Читать книгу Kuszenie Gracie - Santa Montefiore - Страница 6
Rozdział 1
ОглавлениеAnglia, marzec 2010
Powłoka chmur, które zawisły nad portem Badley Compton, była tak gęsta, że małe łodzie rybackie przycumowane do boi na środku zatoki stały się zupełnie niewidoczne. Tak samo jak ładne białe domki stojące w rzędach na zboczu wzgórza, zielone drzewa na szczycie, rude krowy przeżuwające słodką trawę i koniczynę oraz małe ptaki uwijające się wokół żywopłotów. Wszystko to teraz zniknęło, jakby nigdy nie istniało.
Gracie Burton siedziała przed lustrem w salonie fryzjerskim, z krótkimi włosami owiniętymi cienką folią, w czarnym kitlu ochronnym, i patrzyła przez duże okno na mgłę. Omiotła wzrokiem błyszczące od wilgoci trawniki i kamienny mur do miejsca, gdzie powinno zaczynać się morze, i wróciła do fotografii w magazynie leżącym na jej kolanach, na której toskański zamek lśnił jak bursztyn pod jaskrawym włoskim słońcem. Nie mogła powstrzymać głębokiego, naglącego pragnienia. Czytała ten artykuł już kilka razy, ale teraz przeczytała go znów i poczuła się tak, jakby rosło jej w środku małe słońce, tylko jej własne.
*
„Usytuowany na szczycie falujących toskańskich wzgórz, z których rozciągał się zapierający dech w piersiach widok na wiejską okolicę ciągnącą się aż do morza, Castello Montefosco jest rzadkim klejnotem. Wzniesiony przez rodzinę Montefosco w dwunastym wieku, gościł w swych murach wielu dostojnych gości, w tym Leonarda da Vinci i niejednego papieża. Owdowiały hrabia Tancredi Bassanelli, którego matka była z domu Montefosco, otworzył teraz drzwi swego pięknego domu dla płatnych gości, którzy będą mieli przywilej nauczenia się prawdziwej włoskiej kuchni pod okiem jego doświadczonej osiemdziesięcioletniej kucharki, Mammy Bernadetty. Nie spodziewajcie się widzieć hrabiego zbyt często – ceni on swoją prywatność – będziecie mieli jednak przyjemność podziwiać niezwykłej urody tarasy i ogrody oraz wspaniały dom jego przodków, a także nauczyć się gotowania od ekscentrycznej i utalentowanej Mammy Bernadetty”.
*
Gracie długo przyglądała się fotografii. Zamek był dokładnie taki, jaki powinien być włoski castello – o harmonijnych proporcjach, zwieńczonym blankami dachu, wysokich oknach z okiennicami, usytuowanymi pod półokrągłymi szczytami, zbudowany z piaskowca, wyblakłego i szarożółtego po wiekach palącego letniego słońca i ostrych zimowych wiatrów. Dominował na szczycie wzgórza niczym wielki stary król, wznosząc się majestatycznie nad skupiskiem średniowiecznych domów, które wyrosły wokół niego na kamienistym zboczu. Gracie zamknęła oczy i głęboko oddychała. Już czuła zapach dzikiego tymianku i rozmarynu, kapryfolium i jaśminu, wspaniałej gardenii, wilgotnej trawy i sosny. Słyszała ciche cykanie świerszczy i widziała aksamitne niebo usiane gwiazdami niczym ogromny baldachim z diamentów rozpięty nad toskańskimi wzgórzami. Poczuła zapierającą dech tęsknotę, jakiej nie zaznała od lat. Przeraziło ją to, ponieważ zapomniała, co począć z tym uczuciem. Zapomniała, jak to jest być młodą, zakochaną, lekkomyślną, żądną przygód, odważną. Zapomniała, jak żyć. Zamknęła się w skorupie i pozostała w niej, ukryta i bezpieczna, przez dziesiątki lat. Teraz to zdjęcie zmusiło ją, by wyskoczyła jak korek z butelki. Poczuła oszołomienie i nie wiedziała, co robić; była tylko pewna, że musi wyjechać do Toskanii, jak najszybciej.
Spojrzała na swoje odbicie, oszołomienie trochę osłabło. Miała sześćdziesiąt osiem lat i choć stosunkowo dobrze się trzymała, była przecież stara. Kiedy minęły wszystkie te lata – zapytała samą siebie. Nigdy nie była piękna, nigdy więc nie żałowała utraconej urody. A jednak młoda kobieta ma urok po prostu dlatego, że jest młoda, tymczasem Gracie przestała być młoda bardzo dawno temu.
Przesunęła dłonią po policzku. Czas wysuszył jej skórę, a pewną rolę odegrały też codzienne spacery z psami po plaży, na które wybierała się niezależnie od pogody. Nos, zauważyła, się nie zmienił. Nadal dominował w jej twarzy, ten zakrzywiony, orli nos, który nadawał jej wygląd ptaka, teraz starego ptaka, niegdyś dziwnego, a nigdy pięknego. Przynajmniej oczy miała niezwykłe. Wszyscy to powtarzali, a ona kurczowo trzymała się tej myśli, gdy jako młoda dziewczyna marzyła, żeby być piękną. Oczy miała duże, szarozielone, ich tęczówki otaczała szarość w ciemniejszym odcieniu, co nadawało im nieco dziki wyraz, który otoczenie uznało kiedyś za fascynujący. Teraz te oczy nie zwracają już takiej uwagi, pomyślała, z powodu zmarszczek na twarzy. Czas skradł jej jedyną rzecz, która ją wyróżniała. Gdy była młodą kobietą, nie obchodziło jej, jak wygląda, teraz jednak nagle zaczęło ją to bardzo obchodzić.
– Jak się czujesz, kochana? – zapytała Judy. Młoda i modnie ubrana, miała kolczyk w nosie, tatuaż i pierścionek na każdym doskonale wymanikiurowanym palcu. – To nie potrwa długo. Napijesz się jeszcze herbaty?
– Tak, poproszę – odparła Gracie, wciąż wpatrując się w swoje odbicie. Bała się, że jeśli nie ufarbuje włosów na brązowo, będzie wyglądała na sto lat. Zerknęła na swoje ręce, szorstkie ręce garncarki i ogrodniczki; zaniedbane ręce kobiety, która nigdy nie zawracała sobie głowy kremami i manikiurem. Artykuł znów przyciągnął jej wzrok, zaczęła czytać i dała się pochłonąć lekturze.
– O, jakie to urocze – rzuciła Judy, która wróciła po kilku minutach i postawiła kubek herbaty na półce przed lustrem. – Gdzie to jest? W Hiszpanii?
– We Włoszech – odparła Gracie.
– Urocze – powtórzyła dziewczyna.
Gracie westchnęła tęsknie.
– Tak, piękne. Czy nie miałabyś nic przeciwko temu, gdybym pożyczyła ten magazyn?
– Możesz go zabrać. I tak jest już nieaktualny. To chyba numer z lutego. – Judy wiedziała, że pani Burton nigdy nigdzie nie wyjeżdżała. – Marzenia nic nie kosztują, prawda?
Gracie wróciła do swego małego pobielanego domku, którego okna wychodziły na port. Dwa małe kundelki, kupione po śmierci męża osiem lat temu, przywitały ją entuzjastycznie.
– Czekacie na spacer, jak podejrzewam – powiedziała, kładąc magazyn na stoliku w holu i poklepując psy. Zmieniła buty i włożyła wełnianą czapkę na świeżo ułożone włosy. Chwilę później szła zamgloną drogą w stronę plaży, a dwa psy, podekscytowane, biegły przy niej.
Gracie Burton mieszkała w Badley Compton od ponad czterdziestu lat. Ted, jej zmarły mąż, zabierał ją od czasu do czasu na wakacje do Krainy Jezior, lecz podobnie jak ona wolał zostawać w domu. Nie mieli za dużo pieniędzy, ale nawet gdyby mieli, nie pozwoliliby sobie na ekstrawaganckie rejsy wycieczkowe czy kosztowne wypady za granicę. Ted, o dwadzieścia lat starszy od Gracie niezależny dziennikarz, lubił golf, wieczory w pubie i książki. Gracie też lubiła książki, za ich pośrednictwem podróżowała po świecie, lecz jak dotąd nie wpadła na pomysł, żeby gdzieś wyjechać. Teraz szła chodnikiem i uśmiechała się, podekscytowana i zdenerwowana, ponieważ pod wpływem chwili, co było zupełnie dla niej nietypowe, postanowiła wybrać się do Włoch. Dla kobiety tak ostrożnej i nieskłonnej do ryzykownych eskapad była to decyzja niezwykła.
Gracie miała naturę samotniczki, nie szukała towarzystwa, zdawała sobie jednak sprawę, że jeśli całkowicie odetnie się od miejscowej społeczności, może stać się całkiem niewidzialna, a Ted wymógł na niej, na łożu śmierci, obietnicę, że spróbuje wyciągnąć rękę do ludzi. W rezultacie pozwoliła wciągnąć się do Kobiecego Klubu Książki w Badley Compton, choć głównie dlatego, że nie potrafiła się oprzeć namowom. Klub miał skupiać miłośniczki książek, ewoluował jednak i zmienił się w klub podejmujący wszelkie możliwe działania pozwalające zabić czas. Przewodziła mu samozwańcza królowa Badley Compton, Flappy Scott-Booth, która miała bardzo bogatego męża. Klub liczył cztery gorliwe członkinie, które niczym usłużne dwórki zgadzały się ze wszystkim, co powiedziała ich królowa. Na Gracie, piątą i ostatnią w porządku dziobania, spadły wszystkie niewdzięczne zadania związane z organizacją kiermaszów dobroczynnych, wieczorków brydżowych, przedpołudniowych pogawędek przy kawie, dorocznego festynu miejskiego, a także lunchów dla członkiń klubu książki i spotkań towarzyskich. Błądząc myślami, zastanawiała się, jak, u licha, mogła dać się tak wkręcić i przyjmować to wszystko za rzecz oczywistą. Nie narzekała jednak. Była cierpliwa i zgodna, pracowała spokojnie i sumiennie, podczas gdy inne, bardziej entuzjastycznie nastawione panie skupiały zainteresowanie na sobie. Gracie uwielbiała spacery z psami, ponieważ była wówczas tylko we własnym towarzystwie.
Nagły pomysł wyjazdu do Włoch dopiero co zakiełkował w głowie Gracie, gdy mimochodem wspomniała o nim Harry’emu Prattowi, który lubił przesiadywać na ławce na przystanku autobusowym i przyglądać się łodziom wpływającym do portu i wypływającym w morze. Przechodziła koło Harry’ego, wracając ze spaceru, i zapytała go, czy dobrze się czuje. Przecież nie było widać nic oprócz chmur. Odpowiedział, że napawa się spokojem, bo dobrze pamięta czasy, gdy latał jako pilot w RAF podczas wojny. Często latał w gęstej mgle nad Dover, wyjaśnił. Gracie była tak podekscytowana myślą o czekającej ją przygodzie, że powiedziała mu o swoim zamiarze. Harry Pratt popatrzył na nią zdumiony, jako że Gracie nie tylko rzadko mówiła o sobie, ale też prawie nigdy nie wyjeżdżała. Była tak samo częścią miasta jak ławka, na której Harry siedział.
– Dobry Boże! – wykrzyknął, a w jego jasnoniebieskich oczach pojawił się błysk. – Po co, u diabła, chcesz jechać do Włoch?
– Chcę się nauczyć włoskiej kuchni. – Gracie uśmiechnęła się tak promiennie, że mężczyzna zaczął się zastanawiać, co się stało. Wyglądała jak młoda dziewczyna i Harry aż zamrugał na widok tej nagłej przemiany.
– I z tego powodu musisz jechać aż do Włoch? – zapytał.
– To będzie dobra zabawa – odparła i ruszyła przed siebie jak zwykle sprężystym krokiem.
Harry Pratt musiał podzielić się z kimś tą nowiną i zrobił to od razu. Gdy tylko Gracie zniknęła w głębi ulicy, starszy mężczyzna pośpieszył do Café Délice naprzeciwko przystanku autobusowego, zawsze pełnej znajomych. Pchnął drzwi, powitały go gwar, ciepło, zapach cukru i wiele zaciekawionych oczu spoglądających znad filiżanek z kawą i croissantów. Za kontuarem stała Duża Mary Timpson, górująca nad mnóstwem kusząco wystawionych za szkłem lukrowanych drożdżówek, ciast i tortów.
– Dzień dobry, Harry – powiedziała z miękkim akcentem z Devon, przeciągając samogłoski. Pokaźnych rozmiarów, wesoła, o pulchnych, rumianych policzkach, ze związanymi w koński ogon włosami w kolorze popielatego blondu, w zabawnym fartuszku w biało-czerwone paski przewiązanym na wydatnym brzuchu, Duża Mary Timpson miała czas, żeby z każdym porozmawiać i każdego wysłuchać. Od kiedy przed piętnastu laty otworzyła Café Délice, miejsce to stało się wylęgarnią miejskich plotek.
Harry Pratt zdjął czapkę, przejechał szorstką dłonią po rzadkich siwych włosach i rozejrzał się po sali; miał wiele możliwości wyboru. Znał tu wszystkich.
– Dla ciebie podwójne espresso z bitą śmietaną, Harry? – zapytała Duża Mary, zdejmując z półki za sobą różową filiżankę i spodeczek.
– I kawałek tarty jabłkowej – dodał Harry i wyciągnął stołek. Usiadł między dwoma małymi stolikami, nie chcąc przysiadać się do nikogo, bo postanowił podzielić się nowiną ze wszystkimi.
– Wiedzieliście, że Gracie wyjeżdża do Włoch? – Skierował to pytanie do Dużej Mary, lecz wodził oczami od twarzy do twarzy, delektując się zaskoczeniem.
– Gracie? Gracie Burton? Nasza Gracie? Co masz na myśli? Jedzie do Włoch? – Duża Mary aż sapnęła, zapominając o kawie, i podparła się rękami o rozłożyste biodra. – Naprawdę jedzie do Włoch?
– Chce nauczyć się gotować włoskie dania – oznajmił Harry z satysfakcją.
– Po co? – zapytała Duża Mary po długiej chwili.
Harry uśmiechnął się nonszalancko.
– Dla zabawy – rzucił, nie wdając się w szczegóły nie tylko dlatego, że ich nie znał, ale także dlatego, że pomysł Gracie Burton, by wyjechać do Włoch dla zabawy, był tak zdumiewający, wręcz niewiarygodny, że Harry chciał się nim rozkoszować – podobnie jak wrażeniem, jakie ten pomysł wywarł na wszystkich gościach kawiarni.
Wystarczyło dokładnie pięć minut, by wieści się rozeszły. John Hitchens, który był w kawiarni na herbacie z synem i wnuczką, powiedział swojemu znajomemu, Pete’owi Murrayowi, idącemu właśnie do kiosku, a ten podzielił się plotką ze sprzedawcą, płacąc za papierosy i los Loterii Narodowej. John poinformował po powrocie do domu swoją żonę, Mabel, która pobiegła do telefonu, aby powiedzieć Flappy, i miała nadzieję, że nikt nie zdążył jej wyprzedzić. Flappy lubiła wszystko wiedzieć, a Mabel lubiła mieć u niej fory. Ta rozmowa będzie z korzyścią dla nas obu, pomyślała podniecona.
– Proszę, proszę, odbierz... – mamrotała do siebie, przyciskając telefon do ucha i czekając, aż Flappy odbierze. Dobrych siedem dzwonków później – Flappy zawsze odpowiadała po siedmiu dzwonkach, aby sprawiać wrażenie, że jest zajęta – dał się słyszeć pretensjonalny głos królowej Badley Compton.
– Darnley Manor, pani Scott-Booth przy telefonie.
– Flappy, to ja, Mabel. Mam wieści – powiedziała szybko Mabel.
– Mów. – Ton Flappy sugerował, że jest ciekawa, ale nie za bardzo.
– Gracie wyjeżdża do Włoch – rzuciła Mabel. I czekała na okrzyk zdziwienia, a po nim na „Dobry Boże, Mabel, skąd to wiesz?” albo „Ładnie z twojej strony, Mabel, że mi o tym mówisz”.
Zamiast tego nastąpiło długie milczenie. Flappy oddychała przez nos, aby zapanować nad zaskoczeniem. Jak to możliwe, że Gracie wybierała się do Włoch, a ona nic o tym nie wiedziała? Gracie była jedyną „kobietą czynu” w klubie, jeśli ona wyjedzie, nie będzie nikogo, kto zajmie się organizacją wszystkich przedsięwzięć Flappy. Flappy poczuła się tak urażona, że ledwie mogła mówić, przemówiła jednak, ponieważ była mistrzynią utrzymywania pozorów.
– Tak, wiem, to nic nadzwyczajnego! – oznajmiła w końcu stanowczym głosem.
Z Mabel uszło powietrze.
– Już wiesz? – upewniała się, pokonana.
– Ależ oczywiście, że wiem, moja droga. Zawsze wiem pierwsza o wszystkim w tym mieście.
Mabel pozbierała się trochę na myśl o jakichś nowych szczegółach.
– A więc wiesz więcej niż ja – powiedziała. – Kiedy ona jedzie?
Flappy odezwała się dopiero po chwili.
– A może ty mi opowiesz, co słyszałaś, a ja wypełnię luki.
Mabel za bardzo podziwiała Flappy, by zauważyć w tej sugestii podstęp, i szybko powtórzyła to, co John usłyszał w kawiarni. Niecierpliwie czekała na coś więcej od Flappy, ale się nie doczekała.
– Musimy mieć wiadomości z pierwszej ręki – oznajmiła Flappy; w głowie furkotało jej od pomysłów. Gracie była znana ze skrytości, ale skoro powiedziała Harry’emu Prattowi o swoim pomyśle, nie zamierzała trzymać go w sekrecie. Harry był bowiem znany z długiego języka. – Urządzę dziś zaimprowizowany wieczorek – rzuciła pod wpływem impulsu. – Kenneth wyjechał, więc mam dom dla siebie. Tak, zwołam panie i przygotuję pyszną kolację.
– Dlaczego chcesz zrobić wieczorek? – dopytywała się Mabel niecierpliwie, ponieważ uwielbiała spotkania towarzyskie, a wieczorki u Flappy zawsze były wydarzeniami. Ostatni odbył się z okazji udanej zbiórki pieniędzy na naprawę dachu kościoła, a Flappy wynajęła kwartet smyczkowy z Exeter, by zagrał specjalnie dla nich. Brakowało jednak czasu, by podnieść na taki poziom spotkanie tego wieczoru. Flappy zastanawiała się przez chwilę, zanim jej zaprzątnięty umysł wpadł na dobry pomysł.
– Ależ dla Gracie, oczywiście. Skoro powiedziała Harry’emu Prattowi, to z pewnością wie, że do wieczora usłyszy o tym całe miasto. Będziemy miały pastę i prosecco, i parlare italiano... – Flappy westchnęła z zadowoleniem. – Będzie zabawnie parlare tym bella lingua. Przecież spędziłam tak wiele wakacji w Firenze, Roma i na La Costa Amalfitana. Italiano to mój drugi język.
Mabel nie była w najmniejszym stopniu zaskoczona, że Flappy płynnie posługuje się włoskim. Zawsze mówiła bardzo głośno „bonjour” nauczycielce francuskiego, która uczyła je w szkole podstawowej, i lubiła ciastka Dużej Mary, a już z samego sposobu, w jaki Flappy wypowiadała „bonjour”, Mabel mogła się domyślić, że przyjaciółka mówiła płynnie również po francusku. Nie ma końca talentom Flappy, pomyślała z podziwem Mabel.
– Bądź tak dobra i zawiadom panie – poleciła Flappy. – Do Gracie zadzwonię sama. – Rozłączyła się i poszła korytarzem do biblioteki, aby poszukać słownika włoskiego, zamierzała bowiem zabłysnąć przy kolacji kilkoma zręcznymi powiedzonkami.
*
Gracie siedziała w fotelu przy kominku, pijąc herbatę i popatrując tęsknie na zdjęcie zamku, gdy zadzwonił telefon. Oderwała myśli od toskańskiej wsi i podniosła słuchawkę.
– Halo?
– Dobrze, że jesteś w domu – powiedziała Flappy oficjalnym tonem.
– Flappy! – krzyknęła Gracie i odstawiła kubek.
– Wiem, że już trochę późno, ale dziś wieczorem jesteś oczekiwana w Darnley.
– Dziś wieczorem? – Gracie miała nadzieję, że posiedzi w domu i ogrzeje się myślami o gorącym włoskim słońcu w błogiej ciszy swojej pracowni ceramiki.
– Dziś wieczorem, a dokładnie o wpół do ósmej. Zapraszam na małe nieformalne spotkanie i koniecznie musisz przyjść. – Gracie od razu wyczuła w głosie Flappy determinację. Ton sugerujący, że ta kobieta nie przyjmie żadnego wytłumaczenia, które Gracie mogłaby podać, aby uniknąć wychodzenia w mokry i mglisty wieczór. A poza tym Flappy dobrze wiedziała, że Gracie nie będzie miała powodu odmówić, bo i tak nie ma nic innego do roboty.
– Jak miło – odparła słabym głosem Gracie, czując się zdecydowanie niemiło. Włochy kusiły. Już tam była. Tego wieczoru pozostanie jednak na dobre w Devon; jej ceramika i jej plany będą musiały poczekać do jutra.
– Dobrze – powiedziała Flappy, a potem dorzuciła wesoło: – Ciao!
Gracie zmarszczyła brwi. Nigdy wcześniej nie słyszała Flappy mówiącej: „Ciao”.
*
Mąż Flappy, Kenneth, zrobił pieniądze na sieci lokali z fast foodem, które stały się popularne w latach siedemdziesiątych. W 1983 roku sprzedał je za miliony i szybko przeszedł na emeryturę. Kupił duży dom w Badley Compton i wybudował pole golfowe, za co mieszkańcy miasteczka byli mu ogromnie wdzięczni. To Flappy wpadła na pomysł, aby połączyć nazwiska, gdy się pobierali, lecz w Badley Compton nikt o tym nie wiedział. Wszyscy natomiast wiedzieli, że Scott-Boothowie są starą angielską rodziną mającą dom w Algarve i mnóstwo pieniędzy do wydawania na wakacje na Karaibach, gdzie co roku zapraszali na Boże Narodzenie swoich czworo dzieci i dziesięcioro wnuków.
Darnley było ładnym białym domem o szarym dachu z łupku, szczycącym się czternastoma sypialniami, krytym basenem i kortem tenisowym. Ogrody były otwarte dla wszystkich przez trzy tygodnie czerwca; można było wówczas zauważyć Flappy krążącą wokół klombów w dużym słomkowym kapeluszu i letniej sukience, z sekatorem w rękach, ścinającą od czasu do czasu zwiędłą różę. Tego wieczoru Karen, dziewczyna, która przychodziła gotować, zdołała w porę zniknąć, aby Flappy mogła przed przybyciem gości założyć fartuch i zacząć mieszać sos neapolitański. Pierwsza pojawiła się Mabel Hitchens, która za punkt honoru stawiała sobie przychodzenie przed wszystkimi. Swoim małym zielonym golfem przywiozła też Sally Hancock, obie były bardziej niż zwykle podekscytowane i trzykrotnie nacisnęły z niecierpliwością dzwonek u drzwi.
Flappy otworzyła im z drewnianą łyżką w jednej ręce i kieliszkiem prosecco w drugiej. Wyglądała elegancko w jedwabnej bluzce koloru kości słoniowej, luźnych czarnych spodniach, z perłami na szyi; jej długie do ramion blond włosy były nieskazitelnie ufarbowane i ułożone. W wieku sześćdziesięciu sześciu lat wciąż była uderzająco piękna i zdawała sobie z tego sprawę.
– Buona sera – przywitała gości i zamknęła za nimi drzwi. – To będzie bello wieczór. Chodźcie, musicie się napić prosecco. Całe popołudnie harowałam w kuchni, więc pozwoliłam sobie na malusieńki kieliszek przed waszym przyjściem.
Dwie kobiety poszły za Flappy korytarzem z posadzką w czarno-białą szachownicę do obszernej kuchni, ciepłej i pełnej smakowitych zapachów smażonej cebuli i czosnku. Mabel i Sally wystroiły się na tę okazję, ponieważ Flappy była znana z tego, że miała własną definicję słowa „nieformalny”. Zawsze szykowna w stylu kontynentalnym i wiecznie opalona Flappy nosiła jedwabie i kaszmiry oraz dużo złotej biżuterii nawet wówczas, gdy nie miała w planach żadnego spotkania. Nie cierpiała dżinsu i nigdy nie nosiła botków. Nie znosiła adidasów nawet w młodości, zawsze miała na nogach eleganckie czółenka na niedużym obcasie. Utrzymywała, że obnoszenie się z bogactwem jest wulgarne, i surowo potępiała celebrytów, którzy się z nim afiszowali, dawała jednak innym kobietom do zrozumienia, pozornie mimochodem rzucając odpowiednie słowo, że jej ubrania są drogie, specjalnie zaprojektowane, kupione przez Net-a-Porter i dostarczone pod jej drzwi. A potem, wymachując wymanikiurowanymi dłońmi, dodawała: „Nie dbam o tego rodzaju rzeczy, ale wiecie, Kenneth tego oczekuje”.
Gdy dwie kobiety wchodziły do kuchni, Flappy zauważyła złote szpilki Sally. Prychnęła lekko. Wszystko, co błyszczy – oprócz diamentów – uważała za wyjątkowo wulgarne. Ten mały przejaw buntu był jednak wszystkim, na co Sally mogła się odważyć. Żadna kobieta nie chciała ryzykować, że podpadnie Flappy Scott-Booth. Eileen Bagshott była kiedyś na tyle szalona, aby zorganizować spotkanie w swoim domu, a co gorsza, poprowadzić je; ta jawna rebelia miała konsekwencje w postaci usunięcia Eileen z Kobiecego Klubu Książki, a także końca zaproszeń do Darnley. Eileen była teraz godną współczucia postacią, siedzącą w cieniu, w tylnym rzędzie ławek w czasie niedzielnego nabożeństwa, i musiała dosłownie błagać o bilety na koncerty w ratuszu. Tak więc Sally, która od trzydziestu lat pisała bezwstydnie szmirowate romanse pod pseudonimem Charity Chance, oprócz złotych szpilek miała na sobie bordowe spodnie (trochę przyciasne) i różową bluzkę, a rude włosy upięła wysoko, co jej zdaniem miało być nowoczesną wersją koków z lat sześćdziesiątych. Skórzane spodnie i mieniące się topy były zarezerwowane na kolacje w domu, z rodziną.
W przeciwieństwie do Sally Mabel wolałaby umrzeć niż pozwolić, by Flappy źle o niej pomyślała. Była nerwową, przestrzegającą konwenansów istotą, chętną do pomocy. Miała na sobie kwiecistą bluzkę spiętą u góry broszką z imitacją brylantu, granatowe spodnie i baleriny ze złotą klamerką, równie eleganckie jak buty Flappy, ale noszone z mniejszą klasą. Długie do ramion szarobrązowe włosy Mabel były zbyt rzadkie, aby dało się z nich zrobić puszystego koka, jakiego miała Flappy. Gdyby nie okulary, które powiększały jej wodniste, szare, zawsze szeroko otwarte oczy, Mabel zdecydowanie niczym by się nie wyróżniała. Teraz te oczy wpatrywały się we Flappy, która zadała sobie tyle trudu, by tak pięknie nakryć stół. Mabel uznała za naprawdę niezwykłe, że Flappy udało się przygotować wieczorek dosłownie w ostatniej chwili. Na moment zapomniała o wyjeżdżającej do Włoch Gracie i przyglądała się z zachwytem świecom, kwiatom i wykrochmalonemu, biało-niebieskiemu prowansalskiemu obrusowi z pasującymi do niego serwetkami.
– Nie wiem, jak ty to robisz – wymamrotała. Flappy jeszcze bardziej urosła w jej oczach.
– Fa niente – powiedziała Flappy, przypisując sobie umiejętności i ciężką pracę Karen, wielce zadowolona ze swego włoskiego, który w jej uszach ignorantki brzmiał nieskazitelnie. Wręczyła gościom kryształowe kieliszki z prosecco i wyszła do holu, aby otworzyć drzwi. Niedługo później Esther Hancock i Madge Armitage, które spędziły kilka poprzednich godzin na lekturze książek wybranych przez klub – na wypadek, gdyby Flappy je o to zapytała – wpadły do kuchni, podniecone perspektywą rozmowy o Gracie.
Gospodyni zadbała, by zaprosić Gracie na o pół godziny późniejszą porę niż pozostałe kobiety, żeby miały czas omówić przed jej przyjściem decyzję wyjazdu do Włoch. Gdy się upewniła, że wszystkie widziały jej fartuch kuchenny i profesjonalne ruchy, jakimi mieszała sos pomidorowy drewnianą łyżką, odwiesiła fartuch na drzwi i zaprowadziła gości do salonu, gdzie Karen rozpaliła w kominku i zapaliła pachnące świece. Cztery kobiety, które przyszły w odwiedziny, spędziły wiele wieczorów w tym kremowo–szarobrązowym salonie, a mimo to kręciły się koło krzeseł, dopóki Flappy nie poprosiła, by usiadły.
– Musimy porozmawiać o Gracie – oznajmiła Flappy typowym dla siebie starannie modulowanym głosem, a kobiety słuchały z szacunkiem. – Myślę o niej, od kiedy usłyszałam tę wiadomość. Chyba ja pierwsza się o tym dowiedziałam. Doszłam do wniosku, że niepokojące jest nie to, że Gracie wyjeżdża sama za granicę, nawet jeśli już od dawna nigdzie nie wyjeżdżała, o ile mi wiadomo, a my, jako jej przyjaciółki, musimy ją od tego odwieść. Chodzi o to, że ona ucieka. Ale od czego ucieka? Co się stało? Co ją skłoniło do tak drastycznego posunięcia?
Flappy popatrzyła uważnie na każdą z pań po kolei, hipnotyzując je swoimi niebieskozielonymi oczami i prosząc bez słów, by dobrze się zastanowiły, zanim cokolwiek powiedzą.
– Jesteś bardzo mądra, Flappy. Ucieczka w ogóle nie przyszła mi do głowy – wyrwało się Mabel, która bardzo lubiła prosecco, ale nie próbowała upić nawet łyczka. – Przypuszczam, że ona po prostu potrzebuje wakacji.
– Nie, ona nigdy nie potrzebowała wakacji. Ona od czegoś ucieka – upierała się Flappy. – A my musimy się dowiedzieć, co to jest.
– Musi bardzo chcieć uciec, skoro zdecydowała się na taką eskapadę – włączyła się Esther. Miała głęboki, chrapliwy, prawie męski głos i rumianą cerę osoby, która spędza większość czasu na końskim grzbiecie. – Mogłaby uciec do Land’s End, a ucieka do Włoch... To bardzo daleko.
– Znudziło jej się? – podsunęła Sally z uśmiechem, który mógłby zyskać aprobatę, gdyby inne panie tak bardzo nie przejmowały się reakcją Flappy.
A Flappy przechyliła głowę i rzuciła Sally spojrzenie nauczycielki besztającej uczennicę za niewłaściwe zachowanie.
– Nawet jeśli twoim zdaniem jej życie jest trochę nudne, Sally, nie znaczy to, że naprawdę jest takie. Gracie jest zadowolona z życia i bardzo szczęśliwa, pracując dla klubu książki. Nie ma nic nudnego w tym, że ktoś ma dużo obowiązków. Wiem to lepiej niż ktokolwiek inny! Gracie, w przeciwieństwie do nas, nie jest kobietą, która szuka przygód i towarzystwa.
Sally wzięła łyk prosecco; zauważyła przy tym, że wszystkie panie unikają jej wzroku.
– Zastanawiam się, co myśli jej córka – powiedziała Mabel, wiedząc, że wzmianka o córce Gracie sprawi przyjemność Flappy, która lubiła krytykować Carinę za brak zainteresowania matką, podczas gdy czworo dzieci i dziesięcioro wnuków Flappy robiło wokół niej mnóstwo zamieszania.
Flappy, jak zwykle, głęboko wciągnęła powietrze i z powagą pokręciła głową.
– Ta dziewczyna powinna się wstydzić. Nie widziała swojej matki od ponad pół roku. Jeśli mnie pamięć nie myli, a zwykle nie myli, ostatni raz była tu w sierpniu. Niezależnie od tego, jak bardzo jest zapracowana w Londynie, powinna choć trochę pomyśleć o swojej biednej mamie, która mieszka sama w tym domu i ma do towarzystwa tylko psy. Wiem, jaką pociechą mogą być dzieci. Nie potrafię sobie wyobrazić, żeby mnie ignorowano tak jak biedną Gracie. Gdyby nie my, nikogo by nie miała.
– Może ona po prostu chciałaby zobaczyć Włochy – zasugerowała Madge, wzruszając ramionami. – Przecież nie ma nic złego w tym, że ktoś chce pojechać do Włoch, prawda?
Flappy po raz kolejny przechyliła głowę i uśmiechnęła się wyrozumiale do Madge, której ekscentryczne stroje i nieuczesane siwe włosy najczęściej budziły w niej współczucie.
– Moja droga, gdyby chodziło o kogokolwiek innego, nie rozmawiałybyśmy teraz o tym, prawda? Oczywiście nie ma nic złego w chęci wyjazdu do Włoch, zwykłego wyjazdu. Byłam tam wiele razy i to jest paese incantevole, ale mówimy o Gracie. Ona nie może wyjechać. Nie da sobie rady. To będzie katastrofa. Gracie...
W tym momencie rozległ się dzwonek u drzwi.
– Gracie! – Madge gwałtownie wciągnęła powietrze. Flappy ruszyła wpuścić gościa, a cztery pary oczu podążały za nią z przejęciem.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.