Читать книгу Misja błazna. Złotoskóry – tom I - Робин Хобб - Страница 11

Rozdział 3
Rozstania

Оглавление

Rozumienie to zły czar, który często spada na dzieci. Aczkolwiek uważa się je za rezultat parzenia się ze zwierzętami, w istocie jego przyczyny są inne. Mądry rodzic nie pozwoli dziecku bawić się ze szczeniętami lub kociętami, które są jeszcze karmione piersią, ani nie dopuści do tego, by spało w tym samym pomieszczeniu, w którym śpią zwierzęta. Umysł śpiącego dziecka jest bowiem najbardziej podatny na sny zwierząt, a także na przyswojenie sobie ich języka. Skutki działania tej obrzydliwej magii często objawiają się w wielu kolejnych pokoleniach, a obdarzone Rozumieniem dziecię może pojawić się nawet w najszacowniejszej rodzinie. Jeśli tak się stanie, rodzice powinni znaleźć w sobie dość siły, by zrobić wszystko, co trzeba, dla dobra całej rodziny. Powinni również odszukać wśród służby osobę, której zła wola lub niedbalstwo doprowadziły do zarażenia, i odpowiednio ją ukarać.

Szarawego „Choroby i niedomagania”

Zanim nadszedł świt i odezwały się pierwsze ptaki, Traf znów zasnął. Przez jakiś czas siedziałem przy ognisku, obserwując go. Jego twarz wygładziła się i zniknął z niej niepokój. Traf był spokojnym i dobrodusznym chłopcem, który nigdy nie szukał zwady i nie miał przede mną żadnych sekretów. Byłem rad, że opowiedział mi o Wildze i zrzucił kamień z serca, mimo że ja nie odzyskam łatwo spokoju.

Zostawiłem go śpiącego przy dogasającym ognisku w pierwszych promieniach słońca.

– Pilnuj go – powiedziałem Ślepunowi.

Czułem ból w stawach biodrowych wilka, będący echem tego, który przeszywał moje poranione plecy. Noce pod gołym niebem straciły już dla nas swój urok. Mimo to wolałbym położyć się tu, na tej zimnej i wilgotnej ziemi, niż wrócić do chaty i stawić czoło Wildze. Ale nieprzyjemne sprawy należy załatwiać jak najprędzej, powiedziałem sobie i, wlokąc się jak wiekowy starzec, wróciłem do chaty.

Po drodze zajrzałem do kurnika, żeby podebrać jajka. Kury już wstały i grzebały w ziemi. Kogut wzleciał w górę, usiadł na świeżo naprawionym dachu, zatrzepotał dwukrotnie skrzydłami i donośnie zapiał. Ranek. Taki, jakiego się obawiałem.

Wszedłszy do chaty, dołożyłem drewna do ognia i ugotowałem jajka. Wyjąłem ostatni bochenek chleba, przywieziony przez Ciernia ser oraz zioła na napar. Wilga nigdy nie lubiła wcześnie wstawać, miałem więc dużo czasu na podjęcie decyzji, co jej powiem, a czego nie. Sprzątając izbę, głównie z jej porozrzucanych rzeczy, wspominałem wspólnie spędzone chwile. Znaliśmy się ponad dziesięć lat. A raczej wydawało ci się, że ją znasz – poprawiłem się w myślach. I zaraz skarciłem się za to kłamstwo. Przecież ją znałem. Podniosłem przerzucony przez oparcie krzesła płaszcz Wilgi. Gruba wełna zachowała jej zapach. Bardzo dobry materiał, oceniłem, mąż musi o nią dbać. Najgorsze w tym wszystkim było to, że właściwie wcale nie byłem zaskoczony. Było mi tylko wstyd, że tego nie przewidziałem.

Po odbiciu Koziej Twierdzy przez sześć lat wędrowałem po świecie. Nie kontaktowałem się z nikim z dawnych znajomych. Moje życie Przezornego, nieprawego syna księcia Rycerskiego i ucznia skrytobójcy Ciernia było zamkniętym rozdziałem. Stałem się Tomem Borsuczowłosym i z entuzjazmem rozpocząłem nowe życie. Podróżowałem, o czym od dawna marzyłem, mając za jedynego towarzysza wilka. Odnalazłem spokój ducha. Wcale nie twierdzę, że nie tęskniłem za bliskimi ludźmi, których pozostawiłem w Koziej Twierdzy. Czasem strasznie mi ich brakowało. Jednak mimo tęsknoty zdołałem uwolnić się od mojej przeszłości. Zbudowałem sobie nowe życie i jeśli nawet nie dawało mi wielu dawnych rozkoszy, to przecież dostarczało prostych przyjemności, które tak długo były dla mnie nieosiągalne. Byłem zadowolony.

Pewnego mglistego ranka, mniej więcej rok po tym, jak zamieszkałem w chatce niedaleko ruin Kuźni, wróciliśmy z wilkiem z polowania i zastaliśmy czekającą na nas niespodziankę. Na ramionach niosłem rocznego jelonka, a zabliźniona rana od strzały pobolewała mnie z wysiłku. Właśnie zastanawiałem się, czy długa ciepła kąpiel warta jest mozolnego noszenia wiader wody, gdy usłyszałem charakterystyczny stuk podkutego kopyta uderzającego o kamień. Położyłem zdobycz na ziemi, a potem razem ze Ślepunem obeszliśmy szerokim łukiem chatę. Zobaczyliśmy tylko osiodłanego konia, uwiązanego do drzewka przed domem. Jeździec zapewne znajdował się w środku. Kiedy podchodziliśmy, koń zastrzygł uszami, wyczuwając mój zapach, ale się nie przestraszył.

„Zostań tutaj, mój bracie. Jeśli klacz wyczuje wilka, głośno zarży. Pójdę sam to może nie narobi hałasu i zdołam zajrzeć przez okno”.

Ślepun zniknął w spowijającej nas szarej mgle. Okrążyłem dom i podszedłem do niego od tyłu. Usłyszałem brzęk naczyń i plusk nalewanej wody. Potem stuk – ktoś wrzucił polano do ognia. Zmarszczyłem brwi, zdziwiony. Kimkolwiek był intruz, najwyraźniej czuł się w moim domu jak u siebie. Po chwili usłyszałem, jak śpiewa refren starej piosenki, i moje serce wywinęło z radości koziołka. Pomimo upływu lat rozpoznałem głos Wilgi.

„To ta wyjąca suka” – potwierdził Ślepun. Rozpoznał jej zapach. Lekko się skrzywiłem, słysząc, jak wilk nazywa w myślach pieśniarkę.

„Pozwól, że wejdę pierwszy”. Chociaż już wiedziałem, kim jest gość, ostrożnie podszedłem do drzwi. Jej wizyta nie była przypadkowa. Wilga odszukała mnie. Dlaczego? Czego ode mnie chciała?

– Wilgo – powiedziałem, otwierając drzwi.

Z czajnikiem w ręku odwróciła się i obrzuciła mnie wzrokiem, a potem wykrzyknęła uszczęśliwiona „Bastardzie!” i rzuciła mi się na szyję. Po chwili ja też ją objąłem. Ściskała mnie z całej siły. Jak większość kobiet z Królestwa Koziego, była drobna, ale krzepka.

– Witaj – powiedziałem niepewnie, patrząc na czubek jej głowy.

Uniosła ją i spojrzała mi w twarz.

– Witaj? – spytała z niedowierzaniem i zaśmiała się z mojej miny. – Witaj?

Potem postawiła czajnik na stole, ujęła moją twarz w obie dłonie i przyciągnęła do swojej. Byłem mokry i zmarznięty. Kontrast między tym, co pozostawiłem na zewnątrz, a ciepłem jej warg był równie zdumiewający, jak ta kobieta, którą trzymałem w ramionach. Ściskała mnie mocno i czułem się tak, jakbym wracał do życia. Jej zapach mnie upajał. Moje ciało oblał żar, a serce zaczęło bić mocniej. Oderwałem wargi od jej ust.

– Wilgo... – zacząłem.

– Nie – ucięła stanowczo.

Zerknęła przez moje ramię, a potem wzięła mnie za ręce i pociągnęła do sypialni, przylegającej do głównej izby. Poszedłem za nią, oszołomiony. Przystanęła przy łóżku i rozpięła koszulę. Kiedy nadal spoglądałem na nią, otumaniony, roześmiała się i wyciągnęła rękę, żeby rozwiązać tasiemki mojej koszuli.

– Nic nie mów – rzekła.

Potem uniosła moją zimną dłoń i położyła ją na swojej nagiej piersi.

W tym momencie Ślepun pchnął barkiem drzwi i wszedł do chaty. Chłód niczym mgła wtargnął do ciepłego wnętrza. Wilk przez moment patrzył na nas, a potem strząsnął wilgoć z futra. Wilga zamarła.

– Wilk. Niemal o nim zapomniałam. Wciąż go masz?

– Oczywiście, nadal jesteśmy razem.

Chciałem zabrać dłoń z jej piersi, ale ją przytrzymała.

– To mi nie przeszkadza. – Miała niewyraźną minę. – Tylko czy on musi... tu być?

Ślepun ponownie się otrząsnął, popatrzył na Wilgę, a potem odwrócił wzrok. Chłód w izbie był wywołany nie tylko zimnem ciągnącym przez otwarte drzwi.

„Mięso będzie zimne i twarde, jeśli zaczekam na ciebie”.

„Zatem nie czekaj” – odparłem urażony.

Odszedł z powrotem w mgłę. Wyczułem, że zamknął umysł na moje myśli. Z zazdrości czy uprzejmości? – zastanawiałem się. Przeszedłem przez pokój, by zamknąć drzwi, i przystanąłem na chwilę, zaniepokojony zachowaniem Ślepuna. Wilga objęła mnie od tyłu i kiedy odwróciłem się do niej, zobaczyłem, że jest naga. Połączyliśmy się równie naturalnie, jak noc łączy się z dniem.

Wspominając teraz te chwile, zadawałem sobie pytanie, czy Wilga nie zaplanowała tego właśnie w taki sposób. Zapewne nie. Po prostu zabrała część mojego życia, jakby zrywała owoc z przydrożnego drzewa. Rósł sobie, był słodki, więc czemu by go nie zjeść? Zostaliśmy kochankami, nie wyznając sobie miłości. Czy kochałem ją teraz, po tych wszystkich latach jej zniknięć i powrotów?

Takie rozważania były równie dziwne jak pamiątki z mojego dawnego życia, które przywiózł mi Cierń. Niegdyś i one wydawały mi się istotne. Kwestie miłości, honoru i obowiązku... Kochałem Sikorkę, ale czy ona kochała mnie? Czy kochałem ją bardziej niż króla, czy była dla mnie ważniejsza od obowiązku? Jako młodzieniec często zadawałem sobie takie pytania, ale przy Wildze nie robiłem tego – aż do tej pory.

I tym razem nie znajdowałem oczywistych odpowiedzi. Kochałem ją, ale nie jak osobę mającą dzielić ze mną życie, lecz jak dobrze znaną część mojej egzystencji. Jej utrata byłaby jak nagły brak ciepłego pieca. Przyzwyczaiłem się bowiem grzać w jej cieple. Wiedziałem jednak, iż będę musiał jej powiedzieć, że tak nie może dłużej być. Przypomniało mi się, jak uzdrowicielka wyjmowała mi grot strzały z pleców. Teraz też przeczuwałem, że będzie bolało.

Usłyszałem szelest pościeli, gdy wstawała z łóżka, a potem ciche kroki na podłodze. Nie odwróciłem się. Nagle nie chciałem na nią patrzeć. Nie podeszła do mnie i nie dotknęła mnie. Po chwili usłyszałem:

– No tak, Traf ci powiedział.

– Tak – odparłem spokojnie.

– I chcesz mu pozwolić zniszczyć wszystko, co nas łączy. – W jej głosie pobrzmiewał gniew. – Przybrałeś inne nazwisko, ale po tych wszystkich latach wcale się nie zmieniłeś. Tom Borsuczowłosy jest takim samym sztywniakiem, jakim był Bastard Rycerski z rodu Przezornych.

– Nie mów tak – ostrzegłem ją.

Zawsze staraliśmy się, żeby Traf nie poznał mojego prawdziwego nazwiska. Wiedziałem, że nie wymieniła go teraz przypadkowo – chciała mi w ten sposób przypomnieć, że zna moje tajemnice.

– Nie będę – zapewniła, lecz ja i tak czułem, że to jest sztylet, chociaż schowany w pochwie. – Chcę ci tylko przypomnieć, że sam wiodłeś podwójne życie i całkiem ci się to podobało. Dlaczego więc masz mi to za złe?

– Teraz mam tylko to jedno życie. I staram się zrobić dla twojego męża to, co chciałbym, żeby ktoś uczynił w takiej sytuacji dla mnie. A może chcesz mi powiedzieć, że on wie o wszystkim i wcale mu to nie przeszkadza?

– Wprost przeciwnie, o niczym nie wie, i dlatego mu to nie przeszkadza. I jeśli dobrze się nad tym zastanowisz, sam dojdziesz do wniosku, że wszystko jest w porządku.

– Nie dla mnie.

– No cóż, przez pewien czas było w porządku również dla ciebie. Dopóki Traf wszystkiego nie zepsuł. Wpoiłeś swoje niewzruszone zasady temu młodzieńcowi. Mam nadzieję, że jesteś dumny z tego, że wychowałeś ograniczonego, małostkowego sztywniaka, takiego samego jak ty.

Rzucała we mnie tymi słowami, miotając się po komnacie i zbierając swoje rzeczy. W końcu odwróciłem się i spojrzałem na nią. Była zarumieniona i lekko rozczochrana po nocy. Miała na sobie tylko moją koszulę, której rąbek sięgał jej do połowy ud. Nagle znieruchomiała i wyprostowała się, jakby chciała mi pokazać, co tracę.

– I komu my robimy krzywdę? – zapytała.

– Twojemu mężowi, jeśli kiedyś się o tym dowie – odparłem cicho. – Traf mówił mi, że to szlachcic. Plotki mogą mu wyrządzić większą krzywdę niż pchnięcie nożem. Weź pod uwagę honor jego i jego rodu. Nie powinien czuć się jak stary głupiec, który wziął sobie młodą żonę...

– Stary głupiec? – Wyglądała na zdumioną. – Traf powiedział ci, że on jest stary?

– Mówił, że to postawny mężczyzna....

– Postawny, owszem, ale nie stary. Wprost przeciwnie. – Uśmiechnęła się dziwnie, trochę dumna, a trochę zmieszana. – Ma dwadzieścia cztery lata, Bastardzie. Dobrze tańczy i jest silny jak byk. A co, myślałeś, że sprzedałam się, żeby ogrzewać łóżko jakiemuś staremu panu?

Tak właśnie myślałem.

– Sądziłem...

– Jest przystojny i czarujący, i mógłby mieć wiele innych kobiet. Ale on wybrał mnie. A ja na swój sposób kocham go. Sprawia, że znów czuję się młoda, godna pożądania i zdolna do prawdziwych uczuć.

– A jak czułaś się przy mnie? – spytałem cicho.

Wiedziałem, że odpowiedź mnie zaboli, ale nie mogłem się powstrzymać od zadania tego pytania.

Zastanawiała się krótką chwilę.

– Dobrze – odparła w końcu, nie zważając na to, że mnie rani. – Akceptowana i ceniona. – Nagle uśmiechnęła się i zraniła mnie jeszcze bardziej. – I szczodra, ponieważ dawałam ci to, czego nie dawał ci nikt inny. Czułam się także światowa i swobodna. Jak barwny ptak, który przyleciał w odwiedziny do strzyżyka.

– Całkiem słusznie – przyznałem. – Jednak teraz koniec z tym, Wilgo. Koniec. Może nie podoba ci się to, jak żyję, ale to moje życie. Nie będę podkradał okruchów z cudzego stołu. Zostało mi jeszcze trochę dumy.

– I cóż ci przyjdzie z twojej dumy? – zapytała brutalnie i odgarnęła włosy z czoła. – Rozejrzyj się wokół, Bastardzie. Żyjesz tu samotnie od dwunastu lat i czego się dorobiłeś? Chatki w lesie i kilku kur. Co masz na osłodę monotonnych dni? Tylko mnie. Wprawdzie tylko parę dni mojego życia od czasu do czasu, lecz nie masz nikogo poza mną. – I dodała twardo: – Okruchy z cudzego stołu są lepsze niż śmierć z głodu. Jestem ci potrzebna.

– Mam jeszcze Trafa i Ślepuna – przypomniałem chłodno.

Machnęła ręką.

– Sierota, dzieciak, którego ja ci przyprowadziłam, i zniedołężniały wilk.

Jej lekceważące słowa nie tylko mnie uraziły, ale także uświadomiły, jak odmiennie oceniamy rzeczywistość. Gdybyśmy mieszkali razem, takie różnice na pewno ujawniłyby się już dawno temu. Jednak w czasie nielicznych spędzanych razem chwil nie prowadziliśmy filozoficznych dyskusji, ani nawet długich rozmów. Byliśmy razem, kiedy ona miała ochotę dzielić ze mną moje łoże i stół. Spała, jadła i śpiewała, i patrzyła z boku na moje życie, w którym nie brała udziału. O drobnych sprzeczkach szybko zapominaliśmy między jedną jej wizytą a drugą. Kiedyś przywiozła mi Trafa, jakby był bezpańskim kociakiem, i od tej pory nawet nie zainteresowała się, jak układają się sprawy między chłopcem a mną. Ta kłótnia nie tylko kończyła to, co łączyło mnie z Wilgą, ale także ukazywała, jak niewiele mamy ze sobą wspólnego. To jeszcze bardziej mnie przygnębiło. Przypomniałem sobie, jak niegdyś trefniś ostrzegał mnie: „Jej wcale nie zależy na Bastardzie, ona chce tylko móc powiedzieć, że znała Rycerskiego”. Być może, pomimo tylu wspólnie spędzonych chwil, to stwierdzenie wciąż było prawdą.

Trzymałem język za zębami z obawy, że mogę powiedzieć zbyt wiele. Sądzę, że uznała moje milczenie za wahanie, gdyż nagle nabrała tchu i uśmiechnęła się do mnie ze znużeniem.

– Och, Bastardzie, potrzebujemy się wzajemnie bardziej, niż chcemy to przyznać. – Westchnęła. – Zrób śniadanie. Ja muszę się ubrać. Rano i o pustym żołądku sprawy zawsze wyglądają gorzej niż w rzeczywistości.

Opuściła izbę.

Nagle ogarnął mnie spokój. Kiedy Wilga się ubierała, przygotowałem śniadanie. Podjąłem już decyzję. Wypowiedziane w nocy przez Trafa słowa zgasiły coś we mnie. Moje uczucia do Wilgi zupełnie się zmieniły. Siedzieliśmy razem przy stole i ona usiłowała udawać, że wszystko jest jak dawniej, lecz ja nie mogłem przestać myśleć, że zapewne ostatni raz patrzę, jak miesza herbatę, żeby ją ostudzić, i jak, mówiąc, macha ręką, w której trzyma chleb. Pozwoliłem jej mówić, a ona plotła jakieś głupstwa, usiłując zainteresować mnie swoimi planami podróży i tym, co pani Przyjazna nosiła na sobie przy tej czy innej okazji. Im dłużej mówiła, tym bardziej się ode mnie oddalała. Patrząc na nią, miałem dziwne wrażenie, że o czymś zapomniałem, coś przeoczyłem. Wzięła następny kawałek sera, przegryzając go chlebem.

Nagły przebłysk zrozumienia zmroził mnie jak kropla zimnej wody ściekająca po krzyżu.

– Wiedziałaś, że Cierń przyjedzie do mnie z wizytą.

Ułamek sekundy za późno uniosła ze zdziwieniem brwi.

– Cierń? Był tutaj?

Już myślałem, że wyzbyłem się swoich nawyków, sposobu myślenia mozolnie wpajanego mi przez zręcznego nauczyciela w czasach mojej młodości. Metody przesiewania faktów i łączenia ich, umiejętności wykonywania skrótów myślowych, prowadzących do logicznych konkluzji. A wszystko zaczęło się od jednego drobiazgu. Wilga nie powiedziała ani słowa na temat sera, a przecież w naszym domu ser był luksusem, nie mówiąc już o tak dojrzałym jak ten. Powinna się zdziwić, widząc go na stole, tymczasem wcale nie była zaskoczona. Nie powiedziała też nic o brzoskwiniówce z Piaszczystych Kresów, którą piła zeszłego wieczoru. Musiała zatem wiedzieć, skąd się wzięły te rzeczy. Byłem zdumiony, a także lekko przerażony tym, jak szybko połączyłem różne fakty i ujrzałem nieprzyjemną prawdę.

– Dotychczas nigdy nie zabierałaś ze sobą Trafa. Teraz wzięłaś go do Koziej Twierdzy, żeby Cierń mógł spotkać się ze mną sam na sam. – Zmroził mnie jedyny wniosek, jaki się w tej sytuacji nasuwał. – Żeby nie było żadnych świadków, gdyby musiał mnie zabić.

– Bastardzie! – wykrzyknęła, rozgniewana i wstrząśnięta.

Nie słuchałem jej. Kiedy kamyki moich myśli zaczęły się toczyć, pociągnęły za sobą całą lawinę konkluzji.

– Przez te wszystkie lata pilnowałaś mnie, prawda? Powiedz, czy Brusa i Pokrzywę też sprawdzałaś kilka razy w roku?

Obrzuciła mnie chłodnym spojrzeniem, niczemu nie zaprzeczając.

– Musiałam ich odnaleźć i przekazać Brusowi konie. Sam chciałeś, żebym to zrobiła.

No tak. Mój umysł pracował na pełnych obrotach. Te konie okazały się doskonałym prezentem, Brus bowiem odmówiłby przyjęcia każdego innego daru. A przecież Fircyk słusznie mu się należał jako dar od Szczerego. Przed laty Wilga powiedziała, że królowa przesyła mu również źrebaka Sadzy w podzięce za usługi oddane Przezornym. Spoglądałem na Wilgę, czekając, aż powie mi wszystko. Była minstrelem i uwielbiała mówić. Wystarczy, że chwilę poczekam.

Odłożyła chleb.

– Owszem, odwiedzam ich, kiedy jestem w tamtej okolicy. Kiedy wracam do Koziej Twierdzy, a Cierń wie, że tam byłam, pyta mnie o nich. Tak samo jak pyta o ciebie.

– A Błazen? Co o nim wiesz?

– Nic – odparła bez namysłu, a ja jej uwierzyłem. – Myślę jednak, że Brus wie, gdzie on jest. Raz czy dwa, kiedy tam byłam, widziałam zabawki znacznie lepsze od takich, jakie mógłby Pokrzywie kupić Brus. Na przykład lalkę, która przypominała jedną z tych kukiełek, jakie robił Błazen. Innym razem sznur drewnianych paciorków, rzeźbionych na kształt maleńkich główek.

Nie dałem po sobie poznać, jak bardzo to mnie zainteresowało. Zadałem jej pytanie, które samo cisnęło mi się na usta:

– Dlaczego Cierń miałby uznać mnie za zagrożenie dla Przezornych? To jedyny znany mi powód, który mógłby go skłonić do zabicia mnie.

Uśmiechnęła się smutno.

– Ty naprawdę wierzysz, że Cierń mógłby cię zabić? Że ja pomogłabym mu, zabierając stąd chłopca?

– Znam Ciernia.

– A on zna ciebie. – Te słowa zabrzmiały niemal jak oskarżenie. – Kiedyś powiedział mi, że ty nikomu nie potrafisz w pełni zaufać. Chcesz ufać, a jednocześnie się tego boisz, dlatego zawsze rozdzierają cię sprzeczne uczucia. Myślę, że staruszek po prostu chciał zobaczyć się z tobą bez świadków, żeby móc swobodnie porozmawiać. Chciał cię mieć tylko dla siebie, żeby się dowiedzieć, jak też ci się wiedzie po tylu latach milczenia.

Umiała, jak wszyscy minstrele, zręcznie manipulować słowami; przedstawiła to tak, jakbym, unikając Koziej Twierdzy, był okrutny dla moich przyjaciół. A przecież ja musiałem tak postąpić, żeby przeżyć.

– O czym rozmawiał z tobą Cierń? – spytała nieco zbyt obojętnie.

Spojrzałem jej spokojnie w oczy.

– Myślę, że wiesz.

Wyraz jej twarzy zmienił się. No cóż, widocznie Cierń nie wyjawił jej, z jaką przybył do mnie misją. Ale ponieważ Wilga była inteligentna i znała wiele kawałków łamigłówki, czekałem, aż je sama poukłada.

– Pradawna krew – powiedziała po chwili cicho. – Groźby Srokatych.

Wielokrotnie w życiu bywałem zaszokowany i musiałem to ukryć. Chyba tym razem przyszło mi to z najwyższym trudem. Bacznie mi się przyglądała i mówiła dalej.

– Ten wrzód wzbierał już od dawna i wygląda na to, że teraz w końcu pękł. Na wiosennym festynie podczas wieczoru minstreli, na który ciągną wszyscy artyści, by wystąpić przed monarchą, pewien minstrel zaśpiewał starą pieśń o księciu Srokatym. Pamiętasz ją?

Pamiętałem. Opowiadała o księżniczce porwanej przez obdarzonego Rozumieniem i mającego postać srokatego ogiera. Kiedy znaleźli się sami, przybrał postać mężczyzny i uwiódł ją. Księżniczka urodziła bękarta o skórze w jasne i czarne cętki, takiej samej jak jego ojciec. Zdradą i podstępem bękart zasiadł na tronie, by sprawować okrutne rządy z pomocą innych obdarzonych Rozumieniem. Mieszkańcy królestwa srodze cierpieli, aż pewnego dnia – jak głosiła pieśń – jego kuzyn, czystej krwi Przezorny, namówił sześciu innych szlachetnie urodzonych młodzieńców do wszczęcia buntu przeciwko okrutnikowi. W dniu letniego przesilenia, kiedy słońce stało w zenicie i książę Srokaty był najsłabszy, napadli na niego i zabili. Powiesili go, potem posiekali na kawałki, a w końcu spalili i wsypali popioły do wody, by zabrała jego ducha, by nie mógł zawładnąć ciałem jakiegoś zwierzęcia. Opisywana w pieśni egzekucja stała się odtąd zwyczajowym sposobem uśmiercania ludzi obdarzonych Rozumieniem. Władczy był bardzo rozczarowany, kiedy nie udało mu się zabić mnie właśnie w ten sposób.

– Nie jest to moja ulubiona pieśń – powiedziałem cicho.

– To zrozumiałe. Jednakże Piękniś dobrze ją zaśpiewał i zebrał huczne oklaski, głośniejsze, niż na to zasługiwał. Manierycznie kończy wysokie nuty lekkim drżeniem głosu, które podoba się niektórym, choć w rzeczywistości świadczy o jego niewielkich możliwościach wokalnych... – Nagle uświadomiła sobie, że zeszła z tematu. – Ostatnio ludzie bardzo źle odnoszą się do obdarzonych magią Rozumienia. Słyszy się różne niepokojące opowieści. Podobno w pewnej wiosce powieszono i spalono człowieka mającego zdolność Rozumienia, a cztery dni później padły wszystkie owce. Po prostu zdechły na pastwiskach. Ludzie mówili, że to odwet jego rodziny, ale kiedy chcieli zemścić się na jego krewnych, okazało się, że ci już dawno opuścili wioskę. Zostawili tylko przypięty do drzwi domu zwój, na którym było napisane: „Zasłużyliście na to”. Były też inne takie przypadki.

Napotkałem jej spojrzenie.

– Mówił mi o tym Traf.

Wstała i wyszła zza stołu. Była minstrelem do szpiku kości – kiedy miała coś do powiedzenia, potrzebowała sceny.

– No więc, gdy Piękniś odśpiewał już „Srokatego księcia”, wystąpił inny minstrel, bardzo młody i może dlatego tak zuchwały. Zdjął kapelusz przed królową Ketriken i oznajmił, że zaśpiewa podobną pieśń, tylko nieco nowszą. Kiedy rzekł, że usłyszał ją w wiosce, której mieszkańcy posiadają magię Rozumienia, w tłumie rozległy się głośne szepty. Słyszałam o istnieniu takich miejsc, ale nigdy nikt otwarcie nie przyznał się, że był w jednym z nich. Gdy pomruki ucichły, zaśpiewał pieśń, której nigdy przedtem nie słyszałam. Melodia była znana, ale słowa nowe i szorstkie jak jego głos. – Przechyliła głowę i obrzuciła mnie badawczym spojrzeniem. – Była to pieśń o Bastardzie Rycerskim, o wszystkich czynach, których dokonał, zanim ujawniono jego skażenie Rozumieniem. Minstrel ukradł nawet wers czy dwa z mojej pieśni o „Wieży na Wyspie Rogowej”. Masz pojęcie? Taki tupet! W każdym razie w pieśni była mowa o „Przezornych synu sławionym, pradawną krwią błogosławionym”, który wcale nie zginął w lochu uzurpatora. Według słów tej pieśni Bastard przeżył i pozostał wierny rodowi swego ojca. Kiedy król Szczery wyruszył na poszukiwanie Najstarszych, Bastard powstał z grobu, by dopomóc prawowitemu władcy. W poruszający sposób minstrel opisał, jak Bastard zabrał Szczerego sprzed wrót krainy śmierci, żeby pokazać mu ogród kamiennych smoków, które można obudzić, aby przyszły z pomocą Królestwu Sześciu Księstw. Przynajmniej tkwiło w tym ziarnko prawdy, chociaż trzeba przyznać, że do tego czasu minstrel już całkowicie ochrypł.

Przerwała, czekając na mój komentarz, ale nie miałem nic do powiedzenia. Wzruszyła ramionami, a potem stwierdziła:

– Jeśli chciałeś, aby śpiewano pieśń o tamtych czasach, mogłeś najpierw pomyśleć o mnie. Jak wiesz, byłam przy tym i śpiewam znacznie lepiej od tego chłopca.

W jej głosie pobrzmiewały gniew i zazdrość.

– Ależ ja nie miałem z tym nic wspólnego. Wolałbym, żeby nikt nie usłyszał tej pieśni.

– No cóż, tym możesz się nie przejmować – powiedziała z satysfakcją. – Nie słyszałam jej nigdy przedtem ani potem. Była kiepska, melodia nie pasowała do słów, rymy były nieskładne i...

– Wilgo.

– No dobrze. Pieśń miała tradycyjne heroiczne zakończenie. Jeśli ród Przezornych kiedyś znajdzie się w potrzebie, wierny Bastard Rycerski powróci, by pomóc królestwu. Pod koniec pieśni niektórzy ludzie w tłumie wykrzykiwali obelgi pod adresem minstrela, a ktoś powiedział nawet, że pewnie ma magię Rozumienia i należałoby go spalić. Królowa Ketriken uciszyła tłum, lecz na zakończenie wieczoru nie dała mu sakiewki, mimo że wręczyła ją pozostałym pieśniarzom.

Milczałem. Nagle Wilga dodała:

– Zniknął, zanim przyszła pora odbierania nagród za występy. Królowa wywołała go jako pierwszego, ale nikt nie miał pojęcia, gdzie się podział. Nigdy wcześniej nie słyszałam jego imienia. Synkurak.

Mogłem jej to łatwo wyjaśnić. Syn Kuraka, wnuk Pustelnika. I jeden, i drugi byli w Koziej Twierdzy wiernymi członkami gwardii króla Szczerego. Wróciłem myślą do tej chwili przed wieloma laty, kiedy Kurak klęczał przed Szczerym w smoczym ogrodzie, przed bramą śmierci. Szczery wystąpił z czarnej kolumny żołnierzy, wchodząc w krąg migotliwego blasku ognia, i pomimo lat trudów Kurak rozpoznał swojego władcę. Ślubował mu wierność, a król puścił go wolno, każąc mu jechać do Koziej Twierdzy i zapowiedzieć powrót prawowitego monarchy. Rozmyślając o tym teraz, doszedłem do wniosku, że Szczery przybył do Koziej Twierdzy prędzej niż żołnierz. Latający smok może podróżować znacznie szybciej niż piechur.

Nie wiedziałem, że Kurak rozpoznał także i mnie. Kto mógł przewidzieć, że przekaże tę opowieść swojemu synowi minstrelowi?

– Widzę, że go znasz – powiedziała cicho Wilga.

Zobaczyłem, że bacznie mi się przygląda, i westchnąłem.

– Nie znam żadnego Synkuraka. Wróciłem myślami do tego, co powiedziałaś wcześniej. Że Rozumiejący są niespokojni. Dlaczego?

Uniosła brew.

– Myślałam, że będziesz wiedział lepiej niż ja.

– Jak wiesz, Wilgo, wiodę samotniczy żywot i nie miewam okazji, by słyszeć wieści ze świata, oprócz tych, które ty mi przynosisz. – Teraz ja uważnie się jej przyjrzałem. – A tą wiadomością nigdy się ze mną nie podzieliłaś.

Odwróciła wzrok, a ja zastanawiałem się, czy ukryła to celowo. Czyżby Cierń zabronił jej mówić? A może po prostu zapomniała o tym w natłoku opowieści o szlachetnie urodzonych, przed którymi występowała, i owacjach, jakimi przyjmowali jej występy?

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Misja błazna. Złotoskóry – tom I

Подняться наверх