Читать книгу Operator 112 - Roman Klasa - Страница 4
Wprowadzenie
ОглавлениеGdy do końca dyżuru zostawały dwie–trzy godziny, myślałem, że już więcej telefonów nie jestem w stanie odebrać. Moja głowa była trzy razy cięższa niż normalnie, wypełniona mnóstwem głosów, wyzwiskami, płaczem, błagalnym wołaniem o pomoc. Jednocześnie miałem wrażenie, że nic w tej głowie nie ma, że nic nie jestem w stanie w niej znaleźć. Nigdy jednak nie miałem czasu, żeby głębiej się nad tym zastanowić, bo znów dzwonił telefon i niezwłocznie trzeba było go odebrać.
Pierwsza formułka, o ile ktoś nie zaczynał od krzyków lub wyzwisk, należała do mnie: „Operator 36, w czym mogę pomóc?”. Co potem? To zawsze była niespodzianka. Nie ma dwóch takich samych zgłoszeń, nigdy nie wiedziałem, kogo usłyszę po drugiej stronie. Bywało, że po dziesięciu minutach rozmowy z pijanym mężczyzną i wysłuchaniu lawiny wyzwisk rozłączałem się, a po kilku sekundach dzwoniła zrozpaczona matka, na której rękach właśnie odchodziło dziecko. Musiałem więc błyskawicznie zdusić w sobie całą złość, zapomnieć o tym, co usłyszałem, i skupić się na jak najefektywniejszej pomocy.
Z czasem robiłem wszystko, żeby wychodząc z pracy, zapomnieć o każdym telefonie – bez wyjątku. Szybko przekonałem się, że dyżur na 112 to nie jest plik w komputerze. Że nie można po prostu kliknąć „usuń” i po sprawie. Próby wymazania z pamięci niektórych kwestii skutkowały tym, że zaczynałem zapominać o sprawach prywatnych. Przyniosło to odwrotny skutek – pamiętałem to, czego chciałem się pozbyć, a zapominałem o rzeczach codziennych.
Podczas spotkań ze znajomymi lub rodziną słyszałem ciągle te same pytania: „Co tam ciekawego na 112?”, „Był jakiś fajny telefon?” albo „Ty znowu taki zmęczony?”. Odpowiadałem tak, jak tego oczekiwali. A że zawsze zdarzyło się coś śmiesznego lub głupiego, śmialiśmy się razem. Co innego miałem powiedzieć? Że samobójca się zabił podczas rozmowy ze mną? Że klatkę obok mojej reanimowali kilkuletnie dziecko? Że w wypadku, o którym nikt nawet nie wspomniał, zginęła cała rodzina? Że nasłuchałem się wyzwisk i pretensji?
Nikt nigdy nie zapytał: „Dajesz radę?”, „Wszystko w porządku?”. A może pytali, tylko tego nie zauważałem. Może po prostu bałem się przyznać, że jestem już tym wszystkim bardzo zmęczony, że mam dość. To w pewnym sensie oznaczałoby porażkę. A może odwrotnie – przyznanie się do słabości byłoby największym zwycięstwem?
Po takich spotkaniach pomimo ogromnego zmęczenia nie mogłem zasnąć. Oczy podkrążone, przekrwione od wpatrywania się w cztery monitory przez dwanaście godzin. W głowie krzyki, płacz, dźwięk gniecionej blachy, wyzwiska. Próbuję odpocząć, bo za dwa dni kolejny dyżur, ale mam wrażenie, że już nigdy nie nabiorę sił.
Przychodzi przelew – niecałe dwa tysiące złotych. Gdy sprawdzam stan konta, czuję się tak, jakbym dostał w pysk. Powtarzam sobie, że to nic, że przynajmniej robię coś ważnego, że przecież jest jeszcze satysfakcja z tego, że się komuś pomaga. Ale nie, satysfakcji już nie ma. Zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Zostaję więc z tym śmiesznym wynagrodzeniem sam na sam.
A potem znów przychodzę do pracy, podłączam słuchawki, loguję się do systemu i grzecznie odbieram kolejne zgłoszenia. Coś we mnie krzyczy: „Dawajcie! Wylejcie na mnie całe szambo tego województwa! Wasze problemy są moimi problemami! Nie miejcie litości!”. Nie mają, jakby to słyszeli. Odbieram, słucham, obsługuję. Nasiąkam emocjami, ale gryzę się w język. To podczas dyżurów najbardziej absorbujące zajęcie.
Operator 36, dzień dobry, jaka miejscowość, dziękuję, przekazuję, do widzenia. Rozłączam się i pytam sam siebie, czy warto. Warto?