Читать книгу Chłopiec, który widział - Simon Toyne - Страница 11
3
ОглавлениеKomendant Benoît Amand z Policji Narodowej poczuł w kieszeni wibrowanie oznaczające, że ktoś próbuje się z nim połączyć. Ignorując je, wyciągnął rękę i przesunął palcem po swastyce, którą ktoś namalował sprayem na tablicy pamiątkowej. Czarna farba spłynęła na nazwiska wyryte w kamieniu i upamiętniające Żydów, których zapędzono do pociągów i wywieziono do obozów śmierci dwudziestego szóstego sierpnia 1942 roku. Usłyszał kroki na placu do gry w bule i chlupot wody nalewanej do wiadra.
– Chce pan zrobić najpierw zdjęcia? – spytał mężczyzna z wiadrem.
– Nie – odparł Amand, przechodząc obok niego i zmierzając przez La Place 26 Août w stronę Café Belloq po drugiej stronie placu. – Chcę, żeby pan to zmył i nie zostawił żadnego śladu.
W cieniu szerokiej czerwonej markizy siedział tłumek klientów, którzy zjedli właśnie śniadanie, a teraz popijali kawę, wpatrzeni w swoje telefony i gazety. Kilku z nich patrzyło właśnie na niego, między innymi właściciel lokalu. Jean-Luc Belloq. Czyścił fartuchem tę samą szklankę, odkąd przyjechał tu Amand.
Policjant sięgnął do kieszeni, przesunął dłoń obok telefonu i dotknął buteleczki z nitrogliceryną w kapsułkach. Odkręcił korek jedną dłonią, by Belloq niczego nie zauważył. Minął wzniesioną w połowie scenę, część przygotowań do obchodów siedemdziesiątej rocznicy zakończenia drugiej wojny światowej. Nie rozwieszono jeszcze banerów, inaczej wandal ze sprayem pewnie także by je zniszczył. Pozostała część placu była na razie pusta, stoliki do szachów i boiska do gry w bule nie zostały jeszcze zajęte przez staruszków, którzy traktowali to miejsce jako klub towarzyski na świeżym powietrzu. Amand wziął w palce jedną kapsułkę, włożył ją do ust, udając, że kaszle, i schował pod językiem. Natychmiast poczuł, jak ucisk i duszność w piersiach ustępują. Znów zawibrował telefon, uderzając lekko w buteleczkę z lekarstwami, lecz policjant ponownie go zignorował, skupiając się na oddechu, jak nauczył go lekarz. Wspiął się na schody prowadzące do kawiarni i przywitał skinieniem głowy tych nielicznych klientów, którzy nie byli turystami.
– Komendancie – powiedział Belloq, nadal wycierając tę samą szklankę. – Ciągle nie mogę się przyzwyczaić do pańskiego nowego wyglądu. Zrobię panu kawę. – Odwrócił się i nagle znieruchomiał, po czym uderzył się dłonią w czoło, w teatralnym geście. – Przepraszam. Żadnych środków pobudzających, prawda? To musi być frustrujące, kiedy człowiek zrzuci tyle kilogramów, a nadal ma serce zawodnika sumo.
Telefon w kieszeni przestał wibrować, a kapsułka pod językiem wciąż rozszerzała żyły Amanda.
– O której godzinie otworzył pan dziś lokal? – spytał.
– Około szóstej, jak zawsze.
– Nie zauważył pan niczego podejrzanego?
– W jakim sensie?
– Na przykład kogoś, kto malował sprayem swastykę na tablicy pamiątkowej? – Belloq pokręcił głową. – Kogoś innego? – Ponownie zaprzeczył. – A co z kawiarnią, ktoś przyszedł tu przed panem?
– Zawsze jestem tu pierwszy.
– Kiedy zauważył pan graffiti?
– W ogóle nie zauważyłem. – Belloq wskazał głową na kelnerkę, która czyściła stoły na tyłach tarasu. – Ona je zobaczyła i powiedziała mi o tym, więc zadzwoniłem do pana.
– Czy ona się jakoś nazywa?
– Prawdopodobnie. Pracownicy wciąż przychodzą i odchodzą, a ja nie mam pamięci do nazwisk.
Amand skinął głową. Caffé Belloq słynęła z tego, że wyciska ze swoich pracowników wszystkie poty, a potem płaci im grosze.
– Mogę z nią porozmawiać? – spytał policjant i nie czekając na odpowiedź, ruszył w stronę kelnerki. Kiedy Belloq poszedł za nim, Amand przystanął i odwrócił się do niego: – W cztery oczy, jeśli nie ma pan nic przeciwko.
Belloq wyglądał tak, jakby miał coś przeciwko, lecz z kawiarni doszedł ich dzwonek telefonu stacjonarnego. Sygnał brzmiał jak wołanie z przeszłości, bo wydawał go aparat z bakelitu, tak stary, że na powrót modny, choć w tym przypadku w grę wchodziło raczej skąpstwo właściciela, a nie chęć dostosowania się do trendów.
– Nie powinien pan tego odebrać? – spytał Amand. Belloq spojrzał na kelnerkę, po czym zawrócił i ruszył w przeciwną stronę. Policjant poczekał, aż właściciel zniknie we wnętrzu lokalu i dopiero wtedy podszedł do kelnerki.
– Mademoiselle? – przemówił, zatrzymując się przy stoliku. – Jestem Benoît Amand z Policji Narodowej. – Zaniepokojona dziewczyna podniosła wzrok znad okruszków rogalika, które zgarniała właśnie na tacę. – Proszę się nie obawiać, nic pani nie grozi. Jak ma pani na imię?
Kelnerka zerknęła na kawiarnię, gdzie za szybą widać było Belloqa rozmawiającego przez telefon i patrzącego w ich stronę.
– Mariella – mruknęła.
– Mariello, monsieur Belloq mówi, że to pani zauważyła graffiti na tablicy. – Dziewczyna skinęła lekko głową. – O której godzinie to było?
– Kiedy przygotowywałam stoliki. Około wpół do siódmej.
– A kiedy powiedziała pani o tym monsieur Belloqowi?
– Jak tylko to zobaczyłam.
– Był tu wtedy ktoś jeszcze?
– Nie.
– Dziękuję, Mariello.
Ponownie skinęła głową i oddaliła się szybko, wdzięczna, że dał jej spokój.
Amand wrócił do kawiarni, spoglądając na mężczyznę z wiadrem, który czyścił tablicę pamiątkową. Swastyka kryła się teraz pod grubą warstwą mydlin spływających po kamieniu.
– Jest tutaj – powiedział Belloq, podając słuchawkę Amandowi, gdy tylko komendant wszedł do lokalu.
– Czy ten zegar dobrze chodzi? – spytał Amand, wskazując na mały zegar szafkowy, który pokazywał w kawiarni czas jeszcze przed wojną.
Belloq skinął głową.
– Nakręcam go i nastawiam codziennie rano. Dlaczego pan pyta?
– Bo chciałbym wiedzieć, dlaczego potrzebował pan aż trzech godzin, żeby poinformować nas o swastyce wymalowanej na żydowskim pomniku w pobliżu pańskiego lokalu.
Belloq wzruszył ramionami.
– Nie wydawało mi się to szczególnie ważne.
Amand wziął od niego słuchawkę. Natychmiast poczuł zapach tytoniu, którym czarny plastik przesiąkł na przestrzeni dziesięcioleci.
– Amand, słucham.
– Dlaczego nie odbierasz swojego telefonu?
Komendant zesztywniał, zrozumiawszy, że sierżant jest naprawdę mocno czymś przejęty.
– Co się stało, Henri?
– Chodzi o Josefa Engla. Dzwoniła właśnie jego sprzątaczka. Jest rozhisteryzowana, mówi, że po całej pracowni biegają szczury. Parra już tam jedzie. Sprzątaczka twierdzi, że Engel został zamordowany.