Читать книгу Wbrew zasadom - Samantha Young - Страница 5

Prolog

Оглавление

Hrabstwo Surry, Wirginia

Nudziłam się.

Kyle Ramsey kopał krzesło, na którym siedziałam, żeby zwrócić na siebie moją uwagę, ale wczoraj tak samo zaczepiał moją przyjaciółkę Dru Troler, a nie chciałam sprawić jej przykrości. Na zabój kochała się w Kyle’u. Patrzyłam więc tylko, jak rysuje w rogu kartki zeszytu maleńkie serduszka, podczas gdy pan Evans pisał na tablicy kolejne równanie. Powinnam się skupić, bo byłam naprawdę kiepska z matematyki. Rodzice nie byliby zadowoleni, gdybym oblała ten przedmiot w pierwszym semestrze pierwszej klasy.

– Panie Ramsey, czy mógłby pan podejść do tablicy i odpowiedzieć na pytanie, czy wolałby pan zostać za Jocelyn i jeszcze trochę pokopać jej krzesło?

Wszyscy zachichotali, a Dru rzuciła mi oskarżające spojrzenie. Skrzywiłam się i spiorunowałam wzrokiem nauczyciela.

– Jeśli można, wolałbym tu zostać, panie profesorze – odparł nonszalancko Kyle.

Przewróciłam oczami. Nie obejrzałam się za siebie, chociaż czułam na karku świdrujące oczy Kyle’a.

– Kyle, to było pytanie retoryczne. Proszę do tablicy.

Pukanie do drzwi przerwało pełen niezadowolenia jęk Kyle’a. Na widok dyrektorki, pani Shaw, cała klasa zastygła w bezruchu. Po co tu przyszła? To mogło oznaczać same kłopoty.

– Ohoho – mruknęła Dru, a ja spojrzałam na nią, marszcząc brwi. Ruchem głowy wskazała na drzwi. – Gliny.

Zaskoczona popatrzyłam na wejście do klasy, gdzie dyrektorka coś szeptała do pana Evansa. Rzeczywiście, przez uchylone drzwi dojrzałam dwóch policjantów na korytarzu.

– Panno Butler. – Na dźwięk swojego nazwiska prze­nios­łam wzrok na dyrektorkę. Kiedy zrobiła krok w moją stronę, poczułam, że serce podchodzi mi do gardła. Jej zmęczone oczy spoglądały na mnie ze współczuciem. Zapragnęłam uciec przed nią i przed tym, co miała mi do powiedzenia. – Czy mogłabyś ze mną pójść? Proszę wziąć swoje rzeczy.

Zwykle w podobnej sytuacji wszyscy zaczynali wzdychać, spodziewając się, że znowu wpakowałam się w kłopoty. Ale tym razem wyczuli, że chodzi o coś innego. Nie wiedzieli, jakie wieści usłyszę, ale nie próbowali się ze mnie nabijać.

– Panno Butler?

Cała się trzęsłam od nagłego przypływu adrenaliny, a w uszach tak mi huczało, że ledwie słyszałam panią Shaw. Czy coś się stało mamie? Tacie? A może mojej młodszej siostrze Beth? W tym tygodniu rodzice wzięli urlop, żeby się odstresować po dość szalonych wakacjach. Dziś mieli zabrać Beth na piknik.

– Joss.

Dru szturchnęła mnie lekko, a kiedy tylko poczułam na ramieniu jej łokieć, poderwałam się tak gwałtownie, że moje krzesło z trzaskiem przewróciło się na podłogę. Nie patrząc na nikogo, niezdarnie spakowałam torbę, zgarniając do niej wszystko z ławki. Po klasie rozszedł się szept niczym podmuch zimnego wiatru wdzierającego się przez szparę w oknie. Nie chciałam wiedzieć, co mnie czeka, ale pragnęłam jak najszybciej opuścić klasę.

Z trudem stawiając nogę za nogą, wyszłam za dyrektorką na korytarz. Usłyszałam, jak pan Evans zamyka za mną drzwi. Milczałam. Spojrzałam na panią Shaw, a potem na dwóch policjantów, którzy przyglądali mi się z wyuczonym współczuciem. Pod ścianą stała kobieta, której wcześniej nie zauważyłam. Miała posępną minę, ale była spokojna.

Pani Shaw dotknęła mojej ręki; spojrzałam w dół na jej dłoń. Do tej pory nie zamieniłam z nią ani słowa, a teraz nagle mnie dotyka?

– Jocelyn… to oficerowie Wilson i Michaels. A to pani Alicia Nugent z MOPS-u.

Spojrzałam pytająco na dyrektorkę.

Pobladła.

– Wydział pomocy społecznej.

Ogarnął mnie taki strach, że z trudem mogłam oddychać.

– Jocelyn, tak mi przykro, że muszę ci to powiedzieć… – ciągnęła pani Shaw. – Twoi rodzice i siostra mieli wypadek samochodowy.

Czekałam ze ściśniętym sercem.

– Zginęli na miejscu. Tak bardzo mi przykro.

Kobieta z opieki społecznej zrobiła krok w moją stronę i zaczęła coś mówić. Patrzyłam na nią, ale widziałam jedynie plamę kolorów. Jej głos docierał do mnie jak przez ścianę.

Nie mogłam złapać tchu.

W panice wyciągnęłam ręce, próbując złapać powietrze. Poczułam na ramionach czyjeś dłonie. Cichy, spokojny głos. Łzy na policzkach. Sól na języku. A moje serce… biło tak mocno, jakby lada chwila miało eksplodować.

Umierałam.

– Jocelyn, oddychaj.

Ktoś w kółko mi to powtarzał, aż zastosowałam się do tej instrukcji. Po paru chwilach moje serce się uspokoiło, a płuca się rozszerzyły. Zniknęły mroczki, które miałam przed oczami.

– Już, już – szeptała pani Shaw, ciepłą dłonią głaszcząc mnie po plecach. – Już, już.

– Musimy iść – przez mgłę, która mnie otaczała, prze­darł się głos kobiety z opieki społecznej.

– Jocelyn, jesteś gotowa? – spytała cicho pani Shaw.

– Oni nie żyją – powiedziałam, chcąc usłyszeć, jak to brzmi. Czułam się jak we śnie.

– Kochanie, tak mi przykro.

Zimny pot oblał mi dłonie, pachy i kark. Na całym ciele pojawiła się gęsia skórka, nie mogłam przestać się trząść. Zakręciło mi się w głowie, zatoczyłam się na lewo, poczułam żołądek w gardle i gwałtownie zwymiotowałam. Zgięłam się wpół i zwróciłam całe śniadanie na buty kobiety z opieki społecznej.

– Jest w szoku.

Naprawdę byłam w szoku?

A może to tylko choroba lokomocyjna?

Dosłownie przed chwilą tam siedziałam. Było ciepło i bezpiecznie. Parę sekund później rozległ się huk miażdżonego metalu…

… i znalazłam się zupełnie gdzie indziej.

Wbrew zasadom

Подняться наверх