam się do niej, odzyskawszy wreszcie rezon. – Gadaj natychmiast, o co tu biega?

– W jakim sensie? – Udawała zdziwioną.

– Doskonale wiesz. – Dałam do zrozumienia, że przejrzałam ją na wylot. – Dlaczego ta mata i czemu z tym wzorem?

Julita wzruszyła ramionami. Podeszła do lustra wiszącego nad komodą i poprawiła grzywkę, rezultat ostatniej wizyty w salonie fryzjerskim. Każdy włosek na jej głowie znajdował się tam, gdzie powinien, zatem grała na czas.

– Odpowiedz mi wreszcie!

– Masz rację, istnieje powód! – wyznała, na powrót odwracając się ku mnie.

– Słucham!

Westchnęła przeciągle, w końcu jednak zdecydowała się mówić.

– Przede wszystkim wiedz oraz doceń, że poświęcam ci wiele myśli! A z pewnością więcej, niż ty mojej osobie. – Nie doczekawszy się mojego protestu, ciągnęła: – Jak może wiesz, kroczę przez życie świadomie, nie biorę niczego za oczywistość. Poszukuję znaków, niekoniecznie tylko dla siebie. Dlatego kiedy zobaczyłam tę słomiankę, momentalnie przyszłaś mi na myśl. To było jak natchnienie! Właśnie tego ci potrzeba.

– Niby czego? – spytałam nieufnie po jej znajomo brzmiącym wstępie.

Przyjaciółka coraz głębiej wchodziła w ezoterykę i notorycznie uraczała mnie tymi nonsensami.

– Impulsu. Do uporządkowania swojej rzeczywistości. Od czegoś trzeba zacząć…

– Od wycieraczki? – zadrwiłam. – Brudy zostawiamy za drzwiami, czy jak to rozumieć?

Julita prychnęła z irytacją.

– Nie kpij, chodzi o istotne rzeczy! O aurę, którą tworzysz wokół siebie, o świadomą koncentrację. Ogólnie rzecz biorąc, o twoje szczęście!

– A konkretnie? – poprosiłam o uściślenie.

Byłam ciekawa, co ma piernik do wiatraka. W tym wypadku, jaką rolę w osiągnięciu stanu nirwany miałby spełniać ten przyziemny upominek.

– Niedużym kosztem przerwiemy twoją blokadę duchową! – uświadomiła mnie odpowiednio patetycznym tonem. – Czasami trzeba uciekać się do niekonwencjonalnych sposobów.

– Jak nabycie nowej słomianki?

– Żebyś wiedziała. – Julita zignorowała mój cynizm. – Ta rzecz stanie się wspomnianym impulsem. Pomoże ci przy wizualizacji przyszłości! Skupisz się lepiej na swoim celu!

– Mogłabyś mówić po ludzku? – weszłam jej w słowo, już trochę zniecierpliwiona tym nawijaniem.

– Trzy pary stóp to naturalnie symbolika szczęścia we troje – wyjaśniła niewzruszenie. – Szczęścia rodzinnego, jakiego szczerze ci życzę. Codzienna konfrontacja z taką alegorią uaktywni twoją podświadomość! Wpierw dopuścisz zmianę w myślach, a potem zaczniesz zabiegać o nią aktywnie!

– Łapię! – Przesadnie walnęłam się w czoło w geście olśnienia. – Chodzi o faceta! Chcesz sprowadzić go tutaj przy pomocy tejże słomianki!

Julita nie zaprzeczyła. Popatrzyła na mnie przenikliwie i odrzekła:

– To zależy wyłącznie od ciebie. Od twojego podejścia.

– I to ma zadziałać? – zaśmiałam się. – Nawet jeżeli jakiś nieszczęśnik zabłądzi pod moje drzwi, to z miejsca zrobi w tył zwrot! – Umiałam to sobie wyobrazić.

– Skąd to przekonanie?

Wytrzeszcz jej oczu, namiastka zdziwienia, wymagał moich wyjaśnień.

– Ponieważ ten nadruk raczej odstrasza. Informuje, że mieszka tu rodzina. Po co więc jakiś wolny gościu miałby się do mnie dobijać? A nawet gdyby to zrobił, weźmie mnie za mitomankę lub desperatkę, której marzy się przykładne stadło!

– Z góry zakładasz najgorsze! Dlatego ci się nie układa! – dopiekła mi, mniej lub bardziej chcący.

– Przykro mi, jestem realistką i tego nie zmienię. Wyrosłam z bajek. Mój stoliczek nie nakryje się sam, a od całowania ropuch dostałabym tylko opryszczki.

– Mnie natomiast przykro, że wyśmiewasz moje dobre intencje! – Julita wydęła z urazą już i tak pełne usta. – W przeciwieństwie do ciebie wierzę we wpływ rzeczy, jakimi się otaczamy. Buduję swoją rzeczywistość z rozmysłem i jak wiesz, są tego odpowiednie wyniki. Przepraszam, że próbowałam uszczęśliwić cię na siłę… Daj to! – Sięgnęła po obiekt naszej dyskusji.

– Zaczekaj! – Powstrzymałam jej rękę. – Przyda się przecież, zatrzymam ją!

– Naprawdę nie musisz.

– Ale chcę. Kto zresztą wie, być może zadziała?

Julita, rozbrojona moją nieco spóźnioną wdzięcznością, zdobyła się na uśmiech, po czym zdecydowanym ruchem zerwała metkę. Los wycieraczki został przesądzony. W gruncie rzeczy symbol rodzinki ani mnie raził, ani parzył, zaś z czasem zabrudzi się, wytrze i przestanie rzucać się w oczy. Zresztą zdanie innych ludzi niewiele mnie obchodziło. Z racji swego położenia stałam się praktyczna, a rzecz była porządna, długo posłuży. Ponadto mężczyzna, a raczej domyślna oznaka jego obecności, mogła odstraszyć ewentualnych złoczyńców. Jakby nie było, mieszkałam tu sama z dzieckiem.

W asyście przyjaciółki dokonałam mało uroczystej wymiany słomianek, przy okazji pod starą odkrywając zapomniany tam klucz.

– O! – zdumiałam się szczerze, otrzepując go z paprochów.

– To od mieszkania? – Julita patrzyła na mnie z niedowierzaniem.

– Tak, zapasowy.

– Kto chowa klucz w takim miejscu?! – Zostałam słusznie zbesztana. – Gorszej skrytki nie mogłaś wymyślić?! Jak długo tu leżał?

Pogrzebałam tym razem w kurzu swojej pamięci. Ogarnął mnie smutek.

– Chyba od czasu, gdy pozbywaliśmy się rzeczy cioci… Już wiem, jak to było! Musiałam gdzieś wyjść, a Kostek miał podjechać po resztę worków, więc zostawiłam mu zapasowy klucz. Okazało się to niepotrzebne, bo wróciłam przed nim. W całym tym zamieszaniu kompletnie zapomniałam o kluczu! Wygląda na to, że przeleżał tu sobie do dzisiaj.

– I każdy mógł się do ciebie dostać!

– Mało prawdopodobne – broniłam swojej ewidentnej głupoty. – Na piętro obcy nie wchodzą, a nocą drzwi wejściowe domu są zamknięte.

– Zostali jeszcze sąsiedzi. – Julita podsunęła kolejną teorię.

– Że niby Frysiowie mieliby włamać się do mnie?

– Fakt, okraść cię nie ma z czego – stwierdziła bezdusznie. – Chyba że z cnoty. Nie ufam temu Frysiowi, widzę, jak się na mnie gapi! Wyczuwam w nim lubieżnika!

– Ciszej! – syknęłam, wciągając Julitę za próg mieszkania.

Na korytarzu lepiej było nie rozmawiać. Frysiowa miała w zwyczaju uchylać drzwi, ilekroć dochodziły z niego jakieś odgłosy. Moi sąsiedzi z parteru kontrolowali także otoczenie domu, często kręcąc się po ogrodzie lub wyglądając jawnie z okien. Wykazywali się tak zwanym sprytem życiowym, a jako handlarze z tradycji i predyspozycji wiedzieli, że nie tylko towary, lecz również informacje posiadają swoją cenę. Frysiowa nie z konieczności, raczej w myśl zasady „grosz do grosika”, sprzątała naszą klatkę schodową. Gdyby odkryła klucz, wykorzystałaby go na mur beton! Raz po raz próbowała mi się wepchać do mieszkania! Powstrzymać natarcie bezczelnej sąsiadki wcale nie było łatwo. Motywował ją niedobór danych, również względem stanu mojego lokum. Na szczęście śmieci pod słomianką dowodziły, że kobieta od dawna omijała ją mopem. Swoją drogą po co płaciłam za coś, co równie dobrze mogłam robić sama? No i proszę, pierwszy impuls płynący z nowego nabytku!

– Gapienie się na ciebie o niczym nie świadczy. Byłby chory, gdyby tego nie robił – schlebiłam przyjaciółce, domknąwszy drzwi mieszkania.

Julita przyjęła komplement za oczywistość.

– Ale z tym kluczem to mnie załamałaś… – Zganiła mnie wzrokiem.

– Masz rację, mój błąd. Ale wiesz, jak wtedy było, wszystko waliło się mi na głowę…

Nie potrafiłam mówić dalej. Temat wciąż był dla mnie trudny i bolesny, od śmierci cioci Elżbiety minęło dopiero pół roku. Sześć miesięcy, w ciągu których nie mogłam prawdziwie oddać się żałobie. Była przecież Marusia, śledząca każdy mój ruch i wyczulona na najmniejszą zmianę w moim nastroju. Jej strach mobilizował mnie, aby chociaż stwarzać pozory opanowania i siły.

– Już dobrze… – Nawiązanie do czasu bezpośrednio po tragedii podziałało na Julitę pojednawczo. – Obiecaj mi chociaż, że nigdy więcej nie schowasz tam klucza!

– Obiecuję.

Julita spojrzała na mnie z zadowoleniem, po czym przypomniała sobie o Frysiowej.

– Twoja sąsiadka znowu mnie zaczepiła!

– Kiedy? Co tym razem chciała wiedzieć? – Nie spodobało mi się to wypytywanie.

– Dzisiaj, kiedy szłam do ciebie. A wiedzieć chciała to, co zawsze. Czyli jak sobie radzisz. Odegrała przede mną zatroskaną, przymilała się, usiłując wyciągnąć jakieś nowinki. Wścibskie babsko, wtrynia się już nawet do mnie! Cóż ją, do diabła, obchodzi, ile kosztował mój samochód i gdzie się ubieram?! A, właśnie… Wyobraź sobie, że odkryłam świetny butik, mają super rzeczy od uznanych projektantów! Wyłącznie z aktualnych kolekcji! Ale ceny wysokie, więc pewnie się nie utrzyma. Ignorancja w kwestii mody nadal jest u nas normą!

– Nie każdego stać na najnowsze markowe ciuchy – wytknęłam snobce.

Sama też nie lubiłam tandety, jednak kupowałam głównie rzeczy outletowe, gdy ich obniżona cena wydawała mi się odpowiednia do jakości. Zadowalanie się posezonowymi końcówkami serii było dla Julity nie pomyślenia, niemalże jak wykroczenie.

– Może mam się wstydzić faktu, że mi się dobrze powodzi? – Gdyby nie botoks, najpewniej zmarszczyłaby czoło, teraz tylko brwi się podniosły.

– Przepraszam, zdenerwowałam się Frysiową. – Zreflektowałam się, że jestem niegrzeczna. – Myślałam, że wreszcie nam odpuściła.

Przyjaciółka skinęła głową w królewskim geście przebaczenia i łaskawie zniżyła się do moich problemów.

– Nie przejmuj się tą ropuchą. Należy odcinać się od złej energii, wyłączyć na jej wpływy.

– Chodzi mi tylko o Marusię – przerwałam, wiedząc, ku jakim brzegom zmierza jej wywód. – Ona rozumie coraz więcej, a Frysiowa paple bez myślenia.

Niejednokrotnie palnęła coś głupiego przy małej i natychmiast musiałam to prostować. Nie pojmowała, jak łatwo zranić to dziecko. Poruszyć sumienie sąsiadki było raczej niemożliwością, gdyż takowego nie posiadała. Próbowałam z nią po dobroci, próbowałam po złości, nic nie skutkowało. Przychodziło mi zatem ją znosić, a najlepiej – unikać.

Nieoczekiwanie dobiegł mnie chichot Julity.

– Wybacz! Po prostu coś sobie wyobraziłam!

– Co takiego?

– Minę Frysiowej, gdy dojrzy twoją nową słomiankę!

Unaocznienie tej sceny podziałało i na mnie; nie powstrzymałam się od śmiechu.

– Będzie łamać sobie głowę, co oznacza ten nadruk!

– Ani chybi zagadnie cię o to, więc zawczasu przygotuj sobie odpowiedź! – doradziła mi przyjaciółka.

– Odpowiedź może być tylko jedna – zakomunikowałam natychmiast.

– Jaka?

– Jak to jaka?! – Przez kilka sekund grałam na zwłokę. – Wizualizacja przyszłości!

Oblicze Julity wyrażało coś na kształt niedowierzania, ale udało się mi zachować powagę.

– I tak trzymaj, kochana, podążaj tą drogą! – usłyszałam pochwałę. – Stymuluj się pozytywnie i wierz, że miłość jest ci pisana. Autosugestia potrafi zdziałać więcej, niż myślisz. Musisz tylko słać swoje pragnienia we właściwym kierunku.

Nie wyraziłam na głos moich wątpliwości. Wolałabym dostać matę z zupełnie innym wzorem, gdyż bardziej od faceta potrzebowałam teraz pieniędzy. Optymalnie byłoby wygrać milion w totka, lecz zadowoliłabym się także dużo skromniejszym, za to stałym wpływem. Niczym miecz Damoklesa wisiał nade mną niespłacony kredyt, zaś raty nadmiernie obciążały moje finanse. Groziła mi utrata dachu nad głową, a gdzie miałabym wtedy podziać się z Marusią?

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Szczęście pod stopami

Подняться наверх