Читать книгу Hart's Boardwalk - Samantha Young - Страница 7

Dahlia

Оглавление

Hartwell, Delaware, dwa miesiące wcześniej

Wiele lat temu, przez krótki czas, piłam alkohol, żeby przytępić uczucia. Gin przesiąkał do twardej, nabrzmiałej kuli, która rozsadzała mi pierś, i pozwalał choć na chwilę zapomnieć o bólu. Łatwiej mi było przeżywać dzień po dniu. Alkohol tłumił jednak nie tylko ból, lecz także niemal wszystkie inne uczucia. Omal mnie nie zabił.

W końcu skończyłam z piciem i pozwoliłam sobie znów coś poczuć. Musiałam jednak wykazać się cierpliwością. Na szczęście czas, odległość i terapia sprawiły to, czego nie udało się zdziałać alkoholowi. Ból łagodniał. Zdarzały się chwile, kiedy nawet czas wydawał się ulec zawieszeniu, ale na ogół czułam się stosunkowo szczęśliwa.

Czyli najwyraźniej zapomniałam o przeszłości.

Zapomniałam też, że życie rządzi się swoimi prawami. Nie można w nieskończoność iść beztrosko przed siebie. Pewnego dnia coś się wydarza i trafiasz z powrotem w dawne miejsce.

Życie takie jest.

I właśnie tego dnia postanowiło mi o tym przypomnieć.


Lato miało się ku końcowi. Zamknęłam już swój sklep i pracownię, którą prowadziłam przy głównym deptaku w nadmorskiej miejscowości Hartwell w stanie Delaware. Formalnie było to miasto, ale raczej niewielkie, z prowincjonalną atmosferą i mentalnością. Promenada miała nieco ponad półtora kilometra długości. Przy jej północnej części stały budynki komercyjne i właśnie tutaj mieścił się mój sklepik. Sprzedawałam w nim oryginalne, unikatowe pamiątki oraz biżuterię, którą sama projektowałam i wykonywałam w pracowni sąsiadującej ze sklepem.

Właściciele biznesów położonych przy promenadzie stanowili zgraną społeczność. Najserdeczniej przyjaźniłam się z Bailey Hartwell, właścicielką hoteliku Hart’s Inn, który mieścił się tuż obok mojego sklepu.

Zamknęłam sklep na godzinę, a Bailey zostawiła swój pensjonat pod opieką kierowniczki Aydan, mogłyśmy więc napić się kawy u Emery, naszej koleżanki, która prowadziła księgarnię połączoną z kawiarnią.

Zwykle podczas przerwy na kawę gawędziłyśmy o wszystkim i o niczym, ale tego dnia skupiłyśmy się na jednej osobie – Bailey. Otóż na horyzoncie pojawiła się jej młodsza siostra i zdążyła nieźle narozrabiać. Co więcej, Bailey zaczęła się spotykać z Vaughnem Tremaine’em. W miasteczku wywołało to wielką sensację. Dlaczego? Cóż, wszystko, co dotyczyło Bailey, wywoływało sensację. Wywodziła się z rodziny założycieli miasta i była tu dobrze znana. Cieszyła się powszechnym szacunkiem i sympatią. Kiedy Vaughn Tremaine kupił stary hotel przy promenadzie, zburzył go i na jego miejscu wybudował pięciogwiazdkowy przybytek Paradise Sands, Bailey nie była uszczęśliwiona. Nie kryła się z tym, co w końcu doprowadziło do rozgrywającej się na oczach całego miasteczka miniwojny między nią i tym zabójczo przystojnym przedsiębiorcą hotelowym z Manhattanu.

Jakby tego było mało, okazało się, że Tom, chłopak Bailey, z którym się spotykała od dziesięciu lat, zdradził ją. Po ich zerwaniu napięcie między Bailey a Vaughnem sięgnęło zenitu, aż w końcu oboje musieli przyznać, że czują do siebie nieodparty pociąg, co zresztą wszyscy od dawna podejrzewali.

Po długich miesiącach podchodów wreszcie zostali parą.

Bardzo mnie to cieszyło. Nikt bardziej niż Bailey Hartwell nie zasługiwał na szczęście w życiu osobistym.

– Chcę spędzać z nim jak najwięcej czasu. Z Tomem nigdy tego nie czułam – powiedziała moja przyjaciółka, kiedy piłyśmy kawę. Siedziałyśmy wokół kominka w znajdującej się na podwyższeniu części księgarnio-kawiarni. Światło sączące się przez niskie okna sprawiało, że jej rude włosy wyglądały jak miedziana aureola. – Właściwie to nawet lubiłam, kiedy go nie było, i to od samego początku. Tymczasem z Vaughnem chciałabym przebywać non stop, ponieważ każda chwila razem pozwala mi dowiedzieć się o nim czegoś nowego – poznaję jego dziwactwa, pewność siebie, jego wady i zalety… I wiecie co? Wszystko mi się w nim podoba. Włącznie z wadami! Jak to wytłumaczyć?

Emery uśmiechnęła się rozmarzona.

– Zakochujesz się w nim.

Widząc ten uśmiech, również się uśmiechnęłam, a Bailey gwałtownie zaprzeczyła. Szczerze mówiąc, przez ostatnie dziewięć lat trzymałam się na uboczu i nie brałam udziału w życiu miasteczka. Emery sprowadziła się tutaj rok po mnie, ale ponieważ była nieśmiała i towarzysko niewyrobiona, nikt jej dobrze nie znał. Tak było do czasu, kiedy rok temu w Hartwell pojawiła się Jessica Huntington, która najpierw zaprzyjaźniła się z Bailey, a potem z Emery. Jessica zmieniła nazwisko na Lawson, kiedy wyszła za mąż za Coopera, właściciela baru sąsiadującego z księgarnią Emery. Jessica była lekarzem i jeśli udało jej się znaleźć trochę czasu między kolejnymi pacjentami, dołączała do naszych spotkań. Teraz jednak ona i Cooper wyjechali do Kanady w podróż poślubną.

Nasza czwórka szybko się zgrała. Nawet Emery zaczęła wychodzić ze swojej skorupy, choć nadal stanowiła dla nas zagadkę. Wiedziałam o niej tylko tyle, że odziedziczyła kupę forsy po babci, między innymi dom, w którym mieściła się księgarnia. Widziałam też, że jest nieśmiała, zwłaszcza w obecności mężczyzn, co zupełnie nie miało sensu, biorąc pod uwagę fakt, że była jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie w życiu spotkałam. Serio. Wysoka, szczupła, ale kobieca, z długimi włosami w naturalnym kolorze jasnoblond, które rzadko widuje się u dorosłych kobiet, o delikatnych rysach twarzy, przypominała postaci księżniczek z kreskówek Disneya. Cat, siostra Coopera, często żartowała, że Emery wygląda jak Elsa z Krainy lodu.

Miałam świadomość, że Emery jest totalną romantyczką. Za każdym razem, kiedy Bailey mówiła o Vaughnie albo Jess o Cooperze, twarz Emery przybierała rozmarzony, pełen tęsknoty wyraz.

– Czy on nie powinien też chcieć być przy mnie przez cały czas? – Głos Bailey wyrwał mnie z rozmyślania o Emery.

– Powinnaś z nim o tym porozmawiać. Teraz. Zanim sprawy zajdą za daleko – poradziłam. Ostatnio Bailey i Vaughn ciągle natrafiali na jakieś trudności w komunikacji. – Gdyby była tu Jess, powiedziałaby to samo.

– Sama nie wiem…

Natomiast ja wiedziałam to doskonale i bez problemu mogłam jej to dobitnie zakomunikować.

Na szczęście Bailey ceniła sobie moją bezpośredniość.

– Naprawdę chcesz, żeby twój mąż i ojciec twoich dzieci stale przebywał poza domem?

– Nie. – Pokręciła głową, a potem się wyprostowała, jakby podjęła jakąś decyzję. – Dobrze. Pogadam z nim. To go pewnie wystraszy, ale i tak z nim porozmawiam.

– Po tym, co ci powiedział, nie sądzę, żeby cokolwiek mogło go do ciebie zrazić – wtrąciła Emery, wyjmując mi te słowa z ust. W dniu ślubu Jess Vaughn wdał się w bójkę z byłym chłopakiem Bailey, który okazał się jego kolegą ze szkoły średniej. Facet obraził Bailey, za co Vaughn nieźle mu przyłożył. Po bójce wygłosił zadziwiające przemówienie o tym, jak bardzo ją kocha i dlaczego. Kiedy nam to opowiedziała, gotowa byłam sama się w nim zakochać.

– O tak – zgodziłam się. – Najwyraźniej kręci go twoja trudna do zniesienia szczerość.

– Moja trudna do zniesienia szczerość? A znasz powiedzenie: „przyganiał kocioł garnkowi”?

Roześmiałam się.

– Dobrze, dobrze. Tak czy owak, porozmawiaj z nim.

Nad drzwiami księgarni zadźwięczał dzwonek i Emery wstała, żeby powitać klientów, a ja jeszcze raz potwierdziłam, że Bailey powinna porozmawiać z Vaughnem. Na tym etapie zażyłości moja przyjaciółka powinna już wiedzieć, że nie zrazi tym do siebie Tremaine’a. Patrzył na nią, jakby była jego całym światem.

Po minucie wróciła Emery i znów usiadła przy nas.

– Chcą tylko poprzeglądać książki, więc powiedziałam, żeby mnie zawołali, jeśli będę potrzebna – wyjaśniła. – O czym to rozmawiałyśmy?

– Zastanawiałyśmy się nad moją rozmową z Vaughnem, która może zakończyć ten związek – odrzekła Bailey. – Ach, i o tym, że moja siostra jakby zapadła się pod ziemię. Jeśli jej wkrótce nie znajdę, moi rodzice na pewno tu przylecą.

– A to byłoby takie złe? – zagadnęłam.

Moim zdaniem wcale nie. Nie powinnam się mądrzyć niepytana, ale Vanessa była urodzoną awanturnicą. Nie podobało mi się, że może sprowadzić na siostrę kłopoty akurat teraz, kiedy Bailey nareszcie zaczęło się układać w życiu. Może to nie był najgorszy pomysł, żeby Stacy i Aaron Hartwellowie przylecieli tu i przejęli odpowiedzialność za Vanessę.

– W tej chwili? – spytała Bailey. – Tak. Wolałabym lepiej poznać Vaughna bez nadzoru mojego taty. Kocham go, ale on jako jedyny w całej rodzinie wie o Oliverze Spensie.

Oliver Spence był kiedyś chłopakiem Bailey i to właśnie jemu spuścił lanie Vaughn. W młodości, wraz ze swoją zamożną rodziną, Oliver często spędzał lato w Hartwell. Bailey miała dziewiętnaście lat, kiedy powiedział jej, że ją kocha, i ona również się w nim zakochała. Łajdak zerwał z nią jednak pod koniec lata, oznajmiwszy, że nie jest wystarczająco dobra dla jego rodziny. Gdybym już wtedy przyjaźniła się z Bailey, znalazłabym jakiś wyrafinowany sposób, żeby się zemścić na tym aroganckim dupku. Na przykład wrzuciłabym do jego luksusowego, sportowego wozu tonę sera – tyle, żeby czyszczenie zajęło kilka dni, a woń sera nigdy nie dała się usunąć ze skórzanej tapicerki.

Niestety, nie było mnie wtedy w Hartwell, więc nie mogłam wprowadzić w życie tak doskonałego planu.

– Mógłby nabrać fałszywego wyobrażenia o Vaughnie. Muszę sama rozpracować, co czuję do Tremaine’a, zanim wezmę pod uwagę opinie innych.

– No błagam cię! Dobrze wiesz, co do niego czujesz – zaprotestowałam.

– Zaraz dostaniesz w ucho.

Roześmiałam się i nadstawiłam lewy policzek, wskazując palcem dołeczek.

– Proszę bardzo. Tylko na to czekam.

Zielone oczy Bailey błyszczały wesoło.

– Jesteś taka słodka, aż do przesady.

Żartobliwie uniosłam głowę i nonszalancko wygładziłam ubranie.

– Wiem – oznajmiłam poważnie, a koleżanki wybuchły śmiechem.

– Proszę pani! – Męski głos przebił się przez nasz głośny śmiech. Odwróciłyśmy się i zobaczyłyśmy mężczyznę, wchodzącego po schodach z niską, ładną blondynką u boku. Wydał mi się dziwnie znajomy. Spojrzał na Emery.

– Chcielibyśmy kupić kilka książek, jeśli można – powiedział z wyraźnym bostońskim akcentem.

Wtedy zrozumiałam, dlaczego wydał mi się znajomy.

Szok, jaki wtedy przeżyłam, można porównać do tego, jaki przeżywa osoba niespodziewanie potrącona przez samochód.

Nie.

Jezu Chryste, nie.

Co on tutaj robi?

Serce biło mi w piersi jak młotem. Całe ciało zalała fala gorąca i poczułam, że zaczynam się pocić. Ręce i nogi odmówiły posłuszeństwa, więc mogłam tylko na niego patrzeć.

Michael Sullivan.

Był tutaj.

W Hartwell.

W księgarni Emery.

Nosił teraz krótką, nieporządną brodę, a wokół oczu pojawiły się zmarszczki. Jednak niewątpliwie był to on. Wszędzie bym go poznała.

Do oczu napłynęły mi łzy, a tęsknota i ból niemal rozsadzały pierś. Nie widziałam go od lat i teraz nagle poczułam się tak, jakbym pierwszy raz od dekady zaczerpnęła powietrza. Tyle tylko, że ten oddech szybko uwiązł mi w płucach, nie dając upragnionej ulgi.

Uśmiechnął się do Bailey, a potem do mnie.

Kiedy nasze oczy się spotkały, jego twarz stężała z zaskoczenia.

– Dahlia?

Skąd się tutaj wziął?

Dlaczego?

„Odejdź stąd! Odejdź! Odejdź!”

– Michael. – Jego imię samo wyrwało mi się z ust.

Michael. Tak kochałam to imię. Kochałam… Kochałam…

Miałam wrażenie, że zaraz zwariuję.

Tutaj, na jego oczach i na oczach blondynki, którą trzymał za rękę.

Nie chciałam na to patrzeć.

Nie chciałam tego widzieć.

Ale nie mogliśmy oderwać od siebie wzroku, sycąc się swoim widokiem. Jego oczy nadal były piękne, ciemnobrązowe – takie, w których dziewczyna może utonąć. Jasne włosy miał teraz ostrzyżone krócej niż dawniej, więc wydawały się ciemniejsze. Szerokie ramiona robiły wrażenie jeszcze szerszych. Miał na sobie T-shirt, pod którym wyraźnie rysowały się mięśnie, co dowodziło, że ćwiczył więcej niż kiedyś. Dawniej też był bardzo sprawny fizycznie, teraz jednak mięśnie stały się jeszcze widoczniejsze. Zdałam sobie sprawę, że dzięki temu wyglądał na wyższego, niż w rzeczywistości był. Mierzył metr osiemdziesiąt, czyli mniej niż mężczyźni w mojej rodzinie, ale dzięki muskulaturze jego męska sylwetka budziła respekt.

Wciąż prezentował się imponująco.

„Michaelu, co ty tutaj robisz? Proszę, odejdź”.

Blondynka (nie mogłam się zmusić, żeby patrzeć bezpośrednio na nią) pociągnęła go za rękę, a on odwrócił się do niej, przerywając nasz kontakt wzrokowy. Ramiona mi opadły i znów byłam w stanie oddychać. Jednak po sekundzie Michael ponownie przeszył mnie wzrokiem.

– Co tutaj robisz?

Co ja tutaj robię?

Wszystko we mnie dygotało, więc wsunęłam dłonie pod stół, gdzie nikt nie mógł ich zobaczyć.

– Co ty tutaj robisz? – odparowałam.

„Odejdź, Michaelu. Proszę, odejdź natychmiast!”

Miałam nadzieję, że w ciągu minionych dziewięciu lat wykształcił w sobie zdolności telepatyczne.

– Jesteśmy na wakacjach – odezwała się blondynka, przywierając do boku Michaela. – Mike, kto to jest?

Mike? Moja rodzina również tak go nazywała, ale ja nie znosiłam skracania tego pięknego imienia do pospolitej formy.

– Kiersten, to jest Dahlia. Młodsza siostra Dermota.

„Młodsza siostra Dermota? To jakiś żart?”

– Myślałam, że ona nie żyje – zdziwiła się blondynka.

Ból przeszył mi pierś, a Bailey pod stołem chwyciła mnie za rękę. Spojrzałam na blondynkę. Była niska, szczupła i drobna. Wydawałaby się ładna, gdyby nie zacięty wyraz twarzy. Przeniosłam wzrok na Michaela. Powiedział tej kobiecie o Dillon. Czyli była dla niego wystarczająco ważna, żeby poznać historię Dillon, ale nie na tyle ważna, żeby dowiedzieć się o mnie? A może to ja nie byłam już dla niego ważna?

Zobaczyłam jego ponurą minę i coś ścisnęło mnie w gardle.

– To była Dillon.

Imię mojej siostry zabrzmiało niczym wystrzał z pistoletu i poczułam paniczny skurcz w sercu. Przed oczami zatańczyły mi czarne punkciki i wiedziałam, że za chwilę stracę nad sobą panowanie.

Wykluczone.

Nie wolno mi było do tego dopuścić.

Równie dobrze mogłabym rozerwać sobie pierś i pokazać wszystkim swoje popękane serce, w którym brakowało kilku kawałków.

– Muszę iść. – Wstałam, uwalniając dłoń z uścisku Bailey. Ze spuszczonymi oczyma, żeby tylko nie napotkać jego wzroku, wyminęłam Michaela Sullivana i jego blondynę z szybkością, jakiej się sama po sobie nie spodziewałam.

– Dahlio! – zawołał, ale ja już zbiegałam z podestu. Wydawało mi się, że od wyjścia dzieli mnie olbrzymi dystans.

Usłyszałam głos Bailey. Michael coś jej odpowiedział, ale ja już otworzyłam drzwi, nie zwracając na nich uwagi.

Znalazłam się na zewnątrz.

Słone, oceaniczne powietrze wypełniło mi płuca, kiedy pospiesznie maszerowałam po deskach promenady. Serce biło jeszcze mocniej. Ze strachu, że Michael będzie mnie gonił, ruszyłam biegiem. Biegłam przez letni tłum turystów, a podeszwy moich tenisówek chrzęściły na drobnych ziarnkach piasku, które wiatr przenosił z plaży na deptak.

Lekki, ciepły wietrzyk rozwiewał moje długie włosy, kiedy mknęłam przed siebie, jakby ścigało mnie stado diabłów.

Dotarłam do swojego sklepu i dopiero kiedy zamknęłam za sobą drzwi, panika i przerażenie zaczęły ustępować. Nie zmieniłam tabliczki „Przerwa na lunch” na „Otwarte”. Nie zapaliłam światła. Skryłam się w pracowni na tyłach sklepu, gdzie demony przeszłości próbowały mnie dopaść po raz pierwszy od wielu lat.

Tak naprawdę nigdy mnie nie opuściły.

Nagłe pojawienie się Michaela tylko je obudziło.

Ręce mi się trzęsły, a z gardła wyrywał się spazmatyczny szloch. Rozejrzałam się po pracowni, szukając czegoś, co stłumiłoby ból. Dygocząc na całym ciele, włożyłam fartuch. Potem podłączyłam telefon do głośnika, włączyłam Spotify i pomieszczenie zalała muzyka The Vaccines.

Usiadłam przy stole warsztatowym i wpatrzyłam się w srebrne kolczyki z ametystami, nad którymi właśnie pracowałam. Miały kształt wydłużonych sylwetek kotów o ametystowych oczach. Pochyliłam się i skupiłam na pracy, starając się odpędzić od siebie wszelkie myśli.

Będę się ukrywała przed Michaelem, dopóki nie wyjedzie z Hartwell. Proste.

Jego widok był dla mnie szokiem.

Tego dnia życie wymierzyło mi kopniaka prosto w żołądek, ale wiedziałam, że wszystko będzie dobrze, kiedy tylko on wyjedzie.

W końcu dotychczas upływ czasu i dystans bardzo mi pomogły. Powinny znów zacząć działać.

Hart's Boardwalk

Подняться наверх