Читать книгу Ostatni sekret Deverillów - Santa Montefiore - Страница 9
Maggie O’Leary
ОглавлениеNiektórzy mówili, że urodziła się podczas Samhain[1], gdy ludzie z Ballinakelly świętowali ukończenie żniw, inni zaś dodawali, że stało się to po zachodzie słońca, a przed świtem, gdy upiory, banshee i czarownice przyłączały się do duchów zmarłych, żeby swobodnie błąkać się pośród żyjących podczas godzin ciemności. Tak czy inaczej Maggie O’Leary przyszła na świat pierwszego dnia listopada tysiąc sześćset czterdziestego roku, gdy gęsta mgła zasnuła doliny, powietrze było wilgotne od delikatnej mżawki, a wiatr przynosił zapach wrzosów, trawy i wody morskiej.
Tej nocy na farmie O’Learych było niespokojnie. Krowy ryczały i tupały kopytami, konie parskały podenerwowane, potrząsając grzywami. Czarne jak atrament wrony zgromadziły się na dachu farmy, gdzie Órlagh Ni Laoghaire chodziła po sypialni z rękami na krzyżu, z większym niż zazwyczaj lękiem oczekując zbliżających się nieuchronnie narodzin szóstego dziecka. Była niespokojna tak samo jak zwierzęta; cierpiała i jęczała w trakcie długiego porodu, podczas gdy pierwszych pięcioro dzieci wydała na świat łatwo i szybko. Co chwila zerkała przez okno, szukając blasku jutrzenki na wschodnim niebie. Miała nadzieję, że dziecko poczeka do dnia Wszystkich Świętych i nie pojawi się podczas tych ciemnych, nawiedzonych godzin.
Niedaleko w dużej stodole w centrum wioski dzieci Órlagh bawiły się wraz z resztą tutejszej społeczności. Drzwi i okna domów szeroko otwarto, żeby zarówno upiory, jak i przyjazne duszki mogły krążyć swobodnie, a paleniska wygaszono. Złoty blask ognisk na zewnątrz ocieplał powietrze zimne z powodu obecności nieżyczliwych istot siejących zamęt w ciemnościach.
Nie była to odpowiednia noc, żeby przychodzić na świat, ale Maggie właśnie w nią się pojawiła.
Tuż przed świtem po trudnym porodzie Órlagh urodziła zdrowe dziecko, którego piskliwy płacz wywiercił dziurę w niebie, uwalniając pierwszy promień światła. Ale wraz z narodzinami nowego życia odeszło stare. Órlagh przeniosła się na tamten świat, zdążywszy jeszcze wyszeptać słabym głosem do noworodka na rękach: Céad míle fáilte, Peig – Witaj po stokroć – nadać dziecku imię i pobłogosławić je pocałunkiem.
Maggie była dziewczynką o oryginalnej, przykuwającej urodzie. Włosy miała czarne jak skrzydło kruka, oczy w urzekającym odcieniu zieleni i zmysłowe pełne usta o inteligentnym wyrazie. Pod wieloma względami była niezwykła, ale nic nie różniło jej bardziej od rodziny i reszty społeczności niż nadzwyczajny dar. Otóż Maggie widziała zmarłych, a czasem nawet potrafiła przewidzieć śmierć.
Bracia i siostry przezywali ją wiedźmą, aż wreszcie ojciec niskim i drżącym głosem powiedział im, jaki los spotyka czarownice. Ojciec Brennan, miejscowy ksiądz, ustawicznie żegnał się na jej widok i próbował skłonić ją do wyznania, że wszystko, co widziała, wymyśliła, żeby przyciągnąć uwagę. Ludzie w Ballinakelly wpatrywali się w nią szeroko otwartymi i przestraszonymi oczami, uważając, że została nawiedzona przez duchy obecne przy jej narodzinach, a pewna staruszka mamrotała: „To dziecko już tu było, biorę Boga na świadka!”. Nawet babcia Maggie powiedziała, że gdyby na własne oczy nie widziała, jak wyślizguje się z ciała Órlagh, wierzyłaby, że została podmieniona przez jakiegoś złego ducha, żeby sprowadzić nieszczęście na dom.
Ale nieszczęście i tak nadeszło, niezależnie od tego, czy Maggie została zamieniona czy nie.
Dla Maggie nie było nic niezwykłego w widzeniu zmarłych lub przewidywaniu śmierci. Od kiedy sięgała pamięcią, widziała rzeczy niedostępne dla zmysłów innych ludzi. Ale nie miała związków z diabłem. Tego była pewna. Jej dar pochodził od Boga. Uciekała więc na wzgórza, gdzie mogła być sama z wszelkim boskim stworzeniem. Z wiatrem we włosach i skórą wilgotną od mżawki lubiła spacerować pośród dzikich traw, gdzie morze połyskującymi falami wdzierało się w piasek. Mewy krążyły nad jej głową, a ona, zarzuciwszy szal na ramiona, wpatrywała się w bezmiar wód; od czasu do czasu dostrzegała żagle statku na odległym horyzoncie i dumała nad ogromem świata gdzieś hen od wybrzeża. Albo wysoko na klifach w starożytnym skupisku głazów zwanym Magicznym Kręgiem bawiła się ze świetlnymi duszkami, których nikt inny nie mógł zobaczyć. W tym niezwykłym miejscu nikt się jej nie bał, nie oceniał jej ani nie karcił. Był tylko Bóg, który pozwolił jej oglądać tajemny pogański świat w całej swej cudowności.
W miarę jak Maggie dorastała, duchy stawały się coraz bardziej natarczywe. Żądały od niej więcej i więcej. Mówiły, że mają wiadomości, które chcą przekazać swoim bliskim na ziemi. Ojciec Maggie przypominał jej o karze za uprawianie czarów, starsza siostra błagała, żeby zamilkła, a babcia wieszczyła nieszczęście. Ale głosy nie cichły i nie zostawiały Maggie w spokoju. Wierzyła, że ma przed sobą wyższy cel – że zgodnie z wolą Boga przynosi ulgę sumieniom zmarłych. Żyła w przeświadczeniu, że to jej obowiązek.
Czasy były ciężkie, w domu panowała bieda. Ojciec Maggie oraz czterej starsi bracia byli farmerami, tak jak pokolenia O’Learych przed nimi; hodowali owce, które pasły się na ich ziemi nad morzem – ukochanej ziemi należącej do rodziny od niepamiętnych czasów. Ale na farmie O’Learych był osiem gąb do wykarmienia, a jedzenia mało. Zdesperowany ojciec Maggie ugiął się i w tajemnicy zaczął pobierać opłaty za sesje z córką. Maggie przekazywała informacje, które, jak twierdziła, pochodziły od zmarłych, a on brał pieniądze i przeznaczał je na wyżywienie rodziny. Z czasem wieści rozchodziły się i pogrążeni w smutku i osamotnieni po stracie bliskich przybywali stadami jak zbłąkane dusze z wyciągniętymi ramionami, poszukując światła. Ci, którzy nie mogli zapłacić monetą, przynosili cokolwiek – mleko, ser, jajka, a nawet czasem kurę lub zająca. Ale strach też się rozchodził, ponieważ uważano, że taki dar musi być dziełem diabła. Maggie dorastała więc samotnie, za jedynych przyjaciół mając ptaki i inne zwierzęta.
Maggie miała dziewięć lat, gdy Oliver Cromwell ruszył na podbój Irlandii. Jej bracia dołączyli do rojalistów i nawet przy swoim darze przepowiadania przyszłości nie potrafiła powiedzieć, czy znów ich zobaczy. Wojna była krwawa. Opowieści o brutalności Cromwella rozchodziły się po hrabstwie Cork wraz z towarzyszącą wojnie klęską głodu. Oblężenie Droghedy i masakra, która nastąpiła później, zaznaczyły się w irlandzkiej historii purpurową smugą krwi. Żołnierze Cromwella zasiekli mieczami tysiące ludzi i spalili w kościele tych, którzy się tam, w Domu Bożym, schronili.
Plotka dotarła do Ballinakelly, że Cromwell nie okaże litości katolikom, nawet jeśli się poddadzą. Ojciec Maggie powodowany mieszaniną wściekłości i strachu dołączył do rebeliantów; uciekł na wzgórza, żeby wszelką możliwą bronią walczyć z Anglikami. Był odważny i silny, ale cóż odwaga i siła znaczą przeciwko uzbrojonym po zęby i znakomicie wyszkolonym żołnierzom. Król Karol II wycofał swoje poparcie. Porzucił wojska w Irlandii i pospieszył do Szkocji. Obrona się załamała. Irlandczycy zostali oblężeni, zdani na siebie, porzuceni i zdradzeni – pozostawieni jak bezradne owce na pastwę wilków.
Bracia Maggie przyszli do niej z zaświatów i stojąc wraz z innymi żałosnymi duszami przy oknie do tego świata, opowiedzieli szczegółowo o swojej śmierci od ognia, ciosów pałką i miecza. Ojciec Maggie zginął na wzgórzach, zaszlachtowany jak zając we wrzosach. Jego córki zostały całkiem bez opieki, bezradne jak żebracy. Większość owiec zrabowano. Nie można było liczyć nawet na jałmużnę, ponieważ wojna spustoszyła ziemię i miejscowi głodowali albo umierali od zarazy. Ale Maggie miała swój dar i ludzie ciągle pukali do jej drzwi z resztką tego, co posiadali, aby otrzymać wiadomości od tych, których kochali. Kobiety O’Learych cierpiały w milczeniu, ponieważ musiały być silne, żeby przetrwać; rozpacz na nic by się zdała, ocalenie zależało od siły ich charakteru.
Nie wszystko jednak straciły. Miały ziemię, cenną, piękną ziemię z widokiem na morze. Pomimo okrucieństwa wojny natura budziła się do życia jak zawsze. Wrzosy zakwitały na wzgórzach, motyle fruwały w powietrzu, ptaki ćwierkały wśród drzew wypuszczających jasnozielone pędy, a z łagodnego deszczu i wiosennego słońca rodziły się tęcze, których olśniewające łuki nadziei górowały nad dolinami. Rzeczywiście, przynajmniej miały swoją ziemię.
Ale Barton Deverill, pierwszy lord Deverill z Ballinakelly, odebrał im nawet i to; odebrał im wszystko i pozostawił z niczym.
1 Samhain – celtyckie święto związane z zakończeniem żniw i roku według kalendarza celtyckiego (współcześnie 31 października/1 listopada). Według wierzeń w noc wigilii Samhain duchy osób, które zmarły w minionym roku, oraz tych, które się jeszcze nie narodziły, zstępują na ziemię w poszukiwaniu żywych, by w nich zamieszkać przez okres następnego roku (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).