Читать книгу Sztuka uwodzenia - Samantha Young - Страница 9
3
ОглавлениеOjciec, Jo, Cam, Cole i ja mamy zwyczaj spotykać się co tydzień na kolacji i tak też było teraz. Siedzieliśmy w mojej ulubionej włoskiej restauracji D’Alessandro przy India Street, mieszczącej się za rogiem ulicy, przy której mieszkam. Tata i Cam zawsze spierali się, kto zapłaci rachunek, na ogół zwyciężał ojciec jako starszy.
Uwielbiałam te kolacje. Nie dlatego, że jedzenie w D’Alessandro było jakieś nadzwyczajne, ale dlatego że Jo, Cam i Cole stali się dla nas rodziną, a my dla nich. Zwłaszcza dotyczyło to Cole’a. Zanim pojawił się w ich życiu Cam, Cole praktycznie miał tylko Jo. Teraz zyskał przyszywaną rodzinę. Zasługiwał na to. Jo twierdziła, że nić porozumienia i sympatii, która od razu się pomiędzy mną i nim nawiązała, to rzadkość u Cole’a. Zaprzyjaźniliśmy się, a po jakimś czasie zaczął się we mnie podkochiwać. Był wspaniałym dzieciakiem, nigdy nie postawił mnie w niezręcznej sytuacji, a ja nieodmiennie udawałam, że nie zauważam jego cichej adoracji. Cole wyglądał na osiemnaście lat. Przez ostatnie dziewięć miesięcy podrósł kilka centymetrów i w wieku piętnastu lat osiągnął sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Szerokie barki wzmocniły treningi dżudo, które odbywał z Camem i Nate’em,
a trudne dorastanie i wychowywanie przez Jo dodawały mu dojrzałości, jakiej większość nastolatków w jego wieku nie miała. Dla mnie i dla Jo, wiem na pewno, bo o tym rozmawiałyśmy, był wciąż uwielbianym dzieckiem. Co go oczywiście chwilami doprowadzało do szału, zwłaszcza że nieznajomi ludzie traktowali go jak młodego mężczyznę.
– Czytałaś ostatnio jakąś książkę, która mogłaby mi się spodobać? – spytał obiekt moich rozmyślań.
– Tak. Angus polecił mi powieść science fiction o żyjącej w podziemiu dystopijnej społeczności. Spodoba ci się.
– Super. Jest dostępny e-book?
– Jasne. Przyślę ci link.
– Fajnie. A wiesz, właśnie skończyłem Wojnę światów.
Uniosłam brew z uznaniem.
– I co o tym sądzisz? Skomplikowane?
Wzruszył ramionami.
– Dość realistyczny obraz czasów, biorąc pod uwagę, kiedy zostało napisane. Wystarczająco ponure, podobało mi się.
Cam złapał moje spojrzenie i uśmiechem wyraził komentarz do recenzji Cole’a.
– Proponuj mu więcej ponurości.
Przyłożyłam dwa palce do skroni, salutując, a Cole, patrząc na nas, przewrócił oczami.
– Przecież nie chodzi o jakieś emo, czy coś. Książki z nieszczęśliwym zakończeniem albo mroczne po prostu… sprawiają… sam nie wiem. Że czujesz więcej… coś w tym rodzaju – wydusił wreszcie z siebie.
Wyglądał na zażenowanego przyznaniem się do tego, że ma jakieś uczucia (ale obciach, co?), więc poczułam się w obowiązku uspokoić go.
– Rozumiem cię. Nieszczęśliwe albo gorzko-słodkie zakończenia dłużej pamiętasz, oddziałują na ciebie bardziej po przeczytaniu.
– Ellie mogłaby nie zgodzić się z tą tezą – mruknęła Jo i wymienili z ojcem uśmiechy.
– Co do tego nie ma wątpliwości – zniecierpliwiłam się. – Dalej jednak podtrzymuję swoje zdanie. Przepadam za romansami ze szczęśliwym zakończeniem, ale przyznaję, że te nieszczęśliwe bardziej na mnie działają.
Poczułam na sobie spojrzenie ojca, a kiedy odwróciłam głowę, zobaczyłam, że przygląda mi się z troską.
– Oszczędź sobie. – Nachmurzyłam się i wycelowałam palec w pionową głęboką zmarszczkę na jego czole. – Ze mną wszystko w najlepszym porządku.
– Poza tym, że preferujesz nieszczęśliwe zakończenia
– nie dawał za wygraną.
– W literaturze. Nie w życiu. W li-te-ra-turze.
Ojciec nachylił się ku mnie nad stołem.
– Powiedziałabyś mi, gdyby to było coś istotnego, tak?
– Ojeju! – Posłałam błagalne spojrzenie Jo.
– Naprawdę wszystko w porządku – pospieszyła mi na ratunek. – Odnosi sukcesy, jest wspaniała, ma własne mieszkanie, wielu przyjaciół i nadopiekuńczego ojca, który ją kocha. To teraz daj jej już spokój.
Ojciec patrzył na nią gniewnie, gdy sobie żartowała, ale po kilku sekundach wreszcie do niego dotarły jej słowa i odprężył się.
– Martwię się, że jesteś cały czas sama w domu – zwrócił się do mnie.
– Rzadko jestem sama. Nate przeniósł do mnie swoje biuro.
Z jakiegoś niewiadomego powodu ojciec znowu się zasępił, a Jo głośno się roześmiała. Posłałam jej szybkie złe spojrzenie, co odniosło taki skutek, że zaczęła się zanosić śmiechem.
Nawiasem mówiąc, nie wiem, co mogłoby sprawić, aby wreszcie zrozumiała, że ja i Nate jesteśmy na czysto platonicznej stopie. Od pierwszego naszego spotkania odrzuciliśmy możliwość romansu. Czasem poznajesz ludzi, w których towarzystwie od razu dobrze się czujesz, i to jest właśnie nasz przypadek. Oboje nie byliśmy skrępowani sobą, w tym sensie, że nie musieliśmy nic udawać. Łączą nas dwie cechy. Pierwsza to poczucie humoru. Lekko zwariowanego. Druga to wewnętrzny geek. Oboje jesteśmy maniakami.
Nate jest reporterem, pracuje jako wolny strzelec, a dodatkowy dochód czerpie, recenzując gry wideo dla międzynarodowego magazynu poświęconego filmowi i rozrywce. Większość ludzi postrzegała go jako gwiazdora filmowego, ja wiedziałam, że jest z gatunku geeków. Blog na temat książek, filmów i gier wideo zaczął pisać, gdy miał dziewiętnaście lat. Z czasem blog rozrósł się i w wieku dwudziestu pięciu lat Nate miał tysiące fanów. W końcu jego inteligentne, zabawne, dyskretnie prezentujące osobisty punkt widzenia komentarze zwróciły uwagę wydawcy magazynu i zaproponowano mu pracę. Szczęśliwie dla mnie zaczął przynosić filmy do mojego mieszkania, oglądaliśmy je razem i nieźle się przy tym bawiliśmy. Nate wygłaszał komiczne komentarze, ja dodawałam swoje. Niektóre moje sformułowania trafiały do jego recenzji.
– Masz jakieś zabawne historyjki z życia biblioteki w tym tygodniu, Liv? – spytał Cam, odwracając uwagę od dyskusji o moim samopoczuciu.
Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością.
– Musiałam wyrzucić z pokoju dla niepełnosprawnych gruchającą tam parkę.
– Nie, czy oni naprawdę…
Reszty nie usłyszałam, bo w drzwiach D’Alessandro pojawił się on i świat wokół mnie przestał istnieć.
Benjamin Livingston.
Wstrzymałam oddech. Wszedł na salę razem ze starszą parą, może rodzicami? Nie wiadomo, a zresztą w ogóle mnie to nie obchodziło.
Obchodziło mnie tylko to, czy mnie zauważy. Bo wówczas mógłby mnie rozpoznać. Albo przeciwnie, mógłby mnie nie rozpoznać. Sama nie wiedziałam, która możliwość byłaby gorsza. Ale jedno wiedziałam na pewno: nie dam rodzinie i przyjaciołom spektaklu pod tytułem: Co zrobiła Olivia Holloway na widok przystojniaka.
– Liv, z tobą naprawdę wszystko w porządku? – spytała Jo, a ja ocknęłam się i oderwałam wzrok od Benjamina. Piękne zielone oczy mojej przybranej siostry patrzyły na mnie z troską. – Wyglądasz, jakbyś się upiła.
– Przepraszam, Cam – powiedziałam szybko, usprawiedliwiając się, że go zignorowałam, ale wzrok znów mi uciekł w kierunku Benjamina.
Jasna cholera! Hostessa prowadziła ich w stronę naszego stolika.
– Musiałam… – Celowo przesunęłam łokieć po stole, tak by łyżka do deserów spadła na podłogę. – Ops… przepraszam. – Odsunęłam krzesło, opadłam bez wdzięku na podłogę i wsunęłam głowę pod serwetę. Z łomoczącym w klatce piersiowej sercem patrzyłam, jak znajome buty pojawiają się w polu mojego widzenia.
Przeszedł. Był poza zasięgiem. A raczej to ja byłam.
Róg serwety został podniesiony, przed moimi oczami pojawiła się zatroskana twarz ojca.
– Paliłaś trawkę?
Zacisnęłam usta, powstrzymując wybuch śmiechu. Potrząsnęłam przecząco głową i sięgnęłam drżącą ręką po łyżkę. Muszę poprosić, żeby mi ją wymienili, bo nie ma mowy, abym zrezygnowała z deseru. Za ich tiramisu sprzedałabym duszę. No, było możliwe, że zanim zdążę ją przehandlować za deser, umrę ze wstydu.
– Tylko podnosiłam łyżkę.
– Zachowujesz się dziwacznie.
Rzuciłam głową ze zniecierpliwieniem i w rezultacie walnęłam się o stół.
– Musimy prowadzić rozmowę pod stołem?
Głowa znikła, a ja wygramoliłam się pospiesznie i wykręciłam szyję, by rozejrzeć się za Benjaminem. Ani śladu. Wobec tego wstałam i klapnęłam na krzesło, z ulgą stwierdzając, że hostessa zaprowadziła ich do innego pomieszczenia. Poprawiłam się na siedzeniu, zadowolona, że zniknął, i uniosłam łyżkę w kierunku przechodzącej kelnerki.
– Przepraszam, czy mogłaby mi pani ją wymienić?
Skinęła głową twierdząco, a ja uśmiechnęłam się do niej i spojrzałam na moje towarzystwo. Wszyscy się na mnie gapili. Skrzywiłam się pod ich uważnymi spojrzeniami.
– O co chodzi?
– Mick ma rację. – Cam uniósł znacząco brew. – Zachowujesz się dziwacznie.
Poszukałam wzrokiem pomocy u Cole’a, ale tylko wzruszył ramionami, co pewnie miało znaczyć, że podziela ich opinię. Nie widziałam powodu, by tłumaczyć się przed nimi z mojego zauroczenia facetem z biblioteki, i gorączkowo szukałam jakiegoś dowcipnego wyjaśnienia. W końcu zdecydowałam się na pospolite, niezbyt lotne:
– Wypiłam dzisiaj trzy red bulle.
Może i brakowało w tym polotu, ważne, że zadziałało, i wkrótce konwersacja zeszła na inne tematy niż moje absurdalne zachowanie. Niestety, ku mojej rozpaczy, przed deserem dosięgło mnie nieszczęście. Zachciało mi się siusiu, i to potwornie, a droga do toalet prowadziła korytarzem obok drugiej sali restauracji, tej właśnie, gdzie siedział Benjamin. Istniało niebezpieczeństwo, że nasze ścieżki się skrzyżują. Niestety, mój wypełniony pęcherz groził katastrofą, musiałam zapomnieć o obawach i poszukać ulgi.
Po drodze do toalety zaczęłam się zastanawiać, po co ja w ogóle świruję. Poruszam się tak szybko, że ledwo mignę mu przed oczami. Benjamin nie rozpozna mnie w tym wymuszonym przez pełny pęcherz pospiesznym rajdzie do toalety.
Moja pewność siebie wzrosła nieco, niemniej postanowiłam znowu przemknąć pędem z powrotem do stolika, tak żeby nie można było rozpoznać mojej zamazanej sylwetki. Niestety, nie przewidziałam zderzenia ze ścianą, która wyrosła na mojej drodze.
Odstąpiłam niepewnie kilka kroków do tyłu i zamrugałam, próbując skoncentrować spojrzenie na ciemnoniebieskiej przeszkodzie. Oczywiście, mój mózg szybko rozpoznał, że nie zderzyłam się ze ścianą, tylko z męską piersią. Szeroką męską piersią.
Serce zaczęło mi walić jak szalone, powoli podniosłam wzrok, łomot serca wzmógł się, wnętrze dłoni zwilgotniało, świat przesłonił mi Benjamin Livingston.
Zdaje się, że usta miałam otwarte w niezbyt pięknym grymasie, za to on uśmiechnął się, a w jego oczach pojawił się błysk rozpoznania.
Dupa blada.
– To ty pracujesz w bibliotece uniwersyteckiej…
Przełknęłam ślinę, formułując w myślach odpowiedź. W końcu zdobyłam się na kiwnięcie głową.
– Bibliotekarz w informatorium. – Nie, coś nie tak. – To znaczy pomocnik bibliotekarza w informatorium – poprawiłam się.
Ech… i na co się zdało układanie sobie odpowiedzi w głowie.
Uśmiechnął się szerzej i zrobił krok do przodu, odcinając dopływ tlenu do mojej i tak goniącej resztkami sił mózgownicy.
– Rzeczywiście jesteś zawsze bardzo pomocna.
I wtedy coś we mnie wstąpiło.
– Taka moja rola – oświadczyłam poważnie ze szkockim akcentem.
Z cholernym szkockim akcentem.
Przynajmniej dobrze naśladowanym.
Co z tego!
Zaczerwieniłam się z zażenowania, a Benjamin zaśmiał się.
– Rzeczywiście.
Zmywam się stąd. Zmywam się stąd natychmiast!
– Przepraszam, mój stolik czeka na mnie ze swoim towarzystwem.
Posłałam mu wymuszony uśmiech, zignorowałam rozbawienie w jego oczach, wyminęłam go i poszłam pospiesznie korytarzem do naszej sali. Talerze i szklanki zadźwięczały, gdy z wdziękiem słonicy opadłam ciężko na krzesło i ogłosiłam donośnie:
– Weźmy deser na wynos i chodźmy do mnie. Już teraz, od razu. – Pokiwałam głową zachęcająco. – Dobrze?