Читать книгу Riese - Robert J. Szmidt - Страница 5
Prolog
ОглавлениеNie zwolniła na widok zakrwawionej Aurory, choć dostrzegła w jej oczach najpierw rodzącą się nadzieję, a potem, gdy stado bestii wypadło zza narożnika korytarza, strach, bezgraniczny strach, który wyzierał z wielkich jak spodki źrenic.
Przeskoczyła nad konającą przyjaciółką, trącając krawędzią buta wyciągniętą w rozpaczliwym geście dłoń. Ten trwający zaledwie ułamek sekundy kontakt zabolał, jakby ktoś smagnął ją biczem przez plecy. Jednakże nie uległa panice, gdy zduszony krzyk za jej plecami urwał się jak nożem ucięty. Nie mogła sobie na to pozwolić. Wiedziała, że jedyną szansą na ocalenie życia jest ucieczka, gnała więc przed siebie, nie bacząc na nikogo i na nic. Przebierała nogami tak szybko, że momentami traciła nad nimi kontrolę, jakby układ nerwowy nie był w stanie nadążyć za frenetycznymi ruchami mięśni, lecz – ku jej bezgranicznemu zdumieniu i nie mniejszemu przerażeniu – to nadal nie wystarczało!
Bestie nie odpuszczały, były tuż za nią. Wyprzedzała je już tylko o kilka kroków, ale i ta, jakże niewielka, odległość malała z każdą chwilą, z każdym krokiem, z każdym oddechem – może nie w zastraszającym tempie, lecz systematycznie.
Na szczęście miała nad potworami przewagę; jedną tylko, ale za to naprawdę znaczną. Urodziła się w tym mrocznym miejscu, tutaj się też wychowała, krótko mówiąc: znała plątaninę tuneli jak własną kieszeń. Wiedziała, jaką drogę wybrać, by do maksimum wykorzystać ten cenny atut.
Zaślepione żądzą krwi bestie z powierzchni, niewątpliwie szybsze i zwinniejsze, gnały przez labirynt na ślepo, nie mając bladego pojęcia, co kryje się za kolejnym załomem betonowej ściany. Nie wiedziały też, jak brać zakręty, by nie wpaść na niewidoczne wcześniej przeszkody, tak więc już kilkakrotnie dały się zaskoczyć i ugrzęzły na przewężeniach, między przeciwpożarowymi skrzyniami z piaskiem albo innymi rupieciami, dzięki czemu mogła odzyskać choć część dystansu traconego na długich prostych.
Tylko dzięki posiadanej wiedzy nie została jeszcze pochwycona i zabita, jak dziesiątki jej sąsiadów i współtowarzyszy, niemniej zdawała sobie sprawę, że fortuna nie może i nie będzie sprzyjać jej w nieskończoność. Wystarczy przecież jedno potknięcie, chwilowa utrata równowagi, poślizgnięcie na kałuży wciąż świeżej krwi, a te wyjące potępieńczo ścierwa opadną ją jak przysłowiowa szarańcza – czymkolwiek była szarańcza – i… rozerwą na strzępy, jak przed momentem Aurorę.
Skręciła, nie zwalniając, w kolejną odnogę przelotowego korytarza. Wybiła się natychmiast z lewej nogi, by bez zmiany tempa przeskoczyć nad blokującymi przejście beczkami, które tego dnia miały posłużyć konserwatorom do spuszczenia wody z ukrytych za betonową ścianą zbiorników. Przeleciała nad wysokimi prawie na metr plastikowymi pojemnikami jak rasowa płotkarka, modląc się w myślach, by nie zaczepić stopą o trudną do pokonania, nierówną przeszkodę.
Udało się! Wylądowała twardo, może ciut za sztywno, lecz nie wypadła z rytmu, dzięki czemu niemal natychmiast udało się jej ponownie przyśpieszyć. Zdążyła pokonać połowę krótkiej prostej, zanim zza narożnika wypadło czoło tabunu charczących głośno bestii.
Nie obejrzała się, ponieważ to groziło zmyleniem kroku, nadstawiła za to ucha. Spodziewała się łoskotu, z którym prześladowcy wpadną na niespodziewaną przeszkodę, i usłyszała go, lecz nie wszystko poszło zgodnie z jej życzeniem. Pierwsze potwory lądowały właśnie z metalicznym stukotem na betonowej wylewce za beczkami. Dopiero po ciągnącej się w nieskończoność sekundzie z głębi korytarza dobiegł pełen wściekłości skowyt tych ścierw, które gnały pośrodku stawki i mając przesłonięty widok, nie zdołały w porę dostrzec zagradzających im drogę beczek.
Tak czy owak zdołała podzielić ścigające ją stado, ale choć bestii za nią było teraz o wiele mniej, te najzwinniejsze i najbardziej zacięte nadal siedziały jej na karku – a co gorsza, dzięki chwilowemu przetrzebieniu paradoksalnie zyskały większą swobodę ruchu, mogły więc sprawniej pokonywać kolejne zakręty klaustrofobicznie niskich, wąskich korytarzy i znów z każdą chwilą skracały dystans dzielący je od przerażonej ofiary.
Strach dodał jej skrzydeł. Nigdy wcześniej nie stanęła oko w oko ze śmiercią. Nigdy wcześniej te straszne potwory, o których tyle się nasłuchała, nie znalazły drogi do tuneli będących jej domem. Teraz jednak szalały wszędzie wokół. W morderczym szale zabijały każdego, kogo napotkały na swojej drodze. Widziała to na własne oczy, słyszała na własne uszy, nawet teraz, w tych odludnych zaułkach, przez które fala okrutnych drapieżców przetoczyła się kilka minut temu. Krzyki mordowanych zdawały się dobiegać zewsząd: z głębi łączników prowadzących do sąsiednich sektorów, zza grubych ścian i uchylonych włazów mijanych w szaleńczym pędzie pomieszczeń.
Bestie zaatakowały przed chwilą, wpadając do kompleksu ze wszystkich stron równocześnie, a te, które obrały za cel sektor mieszkalny, wdarły się do niezabezpieczonych w żaden sposób kwater, tak więc okoliczne korytarze – na jej szczęście – świeciły już pustkami, jeśli nie liczyć leżących tu i ówdzie zmasakrowanych potwornie ciał pechowców – czy też może szczęściarzy – zabitych szybko i w miarę bezboleśnie podczas pierwszej fazy zaskakującego szturmu.
Wrzaski i skowyty odbijające się setnym echem od otaczających ją ścian świadczyły o ogromie okrucieństwa, jakiego musieli doświadczać ludzie zamieszkujący te tunele. Ci sami, którzy jeszcze wczoraj zapewniali ją, uśmiechając się lekceważąco, że nic takiego nie może się wydarzyć, że nic jej nie grozi, dopóki nie spróbuje wyjść na wypaloną atomowym ogniem powierzchnię. To ich lamenty słyszała teraz, to ich głosy milkły kolejno, urywając się gwałtownie, raz na zawsze.
Nie mogła podzielić ich losu!
Nie tutaj i nie teraz!
Potrzebowała jeszcze tylko chwili, pół minuty, nie więcej, by zyskać szansę na umknięcie pogoni. Od ocalenia dzieliły ją dwa zakręty, za którymi – jeśli tylko dopisze jej szczęście – znajdzie upragnione schronienie.
Na najbliższym rozwidleniu skręciła w prawo i tylko cudem zdołała ominąć otwarty na oścież właz, który blokował trzy czwarte wąskiego podrzędnego korytarza. Nie zerknęła nawet w kierunku wnętrza mijanej kwatery, nie musiała tego robić, by wiedzieć, jaki los spotkał jej lokatorów. Chwilę wcześniej, jeszcze przed zakrętem, przeskoczyła nad zwłokami mężczyzny, który tu mieszkał. Krew z licznych ran na jego ciele nie zdążyła się jeszcze rozlać w szeroką kałużę, mogła więc pokonać tę makabryczną przeszkodę, nie zwalniając z obawy przed fatalnym w skutkach poślizgiem. Nieludzkie wycie dobiegające zza otwartego wejścia uzmysłowiło jej, jaki koniec spotka żonę i obie córki zmasakrowanego sąsiada.
Zaczerpnęła głębiej tchu, drżąc na myśl, że jeśli tylko pozwoli się złapać, czeka ją taki sam, a może nawet gorszy koszmar. Zapanowała nad falą paniki, zmuszając ciało do jeszcze większego wysiłku, choć pulsująca w uszach krew zaczynała zagłuszać wszelkie inne dźwięki, nawet skowyty zbliżających się znów prześladowców.
Nagle poczuła ulgę, gdyż dotarło do niej, że otwarty na oścież właz może być zesłaną przez los upragnioną szansą. Skoro ona minęła go z takim trudem, bestie z pewnością stracą tam kolejne sekundy, co pozwoli jej na zwiększenie dystansu o kilka jakże cennych kroków, a to powinno wystarczyć do realizacji śmiałego planu.
Tak.
Tak!
Dobiegający zza jej pleców metaliczny klang, po którym nastąpił wściekły ryk zawodu, zabrzmiał w jej uszach milej od akordów najpiękniejszej muzyki. Szczęście nadal jej dopisywało. Widziała już miejsce, w którym musi skręcić po raz ostatni. Gnała co sił w nogach ku rozwidleniu korytarzy, nie zwalniając ani na moment, choć powinna była to zrobić. Jeszcze krok i zniknie prześladowcom z oczu…
Weszła w zakręt ze zbyt wielką prędkością, uderzając ramieniem o ścianę i tracąc równowagę – tak to przynajmniej musiało wyglądać z perspektywy ścigających ją potworów – jednakże zignorowała przeszywający szczupłe ciało ból, ponieważ… na tym właśnie zasadzał się jej plan!
Teraz musi tylko dokładnie wymierzyć…
Zniknąwszy prześladowcom z oczu, rzuciła się szczupakiem na szorstką betonową wylewkę, mając gdzieś, że ubrudzi i porozrywa znoszone ubranie. Sunęła na brzuchu w kierunku znajdującej się tuż nad posadzką wąskiej kratki, jednej z setek podobnych, które prowadziły do klaustrofobicznie wąskich szybów technicznych. Zdecydowana większość z nich została przyśrubowana na stałe, ale nie ta. Za plecionką z pordzewiałego metalu znajdowała się bowiem jej ulubiona kryjówka, odkryta jeszcze w czasach radosnego dzieciństwa. To tutaj przesiadywała za każdym razem, gdy chciała być sama, nie niepokojona przez dorosłych i rówieśników.
Sektor mieszkalny, leżący w peryferyjnej części kompleksu, świecił zazwyczaj pustkami. Dosłownie jedno rozwidlenie stąd kończyły się wybetonowane korytarze. A dalej… Dalej znajdowały się cele – taką przynajmniej nazwę nadała tym mikroskopijnym pomieszczeniom, gdy po raz pierwszy trafiła w to miejsce. Dlaczego? Każda została zabezpieczona włazem, który miał nietypowy okrągły wizjer zrobiony z niemal niezniszczalnego, grubego na centymetr pleksiglasu.
Nie miała pojęcia, jakie mogło być pierwotne przeznaczenie ciągu dziwacznych komór, wiedziała jedynie, że od lat, z rzadka, bo z rzadka, przetrzymywano w nich schwytane na powierzchni bestie, potrzebne do jakichś badań czy eksperymentów. Od roku jednak, albo nawet od dwóch lat, nie widziała w tym korytarzu żywej duszy.
Poczuła niewysłowioną ulgę, gdy metalowa kratownica ustąpiła pod naporem wysuniętych dłoni. Przegroda uchyliła się niemal do końca, wydając przy tym ciche skrzypnięcie. To wystarczyło.
Pomimo osiągnięcia wieku dwunastu lat uciekinierka wciąż była bardzo szczupła i niewysoka – jak zdecydowana większość jej rówieśników, pozbawionych od urodzenia zbawczego wpływu słońca i wielu witamin – nie miała więc najmniejszych problemów z wsunięciem się do niewiele szerszego od jej ramion otworu. Dalej też poszło gładko. Kratka opadła na miejsce dwie, może trzy sekundy przed pojawieniem się bestii.
Nie miała czasu na odpoczynek, przetoczyła się więc natychmiast, by sięgnąć do zamontowanych przez nią samą rygielków, dzięki którym mogła zablokować od wewnątrz wejście do ciasnej kryjówki. Potem odczołgała się pośpiesznie w głąb szybu, wstrzymując oddech, choć umęczone płuca błagały o tlen, paląc ją żywym ogniem. Tam, z twarzą omotaną grubymi jak tiul pajęczynami, zamarła w bezruchu, tuląc się do plątaniny grubych jak jej przeguby kabli i ciepłych skorodowanych rur. Znieruchomiała, nasłuchując odgłosów dobiegających z korytarza.
Była pewna, że ostatnim manewrem zdoła w końcu zgubić pogoń. Miała też nadzieję, że zanim rozjuszone potwory dotrą do końca ślepego zaułka za celami i zrozumieją, iż nie zniknęła za kolejnym zakrętem, ona sama zdąży się cofnąć szybem technicznym aż do pomieszczenia rozdzielni, w którym będzie mogła skorzystać niezauważenie ze studzienki prowadzącej do rozległego systemu międzypoziomowej kanalizacji. Tam zniknie bestiom z oczu na dobre, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Uśmiechnęła się pod nosem na tę myśl i ruszyła ostrożnie przed siebie.
Zamarła, gdy zza mijanej właśnie kratki dobiegł tupot licznych stóp. Kilka sekund wcześniej awangarda przerzedzonej hordy minęła załom korytarza i zgodnie z jej przewidywaniami popędziła w kierunku znajdującego się dwadzieścia metrów dalej rozwidlenia, dzieląc się tam na jeszcze mniejsze grupki. Potwory nie były aż tak głupie, jak o nich mówiono. W tym samym czasie spenetrowały obie odnogi tunelu mieszczącego rząd cel. Reszta stada, nie zwalniając, pognała za przewodnikami.
Upewniwszy się, że bestie nie odkryły jej fortelu, ruszyła ponownie, lecz zaraz przystanęła, gdyż z zewnątrz, od strony załomu korytarza, dobiegły kolejne, znacznie bardziej niepokojące hałasy. To te ścierwa, które nie zdołały przeskoczyć beczek, uświadomiła sobie, nasłuchując uważnie przez wciąż dokuczliwy łomot krwi w uszach.
Ku jej przerażeniu całkiem niemała grupa ścigających ją bestii najpierw zwolniła, a potem zatrzymała się całkowicie. Z zewnątrz dobiegało teraz wyłącznie głośne dyszenie oraz ciche szuranie, w pewnym momencie rozległy się także jakieś stukoty i zgrzyty, jakby potwory z powierzchni, które dotarły aż do cel, nie tylko zaglądały przez wizjery, lecz także próbowały poruszyć pokrętłami rygli, by dostać się do któregoś z zamkniętych na głucho pomieszczeń.
Może to i dobrze, pomyślała, gdy dotarło do niej, że zajęci badaniem nietypowego odcinka tunelu prześladowcy zapomną na chwilę o jej istnieniu, co powinno wystarczyć…
– Hej!
Skuliła się w kryjówce, jakby ten dobiegający z oddali okrzyk oznaczał, że została zauważona, co było przecież niemożliwe.
– Co jest? – Sekundę później usłyszała charakterystyczny chropawy, ale bez wątpienia damski głos.
– Sama zobacz! – rzucił jeden z podludzi, chyba ten, który przed chwilą się wydarł.
– O ja pierdolę, to przecież… – Zaskoczona kobieta zamilkła w pół słowa, lecz gdy znów się odezwała, mówiła szybciej, podniesionym tonem, jakby to, co zobaczyła w celi, wstrząsnęło nią do głębi. – Kolec, gnaj do windy i ściągnij mi tu Karbalę!
– No weź, Kosa! Dajże odetchnąć! – w nosowym, męskim głosie dało się wyczuć niemal ludzką skargę.
Nie dziwiła się tamtemu, sama z trudem łapała oddech. Jeszcze minuta biegu i po prostu stanęłaby za kolejnym załomem korytarza, nie mając sił na dalszą ucieczkę. Bez względu na to, co miałoby się z nią stać. Wzdrygnęła się na tę myśl.
– Natychmiast! – Kosa nie ustąpiła.
– Tajest – odmruknął zrezygnowanym tonem mężczyzna.
Głośne tupanie zbliżyło się do kryjówki, po czym ucichło stopniowo w oddali, jednakże do końca wymiany zdań w korytarzu było jeszcze daleko.
– Dopadliście ją? – zapytała ta sama kobieta, która odesłała przed momentem Kolca, kierując te słowa do podwładnych wracających ze ślepo zakończonych korytarzy.
– Nie… – odpowiedział jej inny zdyszany mężczyzna, z trudem łapiąc oddech. Pewnie jeden z tych, którzy cały czas biegli na czele watahy. – Zniknęła… Przepadła jak ślepy stalker… po wpadnięciu do Odry… Te tunele kończą się ślepo… Sprawdziliśmy dokładnie… wszystkie pomieszczenia po drodze… prócz tych zamkniętych od zewnątrz na kłódki… – Z każdą upływającą sekundą prymityw odzyskiwał oddech.
To prawda, co o nich mówią, pomyślała. To już nie ludzie, tylko zwierzęta. Mówiące, krwiożercze potwory.
W tej części Otchłani znajdowało się wiele starych magazynów, od dawna pustych i nieużywanych, czego te bestie nie mogły wiedzieć, w przeciwieństwie do kryjącej się przed nimi uciekinierki.
– Szlag by trafił tę małą dziwkę… – Na zewnątrz rozległy się głośne szmery zawodu, uciszone kolejną wypowiedzią dowodzącej hordą kobiety. – Gdzie widzieliście ją po raz ostatni?
– Przed tym zakrętem. – Sapiący musiał wskazać oddalony o dziesięć metrów narożnik.
– Tu nie miała gdzie się schować – ocenił ktoś inny, też bardzo mocno zdyszany. – Zero drzwi, tylko te dziury.
Moment później któraś z bestii kopnęła z całych sił w pobliską kratkę. Na szczęście nie w tę co trzeba – lecz nawet gdyby trafiła na właściwą, grube jak palec bolce powinny wytrzymać impet uderzenia.
Powinny, choć po tylu latach zaniedbań były równie pordzewiałe jak większość niekonserwowanych mechanizmów, zatem…
– Dobra, dość tego dobrego – zadecydowała tymczasem przywódczyni hordy. – To tylko jedna gówniara. Nie mamy czasu na pierdoły. Prędzej czy później wylezie, wtedy ją dopadniemy. Szczerba, zaprowadź swoich ludzi do sektora C, jak było ustalone. Reszta wraca na główny korytarz, tam się przegrupujemy i poczekamy na nowe rozkazy! Ruchy, ruchy na sprzęcie!
Zawiedzeni prześladowcy potruchtali w stronę najbliższego rozwidlenia, na którym rozdzielili się na mniej więcej równe grupy. Skulona w mroku uciekinierka widziała za jedną z kratek ich nogi, a potem, gdy oddalili się bardziej, całe zgarbione, odziane w łachmany sylwetki. Żaden nie zwolnił ani się nie obejrzał. Zachowywali się jak zwierzęta albo maszyny. Otrzymali nowe zadania, więc ruszyli, by je wykonać.
Przy celach ponownie zapanowała względna cisza, zakłócana sporadycznymi odgłosami stłumionych odległością strzałów i znacznie cichszymi, choć o wiele częstszymi wrzaskami. Kraniec kompleksu znajdował się naprawdę daleko od głównego tunelu – zanim goniec dotrze pod windę i wróci tutaj z tą całą Karbalą, minie pięć, może nawet dziesięć minut.
W tym czasie nie tylko zdążę zniknąć w studzience, ale też zdołam sprawdzić, co tak zainteresowało tych podludzi, uznała uciekinierka po dłuższym zastanowieniu.
Bała się powrotu na korytarz, lecz była też ciekawa, co takiego bestie znalazły w jednej z cel. Tak ciekawa, że postanowiła zaryzykować. Podczołgała się bardzo ostrożnie do wyjścia z kryjówki, tam zamarła na prawie pół minuty, nasłuchując uważnie, a potem – przysunąwszy twarz do zimnej jak sama śmierć plecionki ze stali – zlustrowała korytarz. Po ścigających nie było śladu, z zewnątrz nie dobiegał też żaden dźwięk, jeśli nie liczyć ech toczonych w oddali walk, odczekała więc jeszcze chwilę, próbując po raz ostatni zwalczyć pokusę, ale i tym razem okazała się słabsza. Wstrzymując oddech, bardzo wolno odsunęła oba rygielki. Podniosła odblokowaną kratkę, zachowując najwyższą ostrożność, aby zawiasy nie skrzypnęły jak przy otwieraniu, po czym położyła się na plecach i bardzo powoli wysunęła głowę na zewnątrz.
Zamarła, ledwie jej oczy znalazły się po drugiej stronie betonowego muru. Warująca przy samej ścianie, dokładnie pomiędzy kratkami, kobieta o mocno przerzedzonych włosach i pokrytej paskudnymi liszajami twarzy z dziwacznym znamieniem w kształcie krzyża pośrodku czoła wyszczerzyła nieliczne, niemal brązowe zęby, jednakże to nie ten drapieżny uśmiech zmroził serce dziewczyny, tylko czarny jak szata śmierci wylot lufy skierowanej prosto w jej czoło.
Ni…
Tyle zdążyła pomyśleć, zanim dziewięciomilimetrowy pocisk zakończył jej krótkie życie.