Читать книгу Bóg kocha złamanych na duchu i tych, którzy udają, że takimi nie są - Sheila Walsh - Страница 3
ОглавлениеWprowadzenie
JEST W PORZĄDKU NIE BYĆ W PORZĄDKU
Gdybym w całym swoim życiu mogła napisać tylko jedną książkę, to poprosiłabym Boga, aby była to ta książka, którą trzymacie właśnie w dłoniach.
Opowiada o mojej życiowej pasji. Całą sobą wierzę, że Bóg kocha złamanych ludzi i że gdy pośród tego bólu, załamania i ran, w ciemności, znajdujemy drogę do Niego, to przekonujemy się, że nigdy przedtem nie znaliśmy Jego miłości.
A to, moi drodzy przyjaciele, nie jest wcale taki drobiazg.
Kiedy szklany dom, w którym mieszkałam przez tyle lat, zaczął się kruszyć, rozpoczęłam nowe życie, już poza jego bezpiecznymi dotąd ścianami. Nie, nie czułam się dobrze. Ani trochę. Na początku nie czułam się nawet bezpiecznie. Ale poczułam prawdę. Zobaczyłam siebie jako kulejącą owcę, podążającą za Pasterzem, która nie wie, dokąd On idzie, ale wie, że dokądkolwiek by nie poszedł, ona pójdzie za Nim. Wciąż jestem absolutnie pewna jednej, niezmiennej rzeczy: Pasterz mnie kocha. Słowa piosenki, którą śpiewałam jako mała dziewczynka, dziś brzmią dla mnie realniej niż kiedykolwiek: Bóg kocha mnie takiego, jakim jestem.
To samo przekonanie widziałam w życiu innych złamanych kobiet i mężczyzn, których spotykałam. Chociaż oni nigdy nie przyznaliby się do tego, że są złamani (a kto by się przyznał?), teraz wiem, że nie zmieniliby niczego. Nie zamieniliby na nic tej głębokiej relacji z Bogiem, którą znaleźli. Na nic. Nie mam tu na myśli, że Bóg bardziej kocha ludzi złamanych niż tych, którzy uważają, że mają się dobrze; nie o to chodzi. Chodzi po prostu o to, że wiemy, iż jesteśmy kochani. Ośmielamy się w to wierzyć. I wiemy, że poza Bogiem nie ma ani nadziei, ani życia, ani ostatecznego sensu.
Oddałam swoje życie Chrystusowi, kiedy miałam jedenaście lat. Dziś mam pięćdziesiąt pięć i po czterdziestu czterech latach tej podróży swoje najmocniejsze i najgłębsze przekonania zawieram na tych stronicach.
Ale to nie oznacza, że znajdziecie tu wszystko poukładane i zapięte na ostatni guzik.
Chciałabym wam powiedzieć, że chociaż kiedyś działo się źle, to teraz wszystko jest dobrze, i że te wszystkie porozrzucane kartki mojej życiowej historii zostały ostatecznie uporządkowane.
Ale tego powiedzieć wam nie mogę.
Jeszcze nie teraz.
Może nie po tej stronie nieba.
Tak, bywają dni, kiedy wyraźnie widzę przed sobą ścieżkę i czuję się przeniknięta miłością i miłosierdziem Boga. Ale przychodzą także ciemne dni i jeszcze ciemniejsze noce…
Co jakiś czas nawiedza mnie pewien sen. I choć zmieniają się okoliczności i postacie, to przekaz zawsze pozostaje ten sam: Jesteś sama! Zawsze byłaś sama i zawsze będziesz sama.
Budząc się, zazwyczaj strząsam z siebie resztki tego koszmaru, nalewam kubek kawy i czekam na nowy dzień. Czasami jednak mroczny sen pozostawia na mnie delikatne odciski palców, których nie da się tak łatwo usunąć i które zdają się przylegać do mnie jeszcze długo po przebudzeniu.
Ten sen prześladuje mnie od dzieciństwa. Widzę w nim siebie idącą korytarzem do pokoju, w którym wykonuje się egzekucje. Czuję, że mam zostać ukarana karą śmierci za coś, czego nie zrobiłam. Przez szklane ściany widzę swoją rodzinę i przyjaciół: rozmawiają, śmieją się i opowiadają różne historie. Wołam do nich o pomoc… ale nikt mnie jakoś nie słyszy.
Budzę się zlana zimnym potem. Obok leży mój mąż, syn śpi spokojnie na górze w swoim pokoju, a moje psy – jeden u wezgłowia łóżka, a drugi przy moich stopach – ani drgną. Czuję na nogach ciężar Belle, żywy dowód na to, że nie jestem sama.
Dlaczego więc ten sen wciąż mnie dręczy, przez tyle lat? Dawne rany, niestety, pozostawiły we mnie głębokie blizny. W chwilach tuż przed całkowitym przebudzeniem, czekając, aż moje serce osiągnie normalny rytm, dziękuję Bogu, że chociaż nie jestem „w porządku”, to i tak jestem kochana.
Naprawdę jest w porządku nie być w porządku.
Macie odwagę w to uwierzyć? Czy ośmielicie się zebrać wszystkie okruchy swojego połamanego życia – wraz z bliznami po dawnych ranach, z uporczywymi sennymi koszmarami – i powierzyć je Bogu, by zrobił z nimi to, co tylko On potrafi?
Wielu z nas ochoczo by się na to zgodziło… gdybyśmy tylko uwierzyli, że jesteśmy kochani. Niech więc to będzie moja modlitwa za was w chwili, gdy wspólnie wyruszamy w tę podróż. Modlę się, abyście przekonali się – aż do szpiku kości – że Bóg kocha was silnie i z nieprzejednaną pasją; że nie jesteście sami; że On zaangażował się cały w to, by doprowadzić was bezpieczną ścieżką do domu.