Читать книгу O demokracji w Polsce - Robert Krasowski - Страница 7
ОглавлениеI.
Przebieg historii politycznej III RP, opisany w trzech tomach Po południu, ujawnił wiele sprzeczności. Paradoks udanej rzeczywistości i nieudanej władzy. Fenomen bardzo utalentowanych polityków, zarazem bardzo słabych władców. Przepaść między tym, co w polityce się działo, a tym, co z niej zrozumiano. Kolejne sprzeczności i paradoksy układały się w podejrzenie, że nasze wyobrażenia na temat polityki nie pasują do realnej polityki. Rozziew najmocniej ujawnił się w wyobrażeniu, że polityka dużo może i dużo sprawia. W rzeczywistości była raczej bierna i bezsilna. W wyobrażeniu niemal wszystko zależało od niej, w rzeczywistości zależało niewiele.
Obraz polityki zawarty w Po południu nie był wyrazem uprzednich przekonań autora. Przyszedł sam, niechciany, od strony realiów. Wymusiła go niecodzienna sytuacja – długi kontakt z polityką, która już minęła. Czyli polityką odartą ze słów. Na bieżąco mamy kontakt tylko ze słowem. Władza obiecuje, opozycja straszy, media komentują. Co w tych słowach jest prawdą, możemy tylko zgadywać. Biegu realnej polityki nie widzimy, o nim tylko słyszymy. Gdzieś w tle widać coś trwalszego – jakieś wydarzenia, decyzje, ale nie ma w nich jeszcze ciężaru rzeczywistości. Ich znaczenie, ich skutki nie są jeszcze znane. Gdy Trump zostaje prezydentem, trzęsie się cały świat, ale trzęsie się od plotek, obaw i nadziei. Trzęsienie samej rzeczywistości, o ile do niego dojdzie, swoje skutki ujawni z czasem.
Upływ czasu z polityki odsiewa słowa – przechwałki władzy, kłamstwa opozycji, chybione komentarze. Na pierwszy plan wychodzą prawdziwe plany i prawdziwe czyny. Można zajrzeć za kulisy polityki, przeczytać wspomnienia, skonfrontować relacje. Sprawdzić, co politycy myśleli, czym się kierowali, co zrobili, z jakim skutkiem. I wtedy obraz polityki, zapisany w naszej pamięci, rozsypuje się w pył. Kiedy czas zamienia politykę w historię, wyłania się inny świat. Niby dzieją się w nim te same wydarzenia, niby zaludniają go ci sami ludzie, ale mają inne motywy, podlegają innym regułom, wywołują inne skutki.
Nowy świat jest zupełnie nowy. Tak jak świat Kopernika jest innym światem niż Ptolemeusza. Nie porusza się w rytmie potrzeb społeczeństwa, lecz ambicji i namiętności jednostek. Brud, cynizm i egoizm, których woń unosi się nad bieżącą polityką, w nowym świecie nie jest aurą, lecz tworzywem, z którego ten świat jest zbudowany. Bo polityka jest własnością polityków, a nie społeczeństw. A ci o swoją własność biją się jak zwierzęta o łup. Z początku rodzi to wstręt, ale kiedy się dłużej patrzy, ginie wstręt, ginie niechęć, ginie nawet zdziwienie. Reguły polityki są okrutne, ale nie bardziej niż inne prawa przyrody. Podyktowały je ludzkie słabości – władców, ale też poddanych. Słabości dobrze znane, opisane przez historyków, zanalizowane przez literaturę.
II.
Ciekawsze od samej polityki stają się z czasem złudzenia na jej temat. Ich część stanowią pomyłki zrodzone z potoku słów, których na bieżąco sprawdzić nie można. Ale większość wyrasta z czegoś głębszego. Z kurczowego oporu przed prawdą, który pojawia się zawsze, gdy w centrum uwagi staje polityka własnego kraju i własnej epoki. Ten opór nie jest zwykłym błędem umysłu, jest jego protestem. Odmową przyjęcia do wiadomości obrazu realnej polityki. Odmową, która polityce towarzyszy od zawsze.
Uprawianie polityki oraz myślenie o polityce wyrastają z dwóch różnych porządków. Polityka realna, czyli wychodząca spod rąk polityków, jest owocem politycznego rzemiosła. Natomiast polityka wyobrażona jest społecznym buntem przeciw naturze tego rzemiosła. Pierwszą politykę rodzą realia władzy, drugą obywatelskie pasje. Opis polityki realnej portretuje władzę taką, jaką jest, polityka wyobrażonej taką, jaką powinna być. Pierwsza ujawnia porażkę polityki jako narzędzia kierowania losem społeczeństw, druga w tak rozumianą politykę nadal głęboko wierzy.
Dlatego obywatel realnej polityki nie widzi i dostrzec nie może. Wierzy w inną, lepszą równie mocno, jak inni wierzą w Boga. To go czyni odpornym na fakty. Obywatel broni swoich wyobrażeń wytrwale i zaciekle, wbrew doświadczeniu i wbrew logice. Chętnie zagląda za kulisy polityki, ale równie chętnie zapomina, co tam zobaczył. Bo nie szuka dowodów na to, że jego boga nie ma, ale potwierdzenia, że on tam jest. Że w polityce istnieją narzędzia budowy lepszego świata. I że możliwość tej naprawy jest na wyciągnięcie ręki.
III.
Opis wyobrażeń politycznych prowadzi ku elitom. To one są twórcami tych wyobrażeń. Obywatelsko najbardziej rozbudzone, poświęcają polityce mnóstwo uwagi. Budują własne diagnozy, lepią z nich większe całości, które potem zawzięcie w społeczeństwie krzewią. Robią to, bo nie chcą być bierne. Elity sprawiają, że bunt przeciw politycznemu rzemiosłu przechodzi od myśli do czynu. Stale wywierają presję na polityków – żądają, krytykują, rozliczają.
Po 1989 roku kilka razy zdołały się na polityce odcisnąć, co sprawiło, że uznano je za ważnego gracza. Nawet za współreżysera wydarzeń. Ale to nie była prawda, jedynie sypały piach w szprychy. Fałszywe wyobrażenia na temat politycznego rzemiosła nie pozwalały im sensownie włączyć się do polityki. Nie stworzyły wartościowej oferty. Rewoltowały społeczeństwo niepotrzebnie, atakowały politykę niecelnie. Buntując się przeciw brudowi polityki, elity dodawały kolejny brud. Swój własny. Bo ich pasje polityczne nosiły piętno środowiskowych defektów – narcyzmu, próżności, pychy. Elity były ulepione z podobnej gliny co politycy. Napędzała je ambicja. Oraz niepohamowana potrzeba własnej dominacji. Politycy bili się o dominację nad czynami, elity nad umysłami. Oba środowiska grały nieczysto. Politycy udawali, że walczą o dobro wspólne, elity udawały, że wiedzą, na czym to dobro polega. Światy polityki realnej i polityki wyobrażonej w swych mechanizmach nie były bardzo odległe.
IV.
Ta książka opisuje obie twarze polityki na polskim przykładzie. To wąski wycinek, zarówno przestrzeni, jak i czasu. Ale ten wycinek jest naszym jedynym doświadczeniem. Każdy wysiłek uchwycenia ogólniejszych praw rodzić się musi z obserwacji własnego podwórka. Z wiedzy lokalnej, z obserwacji cząstkowej. Keynes zauważył złośliwie, że doświadczenie dwóch pokoleń ludzie traktują jako synonim wieczności. Ironia celna, ale innej drogi nie ma. Chcąc zrozumieć politykę w ogóle, oglądać ją musimy w szczególe.
Wielu czytelników uzna, że patrząc na polskie podwórko, zobaczyliśmy jedynie polskie podwórko. I to jedynie w przejściowym okresie. Być może. Ale kto zechce, zobaczy więcej. Nasz region przez dziwność swoich losów jest niezłym miejscem poznawania świata. Choć leży na peryferiach, wiele rzeczy jaśniej tu widać. Kiedyś wyraźniej widać stąd było carat, potem nazizm, wreszcie komunizm. A dziś liberalną demokrację. A widać ją wyraźniej, ponieważ pamiętamy, jak żyło się bez niej. Możemy sprawdzić, co naprawdę w polityce zmieniła.
Dla Zachodu jesteśmy barbarzyńcami, którzy dopiero dostali do ręki nowoczesne narzędzia, więc nigdy nas nie spytają o ich ocenę. Jeśli coś nam się nie udaje, obwiniają nas, a nie narzędzia. Mają sporo racji. Co nie zmienia faktu, że my z kolei, patrząc na miałkość polskiej polityki, dostrzec możemy, że jest ona cząstką miałkości powszechnej. Zachód jej nie widzi, bo uciekł w politykę wyobrażoną. Karmi się planami, strategiami, koncepcjami. W każdej wielki sukces czeka za pierwszym rogiem historii. Wystarczy kilka ruchów. Jednak tych ruchów nigdy nie robi.
Narodziny polskiej demokracji zbiegły się z triumfem amerykańskiej. Upadek komunizmu sprawił, że Ameryka stała się światową potęgą na miarę kilku w historii. Od tej chwili kroczymy niejako równolegle. Demokracja amerykańska przez świat, polska demokracja przez swoje małe poletko. Gdy porównamy je obie, nie mamy czego się wstydzić. Nasza polityka była marna, ale amerykańska też. Przez trzy dekady największa na świecie demokracja trwoniła swoją pozycję. Zmieniali się prezydenci, ale Ameryka niezmiennie malała. Każda kolejna kadencja był krokiem do tyłu, zarówno w polityce zagranicznej, jak i w krajowej.
V.
Kiedy Polska zaczęła przygodę z demokracją, mogła wierzyć, że dostała do ręki zaczarowaną różdżkę, zaawansowany produkt rewolucji w politycznej technologii. Po latach wiadomo, że to było złudzenie. Nie dlatego, że Polacy owo cudo popsuli, ale ponieważ różdżki nie było. Demokracja nie pociąga za sobą lepszej polityki. Ani w Polsce, ani gdzie indziej. Bo demokracja z polityką przegrała. Przyniosła społeczeństwom liczne korzyści, ale natury polityki zmienić nie zdołała. Nie wzięła polityki pod swój but, ale sama została wzięta pod niego.
Polityka nie stała się narzędziem w rękach demokracji. To demokracja jest kolejnym narzędziem w rękach polityki. Zmieniają się epoki, zmieniają ustroje, a polityczna profesja oparła się zmianom. Tukidydes, Platon, Machiavelli, Szekspir, Marks, Pareto, Weber – każdy z nich opisał realną politykę swojej epoki. I wszystkie portrety były do złudzenia podobne. Również portret dzisiejszej nie wykroczył poza tamte kontury.
Te kontury, owa wieczna natura polityki, stały się głównym przedmiotem książki. One są tym, co prawdziwe. Resztę stanowią historyczne maski, jakie polityka przywdziewa. Dziś nosi ona maskę demokracji, co sprawia, że wszyscy w polityce szukają jej demokratycznego makijażu – haseł, idei, obietnic. Tak mocno skupiają się na nich, że pod maską nie widzą twarzy. Nie widzą realnej polityki. Czyli walki o władzę, która wraz z sukcesem zamienia się w walkę o utrzymanie władzy. Walki, w której idee, moralność czy dobro społeczne są tylko narzędziem.
VI.
Co na to powie czytelnik? Niejeden stwierdzi, że brakuje mu wymiaru moralnego. Że opis pomija wartości, idee, sprawy. To prawda. Jednak nie dlatego, że autor je lekceważy. Ale ponieważ mimo szeroko otwartych oczu ich obecności nie dostrzegł. W realnej polityce nie zarysowały swojego znaczenia. Również recenzent powinien mieć to na uwadze. Zanim zgłosi pretensję do książki o Księżycu, że nie wspomniała o tlenie, niech przedstawi dowód, że tlen na Księżycu istnieje. Ale dowód uczciwy. Czyli dowód na istnienie tlenu, a nie na istnienie potrzeby tlenu. Bo tak wygląda pisanie o wartościach w polityce. Autorzy słusznie zakładają, że kręgosłup moralny jest polityce potrzebny. Ale od tej myśli przeskakują do zupełnie innej – że polityka ten kręgosłup posiada. Nic bardziej mylnego. Realność potrzeby czegoś wcale nie dowodzi istnienia tego czegoś.
Mieszkańcy demokracji zbyt pospiesznie uwierzyli, że polityka została ujarzmiona. Że demokracja zmieniła ją w udomowione zwierzątko. Dawny lew stał się koniem, pokornym i pracowitym. Nie lubi już smaku krwi, woli koniczynę. Kto chce wierzyć w podobne opowieści, niech wierzy. Ale ta książka nie jest dla niego. Nie podziela ona liryzmu swojej epoki, nie mruczy pogodnych kołysanek. Lwy opisuje jako lwy. Nie potępia ich ani nie usprawiedliwia. Po prostu opisuje. Skąd się biorą, jak się rozwijają, kiedy zaczynają polować, czy ofiar szukają z głodu, czy z radości zabijania. To, co myślą o nich antylopy, do wiedzy o lwach niczego nie wnosi. To, o czym marzą antylopy, również. W ogóle co to za pomysł, aby o lwy pytać antylopy?
Kto chce zrozumieć zachowania władzy, patrzy na władców, a nie słucha podanych.
VII.
I sprawa ostatnia. Książka nie opisuje bieżących wydarzeń. Ale je tłumaczy. Bo to, co się w Polsce dzieje, ilustruje główne tezy książki. Partię traktującą władzę i państwo jak własność prywatną. Zarozumiałe elity, które nic nie pojmują z polityki, przez co są niezdolne stawić jej czoła. Zdezorientowany demos, miotający się w kręgu niemądrych decyzji. I obojętną na nich wszystkich rzeczywistość. Konflikt przeżywany przez wielu jako apokalipsa nie jest niczym nowym. Jest kolejnym rozdziałem tego, co zawsze. Może bardziej gorącym. Ale nawet to nie jest pewne.