Читать книгу Więzy - Sierra Cartwright - Страница 6

Rozdział drugi

Оглавление

Lara Bertrand.

Chryste.

Pięć minut przed dzwonkiem budzika Connor Donovan odrzucił kołdrę i zwlókł się z łóżka.

Poprzedniego wieczoru po powrocie do domu spędził sporo czasu na basenie, próbując pozbyć się jej z myśli. Pływanie jednak nie pomogło. Dręczyło go wspomnienie jej ciemnych oczu, długich włosów, które chciał chwycić i pociągnąć, i pięknej ozłoconej słońcem skóry, która zdradzała jej cajuńskie korzenie. Jej wyraźny zapach – cytrusowo-korzenny – przywoływał na myśl magnolie i parne, niekończące się letnie noce. Pamiętał dotyk jej ciała, gdy przez chwilę trzymał ją w ramionach. Uległość, z jaką natychmiast reagowała na bliskość, wręcz go parzyła, podsycając fizyczne pragnienie.

Connor rzadko myślał o kobietach. Jego obsesją była praca, a ideę randkowania odrzucał, ponieważ liczyły się dla niego głębsze relacje. Te z kolei wymagały i zasługiwały na to, by poświęcić im czas i energię. Egoizmem byłoby zapraszać kobietę, wiedząc, że będzie to tylko przygodna znajomość.

Jednak to, co podpowiadała mu racjonalna część jego umysłu, nie miało specjalnie wpływu na podświadomość, dlatego wspomnienie Lary prześladowało go przez całą noc.

Śnił o niej, widząc ją w swoim łóżku, nagą, z rękoma przywiązanymi do zagłówka nie jedwabnym sznurem, lecz liną. Konopny splot zostawiłby na jej skórze maleńkie ślady, którymi mógłby się cieszyć godzinami. Miała zamknięte oczy, plecy wygięte w łuk i szeroko rozłożone nogi, gdy błagała o jego dotyk i jego dominację.

Teraz szukał jej zapachu na swojej poduszce – korzennych cytrusów i kobiecej zmysłowości.

Potrząsnął głową. Co on, u diabła, robił, myśląc o córce swojego przeciwnika? Wyobrażanie jej sobie w poddańczej pozie nie prowadziło do niczego oprócz wzwodu.

Odegnał myśli o Larze, postanawiając się skupić na codziennych zadaniach, i jak co dzień jeszcze przed świtem ruszył do łazienki na jednominutowy zimny prysznic.

Po chwili, rozbudzony i ożywiony, przeczesał mokre włosy palcami, wytarł się ręcznikiem i włożył spodenki treningowe.

W porannej ciszy poszedł poćwiczyć do jednej z gościnnych sypialni swojego loftu, do której wstawił telewizor i kilka przyrządów treningowych, na wypadek gdyby nie chciał korzystać z siłowni dla mieszkańców budynku.

Wziął butelkę wody z małej lodówki i od razu wypił ponad pół litra, a następnie włączył składankę utworów rockowych z lat osiemdziesiątych i telewizor z zablokowanym dźwiękiem.

Skoncentrował się na nadchodzącej godzinie. Usiadł na wioślarzu i sięgnął po uchwyt. Wiosłując, skupił się na oddechu, aż osiągnął właściwy rytm.

Co jakiś czas zerkał na ekran telewizora, by śledzić światowe indeksy gospodarcze. Miał zaledwie dziesięć lat, gdy dziadek zaczął go uczyć, jak ważne jest zrozumienie wzajemnej zależności różnych rynków. Tłumaczył mu, że drobne załamanie za granicą może się okazać katastrofalne w skutkach dla któregoś z oddziałów Donovan Worldwide.

Connor słuchał uważnie. Jak mogłoby być inaczej? Dziadek był pieszczotliwie nazywany Pułkownikiem, choć nigdy nie zaszedł w armii wyżej niż do rangi kapitana. Jednak poślubił Libby Sykes i został honorowym patriarchą rodziny oraz właścicielem jej dóbr. Ciężko pracował, by pomnożyć rodzinną fortunę, i nieustannie przypominał swoim spadkobiercom o ich obowiązkach. Connor z poświęceniem uczył się wszystkiego, wypełniając kolejne zeszyty mądrością dziadka.

Jego ojciec zginął w strasznym wypadku samochodowym. Przyrodni brat Connora, Cade, który siedział wtedy za kierownicą, przeżył, przynajmniej fizycznie. Ale zżerało go poczucie winy.

Po wypadku Connor wrócił do domu, by pracować u boku dziadka w Donovan Worldwide. Cztery lata temu, w wieku dwudziestu trzech lat, przyjął stanowisko prezesa – dwie dekady wcześniej, niż się spodziewał. Sprostał temu zadaniu, jak wszystkim innym.

Nic poza wyzwaniem nie sprawiało, że krew szybciej krążyła mu w żyłach. Im większe, tym większa nagroda. Wiedział, że pozyskanie wydziału komunikacji BHI będzie trudne, ale mieli kilka patentów, które Connor chciał zdobyć. Pozwoliłyby one jego firmie rozwinąć skrzydła na rynku międzynarodowym. Kiedy poprosił swojego młodszego brata Nathana o zebranie jak największej ilości informacji na temat Bertrandów, Nathan powiedział, że Pernell nigdy się nie zgodzi na sprzedaż.

To jednak nie powstrzymało Connora.

Podobnie jak pokolenia przed nim zdawał sobie sprawę, że musi podejmować ryzyko – rzecz jasna rozważnie – by się rozwijać. Do diabła, nawet żeby się chociaż utrzymać na powierzchni.

Poświęcał wiele godzin dziennie na przygotowywanie ocen ryzyka. Uważnie badał wszelkie pomysły, które przeszły przez sito ocen jego ciotki Kathryn, dziadka i braci. Te naprawdę warte wypróbowania studiował tygodniami, nawet miesiącami. Nie spieszył się. A gdy w końcu zaczynał działać, robił to z całkowitą pewnością.

Niewiele było rzeczy, które mogły go zaskoczyć.

Miał reputację człowieka, który załatwia sprawy bardzo bezpośrednio, co niejednokrotnie szokowało innych. Wydział komunikacji BHI był gotowy do przejęcia, od miesięcy krążyły o tym plotki. Pernell powinien więc rozglądać się za kupcem lub choćby starać o fuzję.

Przybywając do siedziby BHI, Connor spodziewał się spotkać z zarządem, a przynajmniej z Pernellem i Larą. Miał przygotowaną ofertę, był gotów na rozmowy, otwarty na negocjacje.

Tymczasem Pernell przyjął go w swoim gabinecie sam. Nawet nie wstał na powitanie. Upór tego człowieka był tak silny jak jego cajuńskie korzenie. Nawet nie spojrzał na ofertę – kazał się Connorowi wynosić i nie wracać, chyba że potroi oferowaną cenę i przyniesie walizkę pełną gotówki.

Pernell bez wątpienia uważał się za niezwykle przebiegłego, niestety ta strategia nie zadziałała na Connora. Z uprzejmym uśmiechem odparł, że w takim razie jego oferta jest już nieaktualna.

Connor patrzył, jak kolejne holdingi BHI z branży komunikacyjnej traciły na wartości, podobnie jak niektóre ich inwestycje w branży hotelarskiej. Wystarczyło poczekać i przejąć to, co zostanie. Problem stanowiły te cholerne patenty, które były warte więcej niż cały wydział. A on chciał zdobyć je wszystkie, nie tylko niektóre.

To sprowadziło jego myśli z powrotem do Lary.

Na chwilę stracił rytm. Skupił się i odzyskał regularność wioślarskich ruchów. Wmawiał sobie, że ta nietypowa dla niego reakcja wynikała z szoku po spotkaniu z Pernellem.

W głębi serca wiedział jednak, że to nieprawda.

Nigdy wcześniej nie doświadczył tego rodzaju skręcającej trzewia reakcji na kobietę.

Ujęła go już przy pierwszym spotkaniu, gdy Erin przedstawiła ich sobie na przyjęciu. Przytrzymanie jej płaszcza w holu było takie naturalne. Gdy odmówiła odwiezienia się do domu, czuł się dziwnie rozczarowany.

Wczoraj, gdy wpadła na niego przy windzie, jej zaskoczenie było szczere.

Poczuł płynącą przez niego falę energii. Pociągała go tak bardzo, że zapomniał o gniewie.

Chciał spędzić z nią więcej czasu.

Zadźwięczał nastawiony timer i Connor rozluźnił mięśnie z głośnym westchnieniem. Zwalniając ruchy, przypomniał sobie, że ćwiczenia miały pomóc mu oczyścić umysł. Obsesyjne myślenie o ciemnowłosej piękności doprowadzi go donikąd.

Poszedł do kuchni po kubek kawy, którą popijał, siekając warzywa. Kiedy omlet smażył się na oliwie, skwiercząc smakowicie, Connor sprawdził skrzynkę mailową i kalendarz oraz plan comiesięcznego rodzinnego spotkania biznesowego, przygotowany przez Thompsona.

Sekretarz jak zwykle zadbał już o potwierdzenia, wśród których brakowało tylko informacji od Cade’a, co niespecjalnie zdziwiło Connora. Jego przyrodni brat mieszkał w Corpus Christi, a to kawał drogi od Houston – mógł się dłużej zastanawiać nad koniecznością przyjazdu. Pozostali: Erin, Nathan, ciotka Kathryn i dziadek, obiecali przybyć na zebranie.

Connor zjadł śniadanie, metodycznie posprzątał kuchnię i wziął prysznic. Tym razem nie spieszył się, pozwalając, by gorąca woda rozluźniła i ukoiła spięte mięśnie.

Wypił drugą kawę i ubrał się w garnitur, podczas gdy świt właśnie zaczynał błądzić na horyzoncie, zmieniając niebo nad Houston z czarnego w ciemnoszare.

W prognozach pogody nie zapowiadano deszczu, a powietrze nie było zbyt wilgotne, zrezygnował więc z jazdy samochodem i poszedł do pracy pieszo.

Biurowce nadal stały ciemne i pozbawione energii, która miała zacząć w nich pulsować dopiero za godzinę. Miasto obudzi się ze snu, niejedna fortuna urośnie, zniknie lub zmieni właściciela. Zamierzał znaleźć się pośród wygranych, gdy nadejdzie koniec tego dnia.

Wchodził do biura, gdy skrawek słońca właśnie pojawił się nad horyzontem.

Thompson był już w pracy i stał przy dzbanku do kawy. Większość pracowników miała się zjawić nie wcześniej niż za pół godziny, a do tego czasu Thompson będzie już na pełnych obrotach.

– Napije się pan kawy? Chętnie się podzielę.

– Dobry z ciebie człowiek, Thompsonie, dziękuję.

Asystent miał wprawdzie imię, ale na początku poprosił, by go nie używać, a Connor szanował jego życzenie. Niektórzy mówili do niego „panie Thompson”, inni – „twardziel Thompson”. Jedno i drugie przyjmował bez zastrzeżeń. Facet służył wcześniej w armii, był szeroki w barach, miał wielką bliznę na ogolonej głowie i imponującą posturę, zatem w pełni zasługiwał na swój przydomek.

Tak naprawdę niewiele mówił o swojej wojskowej przeszłości, a Connor nie wypytywał go o szczegóły.

Thompson miał niesamowite zdolności organizacyjne. „Nie chciałby pan szukać magazynka ani broni, będąc pod ostrzałem”, powiedział podczas rozmowy o pracę. Podjął pracę w Donovan Worldwide kilka lat temu, kiedy firma uruchomiła program zatrudniania weteranów. Początkowo pracował w departamencie IT. Naprawił wówczas jeden z notebooków Connora, co stanowiło nie lada wyzwanie. Urządzenie było prezentem od Juliena Bondsa, a wszyscy wiedzieli, że sprzęt Bondsa potrafili naprawić jedynie geniusze. Najwyraźniej Thompson się do nich zaliczał.

W dodatku nie poprzestał jedynie na naprawie, tylko zintegrował kilka programów, zoptymalizował planowanie, ustawił powiadomienia i ogólnie sprawił, że praca Connora stała się łatwiejsza i efektywniejsza. Choć Thompson nie miał kwalifikacji, jakich Connor poszukiwał u kandydatów na stanowisko swojego asystenta, gdy rozpoczęto rekrutację, poprosił Thompsona, by złożył swoje CV. Jeśli czegoś nie potrafił, to się tego uczył, łącznie ze zdobyciem dyplomu uczelni ekonomicznej na studiach wieczorowych.

Connor uważał zatrudnienie go za jedną ze swoich najlepszych decyzji.

Teraz przyjął kubek kawy i podziękował skinieniem głowy. Pociągnął łyk i się wzdrygnął.

– Cholera. To mogłoby rozpuścić łyżeczkę.

– Zawsze mówię…

– Wiem, wiem: tylko cioty i damulki dodają śmietankę lub cukier.

– A pan nie jest ani jednym, ani drugim, panie Donovan.

– Tak mówią – powiedział, krztusząc się drugim łykiem.

– Proszę hartować ducha. Gdy pan skończy, będzie pan w pełni rozbudzony.

– Albo tak roztrzęsiony, że będzie można mierzyć moje drgawki na skali Richtera – odparł Connor, ignorując szeroki uśmiech asystenta, i ruszył do swojego gabinetu, gdzie miał nadzieję znaleźć jakąś zachomikowaną saszetkę cukru.

Plan dnia leżał równo na środku wypolerowanego do połysku biurka, a obok niego kilka dokumentów. Projekty kampanii reklamowych wymagające jego zatwierdzenia wolał oglądać w formie wydruków niż na ekranie komputera. Namacalność papieru bardziej do niego przemawiała.

Zostawił kubek z kawą i aktówkę na kredensie, mając nadzieję, że napój nie przegryzie się przez ceramikę i blat.

Thompson wcześniej odsłonił okna, więc Connorowi pozostało jedynie podlać bambus, który dostał w prezencie od ciotki Kathryn. Miała fioła na punkcie zanieczyszczenia powietrza w budynku i krok po kroku wprowadzała do biur rośliny. Musiał przyznać, że lubił swoją, i spędzał niedorzecznie dużo czasu, przestawiając ją tak, by miała jak najlepszy dostęp do rozproszonego światła słonecznego oraz odpowiednie podlewanie. Przez ostatnie cztery miesiące urosła już dziesięć centymetrów.

Wziął kawę, usiadł za biurkiem i włączył komputer oraz monitory. W międzyczasie zajrzał do szuflady, w której wśród długopisów i spinaczy znalazł ukryty skarb w postaci saszetki cukru.

Wsypał całość do kubka, do ostatniego ziarenka, po czym spróbował. Nie pomogło.

Zrezygnowany zgniótł torebkę w maleńką kulkę, by Thompson nie znalazł jej wśród śmieci. Niektóre sprawy muszą pozostać świętą tajemnicą.

Przejrzał papiery na biurku, na kilku naniósł poprawki, inne podpisał. Gdy monitory komputera wyświetliły logo firmy, był gotów zmierzyć się z tygodniowymi raportami.

W południe spotkał się na lunchu ze swoim prawnikiem, a następnie wrócił do siedziby firmy na spotkanie rodzinne.

W najmniejszej sali konferencyjnej byli już ciotka Kathryn, Erin i Nathan. Żadne z nich nie zwróciło na niego uwagi. Kathryn patrzyła przez okno, bez wątpienia celowo ignorując bratanka i bratanicę oraz śniąc o rejsie Kanałem Panamskim. Erin i Nathan siedzieli za stołem i jeśli ich język ciała stanowił jakąś wskazówkę, wyglądało na to, że się o coś sprzeczali. Erin mówiła z ożywieniem, machając rękami, a Nathan pochylał się do przodu ze zmarszczonym czołem.

– Sklep gorseciarski to fanaberia – mówił właśnie Nathan, wykorzystując fakt, że Erin musiała przerwać tyradę, aby nabrać tchu. – Nie utrzyma się.

– Mam inne zdanie. Gorsety przeżywają renesans, jest na nie ogromne zapotrzebowanie. I nie ma lepszej lokalizacji niż Kemah.

Kemah było miasteczkiem leżącym na tyle blisko Houston, że uważano je za część metropolii. Położone w zatoce Galveston, miało deptak, park rozrywek oraz sklepy i butiki ściągające dziesiątki tysięcy odwiedzających rocznie. Dobre sklepy radziły sobie, Connor w to nie wątpił.

– Nie mówię, że jest inaczej – odparł Nathan. – Ale czynsze są wysokie. Ile gorsetów musiałabyś sprzedać miesięcznie, by zapłacić rachunki, nie mówiąc o zaopatrzeniu i reklamie?

– Kobiety szaleją na ich punkcie – odparła i dodała z błyskiem w oku: – Oraz niektórzy mężczyźni.

– To zbyt wąska specjalizacja. Nawet mały butik potrzebuje czegoś więcej. Akcesoriów. Sam nie wiem…

– Zabawek? Wibratorów i takich tam?

Nathan nie dał się sprowokować i odpowiedział jak biznesmen:

– Przynieś mi zestawienie przewidywanych kosztów i zysków ze sprzedaży oraz zadbaj o to, by liczby się zgadzały. Albo zainwestuj własne pieniądze, ale i tak radzę ci dobrze się przyjrzeć realiom tego biznesu. Nie pozwól, by entuzjazm wziął górę nad rozsądkiem.

– Chodzi ci o emocje.

Nim Nathan zdążył odpowiedzieć, Connor odchrząknął.

– Żałuję, że muszę przerwać wam tę dyskusję… – Choć nie była niczym niezwykłym. Rodzina miała szeroki zakres zainteresowań, myśli, opinii i ulubionych projektów, obejmujących najwyraźniej kolejne rośliny doniczkowe. – Co to? – spytał, wskazując na wielką donicę w kącie.

– Hibiskus – odparła ciotka Kathryn, odwracając się. – Uznałam, że brzoskwiniowy odcień kwiatów rozjaśni to miejsce. Czegoś tu brakowało.

Oprócz tego krzykliwego czerwonego obrazu na ścianie? – pomyślał Connor.

– Czy one nie rosną na zewnątrz?

– Wiele osób uprawia je w domach, bo dobrze sobie radzą w doniczkach, pod warunkiem że są odpowiednio nawożone i stoją poza bezpośrednim działaniem słońca. Z ich kwiatów można robić herbatę. Koi nerwy.

– Można je też dodawać do mojito – podsunęła Erin.

– Zastanawiam się, czy nie wymienić go na skrzydłokwiat – ciągnęła Kathryn, ruszając w stronę stołu z przekąskami i napojami. Zaparzyła filiżankę zielonej herbaty i postawiła ją przed Erin, która na ten widok zmarszczyła nos.

– Wypij – poleciła Kathryn. – Mówię poważnie.

Erin przysunęła filiżankę.

– A co dla ciebie, Connorze? Kawa?

– O nie, już i tak nie zasnę do następnego stulecia.

– Zapewne Thompson podzielił się z tobą swoją kawą – domyśliła się Erin.

Kiwnął głową.

– Myślę, że parzy taką mocną, by udowodnić swoją męskość – powiedziała.

– To raczej deklaracja hartu ducha – poprawił ją Connor, siadając.

– Dla ciebie herbata? – zwróciła się Kathryn do Nathana. – Coś miłego i kojącego?

– Nie w tym życiu. Napiję się wody.

Wziął sobie butelkę, a Kathryn zaparzyła kolejną filiżankę herbaty.

Connor przysiadł się do Erin. Jedną z jego pierwszych decyzji jako prezesa było zastąpienie długiego stołu konferencyjnego mniej formalnym, okrągłym. Zachęcał do zacieśniania więzi na rodzinnych spotkaniach, na których nie obowiązywała ścisła hierarchia. Mimo to wszyscy siadali mniej więcej na tych samych miejscach: Pułkownik po jego prawej stronie, a Nathan po lewej.

– Jakieś wieści od dziadka? – spytała Erin.

Ciotka Kathryn siedziała wyprostowana, ze ściągniętymi ramionami, wdychając herbacianą parę unoszącą się przed jej twarzą. Erin ignorowała swoją filiżankę. Nathan odkręcił wodę i sięgnął po egzemplarz planu spotkania ze sterty leżącej na środku stołu.

– Powiedział, że przyjedzie – odparł Connor.

Wiedział, że Pułkownik na pewno dotrzyma słowa, choćby miało go to wiele kosztować. Od czasu zawału, który przeszedł kilka miesięcy temu, mówił z większym namysłem, ruszał się wolniej i używał laski. Był zbyt uparty, by korzystać z chodzika, jak zalecił lekarz. Co miesiąc odwiedzał rehabilitantkę. Cokolwiek mu zaleciła, Pułkownik robił więcej.

– Czy oprócz sklepu z gorsetami Erin mamy jakieś nowe przedsięwzięcia do omówienia?

– Chciałabym w tej kwestii dodać – odezwała się Erin – że to nie pierwszy raz, gdy jednemu z nas odrzuca się projekt.

– Nie odrzuciłem go – zaoponował Nathan.

– Semantyka.

Connor odsunął na bok swój plan spotkania.

– Myślę, że potrzebujemy nowego rodzaju kategorii inwestycyjnej. – Widząc, że Nathan chce jej przerwać, podniosła dłoń. – Mamy świetną procedurę zdobywania dofinansowania z fundacji.

Nathan pokiwał głową.

– Oraz rygorystyczne przepisy, których przestrzegamy, szukając większych przejęć. A co z mniejszymi pożyczkami na biznes taki jak ten? Taki, który mieści się w ramach naszej społeczności biznesowej?

Nathan zamknął usta. Najmłodszy z braci Donovanów może i nie lubił ryzyka, ale ich prababka ustanowiła zasadę, że firma ma inwestować większość swoich funduszy w okolicy, w której jej rodzina osiedliła się pięć pokoleń wstecz. Ich teksańskie korzenie sięgały głęboko i były dumą rodziny.

– Zrób zestawienie wytycznych – zasugerowała ciotka Kathryn.

Erin spojrzała na Connora.

– Mnie to pasuje – powiedział.

Do sali wszedł Pułkownik, wolno, ale bez laski. Connor wstał, by mu pomóc, ale dziadek odprawił go machnięciem ręki.

– Gdzie twoja laska…? – zaczęła Kathryn.

– Skończ z tym tematem – przerwał jej. – Albo ustąpię twojej matce. Zawsze chciała zobaczyć Kanał Panamski.

– Kanał Panamski?

– Rozmawiała już z biurem podróży. Są jeszcze bilety na twój rejs.

– Już skończyłam.

– Nie chce, byśmy ja i jej matka wiedzieli, że zamierza spędzić dwa tygodnie z Neilem Lathropem.

– Dziadku! – zbeształa go Erin.

– Ten facet jest od niej o trzydzieści lat młodszy. Wszyscy wiedzą, że się spotykają.

– O trzydzieści jeden – poprawiła niefrasobliwie Kathryn.

– Lathropowie chcą od kobiety tylko jednego, i nie są to pieniądze.

– To zapewne prawda – zgodziła się Kathryn. – I nie jest wcale takie złe. Powinnam zacząć się spotykać z młodszymi już dawno temu.

– Nie chcę tego słuchać – zaprotestował Nathan.

Connor zastanawiał się, czy zawał nie zniszczył u Pułkownika niektórych filtrów społecznych związanych z savoir-vivre’em. Pięć lat temu takie słowa nie przeszłyby mu przez usta.

Siadanie zajęło Pułkownikowi sporo czasu i wymagało skupienia oraz wysiłku.

– Czekamy na Cade’a? – spytał w końcu.

– Nie przyjedzie – odparł Connor.

– Tak jak i w zeszłym miesiącu. Ma obowiązki, również wobec rodziny. Ta jego matka…

– Zadzwonię do niego – wtrąciła Kathryn.

– Rozmawiamy co tydzień – dodał Connor, wdzięczny ciotce za ucięcie tyrady dziadka.

Niezależnie od tego, jak ważna była dla Pułkownika rodzina, jego stosunki ze Stormy – matką Cade’a – niezmiennie go irytowały.

– To nie wystarczy.

– Prawda – zgodził się Connor.

Faktycznie Cade powinien bardziej się udzielać. Ich rozmowy były krótkie i zwykle to Connor je inicjował. Rozumiał opory brata – stanowiły przejaw opiekuńczości w stosunku do matki, poza tym dźwigał ciężar śmierci ojca. Nikt go nie winił, ale to nie miało dla niego znaczenia.

– Chcę go tu widzieć na następnym spotkaniu.

– Dopilnuję tego – obiecała Kathryn.

– Zabierajmy się do pracy – powiedział Pułkownik, sięgając po plan spotkania. – Jestem umówiony z trenerką.

– Masz na myśli fizykoterapeutkę? – spytała Kathryn.

– Nie. Wynająłem osobistą trenerkę. Każe mi podnosić ciężary i budować wytrzymałość. Tak, tak, zanim zaczniesz swoją nudną śpiewkę, powiem, że kardiolog, neurolog i cała reszta „-logów” wyrazili zgodę. Jeszcze w tym roku mam zamiar wziąć udział w pięciokilometrowym rajdzie pieszym.

– Super, dziadku! – poparła go Erin.

Connor pochylił się nad stołem, by ukryć szeroki uśmiech.

– Będę zbierał fundusze dla ofiar zawału – dodał Pułkownik. – Spodziewam się, że mnie wesprzecie. Oraz fundację.

Nie było to pytanie i wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. Kathryn kiwnęła głową.

– Wymień sumę.

– Im więcej ludzi z Donovan Worldwide pomoże, tym lepiej.

– Wchodzę w to – powiedziała Erin. – Stworzę zespół.

Kierowała działem HR, a do programów związanych ze zdrowiem przywiązywała szczególną wagę. Zachęcała pracowników do udziału w specjalnych projektach.

Determinacja Pułkownika jak zawsze zrobiła na Connorze wrażenie.

– Na czym skończyliśmy? – spytał dziadek.

Erin opowiedziała mu o pomyśle otwarcia sklepu gorseciarskiego, kończąc na propozycji częstszego podejmowania małych lokalnych inwestycji.

– Oczywiście. – Skinął głową. – Nathan będzie potrzebował biznesplanu, ale jeśli Connor się zgadza, to ja też, o ile to cię zbytnio nie obciąży. – Przyjrzał się planowi narady i dodał: – Nie widzę tu BHI.

– BHI? – spytała Erin. – A co z BHI?

– Nie ma o czym mówić – powiedział Connor. – Spotkałem się z Pernellem, ale wyrzucił mnie z biura. Nie udało mi się porozmawiać z zarządem ani z jego córką.

– Nie dziwi mnie to – stwierdził Pułkownik.

– Kiedy to było? – spytała Erin.

– Wczoraj.

– Jadłam z Larą kolację. Nie wspomniała o tym.

– Rozlazły drań – dodał Pułkownik. – Nic dobrego nie wychodzi ze znajomości z Bertrandami.

– To wylewanie dziecka z kąpielą – zaoponowała Erin. – Lara jest moją przyjaciółką.

– Erin ma rację – zgodził się Connor, stukając piórem w plan. – Nie wydaje mi się, by przypominała swojego staruszka.

– A niby skąd to wiesz? – spytał Nathan.

– Erin przedstawiła nas sobie kilka tygodni temu. A wczoraj wpadliśmy na siebie, gdy wysiadała z windy po moim spotkaniu z Pernellem.

– I? – niecierpliwiła się Erin.

– Najwyraźniej nic nie wiedziała o spotkaniu. – Jej oczy, szeroko otwarte z zaskoczenia na jego widok, nie kłamały. Nie miał co do tego wątpliwości.

– Mogłeś do niej zadzwonić – stwierdziła Erin.

– Dałem jej swoją wizytówkę.

– O?

– Jeśli będzie chciała poznać szczegóły, sama może do mnie zadzwonić.

Był zaskoczony i bardzo rozczarowany, że dotychczas tego nie zrobiła. Może kierowała się głęboką lojalnością wobec ojca. W większości wypadków była to godna podziwu cnota, niemniej ślepa i bezkrytyczna lojalność stawała się emocjonalną reakcją, a nie strategicznym wyborem.

– Jaki jest nasz kolejny krok? – spytał Pułkownik.

– Czekamy.

– To mi się podoba. – Pułkownik kiwnął głową. – W końcu zlecą się sępy.

– Jest w tym pewne ryzyko – odezwała się Kathryn.

– O? – Connor rzucił jej uważne spojrzenie.

– Jeśli plotki są prawdziwe, BHI podejmuje złe decyzje. Jeśli Pernell zrobi coś głupiego, wkrótce nie zostanie im nic wartego ocalenia.

– Patenty są cenne – powiedział Nathan.

To one zmieniały wartość całej stawki w tej grze.

Przez kolejną godzinę omawiali inne sprawy firmy. Kathryn naszkicowała Erin plan dla fundacji, nad którą miała pracować, gdy ciotka ruszy w rejs.

– Planujesz wrócić? – zapytał Pułkownik.

Ku zaskoczeniu Connora Kathryn zwlekała z odpowiedzią.

– Nikogo chyba nie zdziwi, jeśli powiem, że chciałabym mniej czasu spędzać w pracy.

– Ale? – dopytywał Connor.

– Chciałabym, by Erin zaczęła szukać kogoś, kto przejmie większość moich codziennych obowiązków – odparła bez mrugnięcia okiem.

Aż do tej chwili nie myślał zbyt wiele o nadziejach i aspiracjach swojej ciotki.

– Pragnę więcej podróżować, ale nie zrozumcie mnie źle: nie rzucam pracy.

– To wpływ tego młodziaka – skomentował Pułkownik.

– Być może.

Czy naprawdę tak było? Nigdy nie wyszła za mąż, nie miała dzieci. Aż do teraz Connor nie zastanawiał się dlaczego. Była przecież nadal młoda, zdrowa, w dobrej formie. Miała obsesję na punkcie prawidłowego odżywiania, brała witaminy. Często powtarzała, że nie zamierza starzeć się z wdziękiem – chciała walczyć z upływem czasu ze wszystkich sił. Na razie szło jej cholernie dobrze.

– Erin, spotkajcie się z Kathryn we dwie.

Erin kiwnęła głową.

Wkrótce narada dobiegła końca. Erin została, by zamienić z Connorem kilka słów na osobności.

– Co sądzisz o Larze?

– To znaczy?

– Znam ją od bardzo dawna.

– I?

– Wie, że jej ojciec nie podejmuje najlepszych decyzji. Przekonanie rady nadzorczej to jednak zupełnie inna sprawa. Potrzebuje przyjaciela, sprzymierzeńca, a jeszcze lepiej – mentora.

– Nie planuję jej pożreć na śniadanie, jeśli to cię martwi.

– Miałam raczej nadzieję, że to zrobisz. Zadzwonisz chociaż do niej?

Potrząsnął głową.

– Ciotka Kathryn trafiła w sedno: czekanie, aż BHI Communications się załamie, jest ryzykowne. Może powinniśmy działać bardziej strategicznie? Porozmawiać z zarządem? Przynajmniej niektórzy z nich może się wykażą zrozumieniem. Na pewno słyszeli plotki, podobnie jak nasza konkurencja. Nie ma gwarancji, że to my wygramy tę bitwę. Musisz zdobyć poparcie, zadbać o prawo pierwokupu. Wiem na pewno, że najlepiej zrobisz, jeśli zaczniesz od Lary – powiedziała i wyszła.

Postukał pięścią w stół, a potem zebrał dokumenty i wrzucił do niszczarki.

Erin miała rację. Może się wahał ze względu na szaleństwo Pernella Bertranda. Odegnał od siebie tę nieproszoną refleksję i ruszył do swojego gabinetu, by odpowiedzieć na kilka telefonów, tuzin maili i napisać wstępne podsumowanie finansowe na koniec miesiąca.

Jego myśli po raz kolejny jednak wróciły do BHI i sposobów załatwienia tej sprawy. Otworzył szufladę i wyjął materiały przygotowane na ten temat przez Nathana.

Odnalazł część zawierającą szczegóły biograficzne wszystkich członków zarządu i spędził kolejną godzinę na studiowaniu profili, ominął tylko ten dotyczący Lary.

Nie zawierały one zbyt wielu niespodzianek.

Zarząd składał się głównie ze współpracowników Pernella. Z wyjątkiem Lary wszyscy ludzie z jego otoczenia byli w zbliżonym wieku i prezentowali podobny sposób myślenia. Nic nowego, żadnego powiewu świeżości, żadnych odważnych działań.

Już wcześniej zapoznał się z informacjami na temat Pernella, a mimo to sięgnął do nich ponownie, zastanawiając się, czy ich ostatnie starcie pozwoli mu spojrzeć na sprawy z innej perspektywy.

Okazało się, że nic z tego. Fortuna Bertrandów powoli topniała. Pernell był ostatnio zmuszony sprzedać holdingi hotelarskie, a jednak uparcie wierzył, że poszczególne wydziały są warte więcej niż w rzeczywistości.

Connor zachował profil Lary na sam koniec. Podniósł dokument i zaczął uważnie studiować.

Początki nie ujawniały żadnych nieoczekiwanych rewelacji. Wydawała się dobrze przystosowaną do życia jedynaczką. Wyjechała na studia, a potem wróciła do Houston, by zdobyć dyplom magistra finansów. Następnie podjęła pracę w firmie ubezpieczeniowej, co było pierwszą niespodzianką.

Z dalszej lektury dowiedział się, że odbyła kilka letnich praktyk zawodowych: jedną w start-upie internetowym w Kalifornii, kolejną w przedsiębiorstwie naftowym w Houston, następne dwie w tej samej firmie finansowej na wschodzie. Wyglądało na to, że starała się zdobyć jak najrozleglejsze doświadczenie zawodowe, czemu mógł jedynie przyklasnąć.

Zaczął zastanawiać się nad jej relacją z ojcem. Czy była pełna tarć, czy raczej harmonijna? To, że nie wiedziała o jego spotkaniu z Pernellem, sugerowało pierwszą opcję. A może staruszek po prostu w ten sposób prowadził swoje interesy.

Connor pierwszy zauważył, że Donovan Worldwide działało inaczej niż wiele prywatnych przedsiębiorstw rodzinnych. Nieformalne comiesięczne spotkania gwarantowały, że każdy wiedział wszystko na temat ważnych decyzji podejmowanych w firmie. Dzielono się informacjami, zamiast zachowywać je dla siebie, a różnice zdań były dyskutowane i szanowane.

Przeleciał wzrokiem resztę raportu. Nie znalazł informacji na temat jej życia osobistego. Domyślał się, że nie jest zamężna, a w raporcie nie wspomniano o zaręczynach czy choćby poważniejszych związkach. To mogło nic nie znaczyć. Być może, jak on, była zbyt skoncentrowana na pracy, by chodzić na randki.

Jeśli tak, to bez wątpienia obojgu przydałaby się odmiana.

Nie miało znaczenia, że nie zadzwoniła, jak się tego spodziewał. Sposób, w jaki wczoraj zareagowała na jego bliskość, mówił więcej niż jakiekolwiek słowa.

Miała przyspieszony puls. Lekko rozchyliła wargi, chwilowo tracąc rezon.

O tak, z pewnością nie narzekałby, mogąc spędzić trochę czasu z apetyczną Larą Bertrand.

Przełożył kartki i trafił na załączoną fotografię.

Było to zdjęcie do profilu zawodowego, prawdopodobnie zrobione w czasach, gdy na firmową stronę internetową i dla prasy używano formatu jak do dokumentów. Było to jedyne zdjęcie w raporcie, więc wrzucił je na wierzch i zamknął teczkę.

Wrócił do komputera, by odnaleźć ją w mediach społecznościowych, ale sprytna dziewczyna miała chronione konta. Przejrzał więc albumy swojej siostry. Nadal nic. Pobieżne wyszukiwanie pokazywało jedynie to zdjęcie, które już znał. Wyglądała na nim na twardą, niedostępną i silną, bez śladu wrażliwości, czaru i głębi brązowych oczu.

Kolejne pół godziny pogłębionego szukania w sieci nie ujawniło żadnych informacji, których nie byłoby w raporcie Nathana.

Odchylił się na oparciu krzesła, zamknął oczy i się zamyślił.

Sugestia Erin nie padła na jałowy grunt. Lara była prawdopodobnie najlepszą osobą, od której mógłby zacząć rozmowy na temat pozycji BHI. Jeśli okazałaby się skłonna do współpracy, mogłaby mu doradzić, z kim jeszcze powinien porozmawiać. Kolejnym krokiem byłoby stopniowe zdobycie poparcia rady nadzorczej. Nie potrzebował wszystkich, wystarczyłyby właściwe osoby. Pernellowi nie pozostałoby nic innego jak kapitulacja, gdyby inni stanęli po stronie Connora. W tej chwili wydawało się, że taki sposób załatwienia tej sprawy byłby po myśli reszty rodziny.

Jemu to odpowiadało. Podobała mu się wizja, że będzie miał okazję spędzić czas w towarzystwie Lary.

Na jego biurku zadźwięczał intercom.

– Ma pan niezapowiedzianego gościa, panie Donovan.

To go zaskoczyło. Nikt nie dostawał się do jego biura nieumówiony. Thompson odprawiał takie osoby z kwitkiem.

– Tak?

– Lara Bertrand.

No proszę.

– Znała kod i powiedziała, że pan jej oczekuje.

Nie był przygotowany na taki jej ruch: spodziewał się telefonu, ale nie wizyty.

– Przyślij ją.

Otworzył górną szufladę biurka i wrzucił do niej teczkę, lecz zdjęcie Lary wsunął pod klawiaturę komputera.

Stanął na środku pokoju i czekał.

Kilka sekund później Thompson otworzył drzwi.

Lara miała na sobie niewiarygodnie wysokie szpilki, ołówkową spódnicę i pasujący żakiet. Garsonka była czerwona. W odcieniu libido. Najprawdopodobniej świadomie wybrała strój w kolorze władzy. Jeśli odgadywał trafnie, bez wątpienia odrzuciła czerń jako zbyt oczywistą i pastele jako zbyt kobiece. Wolałby, żeby zdecydowała się na cokolwiek, byle nie czerwień, która kazała mu myśleć o seksie.

Pod żakietem miała coś białego i koronkowego, być może bluzkę bez rękawów. Na pewno było to coś, co najchętniej zsunąłby jej z ramion.

Promieniowała chłodną, ponadczasową elegancją. Mała kopertówka w jej lewej ręce stanowiła niezwykle kobiecy akcent. Co gorsza, długie ciemne włosy były swobodnie rozsypane na jej ramionach, co ostatecznie uruchomiło lawinę testosteronu w jego mózgu.

Lara wyglądała jak połączenie Audrey Hepburn i pin-up girl. Connor musiał użyć wszystkich sił, by pamiętać o manierach i o Thompsonie nadal stojącym w drzwiach z zakłopotaną twarzą.

– Panna Bertrand – odezwał się Connor i wyciągnął rękę na powitanie, uznając, że lepsze to, niż ulec pokusie i chwycić ją za kark, przyciągnąć do siebie i pocałować.

Jej dłoń całkowicie zniknęła w jego, ale miała mocny uścisk. Pomimo różnicy wzrostu i rozmiarów stawała naprzeciw niego odważnie, jak równy z równym. Nie mógł jednak nie zauważyć, że miała na paznokciach ten seksowny francuski manicure, i zastanawiał się, jak by to było poczuć je na swoich plecach.

– Czemu zawdzięczam tę wizytę? – spytał, żałując, że uścisk dłoni trwał tak krótko. Poranna wizja Lary przywiązanej do jego łóżka pulsowała mu w głowie.

Thompson odchrząknął.

– Powiedziałem pannie Bertrand, że ma pan bardzo napięty grafik i dysponuje tylko kilkoma minutami.

– Dziękuję. Napije się pani kawy? Może wody? – spytał Connor, używając ustalonych z Thompsonem kodów. Gdyby nie zaproponował napojów, Thompson wkrótce wróciłby, aby odprowadzić gościa do drzwi.

– Czy kawa jest mocna?

– Bardzo – odparł Thompson. – Będzie mi niezwykle miło, jeśli taką pani lubi. Ze śmietanką czy z cukrem? – dodał po chwili.

– Poproszę czarną.

– Cholera – powiedział Connor, gdy za Thompsonem zamknęły się drzwi.

– Cholera?

– Miałem nadzieję, że poprosi pani przynajmniej o cukier – wyznał.

– O? – Ściągnęła pytająco brwi.

Jego zachomikowane zapasy były na wyczerpaniu.

– To długa historia. Proszę usiąść.

Choć w pomieszczeniu stały kanapa i kilka foteli przeznaczonych na mniej formalne spotkania, wskazał jej krzesło naprzeciwko swojego biurka. Wolał trzymać pewien dystans, przynajmniej do chwili, gdy pozna cel jej wizyty.

– Dziękuję.

Poczekał, aż usiądzie, a następnie zajął swoje miejsce za biurkiem.

Położyła torebkę na dywanie i skrzyżowała nogi.

Niech go diabli, jeśli nie usłyszał słodkiego szelestu jedwabiu.

Wzięła głęboki oddech i zaczęła:

– Wiem, że jest pan bardzo zajęty, a ja mam nietypową propozycję…

Rozległo się krótkie pukanie do drzwi, a ona westchnęła, zmuszona przerwać swoją najwyraźniej starannie ułożoną przemowę.

Kąciki jej pięknie wykrojonych ust uniosły się na widok Thompsona z kubkiem kawy.

– Nie wiem, jak panu dziękować.

Obaj mężczyźni utkwili w niej wzrok, gdy brała pierwszy łyk. Przymknęła oczy.

– Znakomita.

– Naprawdę? – wyrwało się Connorowi. – Na pewno nie chce pani śmietanki ani cukru?

– Jest dokładnie taka, jaką lubię.

– O to mi właśnie chodzi – Thompson niemalże śpiewał, patrząc wymowie na Connora.

– Są jakieś szanse, by pana podkraść panu Donovanowi? Proszę podać cenę.

– Będę o tym pamiętał. – Thompson wyszczerzył się w niedorzecznie szerokim uśmiechu, choć przecież jako były twardziel z sił specjalnych powinien wiedzieć, że nie należy się spoufalać z potencjalnym wrogiem.

Nie to, żeby miał prawo go osądzać. Connor podejrzewał, że wyglądał bardzo podobnie, gdy przekroczyła próg jego gabinetu.

– Czy mogę zrobić coś jeszcze, sir?

– Wynocha – odparł Connor.

Thompson wyszedł, nadal szczerząc się jak idiota.

– Naprawdę smakuje pani ta kawa – Connor nie mógł się powstrzymać przed zadaniem tego pytania, gdy tylko znów zostali sami – czy tylko stara się pani być miła?

– W kwestii kawy? Nigdy. Filiżanka czegoś takiego to jak manna z nieba. Na filtrowanej wodzie, świeżo mielona. Pana asystent wyniósł parzenie kawy do poziomu sztuki. Bez wątpienia ceremonia jej przyrządzania sprawia mu wielką przyjemność.

– Wszystko to wyczytała pani z filiżanki kawy? – dziwił się Connor. Jego asystent był tajnym baristą? Czy talenty tego człowieka nie miały końca?

– Ma przyjemny smak – powiedziała, wdychając aromat i oblizując górną wargę.

Boże, dopomóż.

– Z nutą karmelu, może czekolady. Właściwa kwasowość wyczuwalna na języku. Wiem, że są ludzie, którzy nie doceniają walorów mocnej kawy. Domyślam się, że jest pan jednym z nich.

Nie odpowiedział.

– Zawsze może się pan przerzucić na gorącą czekoladę.

To już zagrażało jego męskości. Connor postanowił wmówić sobie, że Thompson przygotował kawę słabszą niż zwykle specjalnie dla niej. Była w końcu damą.

– Na czym stanęliśmy?

Odstawiła parujący kubek na podkładkę. Zauważył, że jej dłoń przy tym drżała. Natychmiast położyła ją na kolanie – dobry ruch. W biznesie oponenci wypatrywali sygnałów, po których można rozpoznać myśli i emocje przeciwnika. Zdradziła zdenerwowanie, a gdy to sobie uświadomiła, natychmiast podjęła kroki, by je ukryć.

Najwyraźniej nie była to wizyta towarzyska.

– Ma pani jakąś propozycję? – zachęcił ją i odchylił się na oparcie krzesła.

– Mój ojciec potrafi być bardzo…

Złożył dłonie razem, czekając, aż dobierze odpowiednie słowa.

– …przywiązany do swoich sposobów prowadzenia interesów.

– Uprzejmy eufemizm.

– Przepraszam za to, jak pana potraktował. Nawet jeśli nie chciał rozważyć pańskiej oferty, zachował się niewybaczalnie. – Wzięła głęboki oddech. – Powiedział pan wczoraj, bym zadzwoniła, gdybym miała jakieś pytania. Mam, szereg. Ciekawi mnie oferta, jaką pan mu wczoraj przedstawił.

– Pytała go pani o to?

– Z tego, co mówił, zrozumiałam, że nawet jej nie rozważył.

– Tak czy inaczej jest już nieaktualna.

– Rozumiem. Mam jednak nadzieję, że znajdziemy sposób, by działać razem.

– Proszę kontynuować.

– Zna pan oczywiście wyzwania, z jakimi my – BHI – musimy się obecnie mierzyć.

– Niektóre. Tylko że nie podlegają państwo obowiązkowi publikowania raportów, dlatego moja wiedza opiera się jedynie na pogłoskach i przypuszczeniach.

– Mamy działy, które dobrze sobie radzą, oraz takie, które radzą sobie kiepsko.

– I to doprowadza nas do pani propozycji? – Connor zauważył, że nerwowo złączyła dłonie.

Zapomniany kubek z kawą stygł z wolna. Connor czekał. Jedynymi dźwiękami w pomieszczeniu były szum klimatyzacji i jej przyspieszony oddech. Cokolwiek miała do powiedzenia, musiało ją to kosztować wiele emocji.

– Wiem, że to, co powiem, jest niespodziewane, niedorzeczne, skandaliczne… – Zamknęła oczy, a potem je otworzyła i utkwiła w nim wzrok. – Nawet nie mówimy sobie po imieniu.

– Ale?

Jej słowa tłoczyły się razem, poganiane, niewygładzone. Gdy wcześniej rozmawiała z nim i Thompsonem o kawie, jej ton był lekki, niewymuszony. Teraz napięcie drgało w jej głosie. Connor nie miał pojęcia, do czego zmierza, ale był cholernie pewien, że do czegoś interesującego. Podejrzewał, że będzie skłonny zgodzić się na wszystko, byle wciąż tak na niego patrzyła, jakby był nadzieją, obietnicą, groźbą i wybawieniem w jednym. Diabelnie upajająca kombinacja.

Nabrała tchu i wypaliła:

– Ożeni się pan ze mną?


Więzy

Подняться наверх