Читать книгу Między ustami a brzegiem pucharu - Rodziewiczówna Maria - Страница 6
VI
ОглавлениеBarometr Chrząstkowskiego mówił prawdę. Dzień wszedł jasny i pogodny. O świcie dzwon, wzywający do roboty czeladź, zbudził młodych i ludzi. Jan wstał zaraz, ubrał się i wyszedł do gospodarstwa. Wentzel założył ręce pod głowę i medytował nad swoim położeniem.
Minęła godzina czy dwie, gdy nagle rozwarły się z łoskotem drzwi i wpadł Chrząstkowski.
– Czy pan wie, co się stało? – zapytał.
– Skądże?
– Babka mnie wyłajała.
– Tak rano? Za co?
– Za to, żem pana puścił w noc i w deszcz.
– Przecież jestem!
– Ba, alboż mi dała przyjść do słowa?! Napadła z góry: jesteś źle wychowany! Niemcy cię nauczyli grubiaństwa i niegrzeczności! Taki deszcz, noc ciemna, choć oko wykol, i ty wypędzasz gościa na złamanie karku! Jaki ty Polak! Jaki ty gospodarz! Jaki ty chrześcijanin! Śpiewaka pewnie zatrzymałeś w izbie, a człowieka wyprawiasz z domu.
– No, aleś się pan wreszcie usprawiedliwił?
– Jakoś, z wielkim trudem. Co dała, to wziąłem.
– I cóż powiedziała potem?
– Nic, pokazała mi plecy i zaczęła gderać na kogoś innego. Czy pan ma ochotę na drugą wizytę?
– Jeżeli to możliwe, bardzo.
– Ano, to ja pójdę po radę do Jadzi. Niech panu wstęp ułatwi.
– Czy pańska siostra wszechmogąca u staruszki?
– O, Jadzia! Ona, choć zawsze milczy i nawet oczu nie podnosi, z ludźmi co chce robi.
– I z panem.
– I ze mną, wyznaję. Taki u nas zwyczaj. Kobieta zawsze przewodzi: nie matka, to siostra; nie siostra, to żona. Dlatego to one takie harde i nieprzystępne: czują swą siłę. I ja sam nie przeczę, że siostra rozumniejsza ode mnie. Czemuż mam jej nie słuchać?
– Dziwni z was ludzie! Żeby mi przyszło do głowy słuchać rad której z mych znajomych, tobym po tygodniu dostał się do bonifratrów116. Co prawda, nasze damy wolą być prowadzone i kochane. To wygodniejsze.
– Nie mów pan tego pani Tekli.
– Ani pańskiej siostrze?
– O, Jadzia nie należy do zapalonych, wyznaje swobodę zdań117; ale babunia zmyłaby panu głowę.
– Dziękuję. Obejdę się bez tego zaszczytu. Losy zgodnego porozumienia składam w pana łaskawe ręce. Pragnę odjechać stąd w spokoju.
Jan wyszedł, a hrabia spiesznie się ubrał i czekał rezultatu układów pokojowych.
Szły widocznie z wielką trudnością.
Nareszcie zjawił się Jan.
– Gotowe. Babka czeka na pana.
Gdy wychodzili na dziedziniec, wysypała się naprzeciw nich gromadka dzieci z książkami w ręku.
Za nimi z bocznego ganku oficyny wyszła siostra Jana, z łagodnym uśmiechem na ustach tłumacząc coś dwom małym dziewczątkom, pucołowatym, jasnowłosym, w schludnych wełnianych sukienkach. Dzieciaki, zadarłszy główki jak pisklęta, słuchały uważnie młodej opiekunki, potem, ucałowawszy jej rękę, pobiegły za innymi. Młodzi ludzie zbliżyli się do panienki z powitaniem.
– Pani utrzymuje ochronkę118? – zagadnął Niemiec.
– Są to dzieci oficjalistów i służby domowej. Uczę ich religii, historii i robót.
– Ach, co nas ta nauka kosztuje! – wtrącił Jan. – Co miesiąc pismo z bezirku119 płać!
Panna Jadwiga rzuciła mu spojrzenie łagodnej wymówki. Pocałował ją w rękę.
– Już milczę, Jadziuniu! – zaśmiał się serdecznie. – Wszak to nie skarga była. Wiesz, że płacę bez szemrania.
– Pani lubi dzieci? – zagadnął Wentzel.
– Lubię – odparła lakonicznie. Widocznie nie było w jej zwyczaju opowiadać o sobie.
– Babka w ogrodzie; zaprowadź, Jasiu, pana hrabiego.
– A ty, co masz lepszego do roboty?
– Muszę się przebrać do obiadu.
– Aha! Zapomniałem, że czekasz na swego lubego Adama – zaśmiał się, mrugając swawolnie.
Ruszyła brwiami. Żaden nerw nie drgnął na tej lodowatej twarzy.
– Zapomniałeś, że się co dzień przebieram – odparła chłodno, odchodząc ku domowi.
Rozmawiali ciągle po francusku przez grzeczność dla gościa; teraz Jan zaczął po niemiecku, żartobliwie:
– Co prawda, wolę być jej bratem niż narzeczonym. Nie zazdroszczę memu przyszłemu szwagrowi losu. Chwała Bogu, że ten człowiek posiada dobrą dozę cierpliwości.
– Pana siostra jest zaręczona?
– Nie wiem po co, ale jest. Z sąsiadem naszym, Adamem Głębockim. At!…
Nie dokończył, ręką machnął.
– Kiedyż wesele? – badał Croy-Dülmen.
– Nie wiem. Teraz żałoba. Pani Tekla ani słyszeć nie chce o małżeństwie, Jadzia po swojemu milczy na wszystko, a Głębockiego o zdanie nikt nie pyta. W takim stanie sprawy mogą się wlec ad infinitum120, chyba się w to wmiesza opatrzność i ja…
– Myślałem, że w Polsce żenią się tylko z miłości – zauważył Niemiec z uśmiechem.
– Kto ich tam wie, może się i kochają! Ja, znając Jadzię, sądzę, że idzie za Głębockiego przez obowiązek Polki.
– Czy ten pan jest odszczepieńcem?
– Nie, jest bankrutem. Jadzi szkoda ziemi polskiej oddawać w ręce obce: chce ją ratować swym posagiem. Bardzo problematyczne szczęście! Ale oto i babka.
– Pani Tekla gderała za coś na ogrodnika; spojrzała zezem na młodych ludzi.
Jan ją ucałował w rękę – pogładziła go po głowie. Niemcowi kiwnęła tylko po swojemu, sądząc, że jak wczoraj powita ją tylko ukłonem,
Stała się jednak rzecz niesłychana. Dumny panicz schylił pokornie swój hardy kark nisko, bardzo nisko – i rękę babki podniósł do ust jak wnuk i sługa.
Przez oczy staruszki przeszło zdumienie, może radość, ale nie zrobiła żadnej uwagi. On pierwszy zagaił rozmowę – naturalnie po francusku.
– Przepraszam za natręctwo, ale nie mogłem się zdecydować odjechać po wczorajszym rozstaniu. Może mi się uda pojednać pa… – zająknął się – pojednać babkę z Niemcami, chociażby ze mną jednym.
– Jeżeli nie masz innego zamiaru, to możesz sobie zaraz jechać i nie wracać. Pozwalam ci tu pozostać pod warunkiem, że mi nie wspomnisz nawet ich nazwy. Jesteś młodzik, możesz zmieniać sto razy zdanie, a ja, mój panie, siedemdziesiąt lat przeżyłam i pewnie, że nad grobem dla twoich pięknych oczu mych zasad nie zmienię. Dosyć o tym, jeśli chcesz obiadować w Mariampolu.
– My, babciu, od wczoraj rozmawiamy, ani razu nie wspomniawszy narodowości – rzucił pojednawczo Chrząstkowski.
Zamiast się uspokoić, zaperzyła się jeszcze bardziej.
– Już ty mi się tylko za przykład nie stawiaj! Gotóweś121 jeszcze zaprzyjaźnić się z Niemcem, tego Szwaba za kolegę obrać.
Croy-Dülmen skłonił się z uśmiechem.
– Świadczę się niebem122, że nie pierwszy wymówiłem tę okropną nazwę.
– Z konieczności, jakże mam powiedzieć? Jesteś Szwab, opite bawarem123 Niemczysko!
– Jako żywo, nigdy piwa nie pijam! Nie lubiłem go nawet będąc studentem; a co do nazwy, jestem przecie ochrzczony, dla rodziny mam imię jak każdy.
Staruszka coś zamruczała. To wezwanie do pokrewieństwa nie rozczuliło jej bynajmniej, a jednak było to w ustach hrabiego monstrualne ustępstwo.
Za podobne zestawienie pojedynkował się cztery razy w życiu – uważał je za sromotę i obelgę. W tej chwili, gdy kończył zdanie, ze szpaleru wyszła do nich smukła postać panny Jadwigi. Musiała słyszeć, bo po raz pierwszy spojrzała w oczy hrabiego i uśmiech lekko ironiczny drgał wokoło poważnych ust. Spotkali się wzrokiem – poczerwieniał jak winowajca złapany na gorącym uczynku zdrady i spuścił oczy zawstydzony.
Ach, ta nieszczęsna rozmowa na wiosnę! Czy rozum stracił wtedy, mówiąc swe credo124 obcej, spotkanej na ulicy kobiecie? Jakieś fatum go prześladowało! Co ona myślała o nim!
Pani Ostrowska na widok swej wychowanki wyrzuciła z serca żal na ogrodnika.
– To nieuk, osioł, próżniak! Okropność, jak ci Prusacy lud zdemoralizowali.
– To drugi raz! – szepnął hrabia Janowi.
Obydwaj spojrzeli po sobie i uśmiechnęli się pod wąsem. Nic nie uchodziło oka cholerycznej staruszki.
– Cóż to śmiesznego? – zawołała z impetem. – U was wszystko żart, fraszka, nawet to, co was boleć powinno!
Tu spostrzegłszy się, że połączyła w swej admonicji125 Niemca z Polakiem, machnęła tylko ręką i podreptała ku domowi.
– Et, co z wami gadać! – zamruczała na odchodnym.
Młodzi ludzie, obydwaj z natury weseli, zaśmiali się serdecznie; uśmiechnęła się nawet poważna panna Jadwiga.
Nagle pani Tekla obejrzała się i przystanęła.
– Słyszysz, Jadziu, turkocze! – wołała. – Już jedzie miły konkurent! Wybrałaś go, idźże sama bawić. Nie znam nic nudniejszego nad tego człowieka, ale to nie moja rzecz.
I poszła w inną stronę. Panienka spoważniała natychmiast i zwróciła się do domu, zrywając po drodze kwiaty z rabatki. Nie śpieszyła się wcale.
– Czy mamy ci iść w sukurs126, Jadziu? – żartował Jan.
– Do woli – odparła po swojemu, krótko.
– Zostawiam ci swobodę pierwszego powitania, żebyś się nie potrzebowała krępować – drażnił się dalej.
– Czemu się nie nauczysz krępować języka? – odrzuciła z daleka.
– Z konieczności muszę mówić jako reprezentant rodziny. Żebym ten urząd tobie zlecił, miano by nas za głuchoniemych.
Nie odrzekła nic więcej i znikła w cieniu szpaleru.
– Pan Głębocki często bywa? – spytał Wentzel, patrząc uparcie w to miejsce, gdzie ją cień zakrył.
– Co parę dni, regularnie od obiadu do kolacji.
– Co robią narzeczeni? Rozmawiają?
– Z Jadzią! To by było trochę za trudno. Grają w domino i milczą; czasem przeglądają dzienniki i milczą; w wielkie święta chodzą na spacer i także milczą. W antraktach słuchają gderania pani Tekli.
– A pan co wtedy robi?
– Z początku dotrzymywałem im towarzystwa, alem się tak znudził, że odtąd uciekam na odgłos turkotu bryczki Adama. Ten nieszczęsny wysłuży sobie męczeńską koronę!
– Ma tak piękną nagrodę, że mu się nie dziwię – rzekł z uśmiechem Niemiec.
– Rzecz gustu. Jadzię wysoko cenię, szanuję, uwielbiam jako brat i Polak; ale zakochać się w niej to dla mnie niepojęte, to to samo, co uderzyć do serca tej brzozy u płotu. Mnie do kochania potrzeba życia, śpiewu, śmiechu, choć trochę kokieterii i żartu. Nieprawdaż?
– Niezawodnie. Arkadyjscy pasterze127 wyginęli.
– Oprócz jednego Głębockiego. O, Walenty nas szuka. Pewnie obiad.
Zbliżyli się do służącego i weszli przez taras do wnętrza rezydencji. W sali jadalnej, przy wódce, ujrzał Wentzel cierpliwego Głębockiego. Był to człowiek średniego wzrostu i średnich lat, opalony, suchy, trochę łysawy blondyn. Patrzał spod brwi krzaczastych nieufnie; w ustach miał rys zacięty; długie w dół zwieszone wąsy czyniły go jeszcze dzikszym.
Musiał to być człowiek skrytej namiętności i niesłychanego panowania nad sobą.
Niebezpiecznie było z nim zaczynać walkę – był zazdrosny, mściwy i cierpliwy.
Jan ich zaprezentował – poprzestali na ukłonie. Czy przeczuwali, że będzie między nimi bój na śmierć i życie?…
– Jakże kartofle, Adamie? – zagaił Chrząstkowski.
– Niezgorzej.
– A siewy?
– Schodzą.
„Dobrali się w korcu maku” – pomyślał Croy-Dülmen.
– A twoja „Norma” zdrowa?
Tu ożywiła się posępna twarz Głębockiego.
– Żdżarski targował ją wczoraj – odparł żywiej nieco.
– Sprzedałeś?
– Jeszcze nie. W ostateczności chyba.
– Przecie ją Jadzia chciała nabyć.
– Już nie chce. Mówiła mi…
– Jak to! Przecie coś mówiła? Niesłychane! – żartował wesoły chłopak.
Rysy Głębockiego skurczyły się kamienną ostrością: nie rozumiał żartów.
Wejście dam przerwało rozmowę. Zasiedli do obiadu. Narzeczeni siedzieli obok, ale nie mówili ani z sobą, ani z resztą towarzystwa. Jan z hrabią podtrzymywali rozmowę. Chrząstkowski wypytywał o stolicę. Wentzel przyszedł do siebie i dał się porwać na barwną, tryskającą dowcipem gawędkę. Opisywał berlińskie życie, zabawy, kółka, intrygi, aż wreszcie zdołał zaciekawić babkę – rozmarszczył jej czoło. Wstali od stołu bez żadnej kłótni.
W salonie, wedle opowieści Jana, narzeczeni zajęli się milczącym przeglądaniem dzienników. Młodzi ludzie128
116
bonifratrzy – zakon opiekujący się umysłowo chorymi. [przypis edytorski]
117
swoboda zdań – tu: swoboda poglądów. [przypis edytorski]
118
ochronka – daw. przedszkole; zakład dobroczynny zajmujący się wychowaniem ubogich dzieci. [przypis edytorski]
119
Bezirk – powiat, okręg, rejon. [przypis edytorski]
120
ad infinitum (łac.) – w nieskończoność. [przypis edytorski]
121
gotóweś – skrócone od: gotów jesteś. [przypis edytorski]
122
świadczę się niebem – inaczej: niebo mi świadkiem, biorę niebo na świadka. [przypis edytorski]
123
bawar – tu: piwo bawarskie. [przypis edytorski]
124
credo (łac.) – dosł. wierzę; przen. wyznanie wiary, suma poglądów. [przypis edytorski]
125
admonicja (z łac., daw.) – przygana, upomnienie. [przypis edytorski]
126
iść w sukurs (daw.) – iść na odsiecz; przybyć z pomocą. [przypis edytorski]
127
arkadyjski pasterz – bohaterowie romansów sentymentalnych; platoniczni kochankowie. [przypis edytorski]
128
młodzi ludzie, młodzież – daw. te określenia odnosiły się wyłącznie do płci męskiej, młode kobiety nie były tu zaliczane. [przypis edytorski]