Читать книгу Złocisty Błazen - Робин Хобб - Страница 9

Rozdział 2
Służący Ciernia

Оглавление

Chopak Biały miał królika, którego nadzwyczaj lubił. Królik mieszkał w jego ogrodzie, przychodził na wołanie i całymi godzinami potrafił bez ruchu odpoczywać na jego kolanach. Katalizatorem Chopaka była bardzo młoda kobieta, niewiele starsza od dziecka. Nazywała się Czerwona, lecz Chopak zwał ją „Dzikooką”, ponieważ jedno jej oko zawsze zerkało w bok. Nie lubiła królika, bo ilekroć sadowiła się obok Chopaka, zwierzątko usiłowało ją odegnać, mocno ją podgryzając. Pewnego dnia królik zdechł i kiedy Czerwona znalazła go w ogrodzie, wypatroszyła go, obdarła ze skóry i pokroiła na kolację. Chopak Biały zauważył nieobecność swego ulubieńca dopiero wtedy, gdy go zjadł. Czerwona z radością mu oznajmiła, że podała królika na kolację. Skarcona, bez skruchy odparła: „Ależ panie, sam to przewidziałeś. Czyż nie napisałeś w swoim siódmym zwoju: »Prorok odczuwał głód ciepła jego ciała, choć wiedział, że będzie to oznaczało jego koniec«?”.

Skryba Kucharzyn, o białym proroku Chopaku

Byłem mniej więcej w połowie drogi do wieży Ciernia, kiedy nagle uświadomiłem sobie, co tak naprawdę robię. Uciekałem, zmierzałem do mysiej dziury i żywiłem tajemną nadzieję, że znajdę tam mojego dawnego mentora, który powie mi, jak mam postąpić – tak jak to robił w czasach, gdy terminowałem u niego jako przyszły skrytobójca.

Zwolniłem kroku. Postępowanie odpowiednie dla siedemnastolatka nie przystoi trzydziestopięcioletniemu mężczyźnie. Czas, bym zaczął znajdować własną drogę w świecie dworskich intryg. Albo żebym całkowicie go porzucił.

Mijałem w korytarzu jedną z niewielkich nisz znamionujących obecność judasza. Stała tam ławeczka. Położyłem na niej tobołek z moim dobytkiem i usiadłem, by zebrać myśli. Jakie wyjście, rozsądnie rzecz biorąc, jest dla mnie najlepsze?

Zabić ich wszystkich.

Byłby to dobry plan, gdybym wiedział, kim są. Drugie wyjście było bardziej skomplikowane. Musiałem chronić przed Srokatymi nie tylko księcia, ale i siebie. Odłożyłem na bok obawy o własne bezpieczeństwo, by zastanowić się nad tym, co groziło Sumiennemu. Ich bronią była możliwość ujawnienia, że władamy zwierzęcą magią. Książęta Królestwa Sześciu Księstw nie zaakceptowaliby takiej skazy u swego monarchy. Zniszczyłoby to nie tylko nadzieję Ketriken na pokojowy sojusz z wyspami Zewnętrznymi, ale prawdopodobnie doprowadziłoby również do obalenia tronu Przezornych. Nie sądziłem jednak, by takie skrajne działanie miało dla Srokatych jakąś wartość. Użyteczność ich wiedzy skończyłaby się wraz ze zdemaskowaniem Sumiennego. Co gorsza, razem z nim zniszczyliby królową, która popierała wśród swego ludu tolerancję dla obdarzonych Rozumieniem. Nie. Groźba zdemaskowania Sumiennego była użyteczna tylko wtedy, gdy książę pozostawał następcą tronu. Nie będą chcieli go zabić, a jedynie nakłonić do swej woli.

A co to mogło oznaczać? Czego by żądali? Czy tego, by królowa surowo egzekwowała prawo zakazujące zabijania obdarzonych Rozumieniem tylko za to, że mają tę magię we krwi? Czy może chcieliby czegoś więcej? Byliby głupcami, gdyby nie usiłowali zagwarantować sobie choćby skrawka władzy. Jeśli istnieją książęta czy szlachta pradawnej krwi, Srokaci być może staraliby się uzyskać dla nich królewską przychylność. Zastanawiałem się, czy na uroczystość zaręczyn przybyli na dwór Brzeczkowie. Warto by się tego dowiedzieć. Matka i syn zdecydowanie są pradawnej krwi i spiskowali ze Srokatymi, by uprowadzić księcia. Czy teraz zechcieliby odegrać bardziej aktywną rolę? I w jaki sposób Srokaci chcą przekonać Ketriken, że ich groźby są poważne? Kogo lub co mogą zniszczyć dla pokazania swej siły?

Odpowiedź była prosta: Toma Borsuczowłosego. Jeśli chodzi o nich, byłem tylko pionkiem w grze, pomniejszym służącym, ale i nieprzyjemnym osobnikiem, który już zniweczył ich plany i okaleczył jednego z ich przywódców. Pokazali mi się zeszłej nocy, pewni, że przekażę tę „wiadomość” osobom władającym Kozią Twierdzą. A potem, by udowodnić Przezornym, że nie są nietykalni, Srokaci powalą mnie tak, jak psy powalają jelenia. Moja klęska stanie się lekcją poglądową dla Ketriken i Sumiennego.

Ukryłem twarz w dłoniach. Najlepszym wyjściem dla mnie jest ucieczka. Wróciwszy jednak do Koziej Twierdzy, choćby na tak krótko, nie chciałem jej znów opuszczać. Ten zimny kamienny zamek był mi niegdyś domem i choć pochodziłem z nieprawego łoża, Przezorni byli moją rodziną.

Nagle usłyszałem jakiś szmer. Wyprostowałem się i wtedy uświadomiłem sobie, że przez grubą ścianę z kamienia dociera do mojej kryjówki głos młodej dziewczyny. Z pełną znużenia ciekawością pochyliłem się ku judaszowi. Moim oczom ukazała się bogato umeblowana sypialnia. Zwrócona plecami do mnie stała ciemnowłosa dziewczynka. Na krześle obok kominka rozpierał się siwy starszy wojownik. Niektóre blizny na jego twarzy powstały z delikatnych nacięć, w które wcierano popiół, uważanych przez Zawyspiarzy za ozdobę, lecz inne świadczyły o zetknięciu oblicza wojownika z klingą. Włosy i krótką brodę przetykała mu siwizna. Czyścił i obcinał sobie paznokcie podręcznym nożem, a dziewczynka ćwiczyła przed nim taneczny krok.

– I dwa do boku, jeden w tył i obrót – nuciła bez tchu, drobnymi stopami wykonując własne polecenia.

Kiedy obróciła się lekko z furkotem haftowanych spódnic, przez chwilę mignęła mi jej twarz. To była narczeska Elliania, przyszła małżonka Sumiennego. Niewątpliwie przygotowywała się do ich pierwszego wspólnego tańca.

– I znowu dwa kroki do boku, dwa do tyłu i...

– Jeden krok do tyłu, Elli – przerwał jej starszy mężczyzna. – A potem obrót. Spróbuj jeszcze raz.

Dziewczynka znieruchomiała i powiedziała coś szybko we własnym języku.

– Ćwicz mowę tych rolników, Ellianio. Pasuje do ich tańca – odparł z niewzruszonym spokojem.

– Nie chcę – oznajmiła dziewczynka z rozdrażnieniem. – Ich bezbarwny język jest tak samo mdły jak ten taniec. – Wypuściła rąbek spódnicy z dłoni i założyła ręce na piersi. – Jest głupi. Wszystkie te kroczki i obroty. Zupełnie jak gołębie, które przed parzeniem się kiwają główkami i wzajemnie się dziobią.

– Owszem – zgodził się mężczyzna. – A jak myślisz, dlaczego to robię? Przećwicz to jeszcze raz. I zrób to teraz bezbłędnie. Jeśli potrafisz zapamiętać kroki do ćwiczeń z mieczem, potrafisz opanować i to. A może wolałabyś, by ci wyniośli rolnicy myśleli, że Runy Boga przysłały na żonę dla ich ładnego księcia jakąś niezdarną niewolnicę?

Skrzywiła się, pokazując bardzo białe zęby. A potem chwyciła spódnice, uniosła je skandalicznie wysoko, ukazując bose stopy i gołe nogi, i powtórzyła kroki w szaleńczym tempie.

– Dwa kroki do boku, jeden do tyłu i obrót, dwa kroki do boku, jeden do tyłu i obrót, dwa kroki do boku...

Jej wściekła recytacja zmieniła pełen wdzięku taniec w gorączkowe podskoki. Mężczyzna uśmiechał się do rozhasanej dziewczynki, lecz nie przerywał zabawy. Runy Boga, pomyślałem i wydobyłem z pamięci znajome brzmienie tych słów. Tak Zawyspiarze nazywali porozrzucane wyspy tworzące ich krainę. A na jedynej zawyspiarskiej mapie, jaką widziałem w życiu, każda z drobinek lądu wyłaniająca się z lodowatych wód rzeczywiście była oznaczona runami.

– Dosyć! – prychnął nagle wojownik.

Dziewczynka szybko oddychała, twarz miała zaczerwienioną z wysiłku. Zatrzymała się jednak dopiero wtedy, gdy mężczyzna nagle wstał i chwycił ją w objęcia.

– Dosyć, Ellianio. Dosyć. Pokazałaś mi, że potrafisz to zatańczyć, i to bezbłędnie. Na razie przestań. Natomiast wieczorem musisz być wcieleniem wdzięku, piękna i czaru. Jeśli pokażesz, że jesteś złośnicą, twój ładny książę może się zdecydować na pokorniejszą pannę młodą. A tego byś nie chciała.

Postawił ją na ziemi i z powrotem usiadł na krześle.

– Owszem, chciałabym – odparła błyskawicznie.

Jego odpowiedź była bardziej wyważona.

– Nie. Nie chciałabyś. Chyba że chciałabyś poczuć na siedzeniu mój pas?

– Nie.

Odparła tak sztywno, że od razu pojąłem, iż jego groźba nie była gołosłowna.

– Nie – zgodził się z nią. – A i mnie nie sprawiłoby to przyjemności. Jesteś jednak córką mojej siostry i nie dopuszczę do okrycia wstydem rodu naszych matek. A ty?

– Nie chcę okryć wstydem rodu moich matek. – Dziewczynka oznajmiła to, stojąc prosto, jakby połknęła kij. W miarę jednak, jak mówiła dalej, zaczęły jej się trząść ramiona. – Ale ja nie chcę poślubić tego księcia. Jego matka wygląda jak śnieżna harpia. Przez niego stanę się gruba od dzieci, a wszystkie będą blade i zimne jak lodowe upiory. Proszę cię, Peottre, zabierz mnie do domu. Nie chcę mieszkać w tej wielkiej, zimnej jaskini. Nie chcę, żeby ten chłopak robił mi to, od czego ma się dzieci. Chcę tylko mieszkać w niskim domu naszych matek i jeździć na moim kucu w wietrzną pogodę. I chcę mieć własną łódź, w której wiosłowałabym po Sendalfiordzie, i własne łyżwy, żebym mogła się wyprawiać na ryby. A kiedy dorosnę – własną ławkę w domu matek i mężczyznę, który wie, że należy mieszkać w domu matek żony. Chcę tylko tego, czego chce każda dziewczynka w moim wieku. Ten książę oderwie mnie od rodu moich matek, jak odrywa się gałązkę od winorośli, i zrobię się tu krucha i sucha, aż połamię się na kawałeczki!

– Ellianio, Ellianio, serce moje, przestań! – Mężczyzna wstał płynnym ruchem wojownika, choć był typowym krępym i masywnym Zawyspiarzem.

Podniósł dziewczynkę, a ona skryła twarz na jego ramieniu. Wstrząsał nią szloch i w oczach wojownika stanęły łzy.

– Cicho już, cicho. Jeśli będziemy sprytni, jeśli będziesz silna i szybka, i zatańczysz jak jaskółki nad wodą, to nigdy do tego nie dojdzie. Nigdy. Dzisiaj odbędą się tylko zaręczyny, moja błyskotko, a nie ślub. Myślisz, że Peottre by cię tu zostawił? Głupiutka rybka! Nikt nie zrobi z tobą dziecka dzisiaj w nocy ani żadnej innej nocy jeszcze przez wiele lat! A nawet wtedy stanie się to tylko za twoją zgodą. To ci obiecuję. Sądzisz, że okryłbym wstydem ród naszych matek, pozwalając na coś innego? To tylko taniec, ale musimy go wykonać bezbłędnie. – Postawił ją z powrotem na ziemi, uniósł jej podbródek, by musiała na niego spojrzeć, i grzbietem poznaczonej bliznami dłoni starł z policzków dziewczynki łzy. – No, już. Już. Uśmiechnij się do mnie. I pamiętaj. Pierwszy taniec musisz zatańczyć z tym ładnym księciem, ale drugi jest dla Peottrego. Pokaż mi więc, jak zatańczymy razem, pokaż mi te głupie podskoki rolników.

Zaczął nucić coś niemelodyjnie, by poddać rytm, i dziewczynka wyciągnęła do wuja drobne dłonie. Razem ruszyli w tan; ona poruszała się jak puch ostu na wietrze, a on jak szermierz. Obserwowałem ich taniec. Bosonoga dziewczynka skupiła wzrok na oczach mężczyzny, a wojownik patrzył nad jej głową w przestrzeń, którą widział tylko on.

Taniec przerwało im stukanie do drzwi.

– Wejść! – zawołał Peottre i do środka wkroczyła służąca z przewieszoną przez ramię sukienką.

Peottre i Elliania odstąpili gwałtownie od siebie i znieruchomieli. Gdyby do pokoju wśliznął się wąż, nie mogliby zachować się ostrożniej. Kobieta miała jednak na sobie strój zawyspiarski, była jedną z nich.

Zachowywała się dziwnie. Nie dygnęła. Rozpostarła sukienkę, by się jej przyjrzeli, i potrząsnęła nią, demonstrując strój w całej krasie.

– Narczeska włoży ją dzisiejszego wieczoru.

Peottre powiódł wzrokiem po sukience. Ja sam nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Była to damska suknia skrojona dla dziewczynki. Bladoniebieski materiał odsłaniał dekolt. Piana koronek i przemyślne zaszewki z przodu zbierały materiał w fałdy, co pomoże narczesce udać, że ma biust. Elliania poczerwieniała. Peottre był bardziej bezpośredni. Stanął między siostrzenicą a sukienką, jakby chciał dziewczynkę przed nią obronić.

– Nie. Nie włoży.

– Owszem, włoży. Pani się podoba. Młody książę uzna ją za niezwykle atrakcyjną.

To nie była opinia, lecz polecenie.

– Nie, nie włoży. To kpina z tego, kim jest Elliania. To nie jest strój dla narczeski Runów Boga. Gdyby to włożyła, obraziłaby ród naszych matek.

Peottre postąpił krok do przodu i nagłym ruchem ręki strącił sukienkę z rąk służącej na podłogę.

Myślałem, że kobieta cofnie się albo poprosi o wybaczenie. Zamiast tego spojrzała tylko na niego beznamiętnie i po chwili oznajmiła:

– Pani mówi: „To nie ma nic wspólnego z Runami Boga. To jest sukienka, która przypadnie do gustu mężczyznom z Królestwa Sześciu Księstw. Ona ją włoży”. – Przerwała, jakby się nad czymś zastanawiała, i dodała: – Jeśli jej nie włoży, sprowadzi niebezpieczeństwo na ród waszych matek.

Pochyliła się i podniosła sukienkę, jakby to, co zrobił Peottre, było wybrykiem kapryśnego dziecka.

Stojąca za wujem Elliania wydała cichy okrzyk, w którym zabrzmiała nuta bólu. Kiedy Peottre się odwracał, mignęła mi jej twarz, zastygła w kontrolowanym bezruchu, lecz na czole dziewczynki pojawiły się nagle kropelki potu, a ona sama pobladła tak bardzo, jak poprzednio była zaczerwieniona.

– Przestań! – powiedział wojownik cicho i najpierw pomyślałem, że odezwał się do dziewczynki, ale on obejrzał się przez ramię. Kiedy jednak przemówił ponownie, wcale nie sprawiał wrażenia, że zwraca się do służącej. – Przestań! – powtórzył. – Przebieranie jej za dziwkę nie stanowiło części naszej umowy. Nie zmusisz nas do tego. Przestań albo ją zabiję i stracisz tu swoje oczy i uszy.

Dobył zza pasa nóż, podszedł do kobiety i przyłożył ostrze do jej gardła. Służąca nie zbladła ani się nie wzdrygnęła, stała spokojnie z błyszczącymi oczyma, niemal uśmiechając się szyderczo. Nie zareagowała na jego słowa. Wtem Elliania zaczerpnęła chrapliwie tchu i zgarbiła się. Po chwili się wyprostowała.

Jednym płynnym ruchem Peottre porwał strój z rąk kobiety. Jego nóż musiał być ostry jak brzytwa, ponieważ bez najmniejszego wysiłku rozciął nim przód sukienki. Rzucił trzepoczące kawałki materiału na podłogę i podeptał je.

– Wynoś się! – rzucił do kobiety.

– Wedle twego życzenia, panie, oczywiście – mruknęła, lecz w jej głosie pobrzmiewała nuta szyderstwa, potem odwróciła się i wyszła z komnaty.

Nie śpieszyła się, a Peottre odprowadzał ją wzrokiem, dopóki nie zamknęły się za nią drzwi. Wtedy odwrócił się do Ellianii.

– Bardzo cię boli, rybko?

Potrząsnęła głową, wysoko unosząc podbródek. Odważne kłamstwo, ponieważ wyglądała, jakby miała zemdleć.

Wstałem cicho. W czoło wbiły mi się drobinki kurzu od opierania się o mur. Zastanawiałem się, czy Cierń wie, że narczeska nie chce poślubić naszego księcia. Zastanawiałem się, czy wie, że Peottre nie uważa zaręczyn za wiążący gest. Zastanawiałem się, jaka choroba dolega narczesce, kim jest „Pani” i dlaczego służąca była taka niegrzeczna. Upchnąłem strzępy informacji razem z pytaniami w zakątkach umysłu, wziąłem tobołek i znów ruszyłem do wieży Ciernia. Dzięki szpiegowaniu przynajmniej na krótką chwilę zapomniałem o własnych troskach.

Wszedłem po ostatnim stromym odcinku schodów do komnaty na szczycie wieży i pchnąłem małe drzwi. Z jakiejś odległej części zamku dobiegły mnie dźwięki muzyki. Prawdopodobnie minstrele przygotowywali się do wieczornych uroczystości. Dostałem się do pokoju Ciernia, wykorzystując tajne wejście za stojakiem na wino. Wstrzymałem oddech, cicho popchnąłem ramieniem stojak na miejsce i położyłem obok niego moje zawiniątko. Mężczyzna pochylony nad roboczym stołem Ciernia mruczał gardłowo coś do siebie, jakby recytował śpiewnie listę skarg. Muzyka stała się głośniejsza i wyraźniejsza. Od kąta przy kominku i miecza Szczerego dzieliło mnie pięć kroków. Kiedy mężczyzna odwrócił się do mnie, właśnie dotknąłem rękojeści. Był to ten głupek, którego zauważyłem przed dwoma tygodniami na dziedzińcu stajni. Zaskoczony, przechylił trzymaną w rękach tacę z miseczkami, tłuczkiem i filiżanką, tak że cała ta porcelana zjechała na bok. Szybko postawił tacę na stole. Muzyka ucichła.

Przez jakiś czas patrzyliśmy na siebie skonsternowani. Linia powiek mężczyzny sprawiała, że wydawał się stale zaspany. Z jego ust wystawał koniec języka przytknięty do górnej wargi. Małe uszy ściśle przylegały mu do głowy pod nierówno ostrzyżonymi włosami. Ubranie na nim wisiało; rękawy koszuli i nogawki zostały obcięte na końcach, co świadczyło, że donaszał rzeczy po kimś roślejszym. Sam był niski i pulchny i wszystkie osobliwości jego wyglądu budziły dziwny niepokój. Przebiegł mnie ostrzegawczy dreszcz. Wiedziałem, że ten człowiek nie stanowi dla mnie zagrożenia, ale nie chciałem, by znajdował się w pobliżu. Z tego, jak się krzywił na mój widok, było widać, że podziela moje uczucia.

– Odejdź! – odezwał się gardłowym, ale cichym głosem.

Zaczerpnąłem tchu i powiedziałem spokojnie:

– Mnie wolno tu przebywać. A tobie?

Domyśliłem się, że to służący Ciernia, chłopak, który przynosił mu drewno oraz wodę i sprzątał komnatę. Nie wiedziałem jednak, jak bardzo stary mu ufa, więc nie wypowiedziałem jego imienia. Chyba stary skrytobójca nie mógł być na tyle nieostrożny, by powierzyć tajemnicę swoich ukrytych przejść półgłówkowi.

„Ty. Odejdź. Nie widź mnie!”.

Zachwiałem się pod potężnym pchnięciem Mocy, którym mnie zaatakował. Gdybym nie wzniósł wcześniej swoich murów obronnych, to na pewno bym tak zrobił, to znaczy odszedł i go nie widział. Błyskawicznie zacieśniając i pogrubiając chroniące mnie ściany, zadałem sobie przelotnie pytanie, czy już mi to kiedyś robił. A jeśli tak, to czy pamiętałbym to?

„Zostaw mnie! Nie rób mi krzywdy! Odejdź, śmierdzipsie!”.

Odczułem jego drugie pchnięcie, ale już mnie tak nie przestraszyło. Mimo to nie opuściłem murów obronnych, by odpowiedzieć mu Mocą.

– Nie zrobię ci krzywdy – powiedziałem drżącym głosem, chociaż bardzo się starałem go uspokoić. – Nigdy nie miałem takiego zamiaru. Zostawię cię w spokoju, jeśli tego chcesz, ale nie odejdę. I nie pozwolę, żebyś tak mnie popychał.

Usiłowałem mówić stanowczym tonem dorosłego karcącego dziecko za złe zachowanie. Służący prawdopodobnie nie miał pojęcia, co robi; niewątpliwie używał tylko broni, która już się sprawdziła.

Ale na jego twarzy zamiast skruchy pojawił się gniew. I czyżby strach? Jego oczka, kiedy je zmrużył, niemal zniknęły w fałdach łuszczu. Przez chwilę nie zamykał ust, a język wysunął jeszcze bardziej. Potem wziął tacę i z powrotem postawił na stole z taką siłą, że podskoczyły wszystkie naczynia.

„Odejdź!” – powtórzył Mocą gniewne słowa. „Nie widzisz mnie!”.

Podszedłem chwiejnie do krzesła Ciernia i rozsiadłem się na nim.

– Widzę cię – odparłem beznamiętnie. – I nigdzie nie pójdę. – Skrzyżowałem ręce na piersi. Miałem nadzieję, że nie dostrzega, jak bardzo jestem roztrzęsiony. – To ty powinieneś wykonywać swoją pracę i udawać, że mnie nie widzisz. A kiedy skończysz, powinieneś odejść.

Nie zamierzałem mu ustąpić; nie mogłem tego zrobić. Gdybym stąd wyszedł, wyjawiłbym mu, w jaki sposób przyszedłem, a jeżeli tego nie wiedział, nie chciałem mu tego pokazywać. Odchyliłem się na oparcie krzesła i starałem się sprawiać wrażenie odprężonego.

Spojrzał na mnie złym wzrokiem; jego wściekłe uderzenia Mocą w moje mury obronne przerażały mnie. Był silny. Jeśli jest tak silny bez szkolenia, to jaki okaże się jego talent, gdyby nauczył się nad nim panować? To była przerażająca myśl. Patrzyłem na zimny kominek, ale kątem oka obserwowałem służącego. Albo skończył pracę, albo postanowił nic nie robić. W każdym razie podniósł tacę, przeciął pokój i pociągnął stojak na zwoje. Z tego wejścia skorzystał raz na moich oczach Cierń. Służący zniknął, ale kiedy stojak wrócił na swoje miejsce, znów dosięgnął mnie jego głos i Moc.

„Śmierdzisz jak psia kupa. Porąbać cię i spalić”.

Jego gniew był jak cofająca się fala, która zostawiła mnie na brzegu. Po pewnym czasie przycisnąłem dłonie do skroni. Zaczęło mi się dawać we znaki napięcie towarzyszące podtrzymywaniu tak szczelnych i grubych ścian, ale jeszcze nie śmiałem ich opuścić. Gdyby udało mu się wyczuć, że osłabiam osłonę, i gdyby właśnie wtedy nakazał mi coś Mocą, to uległbym mu, tak jak Sumienny uległ mojemu impulsywnemu rozkazowi, by ze mną nie walczył. Obawiałem się, że jego umysł wciąż nosi ślad tamtego polecenia.

To była kolejna sprawa, którą musiałem się zająć. Czy ten rozkaz wciąż go ogranicza? Postanowiłem sobie wtedy, że muszę dojść, jak się odwołuje rozkaz wydany Mocą. Wiedziałem, że jeśli mi się nie powiedzie, stanie się to wkrótce przeszkodą do powstania między nami jakiejkolwiek prawdziwej przyjaźni. A potem zastanowiłem się, czy książę w ogóle wie, co mu zrobiłem. To był przypadek, powiedziałem sobie, i od razu wzgardziłem tym kłamstwem. Ten rozkaz w umyśle księcia wypalił mój wybuch złości. Wstydziłem się tego uczynku i im szybciej go cofnę, tym większą korzyść przyniesie to nam obu.

Znów niejasno zdałem sobie sprawę z dźwięków muzyki. Wykonałem ostrożny eksperyment. W miarę, jak powoli opuszczałem mury, muzyka stawała się w moim umyśle coraz głośniejsza. Zakrycie uszu rękami niczego nie zmieniło. Muzyka Mocy. Nigdy nawet nie wyobrażałem sobie czegoś takiego, a tworzył ją ten półgłówek. Kiedy przestałem zwracać na nią uwagę, wtopiła się w szemrzącą falę myśli, zawsze obecną na skraju mojej Mocy. W większości były to bezkształtne szepty, podsłuchane myśli ludzi, którzy mieli akurat tyle talentu, by ich najważniejsze myśli włączyły się w nurt Mocy. Jeśli skupiałem na nich swoje umiejętności, czasami potrafiłem wydobyć z umysłów tych ludzi całe myśli i obrazy, lecz oni sami nie dysponowali taką Mocą, by mnie wyczuć, a co dopiero mi odpowiedzieć. Ten półgłówek był inny. Ogień Mocy płonął w nim z rykiem, a ta muzyka stanowiła żar i dym jego dzikiego talentu. Nie starał się go ukrywać; prawdopodobnie nie miał pojęcia, jak to zrobić, ani powodu, by to uczynić.

Odprężyłem się, podtrzymując tylko mury obronne, pozwalające ukryć moje prywatne myśli przed kiełkującym talentem Sumiennego. A potem z jękiem ukryłem twarz w dłoniach – czaszkę zaczął mi rozsadzać ból wywołany użyciem Mocy.


– Bastardzie?

Obecność Ciernia wyczułem na moment przed tym, jak dotknął mego ramienia. Mimo to obudziłem się gwałtownie i uniosłem ręce, jakbym się bronił przed ciosem.

– Co ci dolega, chłopcze? – zapytał ostro i pochylił się jeszcze bardziej, by przyjrzeć mi się z bliska. – Masz przekrwione oczy! Kiedy ostatnio spałeś?

– Chyba teraz. – Udało mi się słabo uśmiechnąć. Przeciągnąłem dłońmi po obciętych włosach. Mokre od potu przylegały płasko do głowy. Pamiętałem jedynie strzępy ulotnego koszmaru. – Poznałem twojego służącego – oznajmiłem drżącym głosem.

– Młotka? No tak. Nie jest to najbystrzejszy człowiek w twierdzy, ale doskonale służy moim celom. Trudno mu wyjawić jakieś sekrety, skoro nie ma dość rozumu, by rozpoznać tajemnicę, nawet gdyby się o nią potknął. Ale dosyć o nim. Przyszedłem na górę, gdy tylko dotarła do mnie wiadomość pana Złocistego, mając nadzieję, że cię złapię. O co chodzi z tymi Srokatymi w mieście?

– Napisał ci o nich? – zapytałem, nagle rozsierdzony.

– Nie dosłownie. Tylko ja mogłem się tego domyślić. Mów.

– Szli za mną zeszłej nocy... dziś o świcie. Żeby mnie przestraszyć i dać znać, że mnie znają. Że w każdej chwili mogą mnie odnaleźć. Cierniu, nie myśl o tym przez chwilę. Wiedziałeś, że twój służący... jak on się nazywa? Młotek? Wiedziałeś, że on dysponuje Mocą?

– Do czego? Tłuczenia filiżanek? – Stary prychnął, jakbym opowiedział kiepski żart. Westchnął i z niesmakiem machnął ręką w kierunku zimnego kominka. – Ma codziennie rozpalać ogień i ciągle o tym zapomina. O czym ty mówisz?

– Młotek jest obdarzony Mocą. Szczodrze obdarzony. Niemal mnie powalił, kiedy go tu przez przypadek zaskoczyłem. Gdybym nie podtrzymywał murów obronnych, by pilnować umysłu przed Sumiennym, to Młotek wymazałby mi chyba z głowy wszystkie myśli. Powiedział, żebym odszedł i go nie widział. I żebym nie robił mu krzywdy. I wiesz co, Cierniu, myślę, że on to już robił wcześniej. Kiedyś widziałem, jak na dziedzińcu stajni droczą się z nim chłopcy, i usłyszałem, zupełnie jakby ktoś głośno powiedział: „Nie widźcie mnie”. I wtedy stajenni rozeszli się do swoich zajęć, a ja nie pamiętam, żebym w ogóle go tam spotkał.

Cierń powoli opadł na krzesło. Wyciągnął rękę i chwycił mnie za dłoń, jakby to mogło uczynić moje słowa bardziej zrozumiałymi. A może chciał sprawdzić, czy nie owładnęła mną gorączka.

– Chcesz mi powiedzieć, że Młotek dysponuje Mocą – powiedział ostrożnie.

– Tak. Jest surowa i nieukształtowana, lecz płonie w nim jak ognisko. Nigdy nie zetknąłem się z czymś podobnym. – Zamknąłem oczy, przycisnąłem dłonie do skroni i spróbowałem na powrót scalić czaszkę. – Czuję się, jakby mnie ktoś pobił.

– Masz. Może to ci sprawi ulgę – powiedział po chwili szorstko Cierń.

Wziąłem zimną, wilgotną szmatkę i położyłem ją sobie na oczach. Wiedziałem, że nie ma sensu prosić go o coś mocniejszego. Uparty starzec uznał, że stosowane przeze mnie leki na uśmierzenie bólu umniejszą moje zdolności nauczenia Sumiennego posługiwania się Mocą. Nie ma co tęsknić za ulgą, jaką mógłby mi przynieść kozłek. Jeśli na zamku jeszcze go trochę zostało, był dobrze ukryty.

– I co ja mam z tym zrobić? – mruknął.

Uniosłem róg szmatki, by na niego zerknąć.

– Z czym?

– Z Młotkiem i jego Mocą.

– Zrobić? A co możesz zrobić? Ten półgłówek jest nią obdarzony.

Usiadł na swoim krześle.

– Z tego, co przetłumaczyłem ze zwojów traktujących o Mocy, wynika, że stanowi on dla nas niejakie zagrożenie. Jego talent jest dziki, nikt go nie uczył i Młotek nie wie, co to dyscyplina. Posługując się Mocą, może niechcący przeszkodzić Sumiennemu w nauce. Rozzłoszczony, potrafi użyć Mocy przeciwko innym; zresztą najwyraźniej już to robił. Co gorsza, mówisz, że jest silny. Silniejszy od ciebie?

Uniosłem rękę w bezradnym geście.

– Nie mam pojęcia. Mój talent zawsze był nieobliczalny, Cierniu. Nie znam żadnego sposobu na zmierzenie go. Nie czułem się jednak tak osaczony od czasu, gdy cały krąg Mocy Konsyliarza uderzył we mnie swymi połączonymi siłami.

– Hm. – Odchylił się na krześle i wbił wzrok w sufit. – Być może najbardziej rozważnym posunięciem byłoby go po prostu uśmiercić. Oczywiście bez przemocy. To nie jego wina, że stanowi dla nas zagrożenie. Mniej radykalnym wyjściem byłoby podawanie mu kozłka, by stłumić lub zniszczyć jego talenty. Ponieważ jednak twoje lekkomyślne nadużywanie tego ziela w ciągu minionych dziesięciu lat nie pozbawiło cię całkowicie umiejętności posługiwania się Mocą, mniej ufam w jego skuteczność niż autorzy zwojów o niej traktujących. Skłaniam się ku trzeciej drodze, być może nie tak bezpiecznej. Zastanawiam się, czy właśnie dlatego mnie ona pociąga, że ewentualne korzyści dorównują ryzyku.

– Uczyć go? – Jęknąłem na widok nieśmiałego uśmiechu starego. – Cierniu, nie. Nasza wiedza nie daje nam pewności, że możemy bezpiecznie uczyć Sumiennego, a on jest posłusznym chłopcem o bystrym umyśle. Ten twój Młotek już jest nastawiony do mnie wrogo. Jego obelgi budzą we mnie lęk, że jakoś wyczuł moją zdolność Rozumienia. A to, czego sam się nauczył, wystarczy, by stanowił dla mnie zagrożenie, jeśli spróbowałbym nauczyć go czegoś więcej.

– A zatem uważasz, że powinniśmy go zabić? Albo okaleczyć jego talent?

Nie chciałem podejmować takiej decyzji. Nie chciałem nawet wiedzieć, że waży się taka decyzja, a mimo to znów siedziałem po uszy w intrygach Przezornych.

– Ani jedno, ani drugie – mruknąłem. – Nie moglibyśmy go po prostu wysłać gdzieś bardzo daleko stąd?

– Broń, którą wyrzucimy dziś, jutro poczujemy na gardle – odparł nieustępliwie Cierń. – Dlatego dawno temu król Roztropny zatrzymał swojego wnuka z nieprawego łoża przy sobie. Musimy podjąć podobną decyzję w sprawie Młotka. Wykorzystać go albo unieszkodliwić. Nie ma pośredniej drogi. – Wyciągnął do mnie rękę dłonią ku górze i dodał: – Tak jak widzieliśmy to w przypadku Srokatych.

Nie wiem, czy chciał mnie w ten sposób skarcić, ale jego słowa mnie ubodły. Odchyliłem się na oparcie krzesła, by zimny okład zsunął mi się na oczy.

– A co miałem zrobić? Zabić ich wszystkich, nie tylko Srokatych, którzy wywabili księcia, ale i starszyznę pradawnej krwi, która przyszła nam z pomocą? A potem łowczynię królowej? I rodzinę Brzeczków? I Urodną, przyszłą małżonkę Uprzejmego Brzeczki, i...

– Wiem, wiem – przerwał mi Cierń poszerzanie kręgu ofiar skrytobójstw, które i tak nie uchroniłyby naszego sekretu przed ujawnieniem. – A mimo to zobacz, co się dzieje. Pokazali nam, że są szybcy i sprawni. Wróciłeś do Koziej Twierdzy ledwie dwa dni temu, a oni byli czujni i gotowi na twój powrót. Czy się mylę, że zeszłego wieczoru po raz pierwszy wypuściłeś się do miasta?

Pokręciłem głową.

– A oni natychmiast cię znaleźli. I zadbali o to, byś wiedział, że cię śledzą. Rozmyślny ruch. – Cień zaczerpnął głęboko tchu; widziałem, jak analizuje ten problem, usiłując dostrzec, co chcieli nam przekazać Srokaci. – Wiedzą, że książę jest Rozumiejący. Wiedzą, że Rozumiejący jesteś ty. Mogą zniszczyć każdego z was, kiedy tylko zechcą.

– O tym już wiedzieliśmy przedtem. Myślę, że mieli inny cel. – Odetchnąłem, uporządkowałem myśli i opisałem z grubsza tamto spotkanie. – Teraz widzę je w nowym świetle. Chcieli, żebym się przestraszył i zastanowił, co mogę zrobić, by przestali mi zagrażać. Mogę stanowić dla nich niebezpieczeństwo, które wyeliminują, albo stać się dla nich przydatny. – Nie tak dokładnie widziałem to wcześniej, lecz teraz wnioski wydawały się oczywiste. Przestraszyli mnie, a potem pozwolili odejść, bym miał czas na uświadomienie sobie, że żadną miarą nie dam rady zabić ich wszystkich. Nie miałem możliwości dowiedzenia się, ile osób zna już moją tajemnicę. Mogłem zachować życie tylko wtedy, gdybym stał się dla nich użyteczny. Czego ode mnie zażądają? – Może jako szpieg w Koziej Twierdzy. Albo jako broń w zamku, ktoś, kogo będą mogli zwrócić przeciwko Przezornym od wewnątrz.

Cierń bez wysiłku śledził tok moich myśli.

– Czyż sami nie obralibyśmy takiej drogi? Hm. Tak. Radzę ci ostrożność, przynajmniej przez jakiś czas. Ale i otwartość. Bądź gotów na następne spotkanie. Zorientuj się, czego chcą i co proponują. W razie konieczności daj im do zrozumienia, że zdradzisz księcia.

– Mam sobą pomachać jak przynętą.

Wyprostowałem się i zdjąłem okład z oczu.

W kąciku ust Ciernia czaił się uśmieszek.

– Właśnie. – Wyciągnął rękę, więc podałem mu wilgotną szmatkę. Przechylił głowę, przyglądając mi się krytycznie. – Wyglądasz okropnie. Gorzej niż człowiek po tygodniowym pijaństwie. Bardzo cię boli?

– Poradzę sobie – odparłem szorstko.

Zadowolony skinął głową.

– Obawiam się, że będziesz musiał. Ale za każdym razem ból się zmniejsza, prawda? Twoje ciało uczy się go zwalczać. Może jak szermierz przyzwyczajający mięśnie do wielogodzinnych ćwiczeń.

Pochyliłem się i z westchnieniem potarłem piekące oczy.

– Myślę, że raczej jak bękart, który uczy się znosić ból.

– No cóż. Tak czy owak, jestem zadowolony – odpowiedział z roztargnieniem. Pomyślałem, że nie znajdę u starego współczucia. Wstał. – Idź się umyj, Bastardzie. Zjedz coś. Niech cię widzą. Chodź uzbrojony, ale nie ostentacyjnie. – Zastanowił się. – Zapewne pamiętasz, gdzie trzymam trucizny i narzędzia. Weź, czego ci trzeba, ale zostaw spis, żebym wiedział, co ma uzupełnić mój uczeń.

Nie odpowiedziałem, że niczego nie wezmę, że od dawna nie jestem skrytobójcą. Już nawet myślałem o kilku proszkach, które mogłyby mi się przydać, gdyby znów zaskoczył mnie liczniejszy wróg, tak jak dziś rano.

– Kiedy zobaczę tego twojego nowego ucznia? – zapytałem swobodnym tonem.

– Już go widziałeś. – Cierń uśmiechnął się. – A kiedy go poznasz? Nie jestem pewien, czy byłoby to rozsądne albo przyjemne dla któregokolwiek z was. Albo dla mnie. Bastardzie, zamierzam cię prosić o honorowe zachowanie w tej sprawie. Zostaw mi ten sekret i nie próbuj go rozwikłać. Zaufaj mi, że tak będzie lepiej.

– Skoro już mówimy o wikłaniu, chciałbym ci powiedzieć o czymś jeszcze. Przystanąłem po drodze na górę i usłyszałem głosy. Zajrzałem do komnaty narczeski. Mam pewne informacje, którymi chyba powinienem się z tobą podzielić.

Popatrzył na mnie z ukosa.

– Kuszące. Bardzo kuszące. Ale nie udało ci się całkowicie odwrócić mojej uwagi. Obietnica, Bastardzie, zanim spróbujesz skierować moje myśli na inną ścieżkę.

Prawdę mówiąc, nie chciałem jej dawać. Płonęła we mnie ciekawość, a nawet jakaś dziwna zazdrość. Było to wbrew wszelkim naukom, jakich udzielał mi stary. Nauczył mnie, bym dowiadywał się jak najwięcej o wszystkim, co się wokół mnie dzieje. Nigdy nie wiadomo, co się może okazać użyteczne. Jego zielone oczy patrzyły na mnie złowrogo, aż wreszcie spuściłem wzrok. Pokręciłem głową, ale powiedziałem:

– Obiecuję, że nie będę się rozmyślnie starał odkryć tożsamości twojego nowego ucznia. Czy mogę jednak zapytać o jedno? Czy on wie o moim istnieniu? Czy wie, czym i kim byłem?

– Mój chłopcze, ja nie zdradzam cudzych tajemnic.

Westchnąłem cicho z ulgą. Nieprzyjemnie byłoby wyobrażać sobie, że ktoś w twierdzy mnie obserwuje, wiedząc, kim jestem, i pozostając w ukryciu przede mną. Przynajmniej byłem z tym nowym uczniem na równej stopie.

– A teraz narczeska.

I złożyłem mu raport, choć już nigdy nie spodziewałem się tego robić. Tak jakbym był chłopcem, powtórzyłem mu dokładnie podsłuchane słowa, a potem Cierń pytał, co moim zdaniem te słowa znaczą. Odpowiedziałem bez ogródek.

– Nie wiem, jaką rolę pełni ten mężczyzna w oddaniu narczeski w ręce królowej Ketriken. Nie sądzę jednak, by czuł się związany zaręczynami, a rady, jakie daje dziewczynce, upewniają ją, że ona sama nie musi się czuć do niczego zobowiązana.

– To nadzwyczaj interesująca i cenna ciekawostka, Bastardzie. Ich dziwna służąca też mnie intryguje. Kiedy czas ci pozwoli, mógłbyś znów ich podejrzeć i dać mi znać, co odkryłeś.

– Czy równie dobrze nie mógłby tego zrobić twój nowy uczeń?

– Znów się dopytujesz i dobrze o tym wiesz. Tym razem jednak odpowiem. Nie. Mój uczeń wie niewiele więcej o sieci tajemnych przejść w zamku niż ty swego czasu. To nie jest wiedza dla uczniów. Mają dość zajęcia z pilnowaniem siebie i własnych tajemnic, żebym im powierzał moje. Chyba jednak każę mojemu uczniowi zwracać szczególną uwagę na tę służącą. To element tej nowej układanki, którego boję się najbardziej. Ale judasze i tajemne przejścia Koziej Twierdzy należą tylko do nas. A więc – usta wykrzywił mu dziwny uśmiech – chyba możesz się uważać za wyzwolonego na czeladnika. Nie chodzi o to, że jesteś skrytobójcą. Obaj doskonale wiemy, że to już przeszłość.

Ten żart trafił w czułe miejsce. Nie chciałem myśleć, jak głęboko wniknąłem w moje stare role szpiega i skrytobójcy. Już zabiłem dla mojego księcia, i to kilka razy. Uczyniłem to w gniewie, kiedy broniłem samego siebie i ratowałem księcia Sumiennego. Czy znów zabiłbym dla Przezornych, potajemnie, posługując się trucizną, z zimną świadomością konieczności? Najbardziej niepokojące w tym pytaniu było to, że nie potrafiłem na nie odpowiedzieć. Skierowałem myśli na bardziej produktywne ścieżki.

– Kim jest ten człowiek w komnacie narczeski? To znaczy poza tym, że to jej wuj Peottre?

– No tak. Twoje pytanie zawiera odpowiedź. To jej wuj, brat jej matki. Wedle dawnych zwyczajów Wysp Zewnętrznych jest ważniejszy niż jej ojciec. U Zawyspiarzy liczy się ród matki. Ważnymi mężczyznami w życiu dzieci są bracia ich matki. Mężowie wstępowali do klanów swoich żon, a dzieci przyjmowały emblemat klanu matek.

Skwitowałem jego słowa skinieniem głowy. Podczas wojny ze szkarłatnymi okrętami czytałem zwoje na temat Zawyspiarzy, które znajdowały się w bibliotece Koziej Twierdzy, usiłując zrozumieć wojnę, jaką nam wypowiedzieli. Służyłem też na pokładzie okrętu „Rurisk” z uciekinierami z wysp Zewnętrznych i od nich dowiedziałem się nieco o ich ziemiach i zwyczajach. To, co teraz mówił Cierń, pasowało do moich wspomnień.

Mój mistrz potarł w zamyśleniu podbródek.

– Kiedy Arkon Krwawooki zaproponował nam ten sojusz, miał wsparcie hetgurdu. Przyjąłem propozycję oraz to, że jako ojciec Ellianii może zaaranżować jej małżeństwo. Pomyślałem, że Wyspy Zewnętrzne odrzuciły swoje matriarchalne zasady, ale teraz zastanawiam się, czy to możliwe, że rodzina Ellianii wciąż je wyznaje. Dlaczego jednak nie ma tu żadnej krewniaczki, która by przemawiała w jej imieniu i układała się o warunki zaręczyn? Wydaje się, że robi to Arkon Krwawooki. Peottre Czarnowody pełni rolę przyzwoitki i gwardzisty narczeski. Teraz jednak rozumiem, że jest także jej doradcą. Hm. Może źle robiliśmy, poświęcając całą uwagę jej ojcu. Dopilnuję, by okazywano więcej szacunku Peottremu. – Zmarszczył czoło, naprędce zmieniając swój obraz oferty małżeństwa. – Wiedziałem o tej służącej. Myślałem, że to powiernica narczeski, może dawna niańka czy uboga krewna, ale twoje spostrzeżenia dowodzą, że przeciwstawia się i Ellianii, i Peottremu. Coś tu jest nie tak, Bastardzie. – Westchnął ciężko i z niechęcią przyznał się do błędu. – Sądziłem, że negocjujemy warunki małżeństwa z Krwawookim, ojcem Ellianii. Może powinienem więcej się dowiedzieć o rodzinie jej matki. Ale jeśli tak naprawdę to oni proponują Ellianię, to Krwawooki jest durniem czy marionetką? Czy jego słowa mają jakiekolwiek znaczenie?

Zastanawiał się nad tymi sprawami z czołem pooranym głębokimi zmarszczkami. Nagle zdałem sobie sprawę, że groźby Srokatych wobec mnie stały się pomniejszym problemem, czymś, z czym według Ciernia mogę sobie w dużym stopniu poradzić sam. Nie potrafiłem rozstrzygnąć, czy jego zaufanie do mnie mi schlebia, czy też czyni mnie zwykłym pionkiem w grze. Chwilę później przywołał mnie do porządku.

– Dobrze. Sądzę, że rozwiązaliśmy sprawę najlepiej, jak można to zrobić w tej chwili. Przekaż swojemu panu wyrazy ubolewania, Tomie Borsuczowłosy. Powiedz mu, że ból głowy nie pozwoli mi dziś po południu cieszyć się jego towarzystwem, ale że mój książę przyjął jego zaproszenie z najwyższym zadowoleniem. To pozwoli Sumiennemu spędzić z tobą trochę czasu, o co mnie zadręcza. Nie muszę ci przypominać, byś w kontaktach z chłopcem zachował dyskrecję. Nie chcemy dawać pożywki żadnym domysłom. I proponuję, żebyście odbyli przejażdżkę albo w odludnej okolicy, gdzie nikt wam nie będzie przeszkadzał, albo na oczach wszystkich, gdzie, chcąc się z tobą skontaktować, Srokaci musieliby postąpić zuchwale. Prawdę mówiąc, nie wiem, która alternatywa jest rozsądniejsza. – Zaczerpnął tchu i dodał: – Bastardzie, nie lekceważ wpływu, jaki masz na księcia. W prywatnych rozmowach mówi o tobie z wielkim podziwem. Nie jestem pewien, czy mądrze zrobiłeś, ujawniając swoje powiązania ze mną, ale trudno, stało się. Jedno twoje nierozważne słowo może skierować naszego samowolnego księcia na drogę, którą żaden z nas nie mógłby bezpiecznie podążyć za nim. Proszę, byś dobrze mówił o jego zaręczynach i zachęcał go do podjęcia monarszych obowiązków z chętnym sercem. A co do gróźb Srokatych... no cóż, dzisiejszy dzień może nie jest najlepszy do obciążania go troską o ciebie. I tak niektórzy mogą krzywo patrzeć na to, że w tak ważnym dniu swego życia nasz książę wybiera się na przejażdżkę z cudzoziemskim szlachcicem i jego służącym. – Przerwał nagle. – Nie myśl, że dyktuję ci, jak masz się zachowywać wobec naszego księcia. Wiem, że nawiązałeś z nim nić porozumienia.

– Owszem – powiedziałem, starając się, by nie zabrzmiało to szorstko. Rzeczywiście, kiedy zaczął recytować swoją długą listę wskazówek, poczułem gniew. Teraz głęboko odetchnąłem. – Cierniu. Jak powiedziałeś, chłopiec szuka u mnie męskiej porady. Nie jestem ani dworakiem, ani doradcą. Gdybym usiłował pokierować Sumiennym tak, by służyło to tylko celom Królestwa Sześciu Księstw... – Zawiesiłem głos i zdecydowałem, że nie powiem, iż takie postępowanie okazałoby się niesłuszne wobec nas wszystkich. Odchrząknąłem. – Chcę być z Sumiennym zawsze szczery. Jeśli poprosi mnie o radę, powiem mu, co naprawdę myślę. Nie sądzę jednak, byś tak bardzo musiał się bać. To Ketriken ukształtowała swego syna. Myślę, że chłopiec będzie wierny jej naukom. A co do mnie, to podejrzewam, że on nie tyle chce mieć kogoś, kto będzie do niego mówił, ile raczej kogoś, kto go będzie słuchał. Jeśli natomiast chodzi o moje poranne spotkanie ze Srokatymi, to nie widzę potrzeby, by Sumienny się teraz o nim dowiedział. Mogę go ostrzec, by nie wyrzucał ich całkowicie z myśli. Zdecydowanie stanowią siłę, z którą należy się liczyć. To prowadzi do kolejnego pytania: czy Brzeczkowie będą obecni na uroczystości zaręczyn księcia?

– Tak sądzę. Zostali zaproszeni i są oczekiwani jeszcze dzisiaj.

Podrapałem się po karku. Ból głowy nie ustępował, ale chyba zmieniał się w zwykłe łupanie.

– Jeśli zechcesz się podzielić ze mną tą informacją, to chciałbym wiedzieć, kto im towarzyszy, na jakich koniach przyjechali i jakie mają ze sobą zwierzęta myśliwskie, sokoły, a nawet zwierzęta domowe. Wszystko z jak największymi szczegółami. Ach, jeszcze jedno. Powinniśmy mieć w tych komnatach fretkę albo psa na szczury, coś małego, co łapałoby szczury i inne szkodniki. Jedno ze zwierząt związanych Rozumieniem, które spotkałem dziś rano, było szczurem, a może łasicą czy wiewiórką. Takie stworzenie byłoby w zamku bardzo wszechstronnym szpiegiem.

– Chyba poproszę o fretkę – odparł Cierń z niepokojem. – Jest cichsza od psa na szczury i mogłaby ci towarzyszyć w tajnych korytarzach. – Przechylił głowę. – Myślisz o związaniu się z nią Rozumieniem?

Skrzywiłem się.

– Cierniu. To nie działa w taki sposób. – Starałem się pamiętać, że zapytał powodowany niewiedzą, a nie bezdusznością. – Czuję się jak wdowiec. W tej chwili nie chcę się wiązać z żadną istotą.

– Przepraszam, Bastardzie. Trudno mi to zrozumieć. Może to zabrzmi dziwnie, ale nie chciałem urazić jego pamięci.

Zmieniłem temat.

– Jeśli mam po południu odbyć przejażdżkę z księciem, lepiej doprowadzę się do porządku. I obaj powinniśmy się zastanowić, co zrobić z tym twoim służącym.

– Chyba zaaranżuję spotkanie nas trzech. Ale nie dzisiaj. Jutro chyba też nie. Teraz trzeba się zająć zaręczynami. Wszystko musi pójść jak z płatka. Myślisz, że sprawa Młotka może zaczekać?

Wzruszyłem ramionami.

– Chyba będzie musiała. Powodzenia z resztą.

Wstałem i ruszyłem do wyjścia, biorąc po drodze miskę i wilgotną szmatkę.

– Bastardzie. – Brzmienie jego głosu sprawiło, że się zatrzymałem. – Wiesz, nie powiedziałem ci tego bezpośrednio, ale teraz powinieneś uważać tę komnatę za swoją. Wiem, że człowiek w twojej sytuacji potrzebuje czasami prywatności. Jeśli chcesz coś tu zmienić... ustawienie łóżka, gobeliny, jeśli chcesz, by zostawiać ci tu jedzenie, albo chciałbyś mieć zapas nalewki... daj mi tylko znać.

Propozycja mnie zmroziła. Nigdy nie chciałem, by ten roboczy pokój skrytobójcy należał do mnie.

– Nie. Dziękuję, ale nie. Zostawmy sprawy takimi, jakie są. Chociaż mógłbym tu trzymać część moich rzeczy. Miecz Szczerego, rzeczy osobiste.

Ze skrywanym żalem w oczach skinął głową.

– Jeśli chcesz tylko tyle, w porządku. Przynajmniej na razie – zgodził się. Spojrzał na mnie krytycznie, ale dodał bardzo łagodnie: – Wiem, że wciąż jesteś w żałobie. Powinieneś jednak pozwolić mi wyrównać ci włosy albo poprosić o to kogoś innego. W takim stanie zwracasz na siebie uwagę.

– Sam o to zadbam. Dzisiaj. Jest jeszcze jedna sprawa... – To dziwne, jak tę pierwszą pilną sprawę przesłoniły inne obawy. Nabrałem tchu. Teraz przyznanie się Cierniowi do lekkomyślności wydawało się jeszcze trudniejsze. – Zrobiłem coś głupiego. Kiedy wyjeżdżałem z chatki, spodziewałem się, że wkrótce tam wrócę. Zostawiłem w niej pewne rzeczy... być może stanowią zagrożenie. Zwoje, na których zapisałem swoje myśli oraz historię obudzenia smoka, która jest może zbyt dokładna, by ją z kimś dzielić. Muszę tam szybko wrócić i albo umieścić te zwoje w bezpieczniejszym miejscu, albo je zniszczyć.

W miarę, jak mówiłem, Ciernia poważniał. W końcu westchnął.

– Niektórych spraw najlepiej nie powierzać papierowi – zauważył cicho. Chociaż nagana była łagodna, i tak mnie dotknęła do żywego. Cierń patrzył na ścianę, ale wyglądało to tak, jakby się wpatrywał w daleką przestrzeń. – Przyznam jednak, że warto mieć gdzieś zapisaną prawdę. Pomyśl tylko, czego mógłby zaoszczędzić Szczeremu w jego poszukiwaniach Najstarszych choćby jeden zachowany szczegółowy zwój. Zbierz więc swoje dzieła, chłopcze, i przywieź je tutaj, gdzie będą bezpieczne. Radzę ci odczekać parę dni, nim wyjedziesz. Srokaci mogą się spodziewać twojej ucieczki. Gdybyś pojechał teraz, prawdopodobnie ktoś by cię śledził. Pozwól mi zorganizować tę podróż. Chcesz, żebym wysłał z tobą kilku zaufanych ludzi? Nie wiedzieliby, kim jesteś ani po co jedziesz, tylko to, że mają ci służyć pomocą.

Zastanowiłem się nad tym i pokręciłem głową.

– Nie. I tak już zostawiłem na widoku zbyt wiele wskazówek. Sam się tym zajmę, Cierniu. Martwi mnie jednak coś jeszcze. Moim zdaniem wartownicy pilnujący bram Koziej Twierdzy są zbyt niedbali. Biorąc pod uwagę kręcących się po okolicy Srokatych, zbliżające się zaręczyny księcia i gości z Wysp Zewnętrznych, chyba powinni być bardziej czujni.

– W takim razie tym też powinienem się zająć. To dziwne, ale sądziłem, że jeśli namówię cię do powrotu, przejmiesz nieco z moich obowiązków, a ja będę miał więcej czasu na bycie starcem. Ty jednak wydajesz się pochłonięty dawaniem mi coraz większej liczby spraw do przemyślenia i zadań do wykonania. Nie, nie patrz na mnie w ten sposób... Tak chyba jest lepiej. Praca, powiadają starzy ludzie, pomaga zachować młodość. Ale może starzy mówią tak tylko dlatego, że wiedzą, że nie muszą dalej pracować. Zmiataj, Bastardzie. I postaraj się już nie odkryć żadnej kryzysowej sytuacji przed końcem dnia.

Tak więc zostawiłem go, siedzącego na krześle z wysokim oparciem przy wygasłym kominku, zamyślonego i sprawiającego wrażenie zadowolonego z siebie.


Złocisty Błazen

Подняться наверх