Читать книгу World of Warcraft - Richard A. Knaak - Страница 10

Rozdział 2

Оглавление

Konwokacja

Lucan Foxblood nie spał już od wielu dni, zarówno z wyboru, jak i z konieczności. Nawet chwile odpoczynku ograniczał do minimum, jako że każda przerwa w jego niekończącej się podróży wystawiała go na ryzyko zaśnięcia. Jednak zawsze nadchodził moment, gdy kartograf o piaskowych włosach nie mógł udać się dalej – uginały się pod nim nogi i nieprzytomny, śniąc jeszcze zanim dotknął ziemi.

A śnił koszmary… te same, które zabierały wiele osób w miejsca, do których podróżował, takich jak Złote Włości, Zachodni Skraj czy jego dom – Wichrogród.

Lucan wyglądał na kogoś, kto mógł w przeszłości być żołnierzem, i tak rzeczywiście przez chwilę było, choć nigdy nie uczestniczył w żadnym konflikcie. Jednak teraz, mając trochę ponad trzydzieści lat, wyglądał, jakby był w samym środku wojny. Jego niegdyś ciemnobrązowa tunika i spodnie kolorem zbliżone już były do błota, eleganckie przeszycia na rękawach i nogawkach zaczęły się strzępić, a poplamione skórzane buty nosiły ślady pęknięć.

Sam kartograf był w niewiele lepszym stanie niż jego odzienie. O ile jego ogłada była nadal rozpoznawalna, blada skóra i zaniedbany zarost powodowały, że coraz bardziej przypominał powoli rozkładające się stworzenie, kroczące ramię w ramię z Plagą nieumarłych. Jego oczy – zielone niczym oczy kota – były ostatnim elementem wyglądu, w którym można było dostrzec jakikolwiek blask.

W trakcie swych oszalałych wędrówek zdołał stracić wszystkie narzędzia potrzebne w jego fachu, a nawet tobołek, w którym trzymał skromne zapasy i koc. Lucan nie był w stanie przypomnieć sobie nazwy ostatniej osady, w której znalazł miejsce na nocleg. W ogóle ledwo pamiętał swoje życie, nim zostało przejęte przez sny i koszmary, a czasem nie miał nawet pewności, czy te wspomnienia były prawdą, czy jedynie pozostałościami po sennych marach.

Region, przez który podróżował, był gęsto zalesiony, ale równie dobrze mógłby składać się z diamentowych gór – Lucan Foxblood nie zauważał nic i chciał jedynie przeć naprzód.

Mrugnął oczami po raz pierwszy od wielu minut. Otaczający go krajobraz nagle zmienił barwę na szmaragdową z elementami łagodnego niebieskiego, a mgliste powietrze zdawało się otulać chwiejną postać niczym gruby koc. Zniknęło wiele charakterystycznych znaków orientacyjnych, przez co otoczenie kartografa wyglądało jak na wpół ukończony rysunek. Mimo tej niesamowitej przemiany Lucan parł naprzód, nie wyrażając nią żadnego zainteresowania.

Ponownie mrugnął. Świat wrócił do normalnego koloru… lecz zmieniły się jego szczegóły. Nie był to już ten sam region, przez który podróżował. Choć nadal rosły tam drzewa, w oddali pojawiła się osada, której jeszcze chwilę wcześniej tam nie było. Co więcej, do jego nozdrzy dotarł właśnie zapach morza, choć pozostał przez niego niezauważony, podobnie jak posępny cień, który okrył całą okolicę.

Lucan przeszedł obok kamiennego znaku, zapisanego pismem, którego nie mógłby rozszyfrować, choćby nawet udało mu się je zauważyć. Jednak tekst byłby całkiem zrozumiały dla nocnego elfa, który po jego przeczytaniu wiedziałby dokładnie, gdzie zaraz dotrze.

Auberdine…

W twarze Brolla i taurena uderzył zimny, ostry podmuch wiatru, gdy maszerowali do miejsca, gdzie według Hamuula miała odbyć się konwokacja. Obaj druidzi pochylili głowy, napierając w stronę wiatru, jakby był ich wrogiem. Hamuul nie odezwał się słowem, ale głośno burknął, podzielając w ten sposób niepokój nocnego elfa.

Liście głośno zaszumiały nad ich głowami. Zaciekawiony Broll spojrzał w górę.

Druid zamarł w miejscu. Jego oczy rozszerzyły się z grozy.

Teldrassil zmienił się. Wielkie gałęzie były pełne liści, ale wiele z nich nagle wyschło i pomarszczyło się, podczas gdy inne poczerniały i się zwinęły. Wszystkie – nawet te, które były nadal zielone – pokryły się ostrymi cierniami.

Broll usłyszał głos Hamuula, lecz brzmiał on, jakby tauren był o mile stąd. Liście nadal ciemniały i skręcały się, a teraz zaczęły również zmieniać się owoce, którymi obradzał gigant. Wśród pokrzywionych gałęzi rosły okrągłe trupioblade jagody rozmiaru jego głowy i większe, z których dobywał się smród przypominający rozkład. Żaden druid ani nocny elf nie ośmieliłby się zjeść takich darów, nawet gdyby alternatywą była śmierć głodowa.

Potworna metamorfoza nie oszczędziła niczego. Pień Teldrassila popękał w wielu miejscach, a w pęknięciach było widać pulsujące żyły czarnego soku. Zaczął on wypływać z pnia – najpierw kapiąc, po czym zamieniając się w prawdziwy strumień. Na Drzewie Świata pojawiły się maleńkie szkodniki – krocionogi i inne stworzenia wypełzały z pnia w ilościach, które sugerowały jeszcze większe zepsucie wewnątrz pnia.

– Nie… – wymamrotał Broll. – Nie…

Z Teldrassila rozprzestrzeniła się ciemność, szybko przenosząc się poza wyspę i miejsce, gdzie znajdowali się druidzi. Nocny elf nie musiał nawet się obracać – od razu wiedział, że rozniosła się ona poza wyspę i dużo dalej, aż na kontynent, zarażając wszystko chorobą, dobywającą się z wnętrza giganta.

Potem usłyszeli dźwięk przypominający odgłosy nawałnicy. Broll oderwał spojrzenie od pnia i znów spojrzał na koronę drzewa.

To, co wziął za odgłosy ulewy, okazało się jeszcze gwałtowniejszym szumem liści. Gałęzie bujały się na boki, przesuwając się z taką mocą, jakby próbowały uwolnić się od złowieszczych liści.

I udawało im się to. Tysiące makabrycznych liści zaczęło spadać. Rzeczywiście padało, choć krople tego deszczu nie składały się z wody.

Opadające liście również się zmieniły. Stały się niewielkimi czarnymi i szmaragdowymi stworzeniami, które kształtem nieco przypominały nocne elfy, lecz były zgięte niczym taureni, a ich odnóża pochodziły od bestii. Ich sylwetki budziły przerażenie, a złowieszczo zawinięte rogi stanowiły jedyne charakterystyczne elementy ich wąskich głów. Wydawały z siebie syk, który szargał nerwy nocnego elfa, i całymi strumieniami zmierzały w stronę druidów…

– Brollu Niedźwiedziogrzywy, czy wszystko w porządku?

Przestraszony nocny elf zatoczył się do tyłu. Gdy odzyskał równowagę i otworzył oczy, stwierdził, że Drzewo Świata wróciło do swego normalnego wyglądu. Gałęzie były nieruchome, a liście – znów przyczepione do drzewa – miały swój zwykły, soczystozielony kolor.

Zaniepokojony Hamuul nachylił się w stronę elfa. Broll po chwili skinął głową, a rozbrzmiewający dźwięk rogu oszczędził mu konieczności zrozumienia i wytłumaczenia tego, co się właśnie stało.

– Musimy się pospieszyć – ponaglił Broll. – Zaraz rozpocznie się konwokacja.

Tauren mrugnął i podążył za nocnym elfem. Kilka chwil później ujrzeli miejsce, gdzie Fandral zwołał spotkanie.

Było tam więcej druidów, niż Broll widział na jakiejkolwiek innej z niedawnych konwokacji, a z drugiej strony nadchodzili kolejni. Zwłaszcza jedna para natychmiast zwróciła jego uwagę. Ponura młoda kobieta rozmawiała z mężczyzną, który – choć pewny siebie i emanujący mocą – ciągle zaciskał dłonie, jakby coś wzbudzało jego niepokój. Elerethe Dziki Zryw oraz Naralex byli pełni żalu, ale z zupełnie różnych powodów. Elerethe próbowała uratować florę i faunę Doliny Alterak w trakcie ostatniej wojny Przymierza z Hordą, ale nie udało jej się zapobiec zniszczeniu spowodowanemu nie tylko przez dwie wojujące armie, ale również przez szamana orków. Po wojnie poprzysięgła przywrócić dolinę do jej pierwotnego stanu. Kilka lat później nadal przyświecał jej ten sam cel.

Naralex stał się za to ofiarą większych ambicji – pragnął przywrócić życie miejscu, w którym od dawna go nie było. Wspólnie z niewielką grupą podobnie myślących towarzyszy ruszył na Pustkowia, a dzięki zręcznemu posługiwaniu się czarami udało mu się wydobyć wystarczająco dużo wody na powierzchnię wyschniętej krainy, by stworzyć kilka niewielkich oaz. Jednak coś złowrogiego przejęło kontrolę nie tylko nad jego dziełem, ale i nad niczego niepodejrzewającym Naralexem i wieloma z jego towarzyszy. Uwięzieni zostali skażeni – przemienieni w złowieszcze wersje samych siebie, które pragnęły jedynie nieść mrok. Sam Naralex postradał zmysły, tylko po to, by je odzyskać i znów oszaleć, tkwiąc w tym obłędnym cyklu do czasu, gdy niespodziewanie uratowała go grupa poszukiwaczy przygód.

Chociaż jego umysł znów funkcjonował poprawnie, Naralex niestety nie był w stanie sobie przypomnieć, co ich pojmało. Choć na Pustkowiach było aktualnie spokojnie, Fandral zakazał wracać tam jemu oraz wszystkim innym druidom. Arcydruid nie widział sensu w ryzykowaniu życiem i energią dla miejsca, które pod koniec Wojny Starożytnych stało się pustynią za sprawą Wielkiego Rozdarcia. W opinii Fandrala nawet jałowe ziemie miały swoje przeznaczenie w Azeroth.

Ich spojrzenia, jak również kilku innych druidów, były wlepione w nowo przybyłych… i po raz kolejny przypomniały Brollowi o jego wstydzie. Dla każdego druida większa bliskość natury i swego powołania oznaczała większą szansę, iż jego oczy przybiorą złoty blask życia Azeroth. Taki los przypadł im w udziale. Jednak oczy Brolla Niedźwiedziogrzywego nadal były srebrne z lekkim odcieniem niebieskiego, dlatego on sam wydawał się nie mieć szczególnego znaczenia.

Broll starał się wyzbyć frustracji, skupiając się na stojącej nieopodal parze, ale potem rozbrzmiał donośny dźwięk drugiego rogu. Druidzi jak jeden mąż odwrócili się w stronę odgłosu. Jeden druid z zieloną opaską na lewym przedramieniu opuścił kozi róg i odwrócił się w stronę Teldrassila.

Wybrzuszenia kory, na których skupił się trębacz, zaczęły falować. Broll zadrżał, przypominając sobie tę dziwną wizję. Kora rozdzieliła się, zostawiając przerwę wystarczająco dużą, aby nocny elf mógł do niej wejść lub – jak w tym przypadku – z niej wyjść.

Druidzi pochylili głowy na znak szacunku, gdy w ich szeregi wstąpił Fandral Jeleniorogi, roztaczając wokół przywódczą aurę. Jego oczy lśniły złotem, gdy skinieniem witał wszystkich zebranych. Fandral był przyodziany skromniej niż większość druidów nocnych elfów – górną część ciała okrywały jedynie naramienniki z drewna, przypominające kształtem głowy bestii, łącznie z ostrym spojrzeniem ich oczu. Na dłoniach założone miał zakończone drewnianymi elementami wełniane rękawiczki z obciętymi palcami, ciągnące się aż do łokci.

Fandral chodził boso, pragnąc demonstrować jedność z naturą. Na biodrach nosił jedyny ekstrawagancki element ubioru – zdobiony pas z wielką klamrą w kolorze rubinu i zwisającą z niej dekoracyjną, podzieloną na fragmenty obręczą. Przy biodrach wisiały długie, luźne fragmenty kory.

– Las jest życiodajną krwią świata – zaintonował Fandral.

– Las jest życiodajną krwią świata – powtórzył Broll wraz z innymi druidami.

– Teldrassil jest życiodajną krwią świata…

Druidzi ponownie powtórzyli jego słowa.

– Bardzo się cieszę, że tak wielu z was szybko odpowiedziało na wezwanie – powiedział arcydruid. – Niestety muszę potwierdzić straszne pogłoski. Teldrassil jest chory…

Informacja spowodowała, że druidzi z niepokojem zaczęli wymieniać spojrzenia. Prawdę mówiąc, słowa Fandrala nie były wielkim zaskoczeniem, ale wypowiedziane bezpośrednio przez arcydruida nadal brzmiały szokująco. Choć prawie wszyscy druidzi przyłożyli rękę do jego stworzenia, wyhodowanie Teldrassila było pomysłem Fandrala i on najbardziej ze wszystkich dbał o jego stan.

Fandral Jeleniorogi jako pierwszy zasugerował stworzenie drugiego Drzewa Świata, ale Malfurion zawsze był przeciwny temu pomysłowi i blokował jego realizację. Jednak mimo opozycji Malfuriona Fandral pozostawał lojalny – po odkryciu okropnego losu arcydruida Fandral stanął na wysokości zadania i wobec braku protestów ze strony innych przyjął stanowisko przywódcy. Uroczyście oświadczył, że jego pierwszą misją będzie uratowanie ich ukochanego szan’do.

Pod jego przywództwem starsi druidzi Cenarionowego Kręgu ustalili, że nieprzytomne ciało Malfuriona powinno pozostać w jego kurhanie w obdarzanym czcią Gaju Luny. W otoczeniu naturalnej energii świata i magicznej posługi Sióstr Eluny wobec jego ziemskiej powłoki – uznanej przez Siostry za całkowicie zdrową – nie groziła śmierć z głodu lub braku wody. Jednocześnie dawało to nadzieję, że w połączeniu z potęgą Malfuriona umożliwi to jego powrót.

Jednak Fandral nie polegał na samej nadziei. Krąg nie tylko podejmował próby utrzymania w dobrym stanie ciała Malfuriona – starał się również sprowadzić do niego jego ducha. Niestetypróby za każdym razem spełzały na niczym. Zwrócili się nawet do Pani Szmaragdowego Snu – Ysery, wielkiej zielonej smoczycy – ale nawet to nie przyniosło żadnych skutków. Śniąca, jak mówili również na Yserę druidzi, także nie potrafiła się z nim skontaktować.

Do niedawna to wszystko było trzymane w tajemnicy przed społecznością nocnych elfów, a nawet większością Zakonu Sióstr i druidów. Jednak piętrzące się pytania wreszcie zmusiły niechętnego temu Fandrala do poinformowania choćby pozostałych druidów o powadze sytuacji, co było głównym powodem przybycia na konwokację tak wielu z nich. Broll sądził, że podobnie jak on, wszyscy druidzi domyślili się, że spotkanie będzie w jakiś sposób związane z planem uratowania Malfuriona.

Z perspektywy rasy nocnych elfów Teldrassil stanowił jednak co najmniej tak samo ważny, jeśli nie ważniejszy, powód. Pierwotnym celem stworzenia nowego Drzewa Świata było odzyskanie nieśmiertelności i zwiększenie ich mocy. Fandral zdał sobie sprawę, że magiczne drzewo może stanowić ich jedyną nadzieję na odnalezienie śniącej formy ich założyciela i zorganizowanie akcji ratunkowej.

„Jednak jeśli Teldrassil rzeczywiście jest tak bardzo dotknięty chorobą…” – pomyślał Broll, marszcząc brwi, i zauważył podobne grymasy na twarzach Hamuula i reszty.

Fandral krążył między druidami. Jego ostre spojrzenie przelotnie spoczęło na Brollu. Choć nie było to na pewno zamiarem arcydruida, po raz kolejny przypomniało mu ono o jego potwornej porażce, choć prawdę mówiąc, to wspomnienie nigdy całkowicie nie opuszczało jego myśli.

Starszy arcydruid uśmiechnął się niczym ojciec do dzieci.

– Nie pogrążajcie się jednak w czarnej rozpaczy, przyjaciele. Nie wezwałem was tu jedynie po to, by mówić o zgubie…

– Więc jest nadzieja – wyrzucił z siebie jeden z druidów.

– Jest coś więcej niż tylko nadzieja! – oświadczył Fandral. – Wezwałem was tu, pod korzenie Teldrassila, abyśmy mogli pomóc w uzdrowieniu Drzewa Świata!

Arcydruid uśmiechnął się zachęcająco.

– A gdy Teldrassil wróci do zdrowia, będziemy mogli ponownie skupić się na poszukiwaniach Malfuriona Burzogniewnego…

– Lecz jak możemy pomóc Drzewu? – zapytał ktoś inny.

– Dzięki temu.

Arcydruid wyciągnął rękę. Znajdował się tam obiekt, który wszyscy rozpoznali… i który spowodował, że z ust Brolla dobył się jęk grozy i zaskoczenia.

Fandral trzymał w dłoni Idola Remulosa.

Nazwa była myląca, jako że symbol w żaden sposób nie przypominał postaci, której imieniem został nazwany. Figurka zielonego smoka stojącego na tylnych łapach została po prostu stworzona przez Remulosa, nieśmiertelnego syna Cenariusa, który również wyglądał niesamowicie. Dolna część ciała Remulosa była ciałem dumnego jelenia, lecz w miejscu, gdzie powinna zaczynać się szyja, wyrastał potężny humanoidalny korpus. Jego potężne kopyta były rozszczepione. Podobnie jak jego ojciec, Remulos był w połowie leśnym zwierzęciem, a druga połowa najbardziej przypominała druida nocnych elfów. Jednak na tym kończyły się podobieństwa. Ręce miał zakończone drewnianymi, liściastymi szponami, a włosy i broda składały się z liści, krzewów i mchu.

Remulos był również strażnikiem Gaju Luny. Broll zastanawiał się, czy nieśmiertelny druid pojawi się na spotkaniu, choć Remulos już od jakiegoś czasu nie uczestniczył w konwokacjach. Krążyły pogłoski, że na własną rękę poszukiwał Malfuriona…

Lecz Fandral nie przyniósł Idola ze względu na jego walory artystyczne. Był to potężny artefakt magiczny, który bez wątpienia mógł wspomóc czary druidów… jeśli wcześniej nie narobiłby więcej szkody niż pożytku.

Broll nie był w stanie się powstrzymać.

– Arcydruidzie, z całym szacunkiem… czy to na pewno słuszny element naszych starań?

Fandral obrócił się i surowo spojrzał na Brolla.

– Twe obawy są zrozumiałe, drogi Brollu. Lecz smutny los, który spotkał Anessę, nie był twoją winą. Zrobiłeś, co mogłeś, aby ocalić wiele istot i odeprzeć demony.

Broll starał się nie skrzywić, słuchając słów Fandrala, choć w zamierzeniu miały go uspokoić. W jego myślach pojawiła się ludzka twarz – zdeterminowany mężczyzna o ciemnych włosach. Patrząc w oczy człowieka, można było dostrzec, iż cierpiał z powodu straty dotkliwiej niż nocny elf, który się z nim zaprzyjaźnił. Varian Wrynn stał ramię w ramię z Brollem, gdy druid wyruszył, by odzyskać przeklętą figurkę z rąk oszalałego furbolga, a ich więź została wykuta jeszcze wcześniej – gdy obaj byli niewolnikami i gladiatorami. Varian zdecydował się na ten ruch, choć sam nie pamiętał swej przeszłości ani faktu, że tej krainie odebrano człowieka, który był jej królem…

Fandral ponownie odwrócił się od Brolla. Podniósł figurkę, po czym wskazał na Drzewo Świata.

– Kiedyś żywiliśmy je, aby z maleńkiego ziarna urósł ten cudowny lewiatan! Ten wysiłek wiele nas kosztował, lecz po tysiąckroć zebraliśmy jego żniwo. Nowy dom, dość pożywienia i wody dla wszystkich oraz ochrona przed naszymi wrogami…

Druidzi kiwali głowami. Broll zauważył, że Fandral nie wspomniał o nieśmiertelności, której lud nadal nie odzyskał, ale pomyślał też, że skoro Teldrassil jej nie przywrócił, może to być dla arcydruida drażliwa kwestia.

Fandral wysunął Idola w stronę najbliżej stojących druidów. Jeden z nocnych elfów instynktownie zrobił krok w tył.

– Jednak Teldrassil dał nam tak wiele, że wystawił się na chorobę! Teraz znów nas potrzebuje! A w zamian… na pewno pokaże nam sposób na odnalezienie naszego szan’do!

Entuzjazm Fandrala był zaraźliwy. Reszta zgodnie ryknęła z aprobatą.

– Sen jest szybko pożerany przez Koszmar – kontynuował bardziej oficjalnie, potwierdzając straszną wiedzę, która była już udziałem wszystkich. – Nie mamy żadnych wieści od jego pani, więc zakazałem wszystkim innym wejścia do Snu po ostatnich nieroztropnych próbach. – Fandral powiódł wzrokiem po zebranych, jakby czekając na jakikolwiek głos sprzeciwu. – Malfurion na pewno nie chciałby, byśmy poświęcali dla niego kolejnych towarzyszy.

Położył rękę na piersi, po czym narysował na niej okrąg, do którego dodał dwie pionowe zaokrąglone linie. Linie oznaczały rogi Cenariusa, a całość symbolu – Cenarionowy Krąg.

Druidzi klasnęli w ręce, przygotowując się do wysiłku. Broll oczyścił umysł ze zmartwień i małostkowych myśli przystających śmiertelnikom i zaczął wprowadzać się w medytacyjny trans. Stojący obok niego Hamuul zrobił to samo.

Fandral odwrócił się w stronę Teldrassila i dotknął ogromnego pnia wolną ręką. Pociągnął palcami wzdłuż szorstkiej kory.

W Drzewie Świata coś się ruszyło, a każdy druid poczuł to, jakby wydarzyło się w ich własnych ciałach. Nawet w stanie medytacji Broll wyczuł, że do konwokacji dołącza potężna obecność… Esencja Teldrassila, dotykająca wszystkich tych, którzy pomogli mu urosnąć.

Drzewo Świata stanowiło coś więcej niż tylko dom nocnych elfów. Było ściśle połączone z żywotnością całego Azeroth. Jego choroba wpływała nie tylko na okolicę, ale również na ziemie leżące z dala od wyspy. Nawet powietrze i wielkie wody mórz nie były w stanie tego uniknąć. Zły stan Teldrassila powodował, że drzewo nie było w stanie utrzymać równowagi między naturą i rozkładem.

Ziemia zatrzęsła się, ale Broll i inni nie poczuli strachu, nawet gdy spod ich stóp wyrosło coś, co na pierwszy rzut oka przypominało macki.

Jednak było to coś zupełnie innego – korzenie Teldrassila. W kierunku każdego z druidów wysunął się jeden z nich, wyglądając, jakby miał zaraz zaatakować. Żaden z nich jednak się nie odsunął. Wiedzieli, że Teldrassil nie chce ich skrzywdzić, lecz jedynie prosi o pomoc…

Jeden gigantyczny korzeń zaczął już wić się wokół Fandrala. W tym samym czasie wyrosły z niego mniejsze korzonki, które otoczyły arcydruida niczym pnącza, aż został prawie całkiem przez nie owinięty.

Stanowiło to najbardziej spektakularny ze sposobów, w jakie druidzi łączyli się z florą Azeroth. Nie widać było jednak, jak wici przenikały do ich wnętrza, tworząc wręcz jeden wspólny, roślinno-elfi byt.

Fandral ciągle trzymał Idola Remulosa, który rozbłysnął delikatną zielenią – nie tylko kolorem wyrzeźbionego smoka, ale również rzeczywistej bestii, którą przedstawiał. Nawet sam Remulos nie wiedział, z którym z zielonych smoków było związane jego dzieło, jako że tę decyzję podejmowała w tajemnicy Ysera. Niezależnie od tego, który smok został wybrany, bez wątpienia było to potężne stworzenie.

Broll lekko się strwożył, gdy magia figurki dotknęła jego oraz korzeni Teldrassila, ale wiara w arcydruida przezwyciężyła wspomnienia podłego wyczynu artefaktu. Magia przeniknęła do umysłu i duszy druida…

Stał się Teldrassilem, a Teldrassil stał się nim.

Broll nie był w stanie powstrzymać euforii, która go ogarnęła. Czuł się, jakby miał przed sobą całe Azeroth – tak daleko i głęboko sięgały korzenie Drzewa Świata. Patrzył poza wyspę, poza otaczające ją wody…

Lecz zanim jego świadomość mogła sięgnąć jeszcze dalej, Broll poczuł pociągnięcie. Dotknęła go ledwo wyczuwalna słabość. Jednak myśli Fandrala wypełniły jego umysł, zapewniając go – i wszystkich innych – o tym, że jego plan był bezpieczny.

Moc druidów popłynęła do Teldrassila, odżywiając i wzmacniając go. Ich ofiara zawierała tyle woli i chęci, że Broll był przekonany, iż cokolwiek dolegało Wielkiemu Drzewu, zostanie to zmiażdżone, i że zgodnie ze słowami arcydruida, Teldrassil będzie w stanie pomóc im w uratowaniu Malfuriona…

Gdy tylko pomyślał o swym szan’do, jego świadomość doznała wstrząsu. W jego myślach zalęgł się mrok, a druid poczuł taki sam niepokój jak ten, który uderzył go, gdy wyobrażał sobie potworne zepsucie Teldrassila. Broll usiłował pozbyć się tego uczucia, ono jednak tylko narastało…

„Brollu Niedźwiedziogrzywy…”

Wywołanie jego imienia zniszczyło resztki spokoju druida. Czy znał ten głos? Czy to był…

Jego połączenie z Teldrassilem nagle pękło. Broll jęknął i upadł na kolano. Jak przez mgłę wyczuwał swych towarzyszy, w tym Hamuula. Czy to Hamuul go zawołał, jak miało to miejsce wcześniej? Nie, głos zdawał się odrealniony, a jego brzmienie zniknęło z jego myśli bez śladu.

Ciężko mu było się skupić – czuł się jak w trakcie zasypiania, gdy umysł ustępuje miejsca nieświadomości…

Hamuul położył rękę na jego ramieniu. Broll podniósł wzrok. Otoczyła go grupka druidów – w większości byli to jego przyjaciele.

– Nic mi nie jest – uspokoił ich, z trudem łapiąc oddech. – Wybaczcie mi złamanie czaru…

– Nie miałeś z tym nic wspólnego – skomentował Naralex, kucając obok Brolla. Jego głos był pełen zdziwienia. – Hamuul zwrócił uwagę na twoje zgięte ciało i szybko podbiegli do ciebie ci, którzy stali najbliżej, ale to nie ty przerwałeś nasze starania…

Naralex i Hamuul pomogli mu stanąć na nogi. Broll był pełen zakłopotania.

– Jeśli to nie moje niedostatki, to co?

Ale w chwili, gdy wypowiadał te słowa, wyczuł z ziemi, że druidzi nie byli już sami. Szybko zbliżał się do nich jakiś byt.

Broll spojrzał w kierunku Fandrala, stojącego plecami do drzewa, ze wzrokiem utkwionym w ścieżce po ich lewej. Było już jasne, że arcydruid przerwał czar z uwagi na zbliżające się postaci.

W kierunku konwokacji zdecydowanym krokiem maszerowała grupa przybyszek, otaczając swoją przywódczynię. Choć były to nocne elfki, nikt nie wziąłby ich za druidki.

W grupie znajdowały się same kobiety i co było oczywiste – należały do Zakonu. Wszystkie miały przy bokach puste pochwy oraz kołczany na plecach – Broll uznał, że zostawiły broń jako wyraz szacunku dla druidów. Patrząc na ich smukłe sylwetki i wdzięczne ruchy, był w stanie stwierdzić, że te kobiety nie tylko potrafiły zręcznie posługiwać się bronią, ale również walczyć wręcz.

W grupie znajdowało się jedenaście postaci, choć ich zakon liczył znacznie więcej członkiń. Były odziane w błyszczące światłem księżyca, ciągnące się aż po kostki szaty. Na środku ich gorsetów znajdowały się eleganckie, podłużne srebrne łzy, wewnątrz których zatopione były niebieskie sfery. Na biodrach miały zakrzywione, połączone ze sobą pasy, spięte na środku zdobnymi klamrami. Ich szaty były bardzo luźne, by nie krępować ruchów adeptkom sztuk walki. Nawet bez mieczy czy łuków ta jedenastka była gotowa do walki.

Ich przywódczyni zmierzyła wzrokiem druidów – szybko, wręcz niecierpliwie. Rozłożyła ręce, a na zachmurzonym niebie nagle pojawił się większy z dwóch księżyców Azeroth, oświetlając otoczenie.

– Nasza obecność nie jest dla was problemem, prawda? – zapytała grzecznie Tyrande Szept Wiatru. – W końcu nie jest to miejsce, w którym zwykle spotykają się członkowie Kręgu…

– Zakon Eluny jest zawsze mile widziany – odparł Fandral. – Choć niewątpliwie konwokacja druidów nie jest ważnym wydarzeniem dla arcykapłanki bogini księżyca i władczyni nocnych elfów…

– Nie byłoby ważne, nawet pomimo nietypowej lokalizacji – odparła, a sposób, w jaki zmieniła wyraz twarzy na surowszy, spowodował, że druidzi zmieszali się, a Fandral zmarszczył brwi – gdyby sama Eluna nie ujawniła mi straszliwej prawdy.

Druidzi zaczęli wymieniać uwagi. Gestem dłoni Fandral nakazał im uciszyć się.

– Jakaż to „straszliwa prawda”, arcykapłanko? – zapytał, nadal marszcząc brwi.

Tyrande przełknęła ślinę – był to jedyny znak, że te wieści jakkolwiek ją poruszyły.

– Malfurion umiera…

– To niemożliwe! Jego kurhan jest zabezpieczony, a wasze kapłanki codziennie opiekują się jego ciałem. Nie ma powodów, by mówić, iż sytuacja jest tak tragiczna…

– A jednak jest – odparła. – Sytuacja się zmieniła. Malfurion umiera, a my jak najszybciej musimy zacząć działać.

Zanim Fandral mógł odpowiedzieć, Broll wyrzucił z siebie słowa:

– Co więc zrobimy, arcykapłanko?

Głos Tyrande był ostry niczym miecz:

– Najpierw musimy udać się do Gaju Luny.

World of Warcraft

Подняться наверх