Читать книгу The Crown - Robert Lacey - Страница 12

Lord Louis „Dickie” Mountbatten

Оглавление

hrabia Mountbatten Birmy

(1900–1979)

grany przez Jareda Harrisa

Szczupły, przystojny, czarujący i bezwstydnie namolny Louis Mountbatten mógł przypisać sobie część zasług za zaaranżowanie spektakularnego małżeństwa swojego siostrzeńca – i często to robił. Pochodzący z tylnych ław rodziny królewskiej „wuj Dickie” w późniejszych latach jeszcze bardziej zbliżył się do jej wewnętrznego kręgu jako mentor i „honorowy dziadek” księcia Karola. W rzeczywistości na chrzcie otrzymał imiona Louis Francis Albert Victor Nicholas, więc nie było wśród nich „Richarda”, który usprawiedliwiałby zdrobnienie „Dickie”; rodzinne tłumaczenie było takie, że to wariacja na temat jego ostatniego imienia dla odróżnienia go od jego wuja, Nicky’ego, czyli cara Mikołaja II. Jako admirał floty podczas wojny zasłużył się w Birmie (obecnie Mjanma), ale jego największe osiągnięcia przypadają na lata 1947–1948, kiedy jako wicekról Indii przyczynił się do częściowego powstrzymania rozlewu krwi podczas brutalnego podziału Indii i Pakistanu. IRA chełpiła się wielkim sukcesem, gdy w sierpniu 1979 roku udało jej się przeprowadzić udany zamach na Mountbattena, wysadzając w powietrze jego łódź podczas rodzinnego wyjazdu na ryby u brzegów hrabstwa Sligo. Jednak zamachowcy podarowali mu jedynie pogrzeb bohatera, o którym mógł tylko marzyć. Nawet najzacieklejsi krytycy ego Mountbattena musieli przyznać, że mu się należał.


Rosnąca nieprzychylność wobec Filipa jednak tylko jeszcze bardziej utwierdziła Elżbietę w jej postanowieniu. Latem 1946 roku Filip wziął kilkutygodniowy urlop w szkole marynarki, gdzie był instruktorem, by dołączyć do rodziny królewskiej podczas jej corocznych wakacji w Szkocji. Tam, jak głosi legenda, w malowniczym górskim zakątku z widokiem na zamek Balmoral, oficjalnie się oświadczył i został przyjęty. Elżbieta miała niespełna dwadzieścia jeden lat i przystając na prośbę rodziców, zgodziła się zaczekać ze ślubem do uzyskania pełnoletniości, ale dobrze wiedziała, kogo kocha i chce za męża.

„To było logiczne następstwo ciągu zdarzeń – opowiadał później Filip swojemu biografowi, z uporem bagatelizując romantyczną otoczkę. – Wszystko było poniekąd zaaranżowane”. Kwestią upublicznienia informacji o zaręczynach rządziły względy praktyczne. Po zakończeniu wojny pałac Buckingham miał dwa priorytety: okazanie wdzięczności narodom Imperium za wojenne wsparcie oraz rekonwalescencja podupadłego na zdrowiu króla. Zaplanowana na wiosnę 1947 roku rodzinna podróż do RPA zgrabnie łączyła oba te zadania. Jerzy VI z radością wyczekiwał tej wycieczki do ciepłych krajów w towarzystwie najbliższej rodziny, którą pieszczotliwie nazywał „naszą czwórką”. Na tym obrazku nie było miejsca dla zięcia.


Dziewiętnasty listopada 1947 roku: wieczór kawalerski świeżo upieczonego JKW barona Greenwich z Greenwich, hrabiego Merioneth, księcia Edynburga i kawalera Orderu Podwiązki, vel kapitana Filipa Mountbattena (w środku), zorganizowany z tradycyjną marynarską pompą przez jego wuja, lorda Louisa „Dickiego” Mountbattena (drugi od prawej z cygarem).

Osiągnięto kompromis. Król wyraził zgodę na zaręczyny córki, które miały jednak zostać ogłoszone dopiero po powrocie z zamorskich wojaży. W październiku Elżbieta i Filip pojawili się na ślubie Patricii, córki lorda Mountbattena, w parafialnym kościele w Romsey w Hampshire, gdzie umyślnie trzymali się z daleka od siebie. „Kiedy wrócę – powiedziała Elżbieta do wieloletniej przyjaciółki swej babki, lady Airlie, dziękując jej za «zaliczkowy» prezent na dwudzieste pierwsze urodziny – czeka nas okazja do świętowania, a może nawet dwie”. Południowoafrykańska podróż była wielkim triumfem Elżbiety, a jej punktem kulminacyjnym było ślubowanie, które złożyła w dniu uzyskania pełnoletniości, transmitowane tego samego wieczoru: „Ślubuję wobec was wszystkich – zaczęła swoim dźwięcznym, dziewczęcym głosem – iż całe swoje życie, bez względu na to, czy będzie ono długie, czy krótkie, poświęcę służbie waszej i naszej wielkiej imperialnej Wspólnoty Narodów, do której wszyscy należymy. Jednak bez waszej pomocy nie wystarczy mi sił, by wypełnić to przyrzeczenie, dlatego z tego miejsca proszę was o wsparcie, będąc pewną, że mi go niezawodnie udzielicie”.


Przemówienie zostało przygotowane przez „Tommy’ego” Lascellesa, surowego tradycjonalistę i osobistego sekretarza Jerzego VI, który w swoim podsumowaniu wizyty chyli czoła przed Elżbietą: „Niezwykle się rozwinęła, i to z każdej strony… – pisze w swoim dzienniku Lascelles. – W razie potrzeby potrafi zabawić starych nudziarzy ze zręcznością godną swej matki, nigdy się nie oszczędzając przy tych wyczerpujących królewskich obowiązkach. Jak na swoje młode lata wykazuje niebywałą dbałość o dobre samopoczucie innych”.

Ta troska o komfort innych, jak zauważa sekretarz, który swego czasu służył Jerzemu V, Edwardowi VIII i Jerzemu VI, nie wspominając o królowej Marii i – wydawałoby się – czarującej królowej Elżbiecie, „nie jest cechą charakterystyczną tej rodziny”. Księżniczka Elżbieta w pełni dojrzała. Była gotowa – a gotowa być musiała. Po powrocie z RPA król Jerzy VI czuł się i wyglądał jak wrak człowieka. Podczas swojej dwunastotygodniowej nieobecności stracił niemal osiem kilogramów i zaczął cierpieć na bolesne skurcze nóg. Jego sekretarze często byli świadkami, jak kopie w gabinetowe biurko, próbując przywrócić krążenie krwi, co było oznaką spowodowanej paleniem miażdżycy i problemów z dopływem krwi do kończyn dolnych. Bezpośrednim objawem tych przypadłości była porywczość króla, która podczas choroby sięgnęła zenitu – oraz uparte nieprzyjmowanie do wiadomości, iż w końcu nadszedł czas, by jego córka wzięła ślub z Filipem.

Z kolei Elżbieta i Filip jeszcze nigdy nie byli tak zakochani i tak zdeterminowani. Na początku czerwca 1947 roku Filip zapewniał w liście swoją przyszłą teściową, że odłożenie planów ślubnych do powrotu rodziny królewskiej z RPA było słuszną decyzją, lecz teraz on i księżniczka pragną rozpocząć wspólne życie. Czynnikiem decydującym było przeświadczenie Elżbiety o słuszności swego wyboru. Bez względu na wątpliwości rodziców ona nie miała żadnych, a skończywszy dwadzieścia jeden lat, stała się osobą dorosłą i nie chciała dłużej czekać. Posłuszna córka wreszcie postawiła na swoim, a w obliczu jej twardego zdecydowania para królewska musiała zaakceptować to, co nieuniknione. „Zna go od dwunastego roku życia – pisała wciąż zmartwiona królowa do swojej siostry May w «wielkim sekrecie» (dwukrotnie podkreślone czarnym i czerwonym tuszem) w liście z siódmego lipca 1947 roku. – Myślę, że darzy go szczerym uczuciem, i modlę się, by była bardzo szczęśliwa”. Trzy dni później informacja o zaręczynach została podana do publicznej wiadomości. „Król i Królowa mają wielką przyjemność – czytamy w komunikacie pałacu Buckingham – ogłosić zaręczyny swojej umiłowanej córki, Księżniczki Elżbiety, z Filipem Mountbattenem, kapitanem Marynarki Królewskiej, […] związek małżeński, na który Król z radością wyraził zgodę”. „Po uroczystym obiedzie oboje przyszli do mnie z wizytą, promieniejąc szczęściem” – pisała uradowana królowa Maria, która podarowała wnuczce część rodzinnych klejnotów. Mabel Airlie była pod wrażeniem tego, jak trafnie wysłużony mundur Filipa odzwierciedlał ciężką sytuację gospodarczą w kraju: „Typowy «powojenny szyk». Podobało mi się, że w przeciwieństwie do tego, co zrobiłoby wielu na jego miejscu, nie sprawił sobie z tej okazji nowego, by zrobić wrażenie”.

W powojennej Wielkiej Brytanii życie było ciężkie. Wciąż obowiązywała reglamentacja z czasów wojny: odzież, podobnie jak żywność, można było kupić jedynie na kartki z wydawanych przez władze specjalnych książeczek. Oficjalnie promowany duch zaciskania pasa i odbudowy wojennych zgliszcz rodził niewygodne pytania co do odpowiedniej skali nadchodzącego królewskiego ślubu. W oczach księżniczki Elżbiety dzielenie się z narodem swoim szczęściem oznaczało również dzielenie jego bolączek. Kwestia kosztów i przepychu królewskich uroczystości miała dzielić naród przez cały okres jej panowania, ale to Aneurin Bevan, lider lewego skrzydła laburzystów, przedstawił kontrowersję w szerszej perspektywie. „Dopóki mamy monarchię – stwierdził – jej rola musi być wypełniana w odpowiedni sposób”. I takie też były powszechne odczucia dwudziestego listopada 1947 roku, w dniu królewskich zaślubin. Lista ponad tysiąca pięciuset prezentów ślubnych stanowi świadectwo niezwykłej szczodrości zwykłych obywateli. Wiele kobiet oszczędzało swoje kartki reglamentacyjne, by przesłać księżniczce najbardziej pożądane w owym czasie kobiece zdobycze: „351 – pani Davidowa Mudd: para nylonowych pończoch. 352 – panna Ethel Newcombe: stara koronka. 353 – pani E. Klarood: para nylonowych pończoch”.

Ludzie, którzy jeszcze kilka lat wcześniej biegli do schronów przeciwlotniczych, mogli teraz świętować i śmiać się na ulicach. Cytując historyka Bena Pimotta, była to „swego rodzaju parada zwycięstwa na cześć wolności” – oraz monarchii konstytucyjnej. „Miłość do osoby Króla i jego rodziny – napisał G.M. Trevelyan w oficjalnym programie uroczystości – przydaje ciepła i emocji surowej obywatelskiej świadomości tradycji historycznych kraju i jego jedności politycznej. W tych prozaicznych czasach jest to swego rodzaju poezja popularna”.

Ślub dopomógł rodzinie w pojednaniu. „Byłem tak dumny z Ciebie i szczęśliwy, że mam Cię przy sobie podczas naszego długiego spaceru w opactwie westminsterskim – pisał po ceremonii do swojej córki król. – Ale oddając Cię arcybiskupowi, czułem, że tracę coś bardzo cennego. […] Tak się cieszę, że napisałaś do Mamy, iż uważasz długie oczekiwanie na zaręczyny, a potem na ślub, za słuszną decyzję. […] Widzę, że jesteś bezgranicznie szczęśliwa z Filipem, i tak być powinno, ale życzeniem Twego jak zawsze kochającego i oddanego papy jest: «nie zapomnij o nas»”. Ze strony Elżbiety wszystko zostało przebaczone. „Najdroższa Mamo – pisała drugiego dnia swojego miesiąca miodowego z Broadlands, majątku Mountbattenów w Hampshire. – Nie wiem, od czego zacząć ten list ani co napisać, ale wiem, że muszę ubrać w słowa to, co dla mnie tak ważne. […] Mam najlepszych rodziców na świecie i mogę tylko żywić nadzieję, że wychowam swoje dzieci w takiej samej atmosferze miłości i prawości, w jakiej dorastałyśmy z Małgorzatą”. Narodziny zdrowego syna i dziedzica niespełna rok później dopełniły obrazu rodzinnego i narodowego szczęścia. Książę Karol urodził się czternastego listopada 1948 roku, a księżniczka Anna niespełna dwa lata później. „Cudowne istotki – pisała zakochana w nich babcia. – Nawet nie wiesz, jaką różnicę sprawia [ich] obecność w domu – wszyscy ogromnie je kochają, a one niewymownie nas rozweselają. Dziękuję Ci bardzo, że pozwoliłaś im przyjechać”.

Na początku 1951 roku mały książę i księżniczka zamieszkali u swoich dziadków w Royal Lodge w Wielkim Parku Windsorskim, dlatego że ich matka wyjechała za granicę, by po raz pierwszy i ostatni zakosztować w miarę normalnego życia. Filip, zgodnie z życzeniem swoim i pałacu, kontynuował karierę w marynarce, odbywając aktywną służbę na Malcie, a Elżbieta mu towarzyszyła. Łącznie przez niemal rok z dwiema przerwami mogła robić stosunkowo zwyczajne rzeczy, na przykład pływać i opalać się na plaży, jeździć własnym autem i co dziesięć dni wpadać do salonu fryzjerskiego Tony’ego w Shemie na mycie i układanie włosów w cenie sześciu szylingów.

W sobotnie wieczory para książęca spotykała się z innymi oficerami i ich żonami na kolacjach z tańcami w sali balowej Hotelu Phoenicia, gdzie Filip słuchał Duke’a Ellingtona (Take the „A” train), a Elżbieta tańczyła sambę. I nic dziwnego, że po tych wszystkich wspólnych wieczorach w Balmoral oboje świetnie radzili sobie ze szkockim tańcem ludowym w ośmioosobowym kółeczku. „Byli tacy zrelaksowani i swobodni, przychodząc i wychodząc, kiedy chcieli… – wspomina te maltańskie przygody John Dean, osobisty służący księcia Filipa. – Myślę, że był to ich najszczęśliwszy okres”.

Filip tymczasem spełnił swoją życiową ambicję, by dowodzić własnym statkiem. Po kilku miesiącach służby, jako pierwszy oficer na niszczycielu klasy C HMS „Chequers”, objął dowództwo nad fregatą HMS „Magpie” wchodzącą w skład wciąż pokaźnej brytyjskiej floty śródziemnomorskiej. Dukey („księciunio”), jak go nazywano za plecami, szybko zaimponował swojej załodze marynarskimi umiejętnościami, pokonując trudne mielizny i dokonując precyzyjnych zwrotów. Filip zabronił załodze zwracać się do siebie tytułami królewskimi, a zaimponował jej członkom jeszcze bardziej, gdy rozebrał się do pasa, by zasiąść przy wiośle jednego z welbotów fregaty i poprowadzić ich do zwycięstwa w dorocznych regatach floty, w których „Magpie” wygrała sześć z dziesięciu wyścigów. W lutym 1951 roku Dukey wraz z żoną, która często gościła na pokładzie fregaty męża, miał oglądać nabrzeżne kwatery małżeńskie z pokojami dziecięcymi, by sprowadzić swoje pociechy.


Dwudziesty listopada 1947 roku: księżniczka Elżbieta i książę Edynburga pozują w pałacu Buckingham z gośćmi weselnymi, w tym z drużbą i zarazem kuzynem Filipa, markizem Milford Haven (w pierwszym rzędzie, pomiędzy panną młodą a księżniczką Małgorzatą trzymającą bukiet), królową matką Elżbietą (w pierwszym rzędzie, czwarta z prawej w szarfie), królową Marią (tuż za młodą parą) oraz wniebowziętym mózgiem operacji „Ślub”, lordem Louisem „Dickiem” Mountbattenem (ostatni rząd, trzeci z lewej). Z powodu powojennej wrogości Brytyjczyków do niedawnego agresora na liście gości nie znalazła się żadna z mieszkających w Niemczech sióstr Filipa. Trzy z nich wyszły za prominentnych nazistów.

Tymczasem w Londynie stan zdrowia Jerzego VI się pogarszał. Gdy w maju 1951 roku otwierał wystawę Festiwalu Wielkiej Brytanii na południowym brzegu Tamizy, pięćdziesięciopięcioletni król wyglądał na nad wiek wycieńczonego i wkrótce musiał opuścić uroczystość, by położyć się do łóżka z powodu, jak się wydawało, ataku grypy. Rentgen wykazał cień na lewym płucu, rozpoznany przez lekarzy jako lekkie zapalenie płuc, mniej ostre od zwyczajnego, które można było wyleczyć zastrzykami penicyliny. Król był przykładnym pacjentem i starannie notował swoje objawy, by dopomóc lekarzom. Szczególną wiarę pokładał w lekach homeopatycznych przepisywanych mu przez jego ulubionego doktora Weira, a jednemu ze swoich koni wyścigowych nadał nawet imię Hypericum – od nazwy specyfiku na bazie dziurawca od owego medyka.


Jednak mijały tygodnie, a król, ku swojemu niezadowoleniu, wciąż pozostawał przykuty do łóżka, niezdolny „przegonić wirusa”, jak to określał. Elżbieta wróciła więc z Malty, by pomóc w tradycyjnych letnich obowiązkach królewskich. Na początku czerwca przeczytała mowę powitalną na bankiecie na cześć przybyłego z wizytą króla Norwegii Haakona, a następnie zastąpiła ojca podczas uroczystej parady z okazji jego urodzin na placu defilad Gwardii Konnej, dosiadając Winstona – mierzącego metr sześćdziesiąt kasztanowego wałacha, którego w poprzednich latach dosiadał Jerzy VI.

„To musiała być dla niej ogromna katorga – pisała do króla królowa Maria – ale przez całą ceremonię zachowywała tak wielki spokój i opanowanie, że oglądanie jej było prawdziwą przyjemnością”. Pod koniec lipca Filip wrócił do Clarence House na The Mall, londyńskiego domu i siedziby książęcej kancelarii, który wraz z Elżbietą dla siebie wyremontowali. „Minie dużo czasu, zanim znów będę ich potrzebował” – stwierdził z żalem, patrząc, jak osobisty służący rozpakowuje i wiesza w szafie jego białe marynarki. Na jesieni para miała odwiedzić Kanadę i już zanosiło się na to, że będzie musiała zastąpić króla i królową podczas zaplanowanej na następny rok długiej podróży do Kenii, Cejlonu oraz Australii i Nowej Zelandii. Zaplanowano ją z nadzieją, że spędzenie zimy w słonecznych krajach wzmocni króla, którego wciąż męczył uporczywy kaszel. Kolejne badania we wrześniu potwierdziły najgorsze obawy lekarzy. Zalecono operację. „Jeśli pomoże mi wrócić do zdrowia, to nie mam nic przeciwko temu – powiedział król. – Ale na samą myśl o skalpelu…” Pójście do szpitala tylko zwiększyłoby królewski stres, więc chirurdzy postanowili stworzyć replikę głównej sali operacyjnej Westminster Hospital w pałacu Buckingham, zaopatrując wysoko sklepioną Buhl Guest Suite w regulowany stół operacyjny, butle tlenowe i gazowe, mocne lampy zabiegowe oraz sprzęt do sterylizacji narzędzi. Sala znajdowała się na pierwszym piętrze, a jej okna wychodziły na The Mall, więc by zapewnić pacjentowi ciszę i spokój podczas operacji oraz późniejszej kilkutygodniowej rekonwalescencji, lekarze poprosili o chwilowe przeniesienie codziennej uroczystej zmiany warty z głównego dziedzińca przed pałac św. Jakuba na The Mall.

Królowi powiedziano, że w wyniku „zmian w strukturze” konieczne jest usunięcie całego lewego płuca. Nie dopytywał o naturę owych zmian. Ale już Winston Churchill, który przygotowywał się właśnie do walki w zaplanowanych na następny miesiąc wyborach parlamentarnych, zapytał swojego osobistego lekarza, Charlesa Morana, dlaczego specjaliści wyrażają się tak mętnie. „Bo nie chcą nazwać rzeczy po imieniu i przyznać, że to rak” – odparł Moran. Słowo „rak” nigdy nie padło z ust lekarzy w rozmowie z królem, królową czy pozostałymi członkami rodziny królewskiej, choć po operacji usunięcia lewego płuca dwudziestego trzeciego września dla chirurgów stało się jasne, że są przerzuty do prawego. W najlepszym wypadku Jerzemu VI zostało kilka miesięcy życia. Wieczorem w dniu operacji – kiedy przed pałacem Buckingham zebrał się ponad pięciotysięczny tłum, by czuwać w ciszy – pamiętnikarz Harold Nicolson odebrał telefon od Wilsona Harrisa, redaktora naczelnego pisma „The Spectator”, z prośbą o napisanie nekrologu Jerzego VI na podstawie podejrzeń Charlesa Morana. Moran powie później Wilsonowi: „Nawet jeśli król przejdzie pomyślnie operację, ma przed sobą mniej niż rok życia”.

„Stan króla [jest] poważny – napisał nazajutrz Nicolson. – Wszyscy mówią tylko o tym, a wybory poszły w niepamięć. Cóż za dziwna rzecz, monarchia!” Na początku października król wciąż był zbyt słaby, by wstać z łóżka i pojawić się na zebraniu Tajnej Rady Królewskiej w celu formalnego zatwierdzenia prorogacji (zawieszenia) parlamentu do wyborów. Tak więc piątego października przy drzwiach jego sypialni zebrała się niewielka delegacja Rady, a Lord Przewodniczący odczytał porządek obrad. Jerzy VI wyszeptał z trudem słowo „zatwierdzam”, a Lascelles przyniósł mu do łóżka niezbędne dokumenty, na których król drżącą ręką złożył podpis.


Wybory, które odbyły się dwudziestego piątego października i zostały wygrane minimalną przewagą głosów przez jego starego druha i wojennego kompana, Winstona Churchilla, zdawały się tchnąć w króla nowe siły. Gdy Churchill przedłożył mu proponowaną listę ministerialnych powołań, królewskie sokole oko dostrzegło, że za nazwiskiem Anthony’ego Edena jako Sekretarza Spraw Zagranicznych dopisano „wicepremier” – ochłap rzucony przez Churchilla dla udobruchania swego ambitnego człowieka numer dwa. Jerzy VI władczym gestem przekreślił dopisek, ponieważ, jak twierdził, naruszał on jego królewską prerogatywę wyboru następcy premiera w razie jego śmierci bądź ustąpienia ze stanowiska.

W następnych tygodniach jego stan zdrowia wciąż się poprawiał. Czternastego listopada czuł się na tyle dobrze, by pojawić się na trzecich urodzinach księcia Karola, gdzie sfotografowano go siedzącego z uśmiechem na sofie obok wnuka. Narzucona sukcesja polityczna może i została ucięta, ale królewska miała się bardzo dobrze.

W grudniu Jerzy VI był na tyle silny, by napisać i nagrać swoje tradycyjne świąteczne orędzie radiowe, po czym rodzina królewska wyjechała do Sandringham, by jak zwykle spędzić tam Boże Narodzenie. Wyglądało na to, że aktywny monarcha wrócił do siebie, ciesząc się kilkoma czynnymi tygodniami zimowego myślistwa, które tak kochał. Ale gdy ostatniego dnia stycznia 1952 roku jego córka wraz z mężem wyruszyli do Kenii, gotowi na rozpoczęcie długiej odysei po południowej półkuli w zastępstwie króla i królowej, osobisty sekretarz księżniczki Elżbiety, Martin Charteris, miał w teczce zapieczętowane koperty zawierające roboczą wersję Deklaracji Intronizacyjnej oraz przesłanie do obu izb parlamentu.

The Crown

Подняться наверх