Читать книгу Zakon Drzewa Pomarańczy. Część 1 - Smantha Shannon - Страница 7
2
Zachód
ОглавлениеOczywiście był zamaskowany. Oni zawsze nosili maski. Tylko głupiec włamałby się do Wieży Królowej, nie zadbawszy o pozostanie incognito, a przemykając do komnat władczyni, dowiódł, że głupcem nie jest.
Dalej, w głównej sypialni, spała Sabran. Z rozrzuconymi po poduszce włosami i ciemnymi rzęsami odznaczającymi się na tle bladej skóry królowa Inys była obrazem spokoju. Dziś towarzyszyła jej Roslain Crest.
Żadna z nich nie miała pojęcia, że w ich kierunku pełźnie z morderczą intencją bezszelestny cień.
Udając się na spoczynek, Sabran powierzyła klucz do łożnicy jednej z dam sypialnianych. Miała go teraz pod swoją pieczą Katryen Withy, która przebywała obecnie w Galerii Rogowej. Królowieckich komnat strzegli Rycerze Ciała, ale drzwi do samej sypialni nie zawsze były obstawione. W końcu istniał tylko jeden klucz, którym można by je otworzyć.
A więc nie było ryzyka, że ktoś wkradnie się do środka.
Przedostawszy się do komnaty – ostatniego bastionu oddzielającego królowieckie łoże od świata zewnętrznego – rzezimieszek obejrzał się przez ramię. Sir Gules Heath wrócił na stanowisko, nieświadomy zagrożenia, które pojawiło się pod jego nieobecność. Nie wiedział, że ukryta wśród krokwi Ead obserwuje zbira, który oparł teraz dłoń na drzwiach wiodących do królowieckiej łożnicy. Nie wydając najmniejszego dźwięku, intruz wyłowił klucz z wewnętrznej kieszeni płaszcza i wsunął go do zamka.
Po czym przekręcił.
Zastygł w bezruchu na długi czas. Pewnie czekał na odpowiedni moment.
Ten był znacznie ostrożniejszy od poprzednich. Gdy Heath rozkaszlał się, jak miał w zwyczaju, skrytobójca pchnął drzwi do wielkiej sypialni. Drugą ręką wydobył zza pasa sztylet. Taki sam jak wszystkie poprzednie.
Gdy zrobił krok naprzód, Ead poruszyła się również i zeskoczywszy z belki pod sufitem, bezszelestnie opadła na posadzkę.
Przemknęła przez marmurową podłogę kreśloną snopami światła. Gdy szubrawiec, unosząc sztylet, wkroczył do środka, Ead zatkała mu usta dłonią i wbiła swój własny między jego żebra.
Mężczyzna zaszamotał się, ale Ead trzymała mocno, pilnując, by krew nie splamiła jej ubrania. Gdy trup zwiotczał, opuściła go na posadzkę i uniosła mu obszyty jedwabiem wizard.
Skrywająca się pod nim twarz była zdecydowanie zbyt młoda, jeszcze chłopięca. Wodniste, nieruchome jak tafla leśnego stawu oczu gapiły się w sufit.
Nie rozpoznała go. Złożyła pocałunek na jego czole i zostawiła go na marmurowej posadzce.
Krzyk o pomoc rozbrzmiał w momencie, gdy na powrót skryła się wśród cieni.
Świt znalazł ją na ziemiach pałacowych. Pierwsze promienie słońca igrały na wysadzanej szmaragdami siateczce opinającej jej włosy.
Każdego ranka wykonywała tę samą serię czynności. Kto jest przewidywalny, ten jest bezpieczny. Najpierw udała się do mistrza pocztowego, który potwierdził, że nie przyszły do niej żadne listy. Później wspięła się po schodach i spojrzała z wysokości na miasto Ascalon. Wyobraziła sobie, jak pewnego dnia przechodzi przez bramę i idzie przed siebie, aż dociera do portu, w którym znajduje się statek, a ten zabiera ją do domu, do Lasyi. Czasem marzyła, że jest w stanie dostrzec mieszkających tam starych znajomych i wymienia z nimi ledwie dostrzegalne skinienie.
Poszła do Domu Biesiadnego, gdzie zasiadła do śniadania z Margret, a później, z wybiciem ósmej, rzuciła się w wir obowiązków. Najpierw musiała znaleźć nadworną praczkę. Ead natknęła się na nią w niszy obrośniętej bluszczem za pałacową kuchnią. Chłopiec stajenny zdawał się liczyć językiem piegi na jej szyi.
– Dzień dobry – przywitała się Ead.
Para odskoczyła od siebie, krztusząc się powietrzem. Chłopiec wybałuszył oczy i puścił się galopem, jakby był jednym z doglądanych przez siebie koni.
– Pani Duryan! – Praczka wygładziła spódnice i dygnęła, oblewając się rumieńcem. – Och, błagam cię, nie mów nikomu, inaczej będzie po mnie.
– Nie musisz dygać. Nie jestem z wysokiego rodu. – Ead rozciągnęła usta w uśmiechu. – Uznałam, że mądrze postąpię, przypominając ci, że musisz usługiwać Jej Wysokości skrupulatnie i z oddaniem. Ostatnimi czasy trochę się opuściłaś.
– Och, pani Duryan, przyznaję, że ostatnio błądzę myślami, ale tak się niepokoję… – Praczka wykręcała pokryte odciskami palce. – Służba plotkuje. Mówi się, że dwa dni temu młoda wiwerna porwała w Jeziorach dwa bydlęta. Wiwerna! Czy to nie przerażające, że budzą się ze snu sługi Bezimiennego?
– Otóż właśnie z tego powodu nie wolno ci „błądzić myślami”. Te sługi pragną upadku miłościwie nam panującej, gdyż jej śmierć sprowadzi ich władcę na ten świat – pouczyła ją Ead. – Dlatego tak ważne jest, byś wypełniała swoje obowiązki. Każdego dnia musisz sprawdzać, czy nikt nie skropił jej pościeli trucizną, i utrzymywać jej łoże w świeżości i czystości.
– Oczywiście, ma się rozumieć. Obiecuję, że dołożę wszelkich starań.
– Och, nie mnie to obiecuj. Tylko Świętemu. – Ead kiwnęła głową w stronę Królowieckiego Sanktuarium. – Idź do niego natychmiast. Może od razu poproś o wybaczenie za swój… wybryk. Zabierz tam swojego kochanka, razem błagajcie o łaskę. No, raz-dwa!
Gdy praczka pobiegła we wskazanym kierunku, Ead się uśmiechnęła. Ależ łatwowierni ci Inysyci.
Lecz wkrótce uśmiech spełzł z jej warg. Bo fakt pozostawał faktem – wiwerna ośmieliła się ukraść pasterzom dwie sztuki bydła. Smocze stworzenia już od lat budziły się z długiego snu, ale mało kto widywał je w dziczy. Do niedawna, bo w ciągu ostatnich kilku miesięcy napotyka się je coraz częściej. To niedobrze, że bestie ośmielają się polować tak blisko ludzkich sadyb.
Trzymając się cienia, Ead ruszyła długą aleją w kierunku monarszych komnat. Okrążyła Królowiecką Bibliotekę, mijając po drodze jednego z białych pawi, które kręciły się po pałacowych placach i skwerach, po czym weszła do budynku klasztornego.
Pałac Ascalon – strzelisty gmach z bladego wapienia – był największą i najstarszą rezydencją władczyń Królowiectwa Inys wywodzących się z domu Berethnet. Zniszczenia, jakich doznał za czasów Żałoby Wieków, gdy Smocza Armia wypowiedziała wojnę rodzajowi ludzkiemu, dawno już naprawiono. Teraz w każdym oknie widniały witraże we wszystkich kolorach tęczy. Pałacowe tereny mieściły Sanktuarium Cnót, spowite zbawczym cieniem ogrody dające wytchnienie od słońca oraz bibliotekę ozdobioną marmurową wieżą zegarową. Sabran przenosiła się tutaj i urzędowała przez całe lato.
Na środku dziedzińca rosła jabłoń. Ead zatrzymała się na jej widok. Boleśnie zakłuło ją serce.
Minęło już pięć dni, odkąd zniknął z pałacu Loth wraz z lordem Kitstonem Glade’em. Nikt nie wiedział, dokąd poszli ani dlaczego opuścili dwór bez pozwolenia. Sabran nie kryła się ze swoim niepokojem, ale Ead zachowywała własne obawy dla siebie.
Przypomniała sobie zapach dymu z ogniska, który poczuła na swojej pierwszej Uczcie Przyjaźni, gdy poznała lorda Artelotha Becka. Każdej jesieni dworzanie gromadzili się, by obdarowywać się prezentami i radować zjednoczeniem w Cnotach. Wtedy zobaczyli się po raz pierwszy, lecz Loth wyznał jej później, że już dawno zwrócił uwagę na nową, tajemniczą damę dworu. Jego uszu dobiegły szeptane ukradkiem plotki o owej osiemnastolatce z Południa, która nie jest ani szlachcianką, ani wieśniaczką i która dopiero co przyjęła do serca Rycerskie Cnoty. Wielu dworzan oglądało przedstawienie jej królowej przez ambasadora Ersyru.
„Nie przynoszę drogocennych klejnotów ni złota, które uświetniłyby święto Nowego Roku, lecz damę, której przeznaczeniem jest stać się częścią twego Wysokiego Dworu – oznajmił Chassar. – Nie ma podarunku cenniejszego niż lojalność”.
Sama królowa miała wówczas tylko dwadzieścia lat. Dwórka, w której żyłach nie płynęła szlachecka krew i której nie udekorowano żadnymi znamienitymi tytułami, była w istocie nietypowym upominkiem, lecz uprzejmość nie pozwoliła monarchini odrzucić daru.
Biesiadę nazywano Ucztą Przyjaźni, ale była to nazwa na wyrost. Tej nocy nikt nie poprosił Ead do tańca – nikt poza Lothem. Szeroki w barach, o głowę od niej wyższy, miał karnację barwy głębokiej czerni i właściwy mieszkańcom północy ciepły ton głosu. Nie było dworzanina, który nie znałby jego imienia. Był w końcu dziedzicem Złotobrzozy – miejsca narodzin Świętego – i bliskim przyjacielem królowej Sabran.
– Pani Duryan – rzekł do niej tej nocy, kłaniając się. – Gdyby zechciała pani uczynić mi zaszczyt i poświęcić mi ten taniec, ratując mnie przed kanclerzem Exchequeru, znanym też jako najnudniejszy człowiek na świecie, byłbym zobowiązany. W zamian podkradnę ze stołu dzban najprzedniejszego ascalońskiego wina i oddam pani połowę. Co pani na to?
Potrzebowała przyjaciela. I mocniejszego trunku. A więc, choć był lordem Artelothem Beckiem, a ponadto zupełnie obcym mężczyzną, zatańczyła z nim trzy pawany i spędziła resztę nocy przy jabłoni, racząc się winem i rozmową pod rozgwieżdżonym niebem. Ani się obejrzała, zakwitła między nimi przyjaźń.
A teraz go nie było, a wyjaśnienie nasuwało się jedno: Loth nigdy by nie opuścił pałacu, nie mówiąc o tym siostrze i nie pytając królowej o pozwolenie – zatem został uprowadzony.
Choć przecież ostrzegały go z Margret. Tłumaczyły, że jego przyjaźń z Sabran, którą zadzierzgnęli jeszcze w dzieciństwie, wkrótce uczyni go zagrożeniem dla jej perspektyw na zamążpójście. Że teraz, gdy już nieco podrośli, powinni rozluźnić łączące ich więzi.
Loth jednak nigdy nie słuchał głosu rozsądku.
Ead wróciła na ziemię. Opuszczając klasztor, zeszła z drogi grupce służących lady Igrain Crest, Księżnej Sprawiedliwości. Na ich szatach wyhaftowany był jej herb.
Ogród Zegara Słonecznego spijał poranne światło. Jego ścieżki wyłożone były słońcem, posadzone wokoło róże rumieniły się miękko pod nieruchomym spojrzeniem posągów pięciu wielkich władczyń z domu Berethnet, które stały nad wejściem do pobliskiej Wieży Dearna. W dni takie jak ten Sabran lubiła spacerować pod rękę z jedną ze swoich dam dworu, lecz dzisiaj ścieżki były puste. Wątpliwe, by wybrała się na przechadzkę, skoro nieopodal jej łoża znaleziono tej nocy trupa.
Ead zbliżała się do Wieży Królowej. Oplatający ją drzewobluszcz obsypany był purpurowym kwieciem. Wspięła się po licznych schodach i ruszyła w kierunku królowieckich apartamentów.
Dwunastu Rycerzy Ciała, zakutych w pozłacane pancerze i odzianych w letnie zielone płaszcze, pilnowało wejścia do komnaty królowej. Ich karwasze pokryte były kwiecistymi wzorami, a napierśnikom czynił zaszczyt umieszczony w kluczowym miejscu herb Berethnetów. Podnieśli raptownie wzrok na zbliżającą się Ead.
– Dzień dobry – przywitała się.
Zbudzona gwałtownie ostrożność rozpłynęła się, gdy ją rozpoznali. Przepuścili damę komnatową, a ona weszła do środka.
W komnacie Ead natknęła się na lady Katryen Withy, bratanicę Księcia Przyjaźni. Przeżywszy lat dwadzieścia i cztery, była najmłodszą i najważniejszą z trzech dam sypialnianych. Los obdarzył ją gładką, brązową skórą, pełnymi wargami i mocno kręconymi włosami barwy tak głębokiej czerwieni, że w odpowiednim oświetleniu aż przechodzącej w czerń.
– Pani Duryan – powitała ją. Jak wszyscy w pałacu nosiła się na modłę letnią, łącząc zieleń z żółcią. – Jej Wysokość wciąż jest w łożu. Czy znalazłaś praczkę?
– Tak, pani. – Ead dygnęła. – Wygląda na to, że… przytłoczyły ją obowiązki rodzinne.
– Nie ma ważniejszych obowiązków od tych względem Korony. – Katryen łypnęła na drzwi. – Tej nocy do pałacu wtargnął kolejny intruz. Bardziej od dotychczasowych rozgarnięty. Nie tylko wdarł się do wielkiej sypialni, ale i wykorzystał w tym celu zdobyty nie wiedzieć jakim sposobem klucz.
– Do samej łożnicy… – Ead miała nadzieję, że dobrze udaje zaskoczenie. – A więc ktoś w Wysokim Dworze dopuścił się zdrady.
Katryen potwierdziła skinieniem.
– Sądzimy, że dostał się na górę Sekretnymi Schodami. To by tłumaczyło, jak udało mu się ominąć Rycerzy Ciała i przedostać prosto do łożnicy. A zważywszy na to, że Sekretne Schody są zapieczętowane, odkąd… – westchnęła – odkąd sierżant odźwierny został oddalony za swoją niefrasobliwość, to od teraz wartownicy będą musieli pilnować, aby drzwi do wielkiej sypialni znajdowały się zawsze w zasięgu ich wzroku.
Ead skinęła głową.
– Jak mogłabym się dzisiaj przysłużyć Koronie?
– Mam dla ciebie specjalne zadanie. Jak wiesz, wkrótce przybędzie do pałacu mentyjski ambasador Oscarde utt Zeedeur. Jego córka ostatnimi czasy nieumiejętnie dobiera szaty. – Katryen wydęła wargi. – Gdy pierwszy raz gościła na dworze, lady Truyde zawsze wyglądała nieskazitelnie, ale teraz… Wczoraj na modłach miała we włosach liść, a przedwczoraj zapomniała założyć gorset. – Zmierzyła Ead znaczącym spojrzeniem. – Ty wydajesz się wiedzieć, jak ubrać się stosownie do pozycji. Dopilnuj, by lady Truyde też to sobie przypomniała.
– Tak, pani.
– Ach, Ead, i ani słowa, jeśli chodzi o to nocne wtargnięcie. Jej Wysokość nie chce wprowadzać atmosfery naznaczonej niepokojem.
– Oczywiście.
Minąwszy strażników po raz drugi, Ead rzuciła okiem na ich pozbawione wyrazu, kamienne oblicza.
Wiedziała od dawna, że ktoś wpuszcza do pałacu skrytobójców. A teraz ten ktoś wyposażył jednego z nich w klucz do osobistej komnaty królowej Inys. Ów mężczyzna miał ją zabić we śnie.
Już Ead w tym głowa, by się dowiedzieć, kto jest za to odpowiedzialny.
Dom Berethnet, jak większość królewskich rodów, był swego czasu toczony plagą przedwczesnych śmierci. Glorian I wypił zatrute wino. Jillian III władała tylko rok, nim któryś z jej służących przebił jej serce sztyletem. Matka Sabran, Rosarian IV, umarła, przywdziawszy suknię skropioną jadem bazyliszka. Nikt nie wiedział, jakim cudem ubranie trafiło do królowieckiej garderoby, ale podejrzewano zdradę.
A teraz mordercy ostrzyli sobie zęby na ostatnią potomkinię rodu Berethnet. Z każdą kolejną próbą morderstwa byli o krok bliżej celu. Jeden zaalarmował strażników, gdy przypadkiem przewrócił popiersie. Kolejnego przyuważono, gdy próbował wślizgnąć się do Galerii Rogowej, a jeszcze kolejny miotał przekleństwa, stojąc przed drzwiami Wieży Królowej, aż dopadli go strażnicy. Nie znaleziono żadnych związków między poszczególnymi zamachowcami, ale Ead była pewna, że mieli tego samego mocodawcę. Kogoś, kto bardzo dobrze zna pałac. Kto mógł w ciągu jednego dnia niepostrzeżenie ukraść klucz, zrobić kopię, a potem odłożyć oryginał na miejsce. Kto wiedział, jak otworzyć drzwi prowadzące na Sekretne Schody, nieużywane od śmierci królowej Rosarian.
Gdyby Ead była jedną z dam sypialnianych, zaufanych powiernic władczyni, o wiele łatwiej byłoby jej bronić królowej przed zakusami kolejnych zbirów. Od przybycia na Inys szukała sposobności, by dołączyć do ich grona, ale powoli zaczynało do niej docierać, że to nigdy nie nastąpi. Nieutytułowana konwertytka nie była wymarzoną kandydatką na to stanowisko.
Ead znalazła Truyde w komnacie szkatułowej, gdzie spały damy dworu. Stało tam, jedno przy drugim, dwanaście łóżek. Tutaj ich kwatery były przestronniejsze niż w jakimkolwiek innym pałacu, ale wciąż ciasne dla dziewcząt przyzwyczajonych do przepychu szlacheckich rezydencji.
Najmłodsze damy dworu walczyły na poduszki, śmiejąc się głośno i perliście. Przestały natychmiast, gdy do pomieszczenia weszła Ead. Dziewczyna, której szukała, wciąż leżała w łóżku.
Lady Truyde, markiza Zeedeur, była poważną młodą kobietą o mlecznobiałej skórze upstrzonej piegami i oczach czarnych jak węgle. Wysłano ją na Inys w wieku piętnastu lat, to jest dwa lata temu, by przyswoiła sobie dworskie obyczaje, nim odziedziczy po ojcu władztwo nad księstwem Zeedeur. Była w jej oczach jakaś uważność, która przywiodła Ead na myśl młodą sowę. Truyde często można było znaleźć w czytelni, wiszącą na drabinach stojących przy regałach lub ostrożnie wertującą księgi o kruchych stronicach.
– Lady Truyde – zwróciła się do niej Ead, dygając.
– Co? – burknęła dziewczyna znudzonym głosem. Wciąż miała silny akcent.
– Lady Katryen poprosiła mnie, bym pomogła ci się ubrać – oznajmiła Ead. – Jeśli nie masz nic przeciwko, pani.
– Mam siedemnaście lat, pani Duryan, i potrafię ubrać się sama.
Usłyszała, jak pozostałe damy zasysają powietrze.
– Obawiam się, że lady Katryen ma inne zdanie na ten temat – odrzekła ze spokojem.
– Zatem lady Katryen się myli.
Znowu głośno zaczerpnęły powietrza. Aż dziwne, że jeszcze jakieś zostało w komnacie.
– Drogie panie – zwróciła się do dziewczyn – znajdźcie, proszę, służkę i poproście, by wypełniła balię wodą.
Damy oddaliły się, jednak bez dygnięć. Choć Ead zajmowała wyższą pozycję niż one, to przecież nie była szlachetnie urodzona. Truyde przez chwilę gapiła się przez okno, dopiero potem wstała. Usiadła na stołku obok pustej jeszcze balii.
– Zechciej mi wybaczyć, pani Duryan – wyrzekła. – Od rana mam zły humor. Ostatnio źle sypiam. – Złożyła dłonie na podołku. – Jeśli taka jest wola lady Katryen, możesz pomóc mi się ubrać.
Rzeczywiście wydawała się zmęczona. Ead podeszła do kominka, by ogrzać przy płomieniu lniane ręczniki. Gdy służka przyniosła wodę, Ead stanęła za Truyde i zebrała w dłonie jej obfite loki. Sięgały do bioder i miały kolor głębokiej czerwieni, niby tkanina zabarwiona marzanną. Ten kolor włosów był dość pospolity w leżącym po drugiej stronie Cieśniny Łabędziej Wolnym Państwie Mentendonie, ale niespotykany na Inys.
Truyde umyła twarz. Ead natarła jej włosy pomagralem, a potem wypłukała je i rozczesała. Przez cały ten czas dziewczyna nie odezwała się słowem.
– Czy dobrze się miewasz, pani?
– Całkiem dobrze. – Truyde przekręciła pierścień na palcu, odsłaniając zieloną pręgę pod spodem. – Tylko… irytują mnie pozostałe damy i ich plotki. Powiedz mi, pani Duryan, czy słyszałaś o Triamie Sulyardzie, który był niegdyś giermkiem sir Marke’a Birchena?
Ead delikatnie osuszyła jej włosy lnianym ręcznikiem.
– Coś słyszałam, ale niewiele – odparła. – Tylko tyle, że bez pozwolenia opuścił dwór minionej zimy. I że popadł w długi przez zamiłowanie do hazardu. A czemu pytasz, pani?
– Bo pozostałe dziewczyny stale o nim rozmawiają, wymyślają niestworzone historie. Miałam nadzieję, że uda mi się je uciszyć.
– Przykro mi, że cię rozczarowałam – odrzekła Ead.
Truyde podniosła wzrok i posłała jej spojrzenie spod kasztanowych rzęs.
– Byłaś kiedyś dwórką.
– To prawda. – Ead wykręciła tkaninę. – Przez cztery lata, odkąd ambasador uq-Ispad sprowadził mnie do pałacu.
– A potem cię awansowano. Może królowa Sabran kiedyś i mnie uczyni swą damą komnatową. – Truyde się zamyśliła. – Wtedy nie musiałabym już sypiać w tej klatce.
– Cały świat jest klatką w oczach młodej dziewczyny. – Dłoń Ead spoczęła na jej ramieniu. – Pójdę po suknię.
Truyde usiadła przy ogniu i przeczesała włosy palcami. Ead zostawiła ją, by zdążyły przeschnąć.
Na zewnątrz lady Oliva Marchyn, dwórmistrzyni, głosem przypominającym dźwięk krzywuły miotała oskarżenia.
– Pani Duryan – wyrzekła sztywno na widok Ead.
Wymówiła jej nazwisko, jakby kojarzyło jej się z zakaźną chorobą. Była w końcu kobietą z Południa, narodzoną poza kręgiem światła Cnót, a więc Inysyci traktowali ją z dozą zdrowej podejrzliwości.
– Lady Oliva – odpowiedziała spokojnie. – Lady Katryen przysłała mnie, bym pomogła lady Truyde. Czy mogę poprosić o jej suknię?
– Hm – mruknęła Oliva. – Proszę za mną – dodała i poprowadziła Ead korytarzem. Z jej koafiury uciekł kosmyk siwych włosów. – Ta dziewczyna mogłaby wreszcie coś zjeść. Uwiędnie niczym kwiat tknięty mrozem.
– Od dawna nie ma apetytu?
– Od Uczty Wczesnowiosennej. – Oliva rzuciła jej pogardliwe spojrzenie. – Spraw, żeby jakoś wyglądała. Jej ojciec wpadnie w złość, jeśli uzna, że ją tu głodzimy.
– A może jest chora?
– Potrafię zdiagnozować chorobę, moja droga.
Ead uśmiechnęła się nieznacznie.
– Kto wie, może choruje z miłości?
Oliva zacisnęła usta.
– Jest damą dworu. Nie będę tolerować plotkowania w komnacie szkatułowej.
– Wybacz, pani. To był żart.
– Jesteś, pani, dwórką królowej Sabran, a nie jej błaznem.
Wciągnąwszy powietrze nosem, Oliva wyjęła suknię z magla i podała ją Ead, która dygnęła i odeszła. Nienawidziła tej baby całą mocą swego jestestwa. Te cztery lata, które spędziła jako dwórka, były najgorszymi w jej życiu. Choć dokonała publicznej konwersji na religię Sześciu Cnót, wciąż kwestionowano jej lojalność względem rodu Berethnet.
Sięgnęła pamięcią do dni, które spędziła, leżąc obolała na twardym łóżku w komnacie szkatułowej i słuchając, jak pozostałe dziewczyny pokpiwają z jej południowego akcentu i zastanawiają się, jakich też heretyckich praktyk dopuszczała się w Ersyrze. Oliva nigdy nie upomniała ich choćby słowem. Ead wiedziała, że to kiedyś minie, ale te docinki i niewybredne żarty raniły jej dumę. Gdy zwolniło się miejsce w komnacie królowej, dwórmistrzyni z ulgą wepchnęła na nie Ead, byle się jej pozbyć. Ead robiła wszystko, o co ją poproszono – tańczyła ku uciesze władczyni, opróżniała jej balię po kąpieli i sprzątała królowieckie komnaty. Miała teraz własny pokój i wyższą pensję.
Truyde zdążyła już założyć szyft. Ead pomogła jej z gorsetem i letnią halką, a później przyoblekła ją w czarną jedwabną suknię z bufiastymi rękawkami i koronkowym partletem. Broszka z tarczą patrona młodej dwórki, Rycerza Odwagi, lśniła, przypięta na sercu. Wszystkie dzieci Cnót wybierały sobie patrona, osiągnąwszy wiek dwunastu lat.
Ead nosiła podobną – wiązkę pszenicy symbolizującą szczodrość. Otrzymała ją w chwili przejścia na inysycką religię.
– Pani – zagadnęła Truyde – damy dworu mówią, że jesteś heretyczką.
– Modlę się w Sanktuarium – odparła Ead. – W odróżnieniu od kilku z nich.
Truyde wpatrywała się w nią.
– Czy Ead Duryan to twoje prawdziwe imię? – spytała niespodziewanie. – Nie brzmi jak imię Ersyrki.
– Czy władasz ersyrskim, moja pani? – Ead ujęła w palce zwój złotych wstążek.
– Nie, ale czytałam o tym kraju.
– Czytanie – westchnęła lekko Ead. – Niebezpieczne zajęcie.
Truyde wpiła się w nią spojrzeniem.
– Kpisz ze mnie, pani.
– Ależ skąd. Księgi kryją w sobie wielką moc.
– A w każdej opowieści jest ziarno prawdy. To pięknie ustrojona wiedza o prawdziwym życiu.
– Mam więc nadzieję, że wykorzystasz całą tę zdobytą wiedzę w dobrym celu. – Ead musnęła palcami jej czerwone loki. – Skoro pytasz, odpowiem: nie, to nie jest moje prawdziwe imię.
– Tak myślałam. A jak brzmi to prawdziwe?
Ead zgarnęła na tył głowy dwa kosmyki i przewiązała je wstążką.
– Nikt tutaj nie wie, jak ono brzmi.
– Nawet Jej Wysokość? – Truyde uniosła brwi.
– Nawet ona. – Ead obróciła dziewczynę twarzą do siebie. – Dwórmistrzyni martwi się o twoje zdrowie. Czy na pewno nic ci nie jest? – Truyde uciekła wzrokiem. Ead delikatnie położyła jej dłoń na ramieniu. – Ty znasz mój sekret. Obowiązuje nas przysięga milczenia. Jesteś w ciąży, czyż nie?
Truyde zamarła.
– Ależ skąd.
– Więc o co chodzi?
– To nie twoja sprawa. Mam delikatny żołądek, to wszystko. Odkąd…
– Odkąd odszedł Sulyard.
Truyde miała taką minę, jakby Ead uderzyła ją w twarz.
– Opuścił pałac wiosną – ciągnęła. – Lady Oliva twierdzi, że od tamtego czasu nie masz apetytu.
Truyde odskoczyła od niej, a jej nozdrza zapłonęły czerwienią.
– Zapędziłaś się w swoich przypuszczeniach, pani Duryan, i to bardzo. Jestem Truyde utt Zeedeur, krew z krwi rodu Vattenów, markiza Zeedeur. Ja miałabym się zniżyć do tego, by parzyć się z jakimś nędznym giermkiem… – urwała i odwróciła się plecami. – Zejdź mi z oczu albo powiem lady Olivie, że rozsiewasz kłamstwa o wysoko urodzonej.
Ead posłała jej przelotny uśmiech i się wycofała. Zbyt wiele lat spędziła na dworze, by dawać się karcić dziecku.
Oliva zauważyła ją w korytarzu i odprowadziła wzrokiem do drzwi. Wyszedłszy na słońce, Ead napełniła płuca wonią świeżo skoszonej trawy.
Jedna rzecz nie ulegała wątpliwości: Truyde utt Zeedeur spotykała się w tajemnicy z Triamem Sulyardem. Ead stawiała sobie za punkt honoru znać sekrety i sekreciki dworzan. Wkrótce pozna również i ten.