Читать книгу Papieski Maestro - Sir Gilbert Levine - Страница 6

Preludium

Оглавление

Yis–ga-dal v’yis-ka-dash shmay ra-bo, b’olmo dee’vro chir’usay – Niech wielkie Imię Boga będzie wychwalane i czczone na całym świecie.

Stojąc sam, z odkrytą głową, przed jednym z dwóch pokrytych aksamitem foteli przed grobem papieża Jana Pawła II w krypcie Bazyliki św. Piotra odmawiałem Kadisz – w judaizmie modlitwę za zmarłych. Kilka kroków za mną stał prefekt Domu Papieskiego, który – ku mojemu zdziwieniu – zorganizował wszystko w taki sposób, abym mógł być tu sam, już po zamknięciu Bazyliki dla zwiedzających. Dzięki temu mogłem na osobności oddać hołd Jego Świątobliwości. Późnym popołudniem 7 grudnia 2006 roku po raz pierwszy od wielu miesięcy znalazłem się znowu w Watykanie. Od czasu pogrzebu papieża w 2005 roku nie spotkałem się z nikim z Pałacu Apostolskiego, z nikim też nie rozmawiałem.

Oseh sholom bimromov, hu ya’aseh sholom olaynu, v’al kol yisroel; vimru Omein – Niech spłynie na nas pokój z niebios oraz życie dla nas i całego Izraela, Amen.

Po odmówieniu Kadiszu modliłem się jeszcze chwilę w ciszy, po czym uznałem, że już powinienem się wycofać – odszedłem wówczas od grobu i zasygnalizowałem, że jestem gotów do wyjścia, czując, że prefekt oraz dwóch strażników z Bazyliki, którzy nam towarzyszyli, chcieli już wrócić do swoich zajęć. Prefekt położył mi delikatnie rękę na ramieniu i szepnął, że mogę zostać tak długo, jak tylko chcę.

Usiadłem ciężko na pokrytym czerwonym aksamitem fotelu, pozwalając, by obrazy Jego Świątobliwości, zarejestrowane przez te siedemnaście lat naszej znajomości, łagodnie przesuwały mi się przed oczyma. Tyle muzyki zagrałem dla niego, tyle wzruszających momentów było naszym udziałem. Spośród nich najwyraźniej stanęły mi przed oczyma trzy momenty.

Pierwszy, to młody i pełen wigoru papież Jan Paweł II, wkraczający na scenę, rozpromieniony, obejmujący mnie ramieniem po moim pierwszym Koncercie Papieskim w 1988 roku. Myślałem o lirycznie czarującym Ave Maria Brahmsa oraz pięknej, aczkolwiek pozbawionej zbędnych ozdobników Mszy D-dur Dwořáka, którą wtedy dyrygowałem. Wiem, że Jego Świątobliwości wydała się tak piękna. „Dziękuję, że udał się pan do Krakowa i przywiózł Kraków do mnie”, usłyszałem wówczas jego jeszcze czysty głos, szepczący mi do ucha po zakończeniu koncertu.

Potem bolesne, smutne wspomnienia muzyki, którą tworzyliśmy na Papieski Koncert ku Czci Ofiar Shoah w 1994 roku. Posłyszałem żałobne tony Kol Nidre Brucha oraz uniwersalne Adagio z IX Symfonii Beethovena. Psalmy z Chichester i Kadisz Bernsteina tak głęboko wzruszyły papieża, że widziałem w jego oczach łzy, kiedy starał się znaleźć słowa pocieszenia dla tych, którzy przeżyli Holocaust. „Jego ofiary: ojcowie, matki, dzieci, bracia, przyjaciele... są w naszej pamięci obecni, są z wami, są z nami”, zwrócił się do nas wszystkich, a sześcioramienna menora Holokaustu płonęła jasnym światłem w wielkiej watykańskiej Auli Pawła VI.

Na koniec – ciągle jeszcze zagubiony w bolesnych myślach – poczułem obecność pochylonego, słabego i przykurczonego, lecz jakże silnego duchem papieża, słuchającego z wyostrzoną uwagą naszej muzyki podczas brawurowego Papieskiego Koncertu Pojednania w styczniu 2004 roku. Oczyma duszy widziałem go raz jeszcze, jak siedzi na swoim tronie na kółkach, z uwagą śledząc naszą muzyczną pielgrzymkę z symfonią Zmartwychwstanie Mahlera, całą siłą dążąc do zjednoczenia w Bogu. „Tak, musimy znaleźć w sobie odwagę, by pragnąć pokoju. Musimy błagać o dar pokoju z Wysokości”, wyrzekł wówczas, z trudem łapiąc powietrze, urywanym głosem słowa, którym na pewno nie brakowało mocy.

Tyle cudownych chwil udało nam się razem stworzyć! Choć nie śmiałbym sam tak myśleć, wiele osób, które nas wówczas znały i widziały naszą współpracę, uważało, że łączy nas przyjaźń. Dość szczególna przyjaźń – taka, której muzyczne świadectwo mógł obserwować cały świat. Przyjaźń, która przekształciła moją sztukę i moją wiarę w sposób niezwykły. Jednak wszystko ma swój kres. Nie będzie już kolejnych bisów, skończyła się nasza współpraca służąca realizacji jego wspaniałych celów osiągnięcia pokoju i pojednania przez muzykę.

Wtedy, w głębokiej ciszy krypty, pod wyciszoną Bazyliką św. Piotra, poczułem się zdruzgotany. Tak ogromnie mi go brakowało – jego ciepła, zwykłego ludzkiego podejścia. Jego wielkiej troski o sprawy świata. Podszedłem bliżej i położyłem delikatnie dłoń na jego grobowcu, jakby była brzegiem tałesu, rytualnego szala modlitewnego, jakbym dotykał ceremonialnie i z nabożeństwem Tory niesionej poprzez synagogę w szabat. Zakończyłem ceremoniał, dotykając palcami warg, mając mocno zamknięte oczy i z trudem powstrzymując się od łez.

Cofnąłem się, odwróciłem i powoli wyszedłem z bazyliki – za mną w milczeniu podążał prefekt i ochrona świątyni.

Ale dopiero znacznie później, po tym, jak pożegnałem się z prefektem przy wejściu do Pałacu Apostolskiego i poszedłem dalej, mijając Gwardię Szwajcarską, prosto w pomarańczowo-różowy zachód słońca nad kolumnami Berniniego obiegającymi Plac św. Piotra, uświadomiłem sobie coś niezwykłego.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Papieski Maestro

Подняться наверх