Читать книгу My, konformiści. Przeżyć w NRD - Roland Jahn - Страница 5
Refleksja
ОглавлениеMiędzy konformizmem a niezależnością
My, konformiści. Długo spieraliśmy się o tytuł tej książki. Miał nikogo nie urazić, ale jednak prowokować. Jedno jest pewne – słowo „konformizm” nie kojarzy się dobrze. Wywołuje reakcję obronną. Rozmawiając na potrzeby tej książki z moim przyjacielem Peterem Röschem o życiu w NRD, o tym, jak poddawaliśmy się niektórym rytuałom, a więc przystosowywaliśmy się, ostro zaprotestował. „Ja się nie przystosowywałem”. Nikt nie chce być konformistą. A mimo to właśnie nimi byliśmy. I nadal jesteśmy. Tak wtedy, jak i dziś.
Przystosowanie się do otoczenia uważane jest za przejaw mądrości tak w przyrodzie, jak i technice. Może być strategią na przeżycie. Przystosowanie jako zasada dawało gwarancję na przeżycie ludzkości. Mimo to nie mamy odczuć pozytywnych, kiedy ktoś się dostosowuje. Gdy dziś patrzymy na NRD, to raczej „nonkonformiści” budzą naszą sympatię.
Kiedy niedawno miałem wziąć udział w dyskusji zatytułowanej „Dlaczego nie współuczestniczyłem w tym systemie?”, ogarnęły mnie wątpliwości. Byłaby to opowieść, którą chce się usłyszeć, która ma dodać odwagi. Byłoby to czyste przypisywanie sobie roli – politycznie prześladowany opowiada o swoim sprzeciwie wobec systemu i tego konsekwencjach. Bardziej interesujące wydało mi się, by przywołać te zdarzenia, w których się przystosowywałem. Tytuł wykładu po prostu zmieniłem na Między przystosowaniem a sprzeciwem. Życie w NRD, w państwie z murem i drutem kolczastym, pod dyktat jednej partii i bez szerokiego dostępu do praw człowieka, było bardziej skomplikowane, niż przewidują to powszechnie obowiązujące normy. Takie kategorie, jak sprawca, ofiara czy bierny uczestnik, nie opisują tak naprawdę, jakie było życie w NRD. W swoim wykładzie mówiłem więc o tym, jak się dostosowywałem do narzuconych przez państwo reguł i jednocześnie szukałem swojej drogi między przystosowaniem a sprzeciwem.
Konformizm to postawa, która w moim odczuciu silnie kształtowała codzienność w warunkach dyktatury. Za mało o tym mówiliśmy, dotychczasowa analiza nie jest wyczerpująca. Jest to postawa wielowymiarowa, nieustannie poddawana próbie oceny kosztów i korzyści wypływających z sytuacji, kiedy się dopasowujemy albo wyrażamy sprzeciw.
W moim życiu w NRD ciągle tego doświadczałem. Ja także poruszałem się w ramach wyznaczonych przez państwo SED [Sozialistische Einheitspartei Deutschlands – Socjalistyczna Partia Jedności Niemiec – przyp. tłum.] i co chwila musiałem wyważać koszty i korzyści mojego postępowania. Analizując codzienność w NRD, należałoby więcej uwagi poświęcić aspektom dostosowywania się oraz mechanizmom, które na nas oddziaływały. Nikt nie był tylko buntownikiem lub tylko konformistą. Niezbędna jest otwarta refleksja o życiu w państwie, jakim była NRD, w którym przeżywaliśmy naszą codzienność.
Wychowywaliśmy się w NRD. Tu chodziliśmy do szkół, zdobywaliśmy zawód, zakładaliśmy rodziny, świętowaliśmy urodziny i Boże Narodzenie. Przeżywaliśmy nasze życie. Mieliśmy dobre i złe wspomnienia. Co pamiętamy? W pierwszej kolejności własne życie, swoją prywatność. I chyba też to, że życie zderzało się z wielkimi politycznymi i kulturowymi wydarzeniami, w których ramy było ujęte. Państwo NRD, kierowane przez jedną partię SED, wiele wymagało od swoich obywateli. Nieustannie ingerowało w życie prywatne, by móc stłumić w zarodku każdy sprzeciw zagrażający partii w sprawowaniu przez nią władzy absolutnej. Celem SED było trwałe utrzymanie władzy i dlatego zbudowała system państwowy, który ograniczał prawa człowieka, a nawet ich pozbawiał. Partia musiała nieustannie zabiegać o utrzymanie kontroli nad postępowaniem obywateli. To skutkowało masowymi represjami i prześladowaniami.
Sprawcy i ofiary – to pojęcia, wokół których toczy się publicznie spór o NRD. Ofiary to ci, którzy byli świadomi przysługujących im praw człowieka, którzy walczyli o swoją tożsamość i za to byli marginalizowani, osadzani w więzieniach, a nawet pozbawiani życia. Wszyscy oni zasługują na naszą pamięć, szacunek i współczucie. Doznali krzywd, okaleczono ich dusze i ciała. W następstwie łamania praw człowieka w NRD ich życie często ulegało rozpadowi. Dlatego w debacie o tych krzywdach nie może zabraknąć sprawców i ich odpowiedzialności. Reżim SED mógł funkcjonować, bo wiele osób z pełną świadomością działało na rzecz tych nieprawości. Te dwa oblicza społeczeństwa NRD były skrajnie różne i dlatego są tak interesujące oraz warte zgłębienia. Nie jest to jednak obraz całego społeczeństwa. Większość ludzi żyjących w NRD nie godzi się na zaszufladkowanie zgodnie z definicją albo sprawcy, albo ofiary. Wielkie debaty o uwikłaniach Stasi [Staatssicherheit – Służba Bezpieczeństwa – przyp. tłum.] i analizy dyktatury toczą się gdzieś ponad ich głowami. Słowo „dyktatura” niekoniecznie przychodzi im na myśl, kiedy wspominają życie w NRD. W warunkach dyktatury też czasem świeciło słońce.
Życie w NRD toczyło się między przystosowaniem a sprzeciwem. „Większość ludzi w NRD postępowała na dwa sposoby: dostosowywała się i stawiała opór” – pisze Wolf Biermann1, wzbraniając się przed twierdzeniem, że było to „albo albo”. „«ORAZ» było tu bardziej trafne”. Historyk Stefan Wolle, który wychował się w NRD, nazywa okres między swoim siedemnastym a czterdziestym rokiem życia „jednym wielkim lawirowaniem”2. Balansowanie. Określenie to pasuje do tak wielu rzeczy, z którymi kojarzy mi się NRD. Przesmyknąć się. Co innego mówić, co innego myśleć. Wymyślać strategie i taktyki, by spełniać to, co wymagane, jednocześnie pozostając sobie wiernym. System funkcjonował, choć wiele osób mu się sprzeciwiało.
Jak żyłem w NRD? Niełatwo jest odpowiedzieć na to pytanie. Mogłoby się ono dla wielu okazać niewygodne, jeśli chcieliby uczciwie na nie odpowiedzieć. Czy byłem konformistą? Czy stawiałem opór? Czy mogłem postąpić inaczej? Przy czym chodzi mi tu o wyjaśnienie, a nie o rozliczenie. Chcę przede wszystkim dodać ludziom odwagi, by chcieli o tym opowiadać. Nie oceniać i nie wyciągać pochopnych wniosków, a raczej prowadzić otwartą rozmowę. Bo nie ma ogólnie obowiązującej miary dla określenia „właściwej” postawy w dyktaturze.
Przystosować się czy stawić opór – w NRD było to w dużej mierze sprawą indywidualną. Samotnej matce z dwojgiem małych dzieci nie można postawić zarzutu, że nie poszła na demonstrację zorganizowaną w obronie wolności słowa. Ryzyko było nie do przewidzenia. Oczywiste było, że dobro dzieci jest najważniejsze i dlatego przyjmowano postawę konformistyczną.
Ale są takie sytuacje, kiedy nie jest to całkiem zrozumiałe i łatwe do oceny. Czy można komuś zarzucić, że z okazji świąt państwowych wywieszał na domu flagę NRD, aby uniknąć kłopotów? A może było to po prostu taktycznie inteligentnym zabiegiem? A jak potem ocenialiśmy swoje decyzje? Byliśmy zawiedzeni swoją postawą, przerażeni – czy też było nam wszystko jedno, bo już dawno pogodziliśmy się z losem w państwie z murem, drutem kolczastym i rozkazem strzelania?
Do dziś nie umiemy wyczerpująco wyjaśnić, dlaczego NRD trwała tak długo. Dlaczego trzeba było aż czterdziestu lat, by ludzie wreszcie odważyli się powiedzieć, że sprawujący władzę noszą „nowe szaty króla”, by zdobyli się na odwagę, żeby wyjść na ulicę i skorzystać z przysługującym im praw, by ostatecznie zburzyć mur? Jeśli chcemy naprawdę zrozumieć, dlaczego ta dyktatura trwała aż czterdzieści lat, to musimy wiedzieć, co przeżywała większość społeczeństwa NRD i jak sobie radziła z presją systemu – iść na wybory czy zaryzykować utratę miejsca na studiach? Zerwać kontakt z ciotką na Zachodzie czy zaszkodzić swojej karierze zawodowej? Przełknąć niezadowolenie z powodu braku wolności słowa czy znaleźć się na celowniku Stasi?
Konsekwencje postępowania w dyktaturze są nieporównanie poważniejsze niż w demokracji. Każdy rodzaj postępowania w NRD w różnych sytuacjach życiowych, w różnych okresach miał nieprzewidywalne skutki. Nigdy nie było wiadomo, co się stanie, jeśli się nie postąpi zgodnie z wymogami.
Tak naprawdę w wielu przypadkach wydarzało się niewiele lub nic. Nierzadko jednak w wyniku ingerencji państwa całkowicie wytrącano człowieka z jego życiowych torów. Ta ingerencja miała także wpływ na najbliższe otoczenie. Sprawiała, że ludzie przyjmowali postawę wycofania. Że rozważali, jak daleko mogą się posunąć, i wyciągali z tego wnioski. Po to, by chronić swoją rodzinę, przyjaciół, dla dobra własnego i po prostu by przeżyć.
Dlaczego jednak tak nieliczni wyrażali sprzeciw, a większość brała w tym udział? Czyż każdy z nas nie przyczynił się choć trochę do tego, że trwało to tak długo? Gdyby dużo wcześniej więcej ludzi się na to nie godziło, nie pozwoliło na impertynencje państwa – sfałszowane wybory, żądanie dowodów podporządkowania się, parady majowe – czy koniec NRD nastąpiłby wcześniej? Czy może jest to tylko pobożne życzenie?
Ludzie mają prawo do przystosowania się. Przystosowanie – to naprawdę nie brzmi bohatersko. Ale czy większość nie wybrała właśnie tej drogi? Bo przecież głową muru się nie przebije. Czy było rozsądne, gdy robiło się to w imię dobra rodziny i dla własnego szczęścia? Kto ma prawo do oceny? Od kiedy sięgnąć pamięcią, przystosowanie się było warunkiem, by człowiek mógł przeżyć. Sposób i skala przystosowania w danej sytuacji mogą być bardzo różne. Każdy, kto się przystosowuje, porusza się w jakiejś przestrzeni. Jest wiele form przystosowania – od milczenia do lizusostwa. Miało też ono swoją cenę: legitymizowało tych, którzy w imieniu państwa czynili krzywdę.
Na początku lat osiemdziesiątych w związku z politycznymi uwięzieniami kursowała po Jenie pocztówka o następującej treści: „Tam, gdzie niesprawiedliwość jest na porządku dziennym, obowiązkiem jest stawić opór”. Godny podziwu jest zawarty w tej maksymie rygorystyczny moralizm. Jednak taki apel skierowany do ludzi, którzy musieli żyć w warunkach dyktatury, nie wydaje się stosowny, bo wymaga czegoś nadludzkiego. Czy można żądać, by w sytuacji, kiedy państwo czyni niesprawiedliwość, każdy musiał się temu sprzeciwić? Podzielić zatem los uwięzionych? Pójście do więzienia nie może być jednak obowiązkiem. Nie może też być obowiązkiem ignorowanie doświadczeń poprzednich pokoleń. Ich próby obrony przed nieprawością zostały przecież udaremnione za pomocą czołgów. 17 czerwca 1956 roku brutalne stłumienie strajku robotniczego stało się traumą trwającą dziesiątki lat. Podobnie budowa muru 13 sierpnia 1961 roku oraz rozgromienie Praskiej Wiosny 21 sierpnia 1968 roku.
Powinniśmy raczej opowiadać, jak i dlaczego tak długo podporządkowywaliśmy się reżimowi państwa. Powinniśmy wzajemnie wymieniać się doświadczeniami. Bez czynienia wyrzutów. Bez pochopnego potępiania. W ten sposób możemy lepiej zrozumieć, jakie skutki miało nasze postępowanie. W każdym indywidualnym przypadku – pozytywnym czy negatywnym. Zgoda na opowiadanie zapewne nie będzie bezbolesna. Zaboleć może przyznanie, że decyzja o podporządkowaniu się miała konsekwencje dla nas samych i innych. Że było się trybikiem w machinie i tym samym przyczyniło do funkcjonowania systemu. Może jednak przynieść także ulgę, wyjaśnić przestrzeń, w której istniejemy – tu i teraz.