Читать книгу Władca marionetek - Richard Schwartz - Страница 8

2 WYROK RÓŻY

Оглавление

Przed pójściem do pałacu chciałem porozmawiać z Leandrą. Była w swojej komnacie.

– Co o tym sądzisz? – zapytałem.

Przyjrzała mi się badawczo.

– Wiem, że pytasz o co innego, ale nie możesz tak iść do pałacu.

Spojrzałem po sobie.

– Co w tym niewłaściwego?

– Nic. Ale nie nadaje się do pałacu.

Westchnąłem.

– Ubranie jest świeże. I czyste. Nowe.

– Nie okazujesz esserze Falah należnego szacunku – oświeciła mnie Leandra. Po jej wzroku poznałem, że mówi poważnie.

– Przebiorę się – westchnąłem. – A więc co o tym sądzisz? Mam przeczucie, że jeśli pójdę z Faihlyd i Arminem, wszystko się zmieni i jeszcze bardziej ugrzęźniemy w sprawach emiratu.

Tym razem to ona westchnęła.

– Tego raczej nie unikniemy. Nie rozumiem tylko, czego właściwie oczekuje od ciebie essera Falah – powiedziała.

Wzruszyłem ramionami.

– Nie mam pojęcia. – Podszedłem do barierki. – Chyba żądam zbyt wiele, mając nadzieję, akurat teraz, akurat dzisiaj, na odrobinę spokoju. – Odwróciłem się do niej. – Minęło zaledwie parę dni, odkąd emir został zamordowany przez nekromantkę na oczach swych gości i przyjaciół, na oczach swej córki i matki. Wolę nie myśleć, jak to wpłynęło na ludzi w tym mieście i co czuje Faihlyd. Jeśli możemy pomóc jej i jej babce…

– Rozumiem. Tylko…

Popatrzyłem pytająco, ale pokręciła głową.

– Nic. Jest, jak jest. Czuję się przytłoczona tym wszystkim. I nie znajduję właściwych słów, by opisać to, co nam się przydarzyło.

Siedziała przy biurku w gabinecie, który Armin kazał urządzić na nasze polecenie. Miała przed sobą pióro i kałamarz, kilka starannie przyciętych arkuszy pergaminu leżało gotowych do użycia, jeden był zapisany w połowie jej drobnym, starannym pismem. Plan był taki, że Janos i Sieglinde już niebawem udadzą się z powrotem do twierdzy na Przełęczy Gromów przez wrota w piwnicach ambasady, a stamtąd pomaszerują podziemnymi jaskiniami do gospody. Dalej mieli podróżować konno, dotrzeć do Kronburgu w Illianie i przekazać królowej Eleonorze wiadomość, której Leandra nie potrafiła sformułować.

– Nie wiadomo, czy ona jeszcze żyje – ciągnęła cicho Leandra. – Ale musi żyć, musi się trzymać, bo żaden z trójki tych, którzy mogliby odziedziczyć koronę, nie jest godzien tego honoru. – Popatrzyła na mnie z goryczą. – Nikt nie stanie na drodze Thalaku. Jakkolwiek różne są ich żałosne przywary, to łączy ich jedno: otworzą bramy dla Thalaku w nadziei na łaskę. Lepiej być psem psa, niż zginąć z uniesioną głową!

Królowa, od dziecka przykuta do łóżka po ciężkim upadku z wysokości, nie miała własnych spadkobierców. Znałem przelotnie trójkę jej kuzynów. Kiedy widziałem ich ostatnim razem, byli ledwie rozwydrzonymi szczeniakami, ale z tego, co wiedziałem, cała trójka od tamtej pory nabrała jeszcze arogancji i pychy. Jasfar, jedno z Trzech Królestw, już upadł, wieść o tym dotarła do mnie za pośrednictwem Leandry podczas naszego pierwszego spotkania w gospodzie Pod Głowomłotem. Kelar, gdzie się urodziłem, został zrównany z ziemią. Letasan, ostatnie z królestw, które się ostało, było moją ojczyzną z wyboru. Żyłem tam w szczęściu długie lata, dobrze je znałem. Bogate dzięki handlowi i kopalniom srebra, miało chyba najlepszych uczonych i rzemieślników ze wszystkich Nowych Królestw. Jeśli ktoś szukał dobrego miecza lub nowej zbroi, szukał ich w Letasanie. Nigdzie nie mieli lepszej stali, ale król oddawał się bardziej sztuce i nauce niż walce. Był to dobry człowiek na czasy pokoju, rozważny i roztropny, niezmiennie dbający o dobro swego ludu. Jednocześnie jednak był najgorszym z możliwych dowódców. Zanim zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję, wróg już wygrywał bitwę.

Opór i duma Trzech Królestw zależały teraz wyłącznie od królowej Eleonory. Bez woli oporu nawet najpotężniejsze mury nie powstrzymają zdeterminowanego wroga. Ile lat mogła mieć teraz Róża Illianu? Trzy tuziny i dziesięć? Cztery tuziny? Wiek, w którym częstokroć umierał niejeden zdrowy.

– W jakim była stanie, kiedy widziałaś ją ostatnim razem? – zapytałem cicho. Pamiętałem dziecinną twarzyczkę o wielkich oczach, z których wyzierały wiara i ufność w rzeczy niemożliwe… a także cierpienie i smutek, że trzeba było posłać kogoś na pewną śmierć. Nigdy nie było jej dane być dzieckiem.

– Złym – odparła Leandra, spoglądając na niedokończony dokument. – Ledwie mogła jeść, a te ciągłe zupy napawały ją wstrętem. – Podniosła powilgotniałe oczy. – Jak ona może znosić takie życie? Jak może nie pragnąć każdą cząstką ciała, by wreszcie zaznać spokoju, za którym tak tęskni?

– Nie odejdzie, dopóki nie wypełni swego obowiązku – stwierdziłem. Byłem tego pewien. Nie potrafiłem powiedzieć czemu, ale nie widziałem innej możliwości. – Napisz, cokolwiek chcesz. Janos osobiście przekaże jej wiadomość.

– Wierzysz w niego? – zapytała.

Podszedłem do niej i przesunąłem dłonią po jej króciutkich, miękkich włosach.

– Tak, wierzę. – Powziąłem decyzję i przyciągnąłem do siebie krzesło. – Nie wiem, czy wrócę przed ich wyjazdem.

Zerknąłem na bok na Kamienne Serce, które zdawało się mierzyć mnie swymi bezlitosnymi rubinowymi, smoczymi ślepiami. Nie, ten miecz mnie nie lubił.

– Nosisz królewski miecz. Przysięgałaś królowej. Czy ta przysięga została złożona jej, czy królestwu?

– To była dziwna przysięga – odrzekła półgłosem i zapatrzyła się w przestrzeń, jakby chciała coś sobie przypomnieć. – Była ciemna noc, kiedy ktoś zapukał do drzwi mojej komnaty. Ku memu zdumieniu była to najwyższa kapłanka Astarte. Stała pod drzwiami i poprosiła, bym poszła z nią. Miałam na sobie tylko koszulę nocną, ale nie było czasu, żeby założyć coś bardziej odpowiedniego. Tajemnymi przejściami, których nie znałam nawet ja, zaprowadziła mnie do komnat królowej. Drzwi pilnowali strażnicy, ale i oni nie wiedzieli, kto tamtej nocy zebrał się u wezgłowia królowej. A było to dostojne towarzystwo, przy łożu klęczał sługa Soltara i modlił się za nią, prosił swego boga, by dał jej siły do dalszego życia. Obok, spokojnie i cicho, z ponurą miną stał sługa Borona w przesiąkniętej krwią szacie. Przeszył mnie spojrzeniem na wskroś, jakby zaglądał mi głęboko w duszę, a w dłoniach trzymał starą, zakurzoną i umazaną krwią skrzynkę z relikwiami, której nie widziałam nigdy wcześniej. – Poszukała ręką mej dłoni i ścisnęła mocno, tak mocno, że aż bolało. – Tamtej nocy do świętego miejsca Borona wtargnęli uzbrojeni ludzie i popełnili świętokradztwo, zwracając się przeciwko bogu sprawiedliwości. Przemocą, zostawiając za sobą krwawy szlak, wdarli się do komnaty relikwii. Na drodze stanęli im wszyscy kapłani, uzbrojeni i nie, i wszyscy zostali zabici z wyjątkiem tego jednego. Jego krew była częścią śladu, jaki pozostawili po sobie nienazwani. Znasz statuę Borona w świątyni w Kronburgu?

Przytaknąłem. Nigdy nie przestąpiłem progu tej świątyni, ale statua była widoczna z bramy.

– Boron nie trzyma w ręku maczugi, lecz miecz. Najwyższy sługa Borona wziął ów miecz i stawił czoła napastnikom… A jego rękę poprowadził sam bóg. – Przełknęła ślinę. – Poza nim ataku nie przeżył żaden sługa Borona.

Słudzy Borona jako jedyni kapłani mogli nosić broń, lecz ci, którzy służyli w samej świątyni, nigdy nie byli uzbrojeni.

– A co ze świątynną strażą? – zapytałem cicho.

Pokręciła głową.

– Zamordowani przez skrytobójców, wielu z nich we śnie. Nikt nie myślał, że ktoś się ośmieli tak zuchwale wzniecić gniew Borona.

Nawet jeśli często nie dało się rozpoznać działania bogów, to ja nie wątpiłem w ich istnienie i moc. Nazbyt często czułem na własnych ramionach ciężką rękę Soltara… Przeszedł mnie zimny dreszcz. Boron był bogiem sprawiedliwości, ale nie łaski. Ci mężczyźni, kimkolwiek byli, nawet po śmierci nie unikną wyroku boga. Soltar nie ukryje przed swym bratem ich dusz. Zadrżałem z zimna, choć przecież w komnacie było ciepło.

– Czy Varosch wie?

– Nie chciałam mu o tym mówić. Jestem pewna, że znał niektórych z braci w świątyni.

Pokiwałem głową. Uważałem, że to błąd, ale rozumiałem ją.

– Co było potem?

– Nienazwani nie osiągnęli swego celu, ale go objawili: relikwię, o której zapomnieli nawet kapłani Borona. Miecz, który dawniej spoczywał w dłoni posągu, a potem był przechowywany w najbezpieczniejszym z pomieszczeń świątyni. – Popatrzyła w bok na Kamienne Serce, którego czerwone oczy łyskały czerwienią; nieomal wyczuwałem gniew miecza. Kamienne Serce było inne niż Porywacz Dusz, bardziej wyczuwalne i wyraziste. Wydawało mi się wręcz, że miecz ma własną wolę. Temu, kto go nosił, zapewniał spokój kamiennego serca w chwili wykonywania wyroku, a jednak skrywał w sobie więcej emocji niż jakiekolwiek inne Ostrze Spójni. Nawet gdybym nie miał Porywacza Dusz, nigdy nie wziąłbym do ręki tego miecza. Prawdę mówiąc, bałem się Kamiennego Serca bardziej niż własnego ostrza.

– To Kamienne Serce leżało w skrzynce, którą kapłan trzymał przy łożu królowej? – zapytałem.

Skinęła głową.

– Myślałem, że to królewski miecz.

– Też tak sądziłam. Lecz miecz, który wisi nad tronem, jest tylko kopią.

Wyciągnęła rękę w stronę miecza i dotknęła rękojeści. Delikatnie, niemal pieszczotliwie przejechała dłonią po kunsztownie ukształtowanej głowie smoka, a potem popatrzyła na mnie.

– Wiem dlaczego – oświadczyła cicho. – Nie można go przyjąć lekkomyślnie. Jest… bezlitosny, gdy się go przywołuje. Nie zna łaski, tylko prawdę i sprawiedliwość. Nie wybacza błędów i jest pełen gniewu na świat, w którym panuje nieporządek. W zaprowadzeniu ładu na tym świecie widzi swój obowiązek. – Urwała na chwilę. – Nie czuć łaski, myśleć w zimnych kategoriach sprawiedliwości i rozumu… to daje wolność. Wiesz, że racja jest po twojej stronie, a wątpliwości nie mają prawa bytu. Niewiele rzeczy daje taką siłę jak ta świadomość. Kiedy po wszystkim opada to ze mnie, zostaje mi w pamięci, jak to jest nie czuć łaski, jak to jest nosić w piersi serce z kamienia. Moja dusza jest pokryta najgrubszym i najciemniejszym lodem, jest niewrażliwa na jakikolwiek wpływ albo magię… i zna tylko jeden cel, jedno pragnienie, i pod tym względem jesteśmy sobie równi.

Wciągnęła powietrze.

– Tamtej nocy uklękłam przed naszą królową, a ona przyjęła ode mnie przysięgę. Ale to były jej słowa, które wypowiadałam. To nie była przysięga paladyna, którą znasz, nie, ta przysięga była szczególna. Przysięgłam na jej życie, na jej honor, na jej wolę i na jej wiarę, że uczynię to, co będzie najlepsze dla królestw.

Popatrzyła na mnie wielkimi oczami.

– Słyszysz? Kazała mi przysiąc na jej honor, ale nie dała żadnych wskazówek. Mnie pozostawiła decyzję, co uznam za dobre! Jak można żądać takiej przysięgi? Jak mogła to zrobić, akurat ona? Przecież wie, jakie brzemię oznaczają te słowa!

Zamknąłem oczy, przywołując w pamięci inne czasy i małą dziewczynkę siedzącą z podkulonymi nogami pod jabłonią. Przypatrywała się ciekawie, jak ser Roderick naprawia zbroję. Tamtego dnia posłaniec z Melbasu przekazał jej ojcu, królowi, kwieciste przyrzeczenie swego księcia, a wraz z przyrzeczeniem złoto i klejnoty. Nie bez powodu, istniały bowiem przesłanki, by wątpić w wierność owego księcia. Przyrzeczenie było długie i pełne słów, kunsztownie skomponowane i pochlebne, arcydzieło dyplomacji.

– Co takiego przyrzekł książę, ser Rodericku? – zapytała, a ja dobrze pamiętałem brzmienie jej głosu, ciekawość w jej oczach i uśmiech, gdy ugryzła jabłko. To było, zanim spadła z muru. Miała przed sobą całe beztroskie życie.

– Przyrzekł, że nigdy więcej nie pozwoli się przyłapać – odparłem, może trochę bardziej kąśliwie, niż powinienem. Ser Roderick miał wyrobione zdanie o takich przyrzeczeniach i gdyby to od niego zależało, to policzyłby się z księciem po swojemu. Bezpośrednio i raczej bez słów.

– To nie jest dobre przyrzeczenie – orzekła. – Tak jak sądziłam. Nie ufam ludziom, którzy wypowiadają zbyt dużo słów, chodzi im tylko o to, by zbić innych z tropu. Każdy chce coś skraść… choćby tylko myśli.

Ile miała wtedy lat? Osiem? Byłem gotów oddać za nią życie. W pewien sposób uczyniłem to później. Skinąłem głową bez słowa. Co miałem powiedzieć? Miała rację. Taka mądrość…

– Co jest dobrym przyrzeczeniem, Rodericku?

– By czynić najlepszą z możliwych rzeczy – odpowiedziałem. – Więcej nie można żądać od nikogo.

– Przysiąc, że uczyni to, co najlepsze dla królestwa?

Skinąłem głową.

– To niewiele słów, Rodericku. Tydzień temu przeczytałam waszą przysięgę. Była o wiele dłuższa.

Pamiętam, że wtedy nie mogłem powstrzymać się od śmiechu.

– Wasza wysokość przeczytała przysięgę? Miała może więcej słów, ale sens był ten sam.

– Gdy wy to mówicie, brzmi to całkiem prosto – rzekła i wypluła pestki na rękę. – Proszę, Rodericku, wiem, że lubicie pestki.

Wziąłem je z ukłonem.

– Dziękuję, wasza wysokość. – Pieczołowicie schowałem nasionka do woreczka z innymi.

– Rodericku, powiedzcie mi, czy to naprawdę takie proste?

– Nie, czasem trudne. Ja po prostu tak właśnie myślę. – Oparłem się impulsowi, by pogłaskać ją po włosach. – Ale jestem prostym człowiekiem.

Nigdy nie zapomnę jej spojrzenia.

– Oszukujecie mnie, Rodericku, czy samego siebie?

– Co z tobą? – zapytała Leandra. – Nagle jesteś tak daleko.

Pokręciłem głową i odwróciłem wzrok.

– Nic. Wspomnienia. Nieważne.

Wstałem i wyszedłem na balkon, czując na sobie jej pełen powątpiewania wzrok. Błękitne niebo wydało mi się ironią losu, a zapach róż z ogrodu był niemal nie do zniesienia.

– Zrobiła to chyba, bo nie miała innego wyboru – odpowiedziałem na jej poprzednie pytanie. – Zwykle tak jest. Człowiek nie ma wyboru. – Odwróciłem się do Leandry i zmusiłem, by spojrzeć jej w oczy. Była w nich dziwna miękkość. – Co było dalej?

– Pewnie się domyślasz – ciągnęła cicho. – Kapłani dali mi błogosławieństwo i namaścili, a potem sługa Borona otworzył skrzynkę z relikwią. W środku leżało Kamienne Serce. Wyjęłam je z pochwy, zbudziłam miecz ze snu i dałam mu swojej krwi… i krwi królowej.

– Jak…?

Długo na mnie patrzyła, zanim odpowiedziała.

– Wydawało się to właściwe. Trzymałyśmy miecz wespół, z krwią nas obu na ostrzu, kiedy wydawała wyrok na Thalak.

– Ona… wy… wydałyście wyrok na Thalak z Kamiennym Sercem w ręku? – powtórzyłem, czując, jak coś we mnie pęka.

Widziała, że zrozumiałem, a jej głos zmiękł jeszcze bardziej.

– Havaldzie… – Pokręciła głową. – Nic… – Wzięła głęboki wdech. – Potem dała mi pierścień i wysłała na poszukiwania ser Rodericka. Wyruszyłam jeszcze tamtej nocy. Masz rację, Havaldzie. Nie zaznam spokoju, nie zaznam nawet chwili odpoczynku, dopóki Kamienne Serce nie wymierzy Thalakowi sprawiedliwości, na jaką zasługuje.

Spuściłem wzrok na ostrze w jej ręku, rubinowe ślepia śmiały się szyderczo. Czym była miłość wobec przysięgi złożonej przez serce z kamienia?

Usiadłem i oparłem ciężko głowę na obu dłoniach. Przypomniałem sobie mapę z gospody, którą z taką pieczołowitością odrysowała Leandra. Ujrzałem oczyma wyobraźni tę niewielką wyspę, słowo Thalak obok niej, zobaczyłem te liczne królestwa, które leżały między nami a tą niewielką plamą, teraz wszystkie podbite, wszystkie służące mrocznemu władcy. Niektóre z nich zapewne też się broniły, wierzyły i miały nadzieję, że dadzą odpór żelaznej pięści Thalaku…

Nie doceniłem Leandry, i to bardzo. Początkowo myślałem jeszcze, że uwolnienie królestw od zagrożenia Thalaku jest przedsięwzięciem niemożliwym, wątpiłem, że w ogóle zdołamy obronić się przed jego potęgą, że zdołamy stawić mu opór, teraz jednak cel Leandry wydał mi się o wiele straszliwszy. Ona nie szukała tylko oporu wobec wroga, lecz całkowitego zniszczenia jego mocarstwa. Chciała widzieć na kolanach samego imperatora, kiedy będzie odbywać nad nim sąd.

Może z piersi wyrwał mi się jęk, nie byłem tego pewien.

Leandra podeszła do mnie, położyła mi łagodnie rękę na karku, drugą trzymała przeklęty miecz.

– Mam czas, Havaldzie – rzekła cicho. – Całe wieki, jeśli będzie trzeba. Ale wykonam wyrok. Wierzę w to, a ty sam powiedziałeś, że z wiarą nie ma rzeczy niemożliwych. Nawet jeśli królestwa upadną, imperium Thalaku spotka sprawiedliwość Róży Illianu.

Nachyliła się ku mnie i złożyła pocałunek na mej dłoni.

– Wierz we mnie, Havaldzie. Bo ja również podążam za swym sercem.

Podniosłem wzrok i zatonąłem w tych fioletowych oczach, które rzadko widywałem takie łagodne i zdeterminowane zarazem.

– Wiem o tym, Leo, wiem. – Wstałem i przytrzymałem ją tak mocno, jak tylko mogłem, wdychałem jej zapach. – Wiem, że podążasz za swym sercem.

Za sercem z kamienia, wykutym dawno temu w przeklętej stali.

– Napisz, co zechcesz, Leandro, powiedz jej o wszystkim, co dla ciebie ważne. Nie obawiaj się, że twoje słowa trafią do niewłaściwych uszu – powiedziałem półgłosem, trzymając ją mocno w ramionach. – Jeśli Janos nie zastanie Róży wśród żywych, to ma zniszczyć wiadomość. Jeśli spadkobierca zdradził królestwo, Janos powinien wrócić. Bardziej nam się przyda, niż gdyby miał robić to, co zwykle robił.

– Cóż takiego zwykle robił? – zapytała. Czułem na piersi jej oddech.

– To, czego się nauczył. Być partyzantem i cierniem w boku wroga. Nocne ataki, niszczenie prowiantu, zatruwanie studni…

Widziałem go przed sobą, jak z uczernioną sadzą twarzą skrada się przez noc, morderczy cień, z Sieglinde u boku, która podążałaby za nim, aż wydarzyłoby się to, co nieuniknione.

– To będą robić inni – ciągnąłem. – Nie będzie im do tego potrzebny. Powierz mu misję do Coldenstatt. Cokolwiek się wydarzy, trochę potrwa, zanim oddziały Thalaku dotrą na północ. Nawet jeśli korona została zdradzona, Thalak będzie potrzebował czasu, zanim jego armie przymuszą kraje do przyjęcia jego pokoju. Niech Janos odnajdzie w Coldenstatt kowala Ragnara i zwróci mu jego topór. To jego własność i jego dziedzictwo. A jeśli Janos zdoła, to niech znajdzie ludzi, wiernych ludzi, którzy w imieniu królestwa obejmą twierdzę na przełęczy. Potem niech spróbuje dołączyć do nas, może do tego czasu uda nam się znaleźć kolejne wrota. – Zawahałem się chwilę. – Niech wskaże Ragnarowi, a może i jego rodzinie, drogę tutaj, przez wrota. Ragnarowi można ufać, to dobry człowiek. Polubisz go.

– Wychodzisz z założenia, że twój przyjaciel Ragnar porzuci gospodarstwo, dom i kuźnię, a może i rodzinę oraz szczęście, i przyłączy się do nas?

– Zrobi to. Taki już jest. Jeśli dostanie swój topór, będzie musiał tak postąpić. – Przytuliłem Leandrę mocniej. – Ale może nie będzie musiał porzucać rodziny. Coldenstatt jest najmłodszym i najmniejszym z naszych miast, ale ziemie na północy są wolne, jedynym zagrożeniem jest tam mróz. Jeśli twierdza zostanie obsadzona i zamknięta, Thalak nie zdoła pokonać przełęczy, a tak długo, jak długo będzie trwała twierdza, Coldenstatt będzie wolnym miejscem dla wszystkich, którzy nie zechcą się ugiąć pod batogiem Thalaku.

– A gospoda? Leży u bram Twierdzy Gromów. Prowadzi od niej droga do świątyni wilka! Jak nie dopuścić, by Thalak wykorzystał moc świątyni dla swoich celów?

Popatrzyłem na nią.

– My? Nie możemy temu zapobiec. Ale może ktoś inny. – Oderwałem się od niej niechętnie. – Napisz, co chcesz powiedzieć i co doda jej sił.

Na małym stoliku stała misa z owocami, wśród nich było jabłko. Wziąłem je, podzieliłem na dwoje i czubkiem noża wydłubałem pestkę.

– Kiedy będziesz pieczętowała wiadomość, wciśnij w wosk to nasionko.

Popatrzyła na ziarno na mojej dłoni, a potem na mnie.

Pocałowałem ją.

– To długa historia. Opowiem ci ją innym razem.

Zamknąłem po cichu drzwi i oparłem się o nie ciężko. Łatwo było mówić o nadziei i wierze. Rzadko tak bardzo żałowałem swych słów, ale do tej pory nie wiedziałem, jak niemożliwego zadania podjęła się Leandra. Miłość, nauczały kapłanki Astarte, jest największą potęgą na ziemi. Ale wobec serca z kamienia jest zgubiona.

Jak na mój gust tutejsze szaty były zbyt powiewne i zbyt kolorowe, w mojej ojczyźnie nie znano tak intensywnych barw. Obawiałem się, że będę w nich wyglądał jak krzykliwy paw, wybrałem więc ciemne i przytłumione kolory.

Ostatnim razem to Leandra pomogła mi wybrać ubranie dla „saika Havalda”, Armin również miał w tym swój udział, choć nie do końca mu ufałem w tej kwestii. Jeśli chodzi o niego samego, to wydawał się jak najbardziej gotów, by konkurować z pawiem.

Kiedy jakiś czas temu dołączyła do nas reszta drużyny, okazało się, że potrzebujemy krawca. Parę słów na ucho i obiecał dostarczyć, czego sobie życzyłem. W końcu nadszedł duży, starannie obwiązany sznurkiem pakunek. Nie miałem okazji go rozpakować, ale ktoś zrobił to i starannie powiesił ubrania w dużej szafie. Otworzyłem ją i pokręciłem głową. Żyłem na tym świecie naprawdę długo, ale takiego wyboru ubrań nigdy nie miałem.

Znalazłem to, czego szukałem: ciemne, luźne spodnie z drobno tkanego lnianego płótna, ciemną koszulę o szerokich rękawach z tego samego płótna, bardziej mi znajomego i milszego niż jedwab, nowe, miękkie buty z cholewkami, które, jak mi przyrzeczono, od razu pasowały jak ulał, miękką, ale ciężką skórzaną kamizelę zszytą z trzech warstw, z których środkowa wykonana była z zachodzących na siebie żelaznych płytek – wprawdzie nie dawała takiej ochrony jak kolczuga, ale lepsze to niż nic. Na nią założyłem ciemny kaftan bez herbu. Miałem wprawdzie prawo nosić herb, Różę i Jednorożca, lecz budziłby zbyt wiele wspomnień. Zdecydowałem się ponadto na nowy szeroki pas, do którego można przypiąć broń, na zarękawia z miękkiej, ale tak jak kamizela wzmacnianej metalowymi płytkami skóry, do tego śnieżnobiały burnus, który przypomniał mi, aby zapytać Armina, jak możliwe jest osiągnięcie takiej bieli. Zanim przybyłem do Besarajnu, najjaśniejszym kolorem, jaki znałem, był jasnoszary. Stroju dopełniało podszyte nakrycie głowy z tego samego płótna, co koszula i spodnie, z miękko opadającą osłoną na kark i twarz, noszoną tu i przez mężczyzn. I tak stałem się saikiem Havaldem, księciem z obcych krain…

Niewielkie ręczne lusterko z polerowanego srebra nie wystarczyło, żeby obejrzeć się w całej okazałości, za to przyjrzałem się swojej twarzy, która ostatnimi czasy wydawała mi się dziwnie obca.

Porywacz Dusz zwrócił mi młodość, lecz wiek pozostawił swoje ślady, moje oblicze było węższe i bardziej harde niż dawniej, głębokie bruzdy podkreślały zbyt duży nos, przy którym dziób orła wydawał się twarzowy, a kanciasto przycięta broda, będąca tu w modzie i bez której łatwo zostać wziętym za eunucha, była kruczoczarna, choć tu i ówdzie lekko poprzetykana siwizną, oczy inne, niż pamiętałem, o ciężkich powiekach i ciemnych źrenicach. Próbowałem spojrzeć na siebie oczami innych, ale tylko domyślałem się, co widzieli.

Wyglądałem na hardego. Dużo bardziej, niż się czułem. Wzruszyłem ramionami. Bogowie dawali ci twarz i trzeba ci z nią żyć. Pomimo wszechobecnych słodkich pierników, aż nazbyt smacznych, schudłem. Wziąłem do ręki mieszek, włożyłem do środka parę srebrnych monet, przewiesiłem go przez szyję i schowałem pod burnusem. Drugi, z paroma miedziakami w środku, przytroczyłem do pasa, chwyciłem Porywacza Dusz i zszedłem na dół do kuchni.

– Dwornie wyglądacie – stwierdziła Faihlyd z uśmiechem, po czym zasłoniła kwefem twarz i wsiadła do lektyki. Powiodłem za nią wzrokiem, kręcąc głową. Za nią do lektyki wsiadła Serafine. Miała na sobie typowy ciemny strój przybocznej straży. Zauważyłem, że zanim zaciągnęła zasłonkę, uśmiechnęła się szelmowsko za swym kwefem.

Armin pociągnął mnie za rękaw. Razem usadowiliśmy się wygodnie w drugiej lektyce.

– Co was tak bawi, panie? – zapytał z ciekawością.

– Nie jestem już twoim panem – pouczyłem go po raz kolejny nieobecnym tonem, kiedy lektyka się uniosła i tragarze ruszyli. – Zastanawiam się, o czym rozmawiają ze sobą kobiety.

– O, esseri, gdyby dzień miał sto godzin, a mężczyzna dość czasu na zbyciu, potrzebowałby roku, by pojąć sens spojrzenia, jakie kobieta wymienia z inną kobietą. – Pokręcił głową. – Kiedy ja odsuwam zasłonę i spoglądam na świat, to jest to inny świat niż ten, który widzi kobieta. – Wzruszył ramionami. – Bogowie tak to już urządzili i zapewne mieli ku temu powody.

Pewnie miał rację. Oparłem się plecami o poduszki.

– Nie mogę się przyzwyczaić do korzystania z lektyki – zauważyłem. – To się nie godzi, żeby być noszonym przez innych.

– To jedna z niewielu szans dla niewolników na wykupienie sobie wolności – wyjaśnił Armin. – Są dumni, że ich panowie pozwalają im wykonywać tę pracę. Esseri, przypatrzcie się im dokładniej, kiedy następnym razem zobaczycie tragarzy. Chodzą zawsze z nagim torsem, głowę noszę wysoko, są uzbrojeni w pałki i dumni. Są niewolnikami, ale każdy krok przybliża ich do wolności. Wiedzą o tym i wiedzą o tym wszyscy inni. Będą bronić niesionego aż do śmierci, to również wie każde dziecko. Są mężczyznami, bo wolno im nosić broń, nawet jeśli tą bronią są tylko pałki. – Uśmiechnął się. – Poza tym lubią, jak kobiety zerkają na ich mięśnie… – Zaśmiał się cicho. – To właśnie jedna z tych rzeczy, które mam na myśli. Kiedy kobieta patrzy na mężczyznę, powinniśmy być radzi, że one widzą świat inaczej niż my.

Poza tym lektyka, jak objaśnił mi Armin, była bardzo dyskretnym sposobem przemieszczania się ulicami Gasalabadu.

– Lektyki są wszechobecne – powiedział z uśmiechem, od którego drżała mu bródka. – Widać lektykę, ale nie widać, kto w niej siedzi. I każdy wie, że tragarze uzbrojeni są w pałki, aby w zarodku dławić cudzą ciekawość. To tak, jakby się było niewidzialnym. Z kolei jeśli chce się zostać zauważonym, wystarczy odsunąć zasłonkę.

Do głowy przyszło mi pytanie, czy rozpoznałbym straż przyboczną Faihlyd. Emira często poruszała się swobodnie ulicami miasta, czasem w przebraniu, lecz jej obstawa z pewnością do mistrzostwa opanowała sztukę zlewania się z otoczeniem. Kiedy myślałem o Gasalabadzie, miałem przed oczami te nieprzebrane ludzkie masy, które przelewały się przez wąskie albo szerokie ulice w wiecznym słońcu, przechodniów zmierzających ku własnym celom. Jak tylu ludzi mogło mieszkać w jednym miejscu?

Pałac Księżyca znajdował się niedaleko placu Zboża. Ponieważ ludzie schodzili z drogi lektykom, łatwiej było się nam przedrzeć przez tłum, niż gdybyśmy szli pieszo. Już wkrótce usłyszałem głos żołnierza gwardii pałacowej. Faihlyd odpowiedziała coś półgłosem, po czym uzbrojona ręka odchyliła zasłonę jej lektyki, gwardzista z ukłonem zajrzał do środka i zaraz zasłonił wnętrze.

– Znają każdego, kto wchodzi? – zapytałem Armina.

– Może nie każdego – odparł. – Ale wszyscy, którzy stoją przy bramie, mają dobrą pamięć. Ten żołnierz będzie potrafił was opisać co do detalu. Kiedy spodziewani są ważni goście, przy bramach składa się teczki z rysunkami twarzy, które wszyscy gwardziści studiują dokładnie przed rozpoczęciem służby. – Armin popatrzył na mnie z powagą. – Służba przy bramie pałacowej to wielki honor, błędy są niedopuszczalne. Żołnierz sprawdzi, czy w księgach jest wasza podobizna. Jeśli jej nie znajdzie, dokładnie opisze was rysownikowi. Ów wachmistrz wie jeszcze więcej: przybyliście w towarzystwie emiry i bez oficjalnej zapowiedzi, a zatem jesteście osobą, która cieszy się dużym zaufaniem mojej Lwicy.

– A ciebie zna jako kogo, Arminie? – zapytałem z uśmiechem.

Westchnął teatralnie.

– Wydaje mi się, że strażnicy dworują sobie ze mnie, ignorując mą osobę.

Wiedziałem, że Armin uwielbia się przebierać. Popatrzyłem na niego zaskoczony, ale potrząsnął przecząco głową.

– Nie żartuję. Strażnik rozpozna we mnie waszego sługę, panie. Rzadko bywam w pałacu, nadal nie wszystko jest bezpieczne, a gdyby wiedziano o mnie zbyt wiele, mogłoby to się okazać ryzykowne. Jeśli się spotykamy, to często poza obrębem tych bezpiecznych murów. Dlatego jej ojciec nie był rad z naszego związku. – Spojrzał prosto na mnie. – To essera Falah przekonała go do nas. – Odwrócił wzrok. – Nie wyobrażacie sobie, jak bardzo ją za to szanuję, to ona była kowalem naszego szczęścia. – Zawiesił z namysłem głos. – Moja Lwica ciężko przeżyła śmierć ojca. Gdyby coś przydarzyło się esserze, nie zniosłaby tego. Niech bogowie wiecznie czuwają nad życiem essery i pozwolą, by jej światło długo jeszcze świeciło na tym świecie. – Pochylił się i dotknął mej ręki. Rzadko pozwalał sobie na taką poufałość. – Moja Faihlyd bardzo obawia się tej wyprawy essery Falah do królestwa Soltara, panie. Będziecie nad nią czuwać? Soltar nie potrzebuje jej tak bardzo, jak my potrzebujemy jej i jej mądrości. Moglibyście powiedzieć mu to, gdybyście go spotkali?

– To nie jest królestwo śmierci, Arminie – odparłem uspokajająco. – Sam mi to mówiłeś.

– Nie można zbliżyć się doń bardziej bez przechodzenia przez jego bramy. A gdzie mały kroczek…

Lektyka zatrzymała się i odsunięto zasłonę. Przed nami stał Hahmed, strażnik protokołu, i przyglądał mi się ze zwykłą dezaprobatą. Mimo to odniosłem wrażenie, że nie aż tak wielką jak ostatnio. Wysiedliśmy z lektyki i dołączyliśmy do Faihlyd, która przyglądała nam się z powagą.

– Musimy iść – oznajmiła cicho, nie unosząc kwefu. – Hahmed zaprowadzi was bezpiecznie do mojej babki i będzie na was czekał, kiedy skończycie. – Dojrzałem cień uśmiechu za tkaniną woalu. – Ja w każdym razie dziękuję wam za starania. Niech tarcza i mądrość bogów będą z wami – dorzuciła formalnie i zamarkowała lekki ukłon. Przeniosła spojrzenie na Serafine, która chyba również się uśmiechała. To Serafine umożliwiła Faihlyd stawienie oporu nekromantce w ciele Marinae. Cokolwiek było przedmiotem rozmowy obu kobiet, zbliżyła je ona do siebie. Lektyka uniosła się i Faihlyd opuściła zasłonę.

Władca marionetek

Подняться наверх