Читать книгу Przebłysk. Dookoła świata, dookoła siebie - Robert Rient - Страница 5

Оглавление

.

Wyprowadzam się dzisiaj i nigdzie nie wprowadzam. Nie mam mieszkania, samochodu, kredytu, żadnych stałych rachunków do opłacania, poza tym za telefon komórkowy. Za miesięczny czynsz w Warszawie można kupić bilet na koniec świata. Odkładałem na tę podróż od trzech lat. Wiem tyle, że chcę pojechać koleją transsyberyjską, stracić adres i nie wiedzieć, gdzie będę mieszkał, gdy wrócę. Umysł obraca również myśl, by nie wrócić.

Jest 31 stycznia 2016 roku. Dwudziesta druga wyprowadzka. Dobytek dzielę[1] na cztery kategorie: umiłowane, praktyczne, doczesne i niezbędne. Umiłowane jest stare drewniane biurko, przy którym piszę, i półtorametrowe drzewko cytrynowe. Wyrosło osiem lat temu z pestki wsadzonej do doniczki. Umiłowane bierze pod opiekę przyjaciółka z Wrocławia. Kartony z książkami, ubrania na każdą porę roku, garnki, talerze, sztućce i mnóstwo innych sprzętów tak zwanego gospodarstwa domowego zwożę siedem pięter w dół. Doczesne ląduje w piwnicy u Sherondy, od której wynajmowałem mieszkanie. Rzeczy praktyczne, do których należą głównie dokumenty, zawożę do rodziców w Szklarskiej Porębie. Niezbędne zabieram ze sobą. Całość waży dziewiętnaście kilogramów, z czego niemal ćwierć to wysokie czarne wojskowe buty i zimowa kurtka. Poza tym ubrania, komputer, aparat fotograficzny, telefon, paszport, lekarstwa, kosmetyki, jedna, za to ważąca ponad kilogram książka, czytnik e-booków, notatnik, długopisy, stopery do uszu. Niezbędne okazuje się niezwykle lekkie w porównaniu z doczesnym. Pakuję niezbędne do dwóch plecaków, podróżnego i podręcznego, który ze względu na dwa sprytne uchwyty z powodzeniem udaje torbę. Gdybym jednak zapragnął mieć wolne ręce, ten podróżny założę na plecy, a mniejszy na klatkę piersiową. Wygodna, odrobinę ciężka wolność.

W Szklarskiej Porębie Średniej wsiadam do pociągu, który zawiezie mnie do Warszawy. Tam przesiądę się w kolejny, jadący przez Białoruś do Moskwy. Za oknem wszystko i wszystko w ruchu. Odcinek do Górzyńca wije się wśród wzgórz za obrzeżami Karkonoskiego Parku Narodowego. Tory układają się w serpentynę biegnącą przez skalny tunel, most nad Małą Kamienną, niewielkie urwiska i las świerkowo-bukowy, w którym można wypatrzyć sarny. Niebo zagarniają Sudety z wyraźnie odznaczającym się szczytem Szrenicy i postrzępionymi wierzchołkami Śnieżnych Kotłów. W tym miejscu, od lat, odkładam najbardziej wciągającą książkę i patrzę za okno. Siedzę nieruchomo, uśmiechnięty, tyle świata, żaden mój.

Jest jeszcze jeden powód podróży, który miałem przemilczeć. Czasami, wciąż, chcę umrzeć. Myśl o unicestwieniu przeszywa codzienność, którą od lat nazywam dobrą. Nie jest to opowieść o smutku, ukrytej rozpaczy, wypartych traumach. Pomysł o śmierci – to krótkie, zimne pragnienie – powraca, gdy czuję się wyrwany, gdy doświadczam pustki. Czasami jest to pragnienie snu, zniknięcia, ucieczki, czasami pragnienie Boga, bycia uratowanym, porwanym, przebudzonym. Głód zespolenia przy jednoczesnym unikaniu grup, porzuceniu religii, wspólnot i wszelkich zorganizowanych społeczności. Od lat, gdy podróżuję autobusem albo samolotem, wraca do mnie ta sama fantazja. Ja i nieznani sobie nawzajem pasażerowie zostajemy uprowadzeni, wyrwani z codzienności i bliskich relacji, zmuszeni do życia razem na odległej wyspie albo w innej zamkniętej przestrzeni. Mamy równe szanse i to samo przeznaczenie: być rozpoznanym. Nie poznanym czy uznanym, wybitnym liderem albo sprawnym podwładnym. Być naprawdę rozpoznanym, ostatecznie wolnym.

Przebłysk. Dookoła świata, dookoła siebie

Подняться наверх