Читать книгу Upadłe anioły - Richard Morgan - Страница 8
Rozdział pierwszy
ОглавлениеJana Schneidera pierwszy raz spotkałem, straszliwie cierpiąc, w orbitalnym szpitalu Protektoratu, trzysta kilometrów nad poszarpanymi chmurami Sanction IV. Formalnie rzecz biorąc, w całym systemie Sanction nie powinno być żadnych jednostek Protektoratu – resztki planetarnego rządu ze swych podziemnych bunkrów uparcie głosiły, że sprawa ma charakter czysto wewnętrzny, a lokalni udziałowcy korporacyjni milcząco zgodzili się trzymać tej wersji.
W związku z tym statki Protektoratu kręcące się po systemie od chwili, gdy Joshua Kemp podniósł w Indigo City sztandar rewolucji, zmieniły swoje kody identyfikacyjne i zostały odstąpione w długoterminowy leasing różnym zainteresowanym korporacjom, a następnie wypożyczone oblężonemu rządowi w ramach funduszu lokalnego rozwoju (z ulgą podatkową). Te, których nadspodziewanie skuteczne, czarnorynkowe pociski samonaprowadzające Kempa nie strąciły z orbity, zostaną w końcu odsprzedane Protektoratowi bez zrywania umowy leasingu, a wszelkie straty netto znów odpisze się od podatku. Wszystkie ręce czyste. A w międzyczasie cały starszy rangą personel ranny w walce z siłami Kempa został wywieziony promami ze strefy walk, co stanowiło dla mnie istotny czynnik w wyborze stron. Wiedziałem już, co znaczy brudna wojna.
Prom wyładował nas bezpośrednio na pokład hangaru szpitala za pomocą urządzenia przypominającego potężny pas amunicyjny – wyrzucał tuziny kapsuł noszowych w bezceremonialnym pośpiechu. Przy akompaniamencie jękliwego wycia gasnących silników, grzechocząc i stukając, zjeżdżaliśmy przez skrzydło na pokład, a kiedy otworzyli moją kapsułę, powietrze hangaru sparzyło mi płuca mrozem świeżo przegnanej próżni. Na wszystkim, łącznie z moją twarzą, utworzyła się natychmiast cienka warstwa kryształków lodu.
– Ty! – Kobiecy, ostry z przemęczenia głos. – Czujesz ból?
Mrugając, pozbyłem się części lodu z oczu i spojrzałem na swój zalany krwią kombinezon.
– Niech pani zgadnie – zaskrzeczałem.
– Medyk! Dawka endorfiny i przeciwwirusowych. – Nachyliła się nade mną, poczułem równocześnie dotyk palców w rękawiczkach na czole i ukłucie hipospraju na karku. Ból znacząco osłabł. – Z frontu Evenfall?
– Nie. – Udało mi się słabo zaprzeczyć. – Szturm na Północne Obrzeże. Coś się stało w Evenfall?
– Jakiś pieprzony, cholerny kretyn zrzucił tam właśnie głowicę jądrową. – W głosie lekarki słychać było ledwie kontrolowaną, zimną furię. Jej dłonie przesuwały się po moim ciele, oceniając uszkodzenia. – Czyli nie ma uszkodzeń z promieniowania. Jakieś chemikalia?
Przechyliłem głowę lekko w stronę klapy.
– Dozymetr. Powinien. To wyjaśnić.
– Przepadł – odparła ostro. – Razem z większością ramienia.
– Och. – Zebrałem słowa. – Chyba jestem czysty. Nie możecie zrobić skanu komórkowego?
– Nie, tutaj nie. Skanery komórkowe są wbudowane w pokłady szpitalne. Może wrócimy do tego później, jak uda nam się zrobić tam dla pana trochę miejsca. – Przestałem czuć dotyk dłoni. – Gdzie ma pan kod paskowy?
– Lewa skroń.
Ktoś starł z tego miejsca krew i poczułem niewyraźne przesunięcie przez twarz skanera laserowego. Maszyna świergotem wyraziła aprobatę i zostawiono mnie samego. Zaliczony.
Przez chwilę po prostu tam leżałem, pozwalając dawce endorfin z uprzejmą skwapliwością lokaja odbierającego płaszcz pozbawić mnie zarówno bólu, jak i świadomości. Jakaś mała część mnie zastanawiała się, czy ciało, które noszę, okaże się jeszcze do uratowania, czy będą musieli mnie na nowo upowłokowić. Wiedziałem, że Klin Carrery utrzymuje garść klonów dla swojej tak zwanej niezastąpionej kadry, a jako jeden z tylko pięciu walczących dla Carrery byłych Emisariuszy zdecydowanie zaliczałem się do tej elity. Niestety, bycie niezastąpionym to obosieczne ostrze. Z jednej strony zapewnia elitarną opiekę medyczną, aż do całkowitej wymiany ciała. Minusem natomiast jest fakt, że jedynym celem takiego traktowania jest możliwość rzucenia człowieka z powrotem do walki przy pierwszej nadarzającej się okazji. Szeregowcowi na poziomie planktonu, którego ciało zostało zbyt mocno uszkodzone, wycięto by po prostu stos korowy z przytulnego gniazdka na szczycie rdzenia kręgowego i wrzucono go do pojemnika, w którym prawdopodobnie zostałby do końca wojny. Nie było to idealne wyjście i – pomimo reputacji Klina dotyczącej dbania o swoich ludzi – nie było też gwarancji upowłokowienia, ale po kilku ostatnich miesiącach szalejącego chaosu tego rodzaju odejście w niepamięć zdawało się absolutnie pożądane.
– Pułkowniku. Hej, pułkowniku.
Nie byłem pewien, czy zachowanie przytomności zawdzięczałem warunkowaniu Emisariusza, czy do świadomości przywrócił mnie dochodzący z boku głos. Ociężale przekręciłem głowę, by sprawdzić, kto mówi.
Wyglądało na to, że wciąż byliśmy w hangarze. Na noszach obok mnie leżał muskularny młodzieniec z gęstą szopą krótkich, czarnych włosów i wyrytą na twarzy przenikliwą inteligencją, której nie mogło zamaskować nawet oszołomienie wywołane endorfiną. Był ubrany w kombinezon bojowy Klina, taki jak mój, ale nie leżał na nim zbyt dobrze, a otwory w stroju zdawały się nie pokrywać z dziurami w ciele. Na lewej skroni, gdzie powinien znajdować się kod kreskowy, czerniała sposobna oparzelina po strzale z blastera.
– Do mnie mówisz?
– Tak jest, sir. – Podniósł się na łokciu. Musieli mu dać znacznie mniej niż mnie. – Wygląda na to, że naprawdę nieźle pogoniliśmy Kempa tam na dole, prawda?
– To ciekawe ujęcie sytuacji. – Przez głowę przeleciały mi obrazy 391. plutonu rozrywanego wokół mnie na strzępy. – Jak ci się zdaje, dokąd będzie uciekał? Biorąc pod uwagę, że to jego planeta.
– Yyy, myślałem...
– Odradzałbym to, żołnierzu. Nie czytałeś warunków swojego kontraktu? A teraz zamknij się i oszczędzaj płuca. Jeszcze będziesz ich potrzebował.
– Yyy, tak jest, sir. – Gapił się trochę, a sądząc po odgłosach głów odwracających się na noszach obok, nie on jeden był zaskoczony, słysząc, że oficer Klina Carrery mówi w taki sposób. Podobnie jak większość wojen, Sanction IV wzbudziła dość intensywne emocje.
– I jeszcze jedno.
– Pułkowniku?
– To mundur porucznika. A struktura dowodzenia Klina nie przewiduje stopnia pułkownika. Postaraj się to zapamiętać.
Nagle z jakiejś okaleczonej części mojego ciała nadpłynęła nieoczekiwana fala bólu, przedarła się przez uścisk stojących na straży drzwi do mózgu endorfinowych goryli i zaczęła histerycznie wywrzaskiwać raporty o uszkodzeniach do wszystkich, którzy mogli słyszeć. Uśmiech, który przykleiłem do twarzy, rozpłynął się tak samo, jak musiał roztopić się krajobraz w Evenfall i nagle przestało mnie interesować cokolwiek poza wrzaskiem.
* * *
Gdy znów się obudziłem, gdzieś pode mną delikatnie pluskała woda, a moją twarz i ramiona ogrzewały łagodne promienie słoneczne. Ktoś musiał zdjąć ze mnie poszarpane odłamkami resztki kurtki bojowej, zostawiając mnie w pozbawionym rękawów podkoszulku Klina. Poruszyłem ręką, a czubki moich palców przesunęły się po równie ciepłych, wygładzonych ze starości drewnianych deskach. Światło słoneczne rysowało na zamkniętych powiekach tańczące wzory.
Ból zniknął.
Usiadłem. Od miesięcy nie czułem się tak dobrze. Leżałem rozciągnięty na prostej konstrukcji małym molo, wcinającym się na kilkanaście metrów w coś, co wyglądało na fiord lub wąską zatokę. Z obu stron wody wznosiły się niskie góry o łagodnych stokach, a w górze wiatr przesuwał białe obłoki. Nieco dalej z wody wystawały głowy foczej rodziny, która przyglądała mi się poważnie.
Miałem na sobie tę samą afrokaraibską powłokę bojową, którą nosiłem w trakcie szturmu na Północną Krawędź. Bez ran i blizn.
A więc.
Na deskach za mną zastukały ciche kroki. Przechyliłem głowę w bok, automatycznie podnosząc ręce w geście obronnym. Dużo później niż odruch przyszła myśl, że w prawdziwym świecie nikt nie byłby w stanie podejść do mnie tak blisko bez uaktywniania czujnika zbliżeniowego mojej powłoki.
– Takeshi Kovacs – odezwała się stojąca obok mnie kobieta w mundurze, właściwie wymawiając miękkie słowiańskie „cz” na końcu nazwiska. – Witamy w przechowalni rekonwalescencyjnej.
– Bardzo przyjemna. – Wstałem, ignorując wyciągniętą dłoń. – Wciąż jestem na pokładzie szpitala?
Kobieta potrząsnęła głową i zgarnęła z regularnej twarzy długie, buntownicze włosy w kolorze miedzi.
– Pańska powłoka wciąż przebywa na intensywnej terapii, ale świadomość przesłano drogą cyfrową do przechowalni Klin Jeden do czasu, aż będzie pan gotów do fizycznego ożywienia.
Rozejrzałem się wokół i znów zwróciłem twarz w stronę słońca. Na Północnym Obrzeżu dużo pada.
– A gdzie mieści się przechowalnia Klin Jeden? Czy to tajne?
– Obawiam się, że tak.
– No i skąd ja to wiedziałem?
– Pańskie kontakty z Protektoratem bez wątpienia umożliwiły panu zapoznanie się z...
– Och, daj spokój, to było pytanie retoryczne. – I tak orientowałem się, gdzie mieścił się ten wirtualny format. Standardową praktyką w przypadku wojny planetarnej było umieszczenie na szalonych, eliptycznych orbitach garści satelitów o niskim albedo, w nadziei, że nie zahaczy ich żaden wojskowy sprzęt. W takiej sytuacji ma się całkiem duże szanse, że nikt nigdy ich nie znajdzie. Jak to piszą w podręcznikach – kosmos jest wielki.
– Przy jakim stosunku to puszczacie?
– Odpowiednik czasu rzeczywistego – odpowiedziała natychmiast. – Ale mogę to przyśpieszyć, jeśli pan sobie życzy.
Idea rozciągnięcia mojej, niewątpliwie krótkiej, rekonwalescencji o dowolny współczynnik do około trzystu – była kusząca, ale jeśli miałem zostać ściągnięty z powrotem do walki w miarę szybko w czasie rzeczywistym, prawdopodobnie lepiej było nie tracić gotowości. Zresztą, nie byłem pewien, czy dowództwo Klina pozwoliłoby mi na zbytnie przedłużanie odpoczynku. Kilka miesięcy pustelniczego obijania się po tak pięknej, naturalnej okolicy musiałoby ujemnie wpłynąć na zapał do masowych rzezi.
– Tam może pan zamieszkać – powiedziała kobieta, wskazując miejsce w pobliżu. – Jeśli życzy pan sobie jakichś modyfikacji, proszę dać znać.
Podążyłem wzrokiem za linią jej ramienia do miejsca, gdzie na brzegu piaszczystej plaży stała dwupiętrowa struktura z drewna i szkła, przykryta dachem o szerokich okapach.
– Wygląda nieźle. – Owinęły mnie ledwie wyczuwalne macki pobudzenia seksualnego. – Czy masz stanowić mój ideał interpersonalny?
Kobieta znów pokręciła głową.
– Jestem wewnątrzformatowym konstruktem technicznym kontroli systemów Klina Jeden, wzorowanym fizycznie na podpułkownik Lucii Mataran z Głównego Dowództwa Protektoratu.
– Z tymi włosami? Nabijasz się ze mnie.
– Dysponuję swobodą i dyskrecją. Życzy pan sobie wygenerowania dla niego ideału interpersonalnego?
Było to kuszące w równym stopniu, co oferta spowolnienia czasu. Ale po sześciu tygodniach w towarzystwie hałaśliwych zabijaków z komanda Klina bardziej niż czegokolwiek chciałem przez jakiś czas pobyć sam.
– Zastanowię się nad tym. Coś jeszcze?
– Ma pan nagraną odprawę od Isaaca Carrery. Życzy pan sobie umieszczenia jej w domu?
– Nie. Odtwórz tutaj. Zawołam cię, jeśli będę jeszcze czegoś potrzebował.
– Jak pan sobie życzy. – Konstrukt ukłonił się lekko i zniknął. W zajmowanym przez nią miejscu z wolna pojawiła się męska postać w czarnym mundurze Klina. Gładko zaczesane czarne włosy ze srebrnymi nitkami, pobrużdżona twarz patrycjusza; twarz, której ciemne oczy i śniade rysy w jakiś sposób były równocześnie twarde i pełne zrozumienia, a pod mundurem ciało oficera, którego wysoka ranga nie oznaczała rezygnacji z pola bitwy. Isaac Carrera, odznaczony były kapitan Komanda Próżniowego, a następnie twórca najgroźniejszych sił najemnych w Protektoracie. Wzorowy żołnierz, dowódca i taktyk. Czasami, gdy nie miał innego wyboru, kompetentny polityk.
– Witam, poruczniku Kovacs. Przepraszam, że to tylko nagranie, ale Evenfall postawiło nas w złej sytuacji i nie ma czasu na zestawianie połączenia. Według raportu medycznego pańskie ciało może zostać naprawione w ciągu około dziesięciu dni, więc nie zastosujemy tu opcji z bankiem klonów. Chcę, żeby wrócił pan na Północne Obrzeże najszybciej, jak to możliwe, ale prawdę mówiąc, nasza ofensywa została zatrzymana i przez kilka tygodni poradzą sobie i bez pana. Do nagrania dołączony jest raport z uaktualnieniem statusu, łącznie z listą strat z ostatniego szturmu. Chciałbym, żeby przejrzał pan to w trakcie pobytu w wirtualu, zaprzęgając do pracy słynną intuicję Emisariuszy. Bóg mi świadkiem, że potrzebne nam tam nowe pomysły. W szerszym kontekście, zdobycie terytorium Obrzeża stanowi jeden z dziewięciu głównych celów koniecznych do doprowadzenia tego konfliktu...
Już byłem w ruchu, idąc wzdłuż pomostu, a następnie w górę wznoszącego się wybrzeża, ku najbliższym wzgórzom. Niebo było w całości pokryte kłębiącymi się chmurami, ale nie były dość ciemne, by groziła mi burza. Miałem wrażenie, że jeśli uda mi się wejść dostatecznie wysoko, będę miał wspaniały widok na całą zatokę.
Za mną głos Carrery cichł na wietrze, w miarę jak oddalałem się od projekcji na pomoście, deklamującej słowa do pustej przestrzeni i może słuchających go fok. Oczywiście przy założeniu, że nie miały nic lepszego do roboty niż słuchanie.