Читать книгу Kac - Shaughnessy Bishop-Stall - Страница 8

Witaj w krainie kaca

Оглавление

Ze snów o pustyniach i demonach przechodzisz w stan półświadomości. Usta masz pełne piasku. Z bardzo daleka, jakby z tej niewyraźnej pustyni, dobiega jakiś błagający o wodę głos. Próbujesz się poruszyć, ale nie możesz.

Głos woła coraz głośniej, a wraz z nim narasta ból głowy. Właśnie, ból głowy… ale nie, nie, to coś gorszego – coś potwornego i wzmagającego się z każdą chwilą. Jakby twój mózg zaczynał puchnąć, naciskać na czaszkę i wypychać oczy z orbit. Drżącymi dłońmi obejmujesz głowę, by się nie rozpękła na pół…

W rzeczywistości twój mózg wcale nie brzęknie. Przeciwnie: dramatycznie się kurczy. Kiedy spałeś, pozbawione płynów ciało musiało wyciskać wodę ze wszystkich możliwych obszarów, w tym z kilograma skomplikowanej tkanki, w której mieści się twój skołowany umysł. Teraz kurczący się okropnie mózg ściąga błony otaczające twoją czaszkę, powodując ów piekielny ból i sprawiając wrażenie, jakby coś rozszarpywało całe twoje jestestwo.

Alkohol jest diuretykiem – substancją moczopędną. Ponieważ ostatniej nocy wypiłeś go wiele, twój organizm przestał wchłaniać wodę. Wraz z wodą zniknęły inne substancje, dzięki którym funkcjonuje twoje ciało: elektrolity, potas, magnez. To natarczywe wołanie wysuszonego mózgu nie jest zatem bezpodstawne: twój mózg słusznie domaga się wody!

Nadludzkim wysiłkiem unosisz głowę. Pokój zaczyna wirować. Ostatniej nocy bar też wirował, i to bynajmniej nie tak przyjemnie jak lustrzana kula w dyskotece. Przypominało to raczej stan uwięzienia na jakiejś diabelskiej karuzeli. Gdy zamykałeś oczy, sytuacja tylko się pogarszała i wściekły kucyk kręcił się coraz szybciej.

Przyczyną tego całego wirowania (oprócz wypitej wódki) jest… ryba, która mniej więcej 365 milionów lat temu wypełzła na ląd i została fizjologicznym prekursorem wszystkich zwierząt lądowych, z nami włącznie. Jej płetwy zmieniły się w pazury, szpony i palce. Jej łuski – w pióra, futro i skórę. A jej szczęka zawierająca tajemniczy prehistoryczny płyn przeobraziła się w nasze ucho wewnętrzne, w którym do dziś znajdują się mikroskopijne włoskowate komórki monitorujące ruch tego płynu, przesyłające do mózgu informacje dotyczące dźwięku, ruchów głowy i przyspieszenia. Dlatego świat wiruje. Mamy do czynienia z czymś na kształt choroby lądowej.

Alkohol jest jak pirat. Lubi przygody: trochę popłynie z prądem, a potem nagle przejmuje dowodzenie i rozrabia, zwłaszcza po dotarciu do ucha wewnętrznego. Jest znacznie lżejszy od niezwykłego, pradawnego płynu, który czuwa nad twoją równowagą. Nie umie się z nim zbratać ani pogodzić, więc ściga go w kółko, aż mózg zaczyna myśleć, że to ty wirujesz jak szalony. Wówczas ciało próbuje znaleźć jakiś punkt stały, kropkę na wyimaginowanym horyzoncie. Poprzedniego wieczoru, gdy zamknąłeś oczy w nadziei, że wirowanie się skończy, twoje źrenice nadal co rusz spoglądały w prawo, śledząc punkt, którego wcale tam nie było.

Teraz, następnego ranka, organizm pozbył się już większości alkoholu, pozostawiając wypalone, wycieńczone resztki umykające krwiobiegiem. Pościg w uchu wewnętrznym się odwrócił: teraz świat kręci się w przeciwnym kierunku: twoje oczy odruchowo zerkają w lewo. To jeden z powodów, dla których policja podczas kontroli drogowej świeci kierowcom w oczy. Obserwacja kierunku spojrzenia twoich źrenic pomaga im stwierdzić, czy jesteś pijany, skacowany czy – oby! – ani jedno, ani drugie.

Podejrzewam jednak, że w tej chwili jest ci to zgoła obojętne. Niezależnie od proweniencji tego dziwnego wirowania po prostu chcesz się go pozbyć. Nawet jeśli za dużo wczoraj wypiłeś, tę karuzelę zawdzięczasz nie tyle sobie, ile głupiej, starej rybie. Gdyby miała wewnątrz nieco inny płyn albo po prostu nie wyłaziła z tej cholernej wody, nie przeżywałbyś katuszy. Widzę, że zaczynasz się irytować, a nawet zachowywać odrobinę irracjonalnie. W dużej mierze wynika to z wyczerpania i efektu odstawienia. Utratę przytomności pod wpływem alkoholu trudno nazwać odpoczynkiem, a nawet kiedy już działanie trunku osłabło, też nie miałeś szans, by zapaść w głęboki sen. Kac to nie tylko odwodnienie, ale i zmęczenie.

Choć w gardle suszy jak licho, opadasz bezwładnie na poduszki w nadziei, że może jednak uda ci się zasnąć i śnić o tym, że pijesz wodę na pustyni. Tym razem jednak po zamknięciu oczu wirująca spirala ciągnie cię w dół. I czujesz to, co masz w trzewiach.

W pewnym momencie wczorajszego wieczoru alkohol przedarł się przez błonę śluzową wyściełającą twój żołądek, wywołując stan zapalny komórek i pobudzając wydzielanie kwasu solnego – tej samej substancji, której używasz do usuwania farby i polerowania kamienia. Tak więc poza odwodnieniem i zmęczeniem masz trzewia pełne środka czyszczącego, a twoje komórki, nie tylko te w żołądku, płoną.

Pozostałe narządy też są podrażnione. Dochodzi do obrzęku nerek, trzustki i wątroby, co upośledza zdolność do uwalniania toksyn oraz wchłaniania substancji odżywczych i wody, nawet jeśli uda ci się dowlec do kuchni i trochę wypić. Postawmy jednak sprawę uczciwie: za ten ciężki poranek odpowiada nie tylko alkohol, lecz także twój organizm, który podejmuje próby jego zwalczania.

W niszczeniu obecnej w nim trucizny prym wiedzie wątroba. Do walki z nadmiarem alkoholu posyła armię kamikadze zwanych wolnymi rodnikami. Po wykonaniu misji rodniki powinny zostać zneutralizowane. Ale dopóki piłeś, dopóty trwała ich mobilizacja. Nawet jeśli wygrałeś bitwę, teraz po twoim ciele snuje się banda spuszczonych ze smyczy zabijaków, szukających zwady…

W rozpaczliwej próbie opanowania wolnych rodników i przejęcia sterów wątroba dostaje lekkiej szajby skutkującej nagromadzeniem aldehydu octowego. W taki sam sposób działa jeden z najpodstępniejszych leków, jakie kiedykolwiek wymyślono. Jest nim związek chemiczny disulfiram, który zaczęto wykorzystywać do zwalczania alkoholizmu. W kontakcie z alkoholem lek ten wywołuje bóle głowy i wymioty tak silne, że nawet największy twardziel boi się wziąć kolejny łyk. Przez kilkadziesiąt lat jedyny sposób leczenia alkoholizmu polegał na przepisaniu pacjentowi natychmiastowego, obezwładniającego kaca, którego ułamka dziś doświadczasz: bólu i mdłości doprowadzających do tego, że twój mózg przestaje myśleć o wodzie i zaczyna błagać o litość.

Do tej pory koncentrowaliśmy się na objawach fizycznych, ale najgorsze dopiero przed nami. Próbując skulić się w pozycji embrionalnej, trafiasz na coś oślizłego. Przez chwilę myślisz, że to ryba, ale to twoja dusza. Rozmiękczona dusza, która jęczy i chichocze na przemian, jakby chciała powiedzieć, że sam jesteś sobie winny. Co, rzecz jasna, jest prawdą.

Niezmiernie rzadko ludzie świadomie doprowadzają się do choroby tak szybko jak wtedy, gdy się upijają lub odurzają narkotykami. Po części dlatego wraz z nasilaniem się objawów fizycznych narasta trauma psychiczna. I tak jak jakość i ilość wypitego trunku mogą wpływać na fizyczne aspekty twego kaca, nastrój, w jakim ów trunek spożywałeś, często decyduje o jego metafizycznej stronie. To właśnie różni kaca wywołanego zdobyciem Oscara, wygraniem Super Bowl albo loterii od tego wywołanego utratą pracy, rozstaniem z dziewczyną czy przegraniem tysiąca dolców w blackjacka. Kac, którego w tej chwili doświadczasz, należy do drugiego typu. Przyjdzie chwila, w której ból i mdłości staną się upragnioną odskocznią od myśli krążących ci w głowie jak ten przedpotopowy płyn lub przeklęte pustynne demony:

Roztrwoniłeś swój potencjał

i kolejny z życia dzień.

Nowej panny już nie znajdziesz,

rak wątroby strawi cię.

Umrzesz w końcu sam jak palec,

ale najpierw zrzygaj się.

Witaj w krainie kaca.

Kac

Подняться наверх