Читать книгу Operator 112 - Roman Klasa - Страница 7
ОглавлениеZacznijmy od tego, że nienawidzę ludzi. Zanim zacząłem pracować na 112, ta nienawiść była znikoma, lecz już po kilku miesiącach „na słuchawce” przedstawiciele mojego gatunku udowodnili mi, że na tę nienawiść zwyczajnie zasługują. Brzydzę się ich wątpliwymi instynktami, ich zachowaniami, hipokryzją, kłamstwami, graniem na naiwności i skrajnym konsumpcjonizmem. Jestem mizantropem, który lubi patrzeć, jak świat płonie. I choć znam kilku wspaniałych i dobrych ludzi – wiem też, że na świecie jest ich sporo – sądzę, że w ogólnym rozrachunku powinno być nam za siebie wstyd.
Takie podejście nawet w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało mi w dobrym wykonywaniu swoich obowiązków. Nienawiść do ludzi nie oznacza przecież, że chcę z nimi walczyć. Mało tego – uważam, że społeczeństwo jest na tyle głupie i nieuświadomione, że trzeba mu na każdym kroku pomagać, bo samo nie daje sobie rady.
Jestem samotnikiem i indywidualistą. Nie lubię działać w grupie. Wydaje mi się, że wszystko zrobię najlepiej sam, a inni będą mi tylko przeszkadzać. To cecha, z którą trudno żyć, zwłaszcza kiedy jest się w związku. Nie lubię się otwierać, często coś ukrywam i przedstawiam, dopiero gdy jest gotowe. Rzadko też proszę o radę. Wiem, że mojej partnerce bywa przez to ciężko, bo chciałaby czuć, że daje mi wsparcie. Chciałaby mieć pewność, że w razie problemów przyjdę do niej. Tymczasem ja zamykam się w sobie, biję z własnymi myślami i działam sam. Udaję, że jest OK, tylko po to, aby móc w spokoju pomyśleć.
Cierpię na pewnego rodzaju fobię społeczną. Nie przepadam za towarzystwem, nie cierpię tłumów i spotkań. Miałem tak od zawsze. Pewnie wynika to po części z mojej przytłaczająco niskiej samooceny – nigdy nie uważałem się za przystojnego ani towarzyskiego, dlatego będąc wśród ludzi, po prostu się krępowałem. Czułem się przez wszystkich oceniany, z reguły negatywnie. Jedyne, czego nigdy sobie nie ujmowałem, to inteligencja. Nie żebym był wybitnie mądry, ale na pewno ponad przeciętną (chociaż ta przeciętna jest na tyle niska, że być może to żaden wyczyn).
Jestem też pewny, że umiem trzeźwo oceniać sytuację. Tak obiektywnie, jak tylko to możliwe. Pod tym kątem czuję się wyjątkowy i w pewnym sensie inny, wyróżniony. Zawsze patrzyłem z innej niż wszyscy perspektywy, doszukiwałem się ukrytego dna i starałem się zrozumieć drugą stronę. Gdy moi rówieśnicy łykali wszystko bezkrytycznie jak pelikany, ja próbowałem drążyć, analizować. Umiałem odróżnić plotki i domysły od faktów. Wyczuwałem manipulację. Miałem dystans do informacji, zapewnień, obietnic – a w konsekwencji do ludzi. Nigdy nie przyjmowałem czyjejś oceny za własną. Udawało mi się wykreować ją samemu na podstawie zebranych i sprawdzonych informacji.
Odpycham od siebie ludzi, czasem nawet tych bliskich. Trudno zdobyć moje zaufanie i zainteresowanie. W szkole czy w pracy z trudem nawiązywałem koleżeńskie relacje, prawdopodobnie dlatego, że mi na nich nie zależało. Mam tragicznie złą pamięć do imion i twarzy. Trochę tak, jakbym przy pierwszym kontakcie z drugim człowiekiem krzyczał: „Mam gdzieś, jak się nazywasz i jak wyglądasz! Pokaż, co reprezentujesz i kim jesteś!”. Zresztą, umówmy się – ludzie podczas pierwszych kontaktów zwykle udają i kłamią. Chcą zrobić na rozmówcy dobre wrażenie, zaimponować mu, ale też udowodnić samym sobie, że są interesujący. Boją się odrzucenia i krytyki. Dopiero po dłuższym czasie zdejmują maskę i pokazują swoje prawdziwe oblicze. Dlatego na początku do każdego podchodzę z dużym dystansem. Sam sprawdzam, analizuję i oceniam. Czasami już po krótkiej wymianie zdań wiem, że z daną osobą na pewno się nie dogadam, innym razem przeciwnie – pojawia się nić porozumienia i chęć przebywania w jej towarzystwie.
Jestem nonkonformistą do potęgi. Pomyślcie o największym nonkonformiście, jakiego znacie, i pomnóżcie go razy dziesięć. To właśnie ja. Społeczna presja na mnie nie działa, a czasami wręcz mnie rozbawia. Co nie znaczy, że jestem buntownikiem. Wszystkie decyzje, jakie podejmuję, są wypracowane na podstawie moich własnych zasad, uczuć i przekonań. Nie można mi czegoś narzucić, dopóki jest to niezgodne z moim odbiorem danej sprawy. Nie jestem jednak skostniały czy zamknięty na poglądy – te przecież się zmieniają – i potrafię się przyznać do błędu. Zauważyć go i sprostować.
Jestem egoistą – jak każdy. Mimo to uważam siebie za dobrego i pomocnego człowieka. Jestem wyczulony na ludzką krzywdę, o ile nie jest ona spowodowana wyłącznie głupotą. Nikogo nie krzywdzę dla zasady, ale też nie płaszczę się przed każdym poszkodowanym.
Chociaż na bieżąco śledzę wydarzenia polityczne, jestem w dużej mierze apolityczny. Mam sprecyzowane poglądy na większość najważniejszych spraw w naszym kraju, ale jestem wierny tymże poglądom, a nie konkretnej partii. Samą polityką i politykami się brzydzę, bo odkąd pamiętam, na wyścigi manipulują społeczeństwem. Straszą, bo wiedzą, że wystraszonych łatwiej kontrolować, i rozdają, bo każdy woli dostawać, niż tracić. Gdzieś głęboko na dnie chowają to, co powinno być najważniejsze, czyli poglądy i możliwości. Staram się jednak na to nie narzekać, bo przecież jaki lud, taka władza. To my ich wybieramy i utrzymujemy przy życiu politycznym, nikt inny. To my błyskawicznie zapominamy o aferach, a z idiotów i sprzedawczyków robimy narodowych bohaterów.
Nie cierpię nakazów, zakazów i manipulacji. Nienawidzę, gdy ktoś próbuje mi coś narzucać i tłumaczy mi, co powinienem myśleć, robiąc ze mnie zupełnego kretyna. Zakazy i nakazy oczywiście muszą istnieć, żeby panował chociaż minimalny ład i porządek, ale w ostatnich latach jest ich zdecydowanie za dużo. Na każdym kroku napotykam instrukcje typu „tego nie rób”, „tak jest źle”, „tego nie możesz”, „musisz to”. Powstają one na podstawie dziwnych światowych trendów. Jeśli coś jest modne i uważane za społecznie pożyteczne, to musi być słuszne, a jeśli uważasz inaczej, to jesteś tępiony. Walka o wolność i równość przez nacisk to jakiś smutny, ponury paradoks. Nie wierzę w teorie spiskowe, ale czasami chciałbym, żeby istniała jakaś globalna grupa trzymająca władzę, illuminaci kontrolujący każdą rzecz na świecie. Wszystkie brednie sprowadzałyby się wówczas do głupoty kilku osób, a nie obejmowały całą ludzkość.
Nie wierzę w Boga. Owszem, zostałem ochrzczony, jednak nie miałem wtedy nawet roku, więc trudno mówić o świadomym wyborze. Wierzę w wartości przekazywane przez Kościół, ale samym Kościołem się brzydzę. To instytucja, która żeruje na naiwności, a tego nie toleruję. Wolę wierzyć w rozum niż w książkę napisaną dwa tysiące lat temu. Nie szydzę jednak z wierzących ani ich nie potępiam. Religia jest potrzebna do sprawnego działania społeczeństwa, a jeśli trzeba – do usprawiedliwiania niepowodzeń. Wiara w to, że ktoś nad nami czuwa, jest łatwa i wygodna. Niesie też pozytywny przekaz, wpaja dobroć wobec bliźniego. To akurat z niej wyniosłem – „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”. W tym jednym zdaniu można by zamknąć cały system wartości. Gdyby tylko ktoś na co dzień o tym pamiętał.
Lubię prowokować, czasami nawet na przekór własnym przekonaniom, tylko po to, aby zobaczyć reakcje i poznać argumenty. Nigdzie tego nie zapisuję, nie robię notatek, nie stawiam diagnoz. Po prostu chcę mieć pewność, że rozmawiam z człowiekiem inteligentnym. Głupota mnie razi i wyczuwam ją na kilometr. Niezależnie, jakie mamy poglądy i w co wierzymy – trzeba myśleć. Wyrabiać sobie zdanie, analizować, drążyć na własną rękę. Dyskutować, wymieniać się argumentami. Nie obrażać się na drugą stronę, bo ma inne poglądy, tylko próbować zrozumieć, co nią kieruje. Można przekonywać do swoich racji i ideologii, ale nigdy siłą i groźbą, bo to nic innego jak dyktatura.